Brudnopis postmodernisty - SAMIZDAT. Część 1.

SAMIZDAT 1. PREQUEL



Lew Rubinsztejn (z lewej) i Wiktor Kriwulin. Zdjęcie ze zbiorów Siergieja Stratanowskiego.


PREQUEL[1]

 

 

 

 

 

 

Петербург! я еще не хочу умирать:
У тебя телефонов моих номера. 

 

Петербург! У меня еще есть адреса,
По которым найду мертвецов голоса. 

(Осип МандельштамЛенинград, 1930)

 

Petersburgu, ja nie chcę umierać, nie dziś:

Jeszcze mam dokąd dzwonić i mam dokąd iść –

 

Petersburgu, mam jeszcze ten adres, gdzie ktoś,

Kto zmarł dawno, wciąż czeka i brzmi jego głos…[2]

(Osip Mandelsztam, Leningrad, tłum. Stanisław Barańczak)







Jedna ze stron mojej leningradzko-petersburskiej książki telefonicznej.



Zaczęło się niewinnie w połowie lat 80. Po niemal dziesięcioletniej przerwie mogłem znów pojechać na staż do Leningradu. W sferze moich zainteresowań pozostawała dotąd literatura rosyjska przełomu XIX i XX stulecia (naturalizm, dekadentyzm, symbolizm). Uprawiałem więc klasyczną nekrofilię literaturoznawczą. Przed wyjazdem redakcja krakowskiego „Pisma Literacko-Artystycznego” zaproponowała mi napisanie tekstu o twórcach funkcjonujących poza oficjalnym życiem literackim, czyli o samizdatowcach. Po raz pierwszy w kręgu moich zainteresowań mieli się więc znaleźć żyjący jeszcze twórcy. Tak trafiłem na spotkanie z dwoma emigrantami (trwała już przecież głasnost’ i pieriestrojka): Bachytem Kienżejewem (1950-2024, Kanada) i Siergiejem Giendielewem (1950-2009, Izrael) prowadzone przez Wiktora Kriwulina (ale do zawarcia z  nim znajomości doszło dopiero dziesięć lat później). Wtedy też, w latach 80., poznałem Lenę Ignatową. Chyba już wtedy zrozumiałem, że o samizdacie leningradzkim powinienem napisać monografię.







Tadeusz Klimowicz, Leningrad  1988.  Wieczór poezji, „Pismo Literacko-Artystyczne” 1989, nr 5, s. 157-158.




Tadeusz Klimowicz, Krajobraz po Brodskim (Jelena Ignatowa i leningradzki "Klub-81"), "Studia Rossica Posnaniensia"XXIII, 1993, s. 75-90.


Mój kolejny Leningrad był już Sankt Petersburgiem. Był dekadencki rok dziewięćdziesiąty szósty albo równie dekadencki dziewięćdziesiąty siódmy. Mój Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917-1996) (Towarzystwo Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej, 1996) zaproszono na międzynarodowe targi książki. Ktoś chciał go przekładać na rosyjski, ktoś na włoski. Pojechałem razem z nim. Gdy Przewodnik… i ja przyjechaliśmy do Maneżu na spotkanie promocyjno-autorskie, to obaj wzruszyliśmy się kłębiącym się w foyer tłumem. Niepotrzebnie. Czytelnicy przyszli tu dla swojego idola - Wiktora Jerofiejewa. Na nas czekało kilka, najwyżej dziesięć osób. Przeważali postsowieccy grafomani zniesmaczeni swoją nieobecnością w moim leksykonie. Z lekka przerażony moderator, znany dziennkarz Arkadij Spiczka, zniknął po angielsku z sali. To była piękna katastrofa.

Było też inne spotkanie. Chyba w tym samym roku. Zostałem zaproszony przez dyrektorkę Liceum Słowiańskiego Julę Zacharewicz na spotkanie z jej uczniami. Drugim gościem był Wiktor Kriwulin (1944-2001). Poeta rzucił okiem na świeżo wydany Przewodnik…, w którym - na szczęście dla mnie - był jego biogram. Tak zaczęła się nasza kilkuletnia znajomość. Dzięki Wiktorowi trafiłem do innych twórców z leningradzkiego drugiego obiegu, między innymi Siergieja Stratanowskiego (1944, którego - jak się okazało - znałem z widzenia już kilka, a może kilkanaście lat: był bibliografem / библиограф w publiczce; jej ówczesna oficjalna nazwa -  Государственная публичная библиотека имени М.Е. Салтыкова-Щедрина), Jeleny Szwarc (1948-2010), Borisa Iwanowa (1928-2015), Tamary Bukowskiej (1947), Eduarda Sznejdermana (1936-2012) i Wiaczesława Dolinina (1946), któremu zawdzięczam dostęp do zgromadzonych w „Memoriale” czasopism. Pracujące tam panie przepraszały za brak niektórych tytułów czy poszczególnych numerów. „Przykro nam, – tłumaczyły się - ale komplet ma tylko KGB”. Jednak z Dużym Domem (Большой дом) na Litiejnym Prospekcie jakoś nigdy nie było mi po drodze. 





W czasie wielu, wielu  godzin spędzonych w leningradzko-petersburskich bibliotekach – oprócz wspomnianych już publiczki i Memoriału były to jeszcze BAN (Biblioteka Akademii Nauk / Библиотека Российской академии наук) i Dom Puszkinowski (Институт русской литературы (Пушкинский Дом) Российской академии наук) – zapisałem kilka zeszytów (laptop pojawił się później) i setki tak zwanych fiszek, nagrałem na dyktafonie kilka ciekawych rozmów. Pozostało już tylko napisanie książki.  





Moja legitymacja biblioteczna z BAN-u. Na korzystanie w czytelni z własnego komputera była wymagana zgoda kierownictwa biblioteki. W publiczce dodatkowo jeszcze za każdorazowe wniesienie laptopa była pobierana opłata. Na moje idiotyczne pytanie: „Za co?”, usłyszałem: „Za zużyty prąd”. Na szczęście – inaczej niż w muzeach – cudzoziemcy płacą tyle samo, co obywatele Federacji Rosyjskiej. Moje informacje są sprzed kilku lat (ostatni pobyt – 2020 r.) i mogą już być nieaktualne.   

 

 

Nie napisałem.

Ta nienapisana książka o leningradzkim samizdacie jest moim nigdy niekończącym się  wyrzutem sumienia. Początkowo jej ukończenie i wydanie planowałem na koniec lat 90., później w planach pojawiły się lata zerowe nowego wieku, aż wreszcie zrozumiałem, że to moja Sagrada Familia, moja bezręka Wenus z Milo, moje Mozartowe Requiem, mój drugi tom Martwych dusz. Na swoje usprawiedliwienie mógłbym wprawdzie podać kilka powodów (pochłonął mnie najpierw Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917-1996), a potem Pożar serca; Fundacja im. Stefana Batorego nie wyraziła finansowego zainteresowania moją kwerendą biblioteczną i publikacją jej rezultatów; tajemniczo wyparowały z kaset nagrania wszystkich rozmów z twórcami undergroundu – wiem: ktoś inny szukałby wyjaśnienia tego fenomenu w fizyce, a dla mnie jest to po prostu zwyczajna metafizyka),  ale wszystkie one sprowadzają się do jednego. Bo Los tak chciał. Bo jak zwykli mawiać w takich sytuacjach Rosjanie: Не судьба!

Na domiar złego dopadł mnie jeszcze syndrom ofiary dziewiętnastowiecznej rewolucji przemysłowej. Przed trzydziestu czy czterdziestu laty skrupulatnie niczym średniowieczny kopista streszczałem przeczytane publikacje, sporządzałem notatki o zawartości każdego numeru przeglądanego czasopisma (nie mogłem nadużywać kserokopiarkowej uprzejmości „Memoriału”). Wśród przeglądanych tytułów były między innymi „37”, „Obwodnyj Kanał” („Обводный канал”), „Mitin Żurnał” („Митин журнал”) czy „Czasy” („Часы”). 




Te notatki (dotyczące artykułu Andrieja Bitowa w czasopismie „Soło” / „Соло”) dostałem od Pani Profesor Janiny Sałajczykowej (1933-2017) z Uniwersytetu Gdańskiego, która pamiętała, że zbieram materiały do pracy o samizdacie. To jeden z najbardziej wzruszających otrzymanych przeze mnie prezentów.

 

A dziś bez konieczności opuszczania domu wystarczy kilka kliknięć o dowolnej porze dnia i nocy i voilà..


https://samizdat.wiki/%D0%90%D1%80%D1%85%D0%B8%D0%B2_%D0%B6%D1%83%D1%80%D0%BD%D0%B0%D0%BB%D0%B0_%C2%AB%D0%A7%D0%B0%D1%81%D1%8B%C2%BB (Dostęp 26.10.2024)

 

Ale nikt mi nie odbierze wspomnień z tamtych lat. (Herr Doktor, vielleicht bemerken Sie mich nicht!)

To takie moje „szumy, zlepy, ciągi” (Miron Białoszewski), gdzie pojawiają się niedokończone zdania, powtórzenia, dygresje, nietypowo sporządzona bibliografia i cytaty, cytaty, cytaty… Dużo cytatów. Swoje obecne autorsko-redaktorskie działania ograniczyłem do minimum (poprawianie zauważonych literówek, dopisywanie roku śmierci, ujednolicenie zapisu tego samego nazwiska: Kusznier – Kuszner, Sznejderman - Schneiderman, uporządkowanie przypisów, itp.).

Zapraszam Państwa do lektury kolejnych części Brudnopisu postmodernisty.



[1] Na wszelki wypadek przypominam podstawowe ustalenia dotyczące funkcjonowania prawa autorskiego (również w przestrzeni wirtualnej): „Prawa autorskie to zbiór uprawnień, które należą do konkretnego twórcy (lub twórców). Reguluje je Ustawa z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych”, „Do praw autorskich zaliczamy między innymi dzieła literackie, naukowe, fotografie czy utwory muzyczne i audiowizualne”, „Jeśli piszesz artykuł specjalistyczny i chcesz posłużyć się ważnymi badaniami, zawsze napisz, kto jest ich twórcą. Możesz również zacytować pewien fragment tekstu, oddzielając go od reszty i, koniecznie, wskaż autora wypowiedzi. Zabieg ten nazywa się prawem cytatu, za który nie trzeba ponosić żadnych kosztów, związanych z wykorzystaniem czyjegoś dzieła”,  „Kopiowanie czyichś treści do własnego użytku i podpisywanie się pod nią swoim nazwiskiem jest plagiatem. Mówiąc inaczej - przestępstwem. Zgodnie z artykułem 155 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, osoba, która przywłaszcza sobie autorstwo cudzego dzieła, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 3 lat". Prawa autorskie w sieci, czyli o czym pamiętać, prowadząc biznes online?, https://poradnikprzedsiebiorcy.pl/-prawa-autorskie-w-sieci-czyli-o-czym-pamietac-prowadzac-biznes-online. Dostęp: 9 lipca 2023 r.  

[2] O. МандельштамНе говори никому, составитель и автор послесловия Тадеуш Климович / O. Mandelsztam, Nikomu ani słowa…, wybór i posłowie Tadeusz Klimowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998, s. 144-145. 



Komentarze

Popularne posty