„wyciągam ze spodni szerokich…”






„wyciągam ze spodni szerokich…”, "Odra" 2023, nr 11, s. 42-50, nr 12, s. 28-39.

//
Esej ukaże się w "Odrze" w dwóch kolejnych numerach: listopadowym i grudniowym. Korzystając ze zgody redaktora naczelnego, Pana Mieczysława Orskiego, publikuję ten tekst już dziś na blogu.   

///


Tadeusz Klimowicz

„wyciągam ze spodni szerokich…” 

(Piąta Fala emigracji rosyjskiej)

 ///

wyciągam 

                                            ze spodni szerokich,
                                                                                            przed światem 

                          rozkładam – 

                                               ładunku bezcennego fracht.
                                         Czytajcie, 

                                             zazdroście,
                                                                                jam – 

                                                                             obywatel
                                         Związku Republik Rad.

(W. Majakowski, Wiersz o radzieckim paszporcie, tłum. A. Ważyk)


///

„I wypadniesz Raz Dwa Trzy / Za żelazne drzwi numer Sto Dwadzieścia Trzy”                Dwudziestowieczna Rosja przeżyła kilka fal masowej emigracji. Pierwszą po październikowym przewrocie bolszewickim i późniejszej przegranej Białych w wojnie domowej. W latach 1917-1922 kraj opuściło - według bardzo orientacyjnych danych – półtora do trzech milionów Rosjan niewidzących dla siebie miejsca w nowym wspaniałym świecie. Znaleźli się wśród nich malarze Chagall, Kandinsky, Roerich, Benois i Bakst, kompozytorzy Rachmaninow, Prokofjew i Strawinski, śpiewak operowy Szalapin, tancerze baletowi Fokin i Lifar, primabaleriny Krzesińska (153-centymetrowy obiekt pożądania następcy tronu Nikołaja Aleksandrowicza i dwóch wielkich książąt) i Karsawina, popularny wykonawca romansów Wiertinski oraz liczne grono pisarzy, literaturoznawców i krytyków literackich: Bunin, Arcybaszew, Nabokov, Cwietajewa, Gorki, Awierczenko, Andriejew, Siewierianin, Kuprin, Sasza Czorny, Bierbierowa, Chodasiewicz, Teffi, Szmielow, Mierieżkowski, Gippius, Fiłosofow, Gieorgij Iwanow, Adamowicz, Wiaczesław Iwanow, Riemizow, Balmont, Zajcew, Bem, Gul, Jakobson, Moczulski, Pilski, Słonim, Dmitrij Swiatopołk-Mirski, Wejdle, Wiengierowa. Symbolicznym zwieńczeniem Pierwszej Fali była deportacja z Rosji Sowieckiej w 1922 roku ponad stu wybitnych intelektualistów (na liście sporządzonej przez GPU znalazło się 160 nazwisk). O powodach podjęcia takiej decyzji mówił 30 sierpnia Lew Trocki w wywiadzie udzielonym dziennikarce amerykańskiej: „Te elementy, które wysyłamy i będziemy wysyłać są politycznie nieistotne. Ale są potencjalną bronią w rękach naszych ewentualnych wrogów. W przypadku nowych komplikacji wojennych, które mimo naszego umiłowania pokoju, nie są wykluczone – […] okażą się wojskowo-politycznymi agentami wroga. I zmuszeni będziemy ich rozstrzelać zgodnie z prawami wojny. Oto dlaczego uznaliśmy za stosowne teraz […] wysłać ich uprzedzając bieg zdarzeń”. Miesiąc później, 29 września, Piotrogród opuścił „Oberbürgermeister Haken” (ze względu na pasażerów przejdzie do historii jako „statek filozofów”), na którego pokładzie znaleźli się między innymi: filozofowie Nikołaj Bierdiajew, Iwan Iljin, Siergiej Trubieckoj i Siemion Frank, historyk Aleksandr Kiesewetter, pisarz Michaił Osorgin, krytyk literacki Julij Ajchenwald. 16 listopada wypłynął z tego samego portu parowiec „Preußen” z następną grupą wygnańców (znaleźli się wśród nich filozofowie Lew Karsawin i Nikołaj Łosski). Portem docelowym „statków filozofów” był Stettin. Stamtąd banitów przewożono pociągiem do Berlina. Korzystając z tego właśnie środka transportu wydalono socjologa Pitirima Sorokina (Moskwa-Ryga) i filozofa Fiodora Stiepuna (Moskwa-Berlin). Były też inne kierunki deportacji – na przykład Siergiej Bułgakow (po święceniach kapłańskich: ojciec Siergij) trafił z Krymu do Konstantynopola, z którego przeniósł się do Pragi. Jednak ostatni pierwszofalowiec opuścił Związek Sowiecki – po wyrażeniu zgody przez Stalina - dopiero dziewięć lat później. To był Jewgienij Zamiatin, autor antyutopii My.

Tak wyemigrował, jak to trafnie określiła Walentina Lebiediewa, Srebrny Wiek. 

Przez pierwsze lata emigracji pisarze żyli – jak wszyscy ich rodacy na berlińskim czy „paryskim bruku” - oczekując na upadek bolszewików. Żyli na walizkach i nie próbowali zasymilować się z nową ojczyzną. Najczęściej znali języki obce, a mimo to czuli się obco. Po miesiącach nadziei zapanowały nastroje nostalgiczno-depresyjne i wreszcie ktoś musiał to powiedzieć: „Do Rosji? Nigdy nie trafimy. Tutaj umrzemy” (historyk Michaił Rostowcew do Bunina).

Jak zauważyła Anastasija Gaczewa, dziewiętnastowieczni emigranci rosyjscy byli zazwyczaj okcydentalistami, kosmopolitami (bez zabarwienia pejoratywnego), emigracja popaździernikowa była inna – z reguły postsłowianofilska, nierzadko nacjonalistyczna, owładnięta poczuciem misji (wielu uważało się za strażników świętego Graala – „rosyjskiej idei”) i niepotrafiąca (ale nie Mierieżkowski, ale nie Iljin) odciąć pępowiny łączącej z Rosją, nawet tą bolszewicką. Bierdiajew, Fiedotow, Karsawin, Stiepun uważali, że nie tylko nie należy zrywać kontaktów z krajem, ale wręcz odnaleźć dla siebie miejsce w nowej przestrzeni ideologicznej i wnieść swój wkład w stworzenie nowej, „Trzeciej Rosji” – niekapitalistycznej i niekomunistycznej. Była to utopijna próba ucywilizowania bolszewizmu, nieuzasadniona wiara, że można jeszcze wpłynąć na ostateczny kształt nowej Rosji. Nina Bierbierowa pisała w Poemacie lirycznym: „Nie jestem na wygnaniu – mam misję do wypełnienia”. 

W dwudziestoleciu międzywojennym wyjechało – chciałem napisać „powróciło”, ale ich Rosji przecież już nie było - do Związku Sowieckiego około 300 000 osób (a wśród nich między innymi Kuprin zżerany przez zadrość o Nobla dla Bunina, Gorki skuszony obietnicą zostania pisarzem sowieckim nr 1, Cwietajewa odrzucona przez środowiska emigracyjne, Prokofjew – tu powołam się na hipotezę Natalii Sawkiny, znieczulony na zbrodnie Stalina za sprawą doktryny Christian Science - podatny na „uroki komunistycznej utopii”, gdzie oczekiwały na niego „obietnice władców, entuzjazm słuchaczy, status czołowego kompozytora w kraju…”). Pierwsi reemigranci dotarli z Turcji już w lutym 1921 roku. To była randka w ciemno ludzi nieuleczalnie chorych na Rosję, tęskniących do tych „pól malowanych zbożem rozmaitem”, zawiedzionych Zachodem, rozczarowanych chłodnym przyjęciem czy wręcz obojętnością, nieodnajdujących się w środowiskach emigracyjnych, uwiedzionych przez propagandę stalinowską. 

Druga Fala emigracji (przez niektórych historyków nazywana niesprawiedliwie „własowską”) przypada na lata 40. Podczas drugiej wojny światowej na terenie III Rzeszy znalazło się – najczęściej wbrew swojej woli - niemal dziewięć milionów obywateli Związku Sowieckiego. To byli wzięci do niewoli czerwonoarmiści (3 250 000, część z nich została zwerbowana do Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej gen. Własowa), ostarbeiterzy (3 200 000), mieszkańcy krajów nadbałtyckich (Litwini, Łotysze i Estończycy poznali smak komunizmu w latach 1940-1941), przeciwnicy władzy sowieckiej, volksdeutsche (350 000) oraz kolaboracjoniści. Historia pisała wielu obywatelom Związku Sowieckiego nieoczywiste biografie. Takie właśnie życie przydarzyło się na przykład Borisowi Filippowowi (1905-1991) – po wojnie dość znanemu emigracyjnemu pisarzowi, wydawcy, wykładowcy uniwersyteckiemu. W 1927 roku spędził w areszcie 2 miesiące, w 1936 roku został powtórnie aresztowany i skazany na 5 lat łagrów. Po uwolnieniu (1941) zamieszkał w Wielkim Nowogrodzie. Gdy miasto znalazło się pod okupacją niemiecką, wstąpił do policji. Podobno – czemu zawsze zaprzeczał - osobiście zastrzelił 150 osób. Udzielał się w pskowskiej gadzinówce „Za Rodinu”. Pod koniec wojny znalazł się w Monachium. W 1946 roku uczestniczył w narodzinach pisma emigracyjnego „Grani”. Cztery lata później osiadł w USA (początkowo Nowy Jork, następnie Waszyngton) i poświęcił się przede wszystkim pracy naukowej. To jemu i Glebowi Struve zawdzięczamy opracowanie i wydanie tekstów autorów znajdujących się na indeksie w ZSRS (m.in. Achmatowej, Mandelsztama, Pasternaka). W 1995 roku został zrehabilitowany przez prokuraturę petersburską. Przydarzały się również inne – rzadsze raczej, bo zakończone happy endem - powody i sytuacje. Na przykład poetę Dmitrija Klenowskigo (1893-1976) spotkało podwójne szczęście: jego żona pochodziła z rodziny niemieckiej i na dodatek mieszkał w Charkowie, mieście, które zajął Wehrmacht. Dzięki temu małżonkowie wyjechali – tu przywołam peerelowskie realia – „na pochodzenie” do Rzeszy (żeby być precyzyjnym: do Austrii). Powojnie poeta spędził w Bawarii i tam zmarł. 

Nazwiska innych emigrantów okołoliterackich z czasów wojny  i ich dokonania dość skutecznie pokrył dziś kurz zapomnienia. Historycy literatury rosyjskiej wymieniają zwykle około dwudziestu dyżurnych poetów i prozaików, którzy najczęściej zresztą debiutowali po roku 1945: Olga Anstiej, Iwan Burkin, Igor Czynnow, Anatolij Darow, Jurij Gal, Gleb Glinka, Oleg Iljinski, Jurij Iwask, Iwan Jełagin, Piotr Jerszow, Władimir Jurasow, Siergiej Maksimow, Władimir Markow, Boris Narcyssow, Nikołaj Narokow, Leonid Rżewski, Walentina Sinkiewicz, Boris Szyriajew, Jurij Trubieckoj, Wiaczesław Zawaliszyn. 

Dokładna liczba osób, które powróciły po kapitulacji Niemiec do Związku Sowieckiego jest nieznana. Repatriacja (czy raczej wywózka, większość przecież trafiła do łagrów; Stalin: „U nas nie ma jeńców wojennych, u nas są zdrajcy Ojczyzny”) odbywała się zresztą w dramatycznych okolicznościach. Zgodnie z ustaleniami konferencji w Jałcie Brytyjczycy, Francuzi i Amerykanie przez kilkanaście miesięcy sumiennie przekazywali obywateli sowieckich ze swoich stref okupacyjnych w ręce SMIERSZ-u i NKWD. Umowa obejmowała wszystkich zamieszkałych na terenie Związku Sowieckiego przed 1 września 1939 roku. Pod koniec wojny i tuż po jej zakończeniu niektórych emigrantów dopadła epidemia. Epidemia zmiany nazwiska: Paszyn à Maksimow, Matwiejew à Jełagin, Filistinski à Filippow, Surażewski à Rżewski, Żabinski à Jurasow. To nie były pseudonimy artystyczne. Tak uciekano przed okupacyjną przeszłością. Niechcianego powrotu do kraju, „gdzie tak swobodnie oddycha człowiek” („где так вольно дышит человек”), udało się uniknąć 500, może 700 tysiącom obywateli arkadii.

Trzecia Fala emigracji (potocznie nazywana „dysydencką”) przypada na lata 60.-80. Związek Sowiecki opuściło wtedy 500-700 tysięcy mieszkanców. Najłatwiej uzyskiwały zgodę na wyjazd osoby, które mogły udokumentować pochodzenie żydowskie. Nie było to zbyt trudne – drzewami genealogicznymi handlowano na czarnym rynku (podobno ktoś źle poinformowany, ale dobrze życzący Brodskiemu, proponował poecie pomoc w zakupie przydatnych przodków), handlowano również zaposzeniami z Izraela, ponieważ emigracja odbywała się formalnie w ramach akcji łączenia rodzin. Roczne  limity wyjazdów ustalano na podstawie umowy zawartej z rządem Republik Federalnej Niemiec, który udzielał Moskwie pożyczek – a tak naprawdę były to darowizny - w zamian za wizy wyjazdowe. Dla kanclerza Brandta i dla wielu podobnie myślących Niemców była to jedna z form ekspiacji za Holocaust. Do połowy lat 80. Związek Sowiecki opuściło 300 000 Żydów i ponad 150 000 przedstawicieli dwóch innych uprzywilejowanych wówczas grup etnicznych: Niemców (105 000, w oficjalnej nomenklaturze byli to „sowieccy Niemcy”) i Ormian (52 000). 

Opuszczający ZSRS tracili obywatelstwo sowieckie i musieli pokryć koszty swojej edukacji. Wartość absolwenta Uniwersytetu Moskiewskiego wyceniono w 1972 roku na 12 200 rubli (średnia płaca wynosiła wówczas 121 rubli). W wyjątkowo podłej sytuacji znaleźli się absolwenci dwóch kierunków. O takiej sytuacji wspomniała w jednym z wywiadów Maria Rozanowa, żona Siniawskiego: znany historyk sztuki Igor Gołomsztok z żoną (nieszczęścia chodzą parami) mieli do spłacenia cztery dyplomy i oczywiście żadnych szans na zgromadzenie takiej kwoty, ale wtedy do akcji wkroczyła pani Maria Wasiljewna i rozpoczęła w gronie znajomych i znajomych znajomych kwestę z happy endem.

W przypadku źle widzianych pisarzy emigracja była często wymuszona przez KGB. Tu czas na klasykę gatunku z udziałem przyszłego i niedawnego noblisty. 10 maja 1972 roku Brodski został wezwany do OWIR-u – Otdieł wiz i riegistracyi - wydziału MSW zajmującego się między innymi przygotowaniem dokumentów dla obywateli Związku Sowieckiego opuszczających kraj na stałe. Tam złożono mu propozycję: emigracja albo więzienie i psychiatryk. 4 czerwca poeta, pozbawiony już obywatelstwa, odleciał z izraelską wizą do Wiednia. 12 lutego 1974 roku opierający się naciskom tajnych służb Sołżenicyn został aresztowany, oskarżony o zdradę ojczyzny i pozbawiony obywatelstwa. Następnego dnia odwieziono go na lotnisko i na pokładzie samolotu Aerofłotu w towarzystwie dwóch esbeków dostarczono do Frankfurtu nad Menem. Na pożegnanie ludzie Andropowa wręczyli eskortowanemu 500 marek na nową drogę życia. W zasadzie każdy z pisarzy-emigrantów Trzeciej Fali (Dowłatow, Wiktor Niekrasow, Aksionow, Limonow, Siniawski, Galicz, Maksimow, Gorbaniewska, Wojnowicz, Władimow, Mamlejew, Efraim Sevela, Wajl, Gienis) mógłby opowiedzieć o swoich bliskich spotkaniach z szantażystami z Łubianki czy Litiejnego Prospektu. Prostszym oczywiście rozwiązaniem byłoby – to wszyscy wiemy - wysłanie tylu mężczyzn w sile wieku do resocjalizującego i poprawiającego tężyznę fizyczną wyrębu tajgi, ale akurat w latach 70. rozpoczął się proces wybielania międzynarodowego wizerunku ZSRS odbywający się pod hasłem: „Nie mamy więźniów politycznych”. No i ci wszyscy dowłatowowie i niekrasowowie zamiast trafić do ojczystego GUŁagu skazani zostali na zgniły Zachód, na wycieranie cudzych kątów w paryżach, londynach, monachiumach, nowych jorkach i tel awiwach.

Lata 70-80 miały do zaproponowania zainteresowanym kilka propozycji z kategorii „Jak zostać emigrantem?”. Można było wyjechać całkowicie legalnie na tournée artystyczne albo zawody sportowe, następnie odmówić powrotu do kraju i poprosić o azyl polityczny. Tak zostawało się niewozwraszczencem (Barysznikow, Nurijew, Korcznoj, Andriej Tarkowski, Biełousowa i Protopopow). Można też było oficjalnie wyjechać za granicę i tam się dowiedzieć, że już się nie jest obywatelem Kraju Sowietów, co było równoznaczne z zamknięciem drogi powrotu. Tak Matka-Ojczyzna (patos ma swoją ortografię!) wyrzekała się niesfornych dzieci:  Rostropowicza, Wiszniewskiej, Lubimowa i wielu innych. Był jeszcze jeden sposób na zostanie emigrantem, ale dotyczył tylko jednej osoby – Władimira Bukowskiego, którego w scenerii wypożyczonej z powieści le Carré wymieniono na Corvalana (co skomentowała czastuszka: „Wymienili chuligana / Na Luisa Corvalana / Gdzie by znaleźć taką bladź / Żeby za nią Lońkę [Breżniewa] dać?!”). 

Wielu trzeciofalowców już na przełomie lat 80. i 90. – wiadomo Gorbaczow, wiadomo pieriestrojka, wiadomo głasnost’ - odzyskało obywatelstwo sowieckie, innym nieco później (lata po rozpadzie imperium) przyznano rosyjskie. Z możliwości powrotu z emigracji skorzystali m.in. Sołżenicyn, Zinowjew, Mamlejew, Limonow, Aksionow, Sevela, Wojnowicz, Rostropowicz, Wiszniewska. Część, jak wynikało z ankiety przeprowadzonej w 1993 roku przez znanego slawistę niemieckiego Wolfganga Kasacka, wybrała życie na dwa domy (na przykład przez pewien czas Wojnowicz – Monachium i Moskwa). O wyborach wielu prozaików zadecydowała proza życia: „Przyzwyczaiłem się do życia za granicą. Chociaż z trudem, ale zbudowałem tu swoje istnienie. Tu żyje moja rodzina. Mój syn wrósł w zachodnie życie jeszcze bardziej niż ja i moja żona. Czuję się wciąż emigrantem (wyjechałem z Rosji mając 54 lata), ale odczuwam wdzięczność dla kraju, który mnie przygarnął. Interesuję się jego problemami. Jego język i kultura nie są mi obce. Powrót oznaczałby drugą emigrację” (Boris Chazanow), „Powrót jest utrudniony z przyczyn socjalnych: brak emerytury, mieszkania, ubezpieczenia” (Fridrich Nieznanski). Przywoływano jeszcze inne argumenty: „Nie mam zamiaru wracać do Rosji, dlatego że jej się boję. Boję się jej nowego antysemityzmu, przed którym ostrzegają mnie przyjaciele i koledzy. Boję się restauracji totalitaryzmu w takiej czy innej formie. […]. Boję się samowoli i fanatyzmu. Boję się tego przemożnego i niebezpiecznego kłamstwa, w którym wciąż jeszcze żyje bardzo wiele spotkanych przeze mnie ludzi. Boję się, że Rosja nieprędko zechce być moja, a ja nie potrafię przystosowac się do niej takiej, jaką chce być ona dzisiaj” (Boris Szapiro), „Nie można wrócić do własnej przeszości” (Zinowij Zinik).

„A za czwartym niech się stanie”

            1 stycznia 1993 roku weszła w życie Uchwała Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej O procedurze wyjazdu z ZSRS i wjazdu do ZSRS obywateli ZSRS, która – jak pisano w komentarzach – nawiązywała do Artykułu 42 Konstytucji Federacji Rosyjskiej mówiącego o prawie „obywateli Federacji Rosyjskiej do swobodnego wyjazdu poza granice Federacji Rosyjskiej i nieskrępowanego powrotu na jej terytorium” (Przypomnę, że do rozwiązania ZSRS doszło w grudniu 1991 roku, ale do roku 2002 wydawano wciąż paszporty sowieckie z wkładką potwierdzającą obywatelstwo Federacji Rosyjskiej. Wymiana paszportów została formalnie zakończona dwa lata później, ale podobno jeszcze 350 000 osób – skazując tym samym siebie na niebyt prawny – pozostało wiernych tamtemu, którego posiadaniem szczycił się Majakowski). Ten zapis w konstytucji wyraźnie nawiązywał do art. 12  Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych z 19 grudnia 1966 roku (wszedł w życie dziesięć lat później, ZSRR ratyfikował go w 1973 roku, ale przez następnych dwadzieścia lat nie respektował):

„2. Każdy człowiek ma prawo opuścić jakikolwiek kraj, włączając w to swój własny. 

[…].
4. Nikt nie może być samowolnie pozbawiony prawa wjazdu do swego własnego kraju”.

Z tego prawa skorzystało w latach 90. może półtora, może dwa, może nawet pięć milionów obywateli Federacji. Oficjalne dane były mocno zaniżone, ponieważ do rubryki „emigrant” trafiali wyłącznie ci, którzy wyjeżdżając zrzekali się obywatelstwa rosyjskiego. Ta Czwarta Fala znacząco różniła się od poprzednich: tym razem była to emigracja ekonomiczna (złośliwie mówiono: „kiełbasiana”), a nie polityczna, wyjazdom nie towarzyszyło uczucie „na zawsze” i nie obowiązywał one-way ticket (wkrótce na ojczyzny łono powróciło co najmniej pół miliona Rosjan). Wyjeżdżano za chlebem – pomijam casus „nowych ruskich”, oligarchów i poszukiwaczy przygód - do USA (210 000, to wtedy mafia rosyjska trafiła do scenariuszy hollywoodzkich), Kanady, Izraela (320 000), Wielkiej Brytanii (200 000), Finlandii, do dopiero co zjednoczonych Niemiec (900 000). Zatrudnionym na uczelniach i w Akademii Nauk uczonym płacono niewiele i co gorsza nieregularnie. Niezmienny (od 1992 roku) rektor Uniwersytetu Moskiewskiego Wiktor Sadowniczy apelował wówczas bezskutecznie do władz o podniesienie średniej płacy dla pracowników naukowo-dydaktycznych do szokującej (nie ironizuję!) wysokości 500 dolarów.  Doszło więc do nieuchronnego w takich sytuacjach drenażu mózgów (brain drain). W Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych zarówno na dobrze rokujących wunderkindów, jak i uczonych o ustalonej już renomie oczekiwały stypendia, granty, etaty. A na Andrieja Giejma (dziś Sir Andre Geim, „Dutch-British physicist”) i Konstantina Nowosiołowa (dziś Sir Konstantin Novoselov, „Russian-British physicist”) - Nobel w 2010 roku. 

Dopiero teraz, po rozpadzie Związku Sowieckiego i likwidacji KGB, emigracja pisarzy odbywała się w atmosferze nieznanej jeszcze dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej normalności, ich wyjazdom nie towarzyszyły spektakularne, traumatyczne zdarzenia. „Nuda... – jakby powiedział inżynier Mamoń - Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Tak, proszę pana... W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje”. Z bardziej znanych czwartofalowców można by wymienić Olgę Bieszenkowską (1947-2006, leningradzka poetka, eseistka, prozaiczka, przeniosła się do Niemiec w 1992 roku, zmarła w Stuttgarcie) czy Aleksandra Czerwinskiego (ur. 1938, prozaik, dramaturg, scenarzysta, w 1993 roku wyjechał do USA i obecnie mieszka w Nowym Jorku, ale jego serce wciąż bije w rytmie kremlowskich kurantów, autor wydanej w 2004 roku powieści z kluczem Szyszkin Les opowiadającej o losach rodu Nikołkinów, czytaj:  Michałkowów / Konczałowskich). Pozostaje jeszcze pisarski plankton emigracyjny. To najczęściej młodzi wtedy ludzie, którzy coś tam napisali, coś tam im wydrukowano jeszcze w Rosji albo zamieszczono w jakimś e-czasopiśmie rosyjskojęzycznym już na obczyźnie. Daruję sobie przywoływanie nazwisk, które i tak nie pozostaną w pamięci czytelników i nie trafią do podręczników, ale w zamian zdradzę, gdzie mieści się ich ziemia obiecana: „mieszka w Wuppertalu od 2002 roku”, „wyemigrowała do Niemiec (1997), mieszka w Monachium”, „Przeniosła się do Niemiec (1999), mieszka w Mönchengladbach”, „Od połowy lat 1990. mieszka w Niemczech”, „mieszka w Norymberdze”, „wyemigrował do Niemiec (oficjalnie – w 1995), mieszka we Frankfurcie nad Menem”, „wyemigrował do Niemiec (1991)”, „wyemigrował do Niemiec (1992), mieszka we Frankfurcie nad Menem”, „Wyjechał do Niemiec (1998), mieszka w Halle”, „mieszka w Kolonii (od 1998)”, „Od 1998 roku mieszka w Niemczech”, „od drugiej połowy lat 1990. mieszka w Niemczech”.

Czwartofalowej emigracji towarzyszyło zjawisko obecne w wielu krajach, a nieobce też przedbolszewickiej Rosji – pisarskiej migracji (przypadek Turgieniewa spędzającego corocznie wiele miesięcy we Francji, ale chętnie też zaglądającego chociażby do Baden-Baden czy Dostojewskiego podróżującego latami po Europie szlakiem kasyn). „To emigracja – pisze Anna Nasiłowska w „Tekstach Drugich” - ma twardy, określony sens, migracja to status płynny i zmienny. […]. Migranci często wyjechali nie dlatego, że musieli, ale dlatego, że mogli, więc odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało, nie jest prosta. Bo matka była dominująca, bo fajnie jest podróżować, bo pragnęli konfrontacji z dużo większym wyzwaniem niż to oferowane przez polską codzienność­”. 

Dyżurnym nomadą współczesnej literackiej Rosji był od zawsze Wiktor Jerofiejew (frankofil, kawaler Orderu Narodowego Legii Honorowej, chętnie też zaglądający do Polski i Niemiec, autor chwytającego ze serce bon motu: „Ożeniłem się z Polską”). Swoje życie dzielili (czas przeszły jest tu jak najbardziej na miejscu) sprawiedliwie pół na pół - na rosyjskie i zagraniczne - także inni zamożniejsi pisarze (np. Władimir Sorokin czy Dmitrij Głuchowski).

W lutym 2012 roku pisarze rosyjscy zamieszkali w Niemczech otrzymali do wypełnienia obszerną, siedemnastopunktową ankietę przygotowaną przez Nadieżdę Jegorową (polecam: https://www.rp-net.ru/book/articles/ezhegodnik/2012/09-Egorova_N.A.-Chetvertaya_volna.pdf). Wśród nich Boris Weinblatt (ur. 1938, w Niemczech od 1995 roku, zastępca redaktora naczelnego wydawanego w Dortmundzie pisma „Partner” („Партнер”),  który w swojej odpowiedzi zawarł credo Rosjanina na rendez-vous z Zachodem: „Naszą redakcyjną i moją osobistą politykę można scharakteryzować słowami: Związek Sowiecki jest naszą kolebką, a na kolebkę się nie pluje”. Tak Boris Iljicz sparafrazował – nieświadomie, jak mniemam (niewiedza i niepamięć bywają błogosławieństwem) – kanony retoryki obowiązujące w polowaniach na czarownice: „Czasami – nawiasem mówiąc, niezasłużenie – mówimy o świni, że jest taka owaka i temu podobne. Muszę wam powiedzieć, że są to oszczerstwa. Świnia – wszyscy ludzie, którzy mają do czynienia z tym zwierzęciem to wiedzą – nigdy nie paskudzi tam, gdzie je, nigdy nie paskudzi tam, gdzie śpi… Dlatego jeśli porównać Pasternaka ze świnią, to świnia nie zrobi tego, co on zrobił” (pierwszy sekretarz KC Komsomołu Władimir Siemiczastny, jeden z bardziej aktywnych uczestników nagonki na autora Doktora Żywago, noblistę z roku 1958).  

Wypada wyrazić tylko żal, że to Weinblattem żegnała się Czwarta Fala z historią, emigrantem, z którego Związek Sowiecki nie wyemigrował.  

„A za piątym niech tu będzie” 

Rosja pierwszej dekady obecnego stulecia (czas dwóch kadencji Putina i jednej Miedwiediewa) była wprawdzie krajem bardzo odległym od demokratycznych standardów i procedur, ale politolodzy mieli jeszcze podstawy, żeby pisać o „miękkim autorytaryzmie wyborczym” (określenie Kiriłła Rogowa). Jednak wydarzenia z lat 2011-2015 (stłumienie moskiewskich protestów na Placu Bagiennym / Болотная площадь i Prospekcie Akademika Sacharowa, pacyfikacja nastrojów niezadowolenia, żenujący powrót Putina na urząd prezydenta, aneksja Krymu, zabójstwo Borisa Niemcowa) świadczyły o tym, że władze postawiły na rozwiązania typowe dla twardego autorytaryzmu, reżimu dyktatorskiego z wykorzystaniem wszystkich atrybutów państwa policyjnego. Większość obywateli Federacji Rosyjskiej znakomicie odnalazła się w nowej rzeczywistości i aktywnie wspiera putinizm („Krym nasz!”). Natomiast wczorajsi demonstranci albo zrezygnowali z aktywności politycznej, albo – w poszukiwaniu szeroko rozumianej normalności - znaleźli się w gronie opuszczających kraj.    

Można roboczo przyjąć, że rok 2012 zapoczątkował Piątą Falę emigracji, „emigrację rozczarowania” (tak zdefiniował ją dziennikarz Leonid Bierszydski). Z trzema wyraźnymi zaznaczonymi punktami kulminacyjnymi: rok 2014 (reakcja na Anschluss Krymu, grymas Historii – niektórzy schronienie znaleźli w Ukrainie) i rok 2022 (luty – napaść na Ukrainę, wrzesień – ogłoszenie mobilizacji). Według, jak zawsze szacunkowych danych, z Federacją Rosyjską w latach 2000-2020 pożegnało się około 5 milionów dobrze wykształconych młodych ludzi i być może nawet milion w 2022 roku[1]. Opublikowany przez Atlantic Council w lutym 2019 roku raport Johna Herbsta i Siergieja Jerofiejewa (Sergei Erofeev) nosił tytuł: The Putin exodus: The new Russian brain drain. Ktoś przypomniał sobie o „statku filozofów” i napisał mocno na wyrost o „samolotach filozofów”. 

Dzisiejszej emigracji nie towarzyszą jak dotąd spektakularne wydarzenia  charakterystyczne dla Trzeciej Fali (pozbawienie obywatelstwa, wymuszenie wyjazdu przez KGB). 28 listopada 2012 roku na stronie BBC News Russian / Русская служба pojawiła się bardzo trafna, moim zdaniem, diagnoza: „Nie sposób jednoznacznie nazwać tej emigracji polityczną. Zdecydowana większość nie była prześladowana. Jednak motywy polityczne wpłynęły niewątpliwie na decyzję wielu z nich”. Można by tu odnaleźć dalekie podobieństwo do naszej dziewiętnastowiecznej emigracji: „Czy Mickiewicz musiał wyjechać? Raczej tak, opuścił Rosję w pośpiechu, tuż przed zaostrzeniem kursu politycznego, chwila zwłoki mogłaby spowodować odebranie mu paszportu byłby skazany na zamknięcie w Cesarstwie. Ale już ze Słowackim spra­wa nie jest tak oczywista, czy musiał. Chciał. Pobyt na Zachodzie dawał mu dobre impulsy, zapewniał też poczucie absolutnej niezależności od cenzury i warunków politycznych. Podobnie Chopin - wyjechał, aby móc się spełniać artystycznie. W Króle­stwie Polskim byłby tylko artystą prowincjonalnym. A Słowacki nie ujrzałby żadnego dramatu Shakespeare'a na scenie. Zoba­czył w Londynie. Dzień, w którym oglądał legendarnego aktora Edmunda Keana w Ryszardzie III, uznał za niezwykle szczęśliwy” (Anna Nasiłowska).  

Na pytanie dziennikarza Radia Swoboda: „Jak nazywają siebie ci ludzie, którzy opuścili Rosję: emigrantami, relokantami, uchodźcami, a może jeszcze jakoś inaczej?”, socjolożka Lubow’ Borusiak odpowiedziała:  „Uchodźcami – nie, poza nielicznymi wyjątkami. W kwietniu [2022] bardzo niewiele osób nazywało siebie emigrantami: to słowo wydaje się przerażające, brzmi jakoś fatalistycznie, może to się jednak skończy, może wrócimy… Dlatego często mówili, że są właśnie relokantami, przesiedleńcami: brzmi to bardziej neutralnie. Ale we wrześniu [2022] wielu zaczęło określać siebie mianem emigrantów, zaakceptowało ten status. Kiedy w 2018 roku przeprowadzałem wywiady z osobami, które dobrowolnie wyjechały na studia lub do pracy, prawie nikt nie nazywał siebie emigrantem, nawet ekspatem jedynie nieliczni. Nie było jakiegoś jednego powszechnie przyjetego określenia. Ktoś nazwał siebie człowiekiem globalnego świata, ktoś posłużył się określeniem uczony, który pracuje w takim czy innym kraju. Moi respondenci, młodzi i odnoszący sukcesy, mówili, że słowo ‘emigracja’ jest generalnie przestarzałe: żyjemy w globalnym świecie, granice są otwarte, można się swobodnie przemieszczać, dokąd się chce. Ale teraz, wraz ze zmianą sytuacji, zmieniło się również to odczucie”. Jeszcze wiosną dwudziestego drugiego roku, kontynuowała swoją wypowiedź Borusiak, prawie nikt z jej rozmówców nie sprzedał i nie planował sprzedaży swojego mieszkania, ale już latem i zwłaszcza jesienią (mobilizacja!) do takich transakcji zaczęło dochodzić coraz częściej. Wśród imigrantów zapanowało dość powszechne przekonanie, że ich pobyt na obczyźnie potrwa dłużej niż początkowo planowali. Pojawiły się nawet głosy wyrażające zwątpienie w możliwość powrotu. Prawie wszyscy zareagowali krytycznie na decyzje niektórych krajów europejskich zamykających swoje granice przed Rosjanami („Jesteśmy takimi samymi Europejczykami!”).

Dziś z Rosji się nie emigruje, z Rosji – wyjeżdża. Zwykle z obawy przed.  Najczęściej - przed mobilizacją. Ale też na przykład przed grożącym procesem z łatwo dającym się przewidzieć orzeczeniem sądu. W 2017 roku wyjechała do Niemiec dziennikarka, obrończyni praw człowieka Olga Romanowa (ur. 1966), przewodnicząca założonej w 2008 roku fundacji charytatywnej „Rus’ Siedząca” („Русь Cидящая”), którą oskarżono o „sprzeniewierzenie środków budżetowych”. Albo przed nasilającym się poczuciem osaczenia przez opresyjne państwo. Na przykład Wiktor Szenderowicz (ur. 1958) został oskarżony przez Jewgienija Prigożyna o zniesławienie za nazwanie go „przestępcą” i „zbrodniarzem”. Petersburski biznesmen wycenił swoje dobre imię na 100 000 rubli, ale sąd uznał, że jest warte znacznie więcej - 1,5 miliona. Coraz głośniej też mówiono o następnych procesach spointowanych kilkuletnim pobytem w kolonii karnej, a 30 grudnia 2021 roku satyryk znalazł się na liście „agentów zagranicznych”. To był ostatni dzwonek. W styczniu 2022 roku – uprzedzając nieuchronny bieg zdarzeń – Szenderowicz wyleciał do córki mieszkającej w Polsce. „[…] Przyjechałem tu, ale mój dom został w Rosji. Mam nadzieję, że jeszcze do niego wrócę […]”. Nieco później zamienił prawdopodobnie Warszawę na Tel Awiw (bodaj od początku 2021 roku jest zresztą posiadaczem obywatelstwa izraelskiego). W rozmowie z Dmitrijem Bykowem wyznał:  […] Lepiej znaleźć się na zewnątrz. Sam wiesz – starałem się zostać, gdy inni wcześniej starali się wyjechać. Wykorzystałem wszystkie szanse. Teraz dają mi wyraźnie do zrozumienia, że chcą mnie posadzić, co najmniej w areszcie domowym, ale wątpię, żeby na co najmniej się skończyło. Nie mogłem tego zlekceważyć”. Tonacja wypowiedzi Szenderowicza z ostatnich miesięcy nie pozostawia żadnych złudzeń – satyryk zrozumiał, że pisany jest mu los emigranta. „Jestem obywatelem Rosji, - mówił 26 sierpnia 2022 roku - który traktuje Imperium Rosyjskie i agresywną ideę Imperium Rosyjskiego z odrazą i nienawiścią. Jestem obywatelem Rosji, który uważa, że ​​klęska militarna jest ostatnią szansą dla dzisiejszej Rosji, ponieważ klęska militarna może przyspieszyć upadek imperium”.

Wspomniany przeze mnie wyżej Bykow (właśc. Silbertrud, ur. 1967) – na którego nagrobku powinny się znaleźć tylko trzy słowa: Dmitrij Bykow Erudyta – od dłuższego czasu i za wszelką cenę próbował wybić się na niepodległość myślenia: uczestniczył w demonstracjach na placu Bagiennym (2011-2012), protestował przeciwko aneksji Krymu (2014), w wyborach prezydenckich (2018) popierał kandydaturę Ksieniji Sobczak i przy okazji diagnozował: „Dziś być patriotą znaczy być rusofobem”, występował w obronie Białorusinów represjonowanych przez reżim Łukaszenki (2020), skrytykował napaść na Ukrainę (2022). Mat’-Rodina, łagodnie, po matczynemu karciła wyrodnego syna: w kwietniu 2019 roku podjęła w Ufie próbę otrucia, a 29 lipca 2022 roku uznała go za „agenta zagranicznego”. Jest też drugi Bykow – może małostkowy, może odrobinę zakompleksiony – ten, który polemizuje z Michaiłem Szyszkinem i który w wywiadzie (2016) dla culture.pl pytany o to, czy zgadza się z opinią Swietłany Aleksijewicz (przypominam, noblistki z roku piętnastego), że w Rosji trwa proces restauracji stalinizmu kategorycznie zaprzecza: „Oczywiście, że nie. Nie chcę nikogo urazić, ale wielu pisarzy, pragnąc zyskać sławę na Zachodzie, mówi to, co chcą od nich usłyszeć. Czy wam się to podoba, czy nie, w Rosji nie ma odrodzenia stalinizmu”. 

Dłuższa opowieść o Bykowie, byłaby narracją o pisarzu, który niczym Sołżenicyn nie chciał być emigrantem i emigracji się nie kłaniał. Jak w tym wywiadzie z 2015 roku:

„- Najważniejsze pytanie: wyjechał pan, czy nie?

- Nie, oczywiście nie. […]. Bardzo często jeżdżę z wykładami w różne miejsca. Jeździłem z wykładami na Uniwersytet Jagielloński, wykładałem na University of Southern California. Teraz wykładam w Princeton. […]. Ale sercem jestem z wami, panowie, a mało tego, ponadto co trzy tygodnie sumiennie wygłaszam wykłady w Moskwie i nie martwcie się - nie wyjechałem i nie liczcie na to, że wyjadę”. Osiem lat później, 9 stycznia 2023 roku, podczas pobytu w Gruzji (jego obecna żona, Jekatierina Kewchiszwili, jest pół-Gruzinką) rozmawiał z dziennikarzem Radia Swoboda:  „Przede wszystkim unikam słowa ‘emigracja’, ponieważ przez ostatnie dziesięć lat pracowałem na różnych amerykańskich uniwersytetach prawie non stop, a podróże w obie strony stały się dla mnie normą. Nie chodzi o to, że opuściłem Rosję – ja po prostu przez jakiś czas nie mogę teraz wjeżdżać do Rosji. Jestem pewien, że to nie potrwa długo. Nie podjąłem jeszcze żadnej wiążącej decyzji o ostatecznym pożegnaniu z krajem”.

Bykow traktujący słowo „emigracja” jako tabu odsyła nas do krainy Frazera, Freuda czy Eliadego. „Jednym z zakazów tabuistycznych – pisze Anna Dąbrowska - jest zakaz używania pewnych słów w określonych środowiskach – jest to tak zwane tabu komunikacyjne. Wspiera je magiczna wiara, że zjawisko i jego nazwa są ze sobą nierozerwalnie związane, a wypowiedzenie danej nazwy powoduje w nieunikniony sposób pojawienie się odnoszącej się do niej osoby czy związanego z tą nazwą zjawiska”.

Szanuję tabu komunikacyjne Dmitrija Bykowa. Napiszę więc tak: od 2021 roku mieszka w USA. Inni również szanują - w biogramach czytam: „przeniósł się”.

Z Borisem Akuninem (właśc. Grigorij Czchartiszwili, ur. 1956) nie ma podobnych problemów. Od początku lat dziesiątych krytykuje Putina (którego porównuje z Kaligulą) i Rosjan (na blogu w 2014 roku: „Ludzie nie są winni. Mają swoje życie, swoje codzienne kłopoty. Ale ślepota, bezmyślność i obojętność w takich chwilach historii wiele kosztują”). W 2010 roku wezwał do „amputinacji Rosji”, w listopadzie 2013 roku odmówił udziału w spotkaniu pisarzy z Putinem (Facebook: „Dopóki w kraju są więźniowie polityczni, przebywać w pobliżu panującego, wręcz w tym samym pomieszczeniu, nie mogę”), a po zajęciu przez „uprzejmych ludzi” Krymu pozbył się ostatnich wątpliwości: „Z putinowską Rosją nic mnie nie łączy, wszystko w niej jest mi obce. […]. Nie zamierzam oczywiście emigrować, ale prawdopodobnie przez większość czasu będę przebywał za granicą”. I wyjechał do Londynu, i nie zamierza wracać, i być może pilnie studiuje biografię innego emigranta politycznego z Rosji w Londynie Aleksandra Hercena, i prawdopodobnie jest już poddanym Jego Królewskiej Mości Karola III. W 2017 roku przy okazji prezentacji swojej powieści Szczęśliwa Rosja (Cчастливая Россияw londyńskiej księgarni Waterstones powiedział: „Obecny system wartości, który wyznaje putinowski establishment, jest dla mnie całkowicie nie do zaakceptowania: imperialna retoryka, nietolerancja wobec każdej inności, militaryzm, ksenofobia, agresywna propaganda i tak dalej. I większość społeczeństwa to wszystko akceptuje. Nieodwiedzanie takiej Rosji jest, powiedzmy to, moją osobistą akcją protestacyjną. Oczywiście wszyscy ją mają w nosie, ale ja nie mam jej gdzieś i to jest najważniejsze”. 

W marcu 2022 roku Akunin wspólnie z Barysznikowem i Gurijewem utworzył fundusz filantropijny „Настоящая Россия” („True Russia”) wspomagający ukraińskich uciekinierów (24 maja jego działalność w Rosji została zablokowana przez Prokuraturę Generalną) i z rozbrajającą naiwnością zaapelował do żołnierzy rosyjskich o niewykonywanie rozkazów przełożonych. Taka postawa jednego z najbardziej popularnych współczesnych pisarzy zabolała „prawdziwych patriotów”.  W odpowiedzi właśnie w marcu pojawił się w Dumie projekt uchwały zakazującej wydawanie i sprzedaż książek twórcy postaci Fandorina. Na razie ograniczono się do wydania rozporzędzenia (weszło w życie 1 grudnia 2022 r.) O kontroli działalności osób znajdujących się pod zagranicznym wpływem. Wszystkie nowe utwory „agentów” będą dozwolone dla czytelników powyżej 18 roku życia i trafią do sprzedaży zapakowane w nieprzeźroczystą folię. W oczekiwaniu na bardziej zdecydowane kroki - na prawdziwy młot na zagraniczne czarownice - w wielu księgarniach usunięto profilaktycznie z półek teksty Grigorija Szałwowicza. (Tak przy okazji, od stycznia 2018 roku znalazły się na indeksie w Ukrainie dwa tomy z jego cyklu Historia państwa rosyjskiego). Mimo wszystko kolejne książki Czchartiszwilego-Akunina ukazują się w Rosji. Na szczęście dla rosyjskiego czytelnika jak dotąd w tym totalitarnym państwie panuje totalna schizofrenia: „agentów” stygmatyzujemy, ale publikujemy; publikujemy, ale niechętnie i wstydliwie ukrywamy przed potencjalnym nabywcą. A jeśli na dodatek nieprawomyślny pisarz jest kurą znoszącą złote jajka, to przy sprzyjającym układzie planet jego powieść można przełożyć na język serialu. Dzięki temu w sierpniu ubiegłego roku zakończono zdjęcia do sześciodocinkowego Azazela. Akcja (za zgodą autora) toczy się w 2023 roku w carskiej Rosji, w Piotrogrodzie, za panowania Mikołaja III. Posłużono się zatem mocno już wyświechtanym zabiegiem wykreowania historii alternatywnej: w 1917 nie było rewolucji lutowej i przewrotu październikowego, nie było wojny domowej i represji stalinowskich, a zapomniany Lenin zmarł na emigracji w Argentynie i tam wybudowano mu mauzoleum z płatnym wstępem. 

Akunin nie jest w swoich wyborach odosobniony. Kilku innych pisarzy zdecydowało się w ostatnim dziesięcioleciu na podobny polityczny coming out, który oznacza dla nich niekiedy pożądane, niekiedy wymuszone pożegnanie z obecną Rosją. 

Władimir Sorokin - w którego prozie przyszłość kraju już od dawna rysuje się w czarnych barwach - trzy dni po napaści Rosji na Ukrainę opublikował w „The Guardian” artykuł Vladimir Putin sits atop a crumbling pyramid of power zaopatrzony przez redakcję w lead: „Putin’s end goal isn’t Ukraine but western civilization – the hatred for which he lapped up in the black milk he drank from the KGB’s teat”. W wywiadach dla „New York Times” i „Die Zeit” autor Dnia oprycznika oświadczył, że nie wróci do Moskwy dopóki reżim nie upadnie. No cóż, spędzenie reszty życia w berlińskim Charlottenburgu nie jest najgorszym pomysłem na starość. 

Otoczony kultem w Krakowie Michaił Szyszkin (ur. 1961, ożenił się z poznaną w Moskwie slawistką Franceską Stöcklin i zamieszkał z nią w 1995 roku w Szwajcarii) dopiero po dwudziestu latach zuryskiego życia i chodzenia ścieżkami wydeptanymi przez Lenina i Sołżenicyna, zrozumiał, że mówi prozą. Że jest emigrantem. W 2013 roku (a więc jeszcze przed zajęciem Krymu) w liście otwartym do Agencji Federalnej do Spraw Prasy i Środków Komunikacji Masowej ogłosił rezygnację z udziału na targach książki w Nowym Jorku. Jego oświadczenie największe kontrowersje wywołało, co nieco dziwi, w środowisku pisarskim: „To, co dzieje się w moim kraju, budzi we mnie jako Rosjaninie i obywatelu Rosji uczucie wstydu. Uczestnicząc w targach książki w składzie oficjalnej delegacji i korzystając z możliwości, jakie otwierają się przede mną jako pisarzem, jednocześnie przyjmuję obowiązek reprezentowania zarówno państwa, którego politykę uważam za zgubną dla kraju, jak i oficjalnego systemu, który wywołuje we mnie sprzeciw. […].  Nie mogę i nie chcę uczestniczyć w oficjalnej delegacji rosyjskiej, reprezentującej taką Rosję”. W 2014 roku, gdy cała Rosja skandowała „Krym nasz”, stwierdził, że czuje się teraz emigrantem. Od tego czasu nie był w Rosji. Mówi o sobie, że jest „pisarzem świata, który pisze po rosyjsku”. „Zmieniła się Rosja. – stwierdził w wywiadzie z Sonią Koszkiną - Nie ja wyemigrowałem, to Rosja wyemigrowała z XXI wieku do Średniowiecza”. We wrześniu 2022 roku Szyszkin spotkał się w Molde (Norwegia) z Jurijem Andruchowyczem. Rozmowa, którą moderował Witold Szabłowski, wywołała w Ukrainie skandal (nie do końca parlamentarnie skomentowała ją na przykład Oksana Zabużko), ponieważ uznano, że pisarz ukraiński nie powinien spotykać się z rosyjskim, nawet jeśli jest to emigrant krytykujący reżim Putina. 

Dmitrij Głuchowski (ur. 1979), do którego światowa popularność przyjechała postapokaliptycznym metrem (Metro 2033Metro 2034Metro 2035), ma za sobą niebanalną w realiach rosyjskich edukację (absolwent Uniwersytetu Hebrajskiego, który swój niemal pięcioletni pobyt w Izraelu bardzo ciepło skomentował: „Zostałem fanem Izraela po tym, jak tam mieszkałem, nie to, żebym od razu poczuł się Żydem, ale zdecydowanie poczułem się Izraelczykiem”), świetnie zapowiadającą się karierę dziennikarską (m.in. Euronews, Russia Today – no, nie wiem…,  Deutsche Welle i Sky News) i równie banalną dzisiejszość: wspiera Nawalnego, w lutym potępił, jak wszyscy porządni pisarze rosyjscy agresję swego kraju na Ukrainę, w czerwcu MSW wydało za nim list gończy (z paragrafu: cz. 2, art. 207.3, KK FR, czyli „Dyskredytacja Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej…”), a w październiku został „agentem zagranicznym”. To wszystko oczywiście w roku dwudziestym drugim. Miejsce jego pobytu jest oficjalnie nieznane. Ma swoje ulubione – teraz muszę użyć tego słowa, to jest ode mnie silniejsze – miejscówki: Izrael (tamtejsze obywatelstwo), Hiszpanię (mieszkanie w Barcelonie), Niemcy (mieszkał tam swego czasu przez rok, otrzymał status Kontingentflüchtlinge, „uchodźcy kwotowego”) i Francję (spędził tam trzy lata jako dziennikarz). 

Tak się złożyło, że 24 lutego 2022 roku – w dniu, kiedy Putin przekraczał cywilizacyjny Rubikon – Głuchowski przebywał poza Rosją. Jak Szenderowicz, Bykow, Akunin, Sorokin, Szyszkin czy Lebiediew. Jednak większość pisarzy – tych, o których warto pisać i których twórczość warto analizować - czwartkowa (tłusty czwartek!) poranna wiadomość o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” obudziła w kraju.  Prawdopodobnie tylko dwoje z nich postanowiło opuścić Moskwę, dopóki to jeszcze jest możliwe. To była ich last minute.

Ludmiła Ulicka (ur. 1943) już od dłuższego czasu nie ukrywała swojej krytycznej opinii o putinowskiej Rosji. W 2014 roku otrzymała w Salzburgu Austriacką Nagrodę Państwową (der Österreichische Staatspreis für Europäische Literatur) i z tej okazji jej artykuł opublikował „Der Spiegel”. Napisała tam między innymi: „Jest mi wstyd za nasz parlament niekompetentny i agresywny, za rząd agresywny i niekompetentny, za przywódców kraju, zabawkowych supermenów, miłośników siły i chytrości, wstydzę się za nas wszystkich, za naród, który zatracił normy moralne”. Jednak mimo to nie zdecydowała się, jak chociażby Akunin, na opuszczenie Rosji. Cztery lata później w rozmowie ze znanym dziennikarzem ukraińskim Dmitrijem Gordonem wyznała: „Jestem we Włoszech” (ma tam jednopokojowe mieszkanko w jakiejś wiosce rybackiej), ale natychmiast uspokoiła (a może rozczarowała): „Gdy jestem w Europie, to rozumiem, że w Europie żyje się dobrze, ale uczucie, że całe moje życie toczy się w Rosji nie opuszcza mnie. Dlatego pomieszka człowiek tydzień, dwa, trzy w pięknych Włoszech, a potem сoś zaczyna ciebie ciągnąć do domu i nic z tym nie da się zrobić. Jak kiedyś wygonią – to trudno, wyjadę. Ale bym nie chciała”. A przy innej okazji, w roku 2016, dodała: Nie chciałbym żyć nigdzie indziej. Rosja jest moją jedyną kulturą, moim jedyną płaszczyzną komunikowania się, moim językiem. Tak, mam wielu przyjaciół w różnych krajach, ale nie chciałbym opuszczać przestrzeni rosyjskiej”.

Kilka dni po rozpoczęciu działań wojennych, 1 marca, pojawił się w moskiewskim mieszkaniu pisarki syn Alosza i zadecydował: „Szykujcie się. Jedziemy” i ruszyła z mężem do Berlina (Moskwa – Abu Dhabi – Tel Awiw – Berlin). „Tak mnie ewakuował” – opowiadała później Katierinie Gordiejewej w swoim kupionym jeszcze w 2010 roku mieszkaniu, mieszczącym się w domu wybudowanym w miejscu, gdzie kiedyś stał mur. Ulicka – konsekwentnie hołdująca dewizie: „Moje miejsce w życiu od zawsze, to miejsce obserwatora” – rzadziej od swoich kolegów po piórze (czy raczej: po klawiaturze) zabiera głos, ale chętnie uczestniczy w spotkaniach autorskich (przeważa publiczność rosyjskojęzyczna) i nie odmawia udziału w wywiadach („Zachód nie docenia zagrożenia, które płynie z Rosji”, „Odczuwam wstyd za mój kraj”). W rozmowie z  Deutsche Welle (1 kwietnia 2022) padło pytanie, które sam chętnie zadałbym pisarce:

„- Wiem, że to właśnie pani syn stał się motorem napędowym przeprowadzki z Rosji. Dlaczego uważa pani, że ta rozłąka z domem potrwa długo? Czy czuła się pani zagrożona w Moskwie? Czy sytuacja stała się dla pani niebezpieczna?

- Nie, tak nie uważałam. I decyzja mojego syna mnie zaskoczyła, ale jakoś mu się podporządkowałam, wierząc, że współczesne życie rozumie lepiej niż ja. Pamiętam tylko, jak wysyłałem moich synów do Ameryki, gdy byli w wieku, w którym mogli zostać powołani do wojska. Pamiętam to bardzo dobrze. I też mi się wydawało, że należy ich natychmiast wysłać z kraju. W tym czasie trwała wojna w Afganistanie. Cały czas mamy jakieś wojny”.

            Jak się okazało, podróż Ulickiej do Berlina przez Abu Dhabi i Tel Awiw, to był jedynie mało znaczący wstęp do odysei, która stała się udziałem Jerofiejewa (ur. 1947, posiadacza – o czym mówił w wywiadzie dla Deutsche Welle - dwóch dusz: rosyjskiej i francuskiej, jak wszyscy „dobrzy Rosjanie” protestującego przeciwko aneksji Krymu) i jego rodziny - żony Kati i dwóch córek: siedemnastoletniej Mai (z poprzedniego związku pana Wiktora) i czteroletniej Marianny. We wrześniu 2022 roku ukazały się fragmenty - tu autor przeżywa rozterki postmodernistyczne i waha się między powieścią autobiograficzną a dziennikiem podróżnym - Ucieczki z kostnicy (Побег из морга. Niektóre sformułowania zostały powtórzone w wywiadzie dla „Nowej Gaziety. Jewropa” z 8 października 2022 r. Do Ucieczki… nawiązuje już nawet utrzymany w funeralnych klimatach tytuł: Россия сейчас реально умерлаЭто труп[2]), epickiej opowieści o perygrynacji z Moskwy do Niemiec na skonsumowanie zaproszenia z Fundacji im. Heinricha Bölla (od 23 maja 2022 roku „organizacja pozarządowa, w stosunku do której podjęto decyzję o uznaniu jej za niepożądaną na terytorium Federacji Rosyjskiej”), już nie na „statku filozofów” i nie na „samolocie filozofów”, ale „samochodem filozofów” (w tej roli ulubione od lat przez Jerofiejewa BMW, pisałem o tym w eseju Gdybym był pisarzem rosyjskim, „Przegląd Polityczny” 93, 2009). Początek podróży był banalny: Moskwa – Petersburg – granica rosyjsko-fińska. Był więc czas na refleksję: „Jechałem przez Rosję, która nie umie przepraszać […]” (przy innej okazji dodał: „To nie ja opuściłem Rosję, to Rosja mnie opuściła”, „Rosja należy do innej cywilizacji”). Sielankę przerwało zderzenie z biurokracją fińską (czytaj: europejską), co kosztowało pisarza 1100 euro. To była cena za szczerość (Zainteresowanych szczegółami odsyłam do tekstu Jerofiejewa). Mogło być jeszcze gorzej, ale z pomocą pospieszył „zachodni ambasador” w Helsinkach („czekał na nas w hotelu z kolacją”), do którego zadzwonił pisarz. Z tych godzin zmarnowanych za sprawą bezdusznych urzędników wypłynął jednak cenny morał (a w zasadzie to nawet dwa morały) dla autora Ucieczki z kostnicy i dla nas wszystkich: „U nas w Rosji praktykowane są kłamstwa w dobrej wierze. W Europie lepiej jest posługiwać się półprawdami, jeśli chce się dobrze żyć”, „Gratuluję wielkiej Europie jej tępego formalizmu!”

Teraz pominę kilka kolejnych etapów wędrówki czwórki Jerofiejewów (Tallinn, Ryga, Wilno) i od razu przejdę do ostatniego – przez Polskę (na Mazurach mieszka syn pisarza z pierwszego małżeństwa, z panią Wiesławą Skórą). Dopiero tu podróżnicy odczuli na własnej skórze nienawiść do Rosjan: „My też [jak inni Rosjanie w Polsce – T.K.] dość tchórzliwie zakleiliśmy tricolor na tablicy rejestracyjnej – i przeliczyliśmy się. W Polsce, jak wszystkim wiadomo, przebywa mnóstwo uchodźców z Ukrainy. Znają bardzo dobrze rosyjską rejestrację – zaklejona część tablicy i ukraińska flaga na bagażniku nie uratowały nas. Krzyczeli za nami ‘Chwała Ukrainie!’ i potrząsali pięściami. Moje dziewczyny śmiertelnie się przestraszyły”, „W centrum Warszawy na ulicy Smolnej wyładowaliśmy bagaże przed hotelem. Zwróciłem uwagę na wysokiego, w czarnym płaszczu, pana w okularach, który nam się przyglądał. Taki bardzo czcigodny pan. Podszedł do nas i zapytał mnie: ‘Nie wstydzi się pan, być Rosjaninem?’”,  „Nad całą Polską powiewały ukraińskie flagi. Moje dziewczyny bały się nawet posiusiać na stacjach benzynowych. Dodatkowo rozpętała się straszna burza piaskowa. Autostradę pokryły węże piasku. Burza zakończyła się na granicy. Nigdy z taką ulgą nie przekraczałem granicy polsko-niemieckiej”.

Ta swoista oda do radości Wiktora Jerofiejewa wyśpiewana po dotarciu do granicy została wykonana przez niego na bis w artykule Die Deutschen sind aus dem Gleichgewicht geraten na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (31 grudnia 2022 r.): „Witajcie Niemcy, jesteście najlepszym schronieniem dla pisarza rosyjskiego, który zdecydował się żyć w Europie, na wpół oszalały od kłamstw i smrodu swojej ojczyzny. Niemcy, jesteście być może jedynym krajem na kontynencie, który chce wchłonąć kulturę swoich zarówno wschodnich, jak i zachodnich sąsiadów […]”. 

Romantyzm i neoromantyzm wygenerowały dwa fundamentalne pytania: „Czy artyście wolno się żenić?” (Jacek Woźniakowski) i „Czy artysta może być bogaty?” (Dorota Ułanek). Poprawna odpowiedź na oba brzmiała „nie”, tworzenie wielkiej sztuki było zarezerwowane dla ubogich singli (gruźlica mile widziana). Nie wiem, czy zamożny Norwid byłby gorszym poetą, grafikiem, rzeźbiarzem, ale wiem, że stereotyp artysty ubogiego stał się istotnym elementem autokreacji niejednego literata. Nina Bierbierowa (emigrantka z Pierwszej Fali) zaprosiła do siebie kilka osób. Częstowany przez nią Gieorgij Iwanow (nie mylić z bardziej znanym Wiaczesławem) – rzecz się dzieje oczywiście w Paryżu – poprosił cichutko: 

„ – Pani pozwoli, że zabiorę to do domu.

Poczułam się głupio. Zawinęłam kawałek ciasta w papierową serwetkę, on włożył ten pakiecik do zewnętrznej kieszeni marynarki i starając się, by spostrzegło go jak najmniej oczu, niezwłocznie wyszedł. Chcę tu wyjaśnić, że wymowa tej sceny nie zawierała się bynajmniej w tym, co dostrzega prostoduszny czytelnik: istotą jej nie jest okoliczność, że ubogi poeta nie ma co jeść, w domu zaś siedzi ktoś głodny, komu on z gościny przyniesie skórkę chleba. Istotne jest w niej to, że wszystko to zrobione zostało po to, żeby wywrzeć pewne wrażenie (co osiągnął), ciasto zaś – co bardzo prawdopodobne – wyrzucił za drzwiami do kosza na śmieci” (Podkreślenia moje, tłum. Eugenia Siemaszkiewicz).

Dziś, sto lat po Bierbierowej i Iwanowie, kultura masowa narzuciła nowe standardy zachowań: ubóstwo jest źle widziane i świadczy co najwyżej o niezaradności artysty. Zmienia się również stereotyp klepiącego biedę emigranta, takiego bezimiennego – przepraszam za tani kalambur – zwykłego zjadacza chleba unikającego wysłania na front w roli mięsa armatniego. „[…] Nowa fala emigracji – pisze Dmitrij Gubin w artykule Kotlety jako antydepresant - wyniosła z Rosji dziesiątki tysięcy tych, którzy są przyzwyczajeni do publicznego dzielenia się na Twitterze, Telegramie, itp. zarówno pytaniami, jak i historiami dotyczącymi ich codziennego życia. Na przykład, czy smaczne są karasie w śmietanie w ‘Żywago’ na Twerskiej i gdzie można uprawiać Vipassanę w obrębie obwodnicy Sadowej? Tyle, że teraz rolę Moskwy zaczął odgrywać cały świat. Moskwianie nie chcieli zrezygnować ze swoich ulubionych karasi. A co właściwie złego jest w karasiach? Czy rzeczywiście na emigracji trzeba obowiązkowo głodować, gotując na balkonie kwaśny kapuśniak na wzór niezapomnianego Ediczki [bohater powieści Limonowa]? W rezultacie pojawiły się w internecie setki spostrzeżeń, że Gruzja bardzo denerwuje tych, którzy tu uciekli przed Putinem brakiem normalnego nabiału w sklepach (piszą, że wszystko jest wyłącznie sieciowe, jak ‘Domek na wsi’ i na dodatek niesmaczne). Że w Armenii powoli i źle obsługują. Że we Francji drogie wino jest często gorsze od taniego chilijskiego”.

Pisarze, którzy wybrali życie bez Putina, odnaleźli się w nowych realiach i nie muszą już wynosić ukradkiem ciasta z przyjęć. 

Według Storytela AB najbardziej popularnym (najchętniej słuchanym) pisarzem w Rosji w 2021 roku był Boris Akunin (dla porządku: 2. Frank Herbert, 3. Dmitrij Głuchowski; w marcu 2022 roku ta szwedzka firma wycofała się z FR), jak to określił jakiś pochlebca: twórca „intelektualnych kryminałów”. W 2006 roku Akunin został rekordzistą kraju w czasach posowieckich - pierwszy nakład jego Nefrytowego różańca / Нефритовые четки w wydawnictwie „Zacharow” wyniósł 500 000 egemplarzy. Autor Przygód Erasta FandorinaProwincjalnego kryminału czyli Przygód siostry PelegiiPrzygód magistra Historii państwa europejskiego / История российского государства zadziwia od lat pracowitością (graniczącą z grafomanią) i bardzo rozsądnym lokowaniem oszczędności (np. w Londynie mieszkanie nieopodal Katedry św. Pawła, nieruchomość w Hiszpanii). 

Dla blisko osiemdziesięcioletniej Ulickiej przeprowadzka z mieszkania moskiewskiego do mieszkania berlińskiego nie miała prawdopodobnie większego wpływu na stan jej konta: książki nadal ukazują się w Rosji (ostatnia w grudniu 2022 roku – tom prozy autobiograficznej Moje prawdziwe imię. Historie z biografią / Мое настоящее имя. Истории с биографией) i są wciąż chętnie tłumaczone (np. Die Erinnerung nicht vergessenMünchen 2023; w Niemczech pisarka jest też regularnie nagradzana: Siegfried Lenz Preis, 2020, 50 000 euro; Erich-Maria-Remarque-Friedenspreis, 2023, 25 000 euro). 

O kilka lat młodszy Jerofiejew, enfant terrible rosyjskiego życia literackiego, nigdy nie był tak wziętym autorem (pomijam casus Rosyjskiej piękności) jak Akunin czy Ulicka. Najlepsze lata popularności pisarskiej ma dziś już wprawdzie za sobą (ostatnia powieść wydana w Rosji – Różowa mysz / Розовая мышь, 2017; w Niemczech jeszcze dawniej – Die Akimuden / Акимуды, 2013), ale nie myśli o emeryturze: kończy Wielkiego dresiarza (Великий гопник), wciąż pozostaje błyskotliwym eseistą, pożądanym rozmówcą w europejskich mediach i profesorem wizytującym na niemieckich uniwersytetach (wykładał na Uniwersytecie Leuphana w Lüneburgu i Uniwersytecie Marcina Lutra w Halle i Wittenberdze, Seminar für Slavistik, Unser Gastprofessor im Oktober/November 2022 - Dr. Viktor Jerofejew)

W gorszej sytuacji finansowej (co nie znaczy, że złej) znajdują się, moim zdaniem, inni twórcy Piątej Fali, do których nie płyną szerokim strumieniem honoraria z Rosji. Szenderowicz spotyka się na płatnych „wieczorach literackich” z publicznością rosyjską przede wszystkim w Izraelu i Niemczech (wstęp 30 i 35 euro), poza tym od czasu do czasu występuje w Polsce, Czechach, Luksemburgu, Słowacji, Gruzji (55 lari). Było też tournée po Kanadzie. Bykow (pamiętajmy o jego wizytacyjnym profesorstwie) zaprasza na spotkania (w Pradze bilety kosztowały „od 837 CZK”, można było płacić kartami wydanymi przez banki rosyjskie) i na kurs Uczymy się pisać powieść. Zaawansowany kurs rzemiosła pisarskiego dla dorosłych (online, dwa weekendy, opłata 20 000 rubli). 

Zasadniczy wpływ na ograniczony target rosyjskiego homo loquens na obczyźnie ma (nie)znajomość języków obcych (odbiorcami hipnotyzujących amerykańskich wykładów Bykowa – do obejrzenia na YouTube - pozostają Rosjanie i miejscowi slawiści). Wprawdzie homo scribus (pomijam tu przypadki m.in. Głuchowskiego czy Szyszkina) równie często nie zna języka angielskiego czy niemieckiego, ale jego teksty znajdują odbiorców dzięki tłumaczeniom. Drugi Nabokov najwyraźniej niepisany jest rosyjskiej kulturze emigracyjnej: I am an American writer born in Russia, educated in England, where I studied French literature before moving to Germany for fifteen years”, My mind speaks English, my heart speaks Russian, and my ear prefers French” (wywiad dla “Life’a”, 1964). Swoim uczuciem dyskomfortu, zrodzonego poczuciem „zagrożenia twarzy” i prowadzącego do „niepewności, braku kontroli nad sytuacją, zażenowania bądź nawet wstydu i upokorzenia” („twarzy” w rozumieniu Ervinga Goffmana, zob. G. Zarzycka, Mechanizmy interkulturowych zdarzeń komunikacyjnych, w których dochodzi do zagrożenia twarzy) podzieliła się z czytelnikami Ludmiła Ulicka (2017): „Nie czuję się obywatelem świata, bo jak w słynnym dowcipie o Czapajewie ‘nie znam języków’. A bez płynnej znajomości języków w dowolnym miejscu na świecie czujesz się w najlepszym razie jak turysta, w najgorszym jak wieśniak”.

To może mieć wpływ – nienajważnieszy rzecz jasna – na jej sny i marzenia o powrocie z trzema siostrami (Czechowa!) do Moskwy: „Chciałabym umrzeć w domu. Droga moja przyjaciółka, ordynatorka w szpitalu moskiewskim, położyłaby mnie na swoim oddziale, a inna przyjaciółka zabrałaby mnie do jednego z hospicjów. Nie wymieniam nazwisk. Mój przyjaciel kapłan, którego nazwiska również nie wymieniam, odprawiłby za mnie nabożeństwo żałabne. W razie czego zrobi to także zaocznie. A inny mój przyjaciel, rabin, odmówi kadisz, żydowską modlitwę za zmarłych. I może to zrobić także zaocznie”.

A tak w ogóle powiada autorka Medei i jej dzieci: od berlińskiej, niemieckiej „kwadratowości” jest mi bliższa moskiewska, rosyjska „krzywizna”.

Jerofiejew także chciałby wrócić. „Z przyjemnością! – mówił w wywiadzie dla „Nowej Gaziety. Jewropa” - Tylko nie wiem jak ten kawałek ziemi będzie się nazywał. Naprawdę kocham moją daczę - a dokładniej mieszkanie na wsi. Tam jest cudownie. Wydaje mi się, że wszyscy okazaliśmy się znacznie większymi patriotami, niż za jakich nas uważano. Przez wiele lat byłem uważany za głównego rusofoba, ale mimo to tęsknię i naprawdę chcę znaleźć się w Rosji. A są ludzie, którzy po prostu wpadają w depresję bez Rosji”. 

Jednak wśród emigrantów Piątej Fali zdaje się przeważać opinia „tak, ale”, której wyrazicielem jest między innymi Sorokin. Pytany o to, czy zamierza wrócić do Rosji odpowiedział: „It’s a metaphysical question. Я вернусь, когда рухнет путинский режим. Very easy answer” (4 października 2022 r., Columbia University). Na wszelkiej rzeczy wypadek dodaję tłumaczenie tekstu wypowiedzianego po rosyjsku: „Wrócę, kiedy upadnie putinowski reżim”.

Autor Kolejki zdaje się sugerować, że Imperium Zła po śmierci Dartha Władimira Vadera-Putina przeobrazi się w Krainę Łagodności i Tolerancji, z pacyfą zamiast gwiazdy na sztandarach. Na szczęście jest jednak daleki od podobnych złudzeń, od idealizacji swoich rodaków. Mówił o tym w rozmowie z Andriejem Archangielskim (Radio Swoboda, 23 stycznia 2023 r.):

„ – Jestem zmuszony zadać panu nieprzyjemne pytanie: zbiorową czy indywidualną odpowiedzialność ponoszą Rosjanie, my wszyscy – za wojnę?

- Myślę, że jedno i drugie. Bez wątpienia jako Rosjanin dzielę z innymi odpowiedzialność za rozpętaną wojnę. Ale jestem też zmuszony zadać osobiste pytanie samemu sobie: czego konkretnie nie zrobiłem, aby zapobiec tej wojnie? I tak jest chyba z każdym rozsądnym człowiekiem. Ta wina będzie narastać i po zakończeniu wojny będziemy ją nosić w sobie. My, Rosjanie, wszyscy wypijemy kielich goryczy. […]. Ale oczywiście wszyscy jesteśmy winni. Nie tylko Putin i jego ekipa”.

            Sorokin jest w tej opinii niestety odosobniony. „[…] Dla nas jest to bardzo ważne, - mówił Akunin w BBC News prezentując założenia programowe „True Russia” – żeby pokazać światu, że Rosja to nie Putin, że jest normalna Rosja, prawdziwa Rosja, że ​​jest nas wielu, że reprezentujemy niejako odrębną siłę społeczną, musimy o sobie dać znać”. Wtórowali mu Szyszkin (1 marca 2022 r.: „Jestem  Rosjaninem. W imieniu mojego narodu, mojego kraju, w moim imieniu, Putin popełnia ohydne zbrodnie. Putin to nie Rosja. Rosja pogrąża się w bólu i wstydzie. W imieniu mojej Rosji i mojego narodu proszę Ukraińców o wybaczenie. I rozumiem, że wszystkiego, co się tam dzieje, nie można wybaczyć”), Szenderowicz (26 sierpnia 2022 r.: „Ale jeśli mówimy o ludzkiej ocenie i winie, to wszelkie rozważania o winie zbiorowej są amoralne i nie mają nic wspólnego ani z prawem, ani ze sprawiedliwością, ani z rozumem. Jeśli mówimy o ocenie moralnej, to jednostką miary jest tylko konkretna osoba. Lija Achiedżakowa nie może mieć wspólnej oceny moralnej z Ramzanem Kadyrowem, to idiotyczna średnia arytmetyczna. Oceniamy człowieka na podstawie tego, czy jest dobry, czy zły, mądry czy głupi”), Jerofiejew (8 października 2022 r.: „To wojna jednego człowieka”, „Jaspers powiedział, że Niemcy nie ponoszą zbiorowej odpowiedzialności. Ona powinna być indywidualna i tutaj się z nim zgodzam. Mamy kołchozowe prawosławie i kołchozy. […]. Nie ponosimy zbiorowej odpowiedzialności […]”), Głuchowski (19 kwietnia 2022 r.: „Pragnę klęski reżimu, ale nie chcę klęski Rosji i narodu”).

Rosję w latach 2012-2022 opuścili między innymi: rockmani Andriej Makarewicz i Fiodor Czystiakow (w swoim czasie lider grupy „Nol”, od połowy lat 90. jest Świadkiem Jehowy, związku wyznaniowego, który w 2017 roku został uznany w Rosji za organizację ekstremistyczną i zdelegalizowany), aktorka Czułpan Chamatowa, raper Oxxxymiron, polityk Anatolij Czubajs, bard Siemion Slepakow, piosenkarki Wiera Breżniewa, Ałła Pugaczowa i Zemfira, dziennikarka i celebrytka Ksienija Sobczak (prawdopodobnie, ponieważ Ksiusza wszystkiemu zaprzecza. Owszem, pisze w / na Telegramie, wyjeżdżam od czasu do czasu – ot, chociażby teraz na trzy dni do Dubaju, ale po kilku dniach albo kilku tygodniach zawsze wracam), szachista Garri Kasparow, pisarze Boris Akunin, Dmitrij Bykow, Wiktor Jerofiejew, Ludmiła Ulicka i Dmitrij Głuchowski, oligarcha po przejściach Michaił Chodorkowski, satyryk Wiktor Szenderowicz, showman Maksim Gałkin. Trudno jednoznacznie określić status Wiktora Pielewina. Autor kultowej Generation „P” (1999) i blisko dwudziestu innych powieści oraz wielu mikropowieści, opowiadań, esejów zniknął jakoś tak na początku stulecia w poszukiwaniu sensu życia. Ostatni raz wystąpił publicznie na konferencji prasowej w Tokio w 2001 roku. W poprzednim życiu mieszkał w Moskwie, w obecnym – podobno był widziany („podobno”, bo przecież nie wiadomo, jak teraz wygląda) w Nepalu, swoim wiernym pielewinofilom objawiał się podobno też w Chinach, Japonii, Korei Południowej, Tajlandii. Można też na niego natrafić w przestrzeni wirtualnej. Od dłuższego czasu jest zafascynowany – tym razem bez „podobno”, wystarczy zajrzeć do niektórych jego powieści – buddyzmem (wcześniej: mahajana, obecnie: therawada). Medytuje. Z przerwami (albo i bez) na napisanie nowego tekstu, który po staremu publikuje w Moskwie. Ustalmy więc może roboczo dla potrzeb tego eseju: Pielewin wyemigrował do któregoś z wszechświatów równoległych. 

Piąta Fala emigracji nie wywołuje potrzeby przypominania starego żartu o ostatnim gaszącym światło - w Rosji pozostała większość pisarzy, ale to nie jest tak, że antyputinowcy wyjechali, a zostali wyłącznie proputinowcy. 

Ci ostatni oczywiście przeważają. Jedną z twarzy rosyjskiego zaczadzenia szowinistycznego (albo inaczej, bardziej wytwornie: ikoną maczyzmu nr 2, zaraz po panu prezydencie; Machismo – Sí, Intelektualismo - No) pozostaje od lat nawołujący do zbrojnej napaści na Ukrainę Zachar Prilepin (ur. 1975). Po pierwsze, to niebanalny, utalentowany pisarz (Patologie / ПатологииSańkja / СанькяKlasztor / Обитель). Po drugie, i trzecie, i czwarte, członek założonej przez Limonowa Partii Narodowo-Bolszewickiej, kapitan specnazu, uczestnik obu wojen czeczeńskich, major w oddziałach operetkowej „Donieckiej Republiki Ludowej”. Po piąte, w styczniu 2023 roku podpisał kontrakt z Rosgwardią i wyruszył na front. [Moje blogowe postscriptum: 6 maja 2023 r. w Obwodzie Niżnonowogrodzkim dokonano na niego nieudanego zamachu. W wysadzonym w powietrze samochodzie zginął jego kompan, ciężko ranny pisarz trafił do szpitala]. 

A jeszcze inni chcą mieć po prostu święty spokój, jak na przykład emerytowana podpułkownik (podpułkowniczka?) milicji Aleksandra Marinina (właśc. Marina Aleksiejewa, ur. 1957) kochana przez miliony, a w zasadzie to przez ponad 50 milionów Rosjan (to nakład jej książek w Rosji, już pewnie zresztą nieaktualny) za Kamienską. Swoje obywatelskie exposé wygłosiła jeszcze pod koniec ubiegłego wieku (1999): „Nie dyskutuję o polityce i aktualnym stanie rzeczy w kraju. Nie poruszam problematyki walki z przestępczością i perspektyw tej walki. I nie poruszam kwestii związanych z twórczością pisarzy mieszkających w Rosji, którzy piszą kryminały”. Trzeba przyznać, że jest konsekwentna. Natrafiłem na jej niedawny wywiad z 18 września 2022 roku. Od siedmiu miesięcy trwa wojna, a ona opowiada o pandemii i o tym za co lubi Baden-Baden: „W związku z kwarantanną dwa lata nie wyjeżdżałam nawet za granice Moskwy. Wcześniej dwa razy w roku jeżdziłam do Baden-Baden, za każdym razem na półtora miesiąca i tak przez wielu lat. Jest mi tam dobrze, tam i powietrze jest cudowne, i taki spokój, i warunki do odbywania długich spacerów. I mieszkanie, gdzie mogę spokojnie palić. Wszędzie są przecież zakazy”. 

            Mumin Szakirow, dziennikarz Radia Swoboda, przypomniał niedawno słowa Martina Luthera Kinga: „Na końcu pamiętać będziemy nie słowa naszych wrogów, lecz milczenie naszych przyjaciół” i skomentował je: „Dzisiaj musisz rozstrzygnąć kwestię: albo jesteś przeciwko wojnie, albo jesteś za nią. Milczenie jest wsparciem dla wojny”. To tak a propos pani podpułkownik. 

            Dwie inne pisarki nie mają za sobą mundurowej przeszłości i może dlatego nie milczą. Obie równie dobrze mogły zasilić szeregi Piątej Fali, ale postanowiły pozostać przy dotychczasowych adresach.

            Jelena Czyżowa (ur. 1957) w marcu czternastego roku znalazła się w gronie sygnatariuszy (obok m.in. Ulickiej, Jerofiejewa, Bykowa, Akunina, Sorokina) listu otwartego krytykującego plany aneksji części terytorium Ukrainy. Jej esej z 2019 roku Moja pamięć o blokadzie (tłumaczenie i glossa w „Odrze” 2020, nr 1 i 2) wywołał w Rosji falę hejtu. Tekst uznano za skandaliczny i autorkę oskarżono o „rehabilitację nazizmu”. Nawiasem mówiąc, powieść Czyżowej Czas kobiet znalazła się w 2014 roku w finałowej siódemce Nagrody Angelusa.

Rok wcześniej o krok od zdobycia tej nagrody była Ludmiła Pietruszewska (ur. 1938) za Jest noc. W ostatnich kilku latach ta pisarka, która zapisała istotny rozdział w dziejach najnowszej literaury rosyjskiej, coraz częściej wypowiada się krytycznie o postępującej putinizacji kraju. W marcu 2020 roku znalazła się w gronie sygnatariuszy listu otwartego przeciwko planowanym zmianom w konstytucji; we wrześniu wspierała demonstrujących na / w (już się „w” tym / „na” tym gubię) Białorusi; na znak protestu przeciwko zakazowi działalności „Memoriału” – poinformowała o tym 12 listopada 2021 roku na Facebooku – zrzekła sie przyznanej jej dziewiętnaście lat wcześniej nagrody państwowej, ponieważ otrzymała ją z rąk „prezydenta putina” (właśnie tak: „putina”). 

Jej małą ojczyzną pozostaje niezmiennie Moskwa i nie zamierza jej zamienić na inną stolicę. „[…] 19 sierpnia 1991 roku, w poniedziałek, - pisze Pietruszewska - obudził nas w Berlinie przenikliwy krzyk naszej przyjaciółki Antje, mojej tłumaczki: ‘W Moskwie pucz!’ Co robić? Zaproponowano nam zostać na jakiś czas. I jak tu żyć?! […]. I co, nigdy już nie zobaczyć swoich, nie widywać nikogo, rozmawiać po rosyjsku tylko z takimi samymi migrantami, jak ty, nic nie rozumieć, nie mieszkać w domu? Jak ślepogłuchoniemi? Bez Kiriuszy z dziećmi, bez matki, bez krewnych? Bez pól, bez lasków pod Moskwą, bez autobusu do Ruzy, bez Wspolnego [nie: Wspólnego] Zaułku, bez bliskich sercu ulic - Czechowa i Puszkinskiej, bez koleżanek i przyjaciół, bez koszmarnego tłumu przepływającego ulicami. Nie słyszeć jego pięknego, obscenicznego języka… […] To już lepiej posiedzieć, ile trzeba w łagrze, pomyślałem ze złością”. Teraz, trzydzieści lat później, miała więcej / mniej szczęścia od Ulickiej – nie została przez syna wysłana do Berlina. Na wiadomość o napaści na Ukrainę napisała wstrząsający, wzruszający, może odrobinę egzaltowany tekst (28 lutego 2022 r.): „Dziś kobieca Rosja jest pokonana, upokorzona. Generałowie Putina okryli ją hańbą, niszczą ją, zabierając jej synów na tę podłą, haniebną wojnę – przeciwko swoim, przeciwko braciom i siostrom, przeciwko bliskiej i ukochanej Ukrainie. Cały czas płaczę, gdy czytam wiadomości w Internecie. To tam ukrywam się przed własnymi bombami! […]. Wzywam wszystkich za granicą, pomóżcie świętej Ukrainie! […]. Niech krew zabitych zaleje jego twarz i ręce. Oskarżam go o masowe mordy […]. On jest zbrodniarzem. […]. Jestem przygotowana na aresztowanie, na policyjne pobicie, na głód i pragnienie. Na wszystko, co spotkało demonstrantów wziętych na ulicach. […]. Ponoszę odpowiedzialność za swoje słowa, wyłącznie ja. Moje dzieci, wnuki i prawnuki o niczym nie wiedzą”.

A poza tym Czyżowa uczy dziś pisania powieści (Романная мастерская / Creative writing School,  webinarium, Zoom, 12 trzygodzinnych spotkań, koszt 41 900 rubli). Od czasu do czasu spotyka się z czytelnikami. 

A poza tym Pietruszewska ostatnio chałturzy. Latem 2022 roku wyruszyła w światowe tournée ze swoim kabaratem „Czarny płaszcz” („Черное пальто”). Śpiewała (co robi zresztą od wielu lat)  dla Rosjan w Wilnie, Rydze, Tallinie, Sztokholmie, Helsinkach, Londynie, Dubaju, Izraelu, Niemczech i w Cyprze (jeszcze wczoraj napisałbym „na Cyprze”, ale nie dziś). Obejrzałem fragment jej występu w Limassol (15 lipca 2022 roku), gdzie zaśpiewała m.in. piosenkę z repertuaru Rodowicz Jadą wozy kolorowe. Od razu przypomniał mi się Jerzy Stuhr i jego „Śpiewać każdy może...” Najtańsze bilety na żenujący koncert starszej pani, której zamarzyło się „wejść na estradę i zostać” były po 40 euro.

Trudno mi oceniać pisarskie wybory dokonane po rozpoczęciu wojny i dziś nie wiem, czy podpisałbym się pod filipiką Igora Gienrichowicza Szestkowa (Igor Heinrich Schestkow, ur. 1956, berlińczyk od 1990 roku, a więc emigrant Czwartej Fali):. „Jeśli możesz w niej [Rosji – T.K.] mieszkać, jeśli nie dusisz się od imperialnego smrodu, to automatycznie stajesz się  częścią tej maszynki do mięsa! I nawet jeśli sto razy ją skrytykujesz i zostaniesz uznany za triumfującego dysydenta, to każdą minutą przebywania w tym kraju wspierasz Putina. Własnym oddechem. Istnieniem”. Na pewno zamieniłbym „istnienie” na „milczenie”.

 

„A za szóstym huknie wszędzie!”

W 2021 roku w Rosji było więcej więźniów politycznych, niż w ostatnich latach istnienia Związku Sowieckiego.

W 1993 roku opublikowałem książkę Obywatele Arkadii. Losy pisarzy rosyjskich po roku 1917 Dziś życie dopisuje jej putinowski sequel[3].



[1] Po raz kolejny podkreślam, że wszystkie te dane są obciążone szerokim marginesem błędu. Wyobraźmy sobie taką sytuację. 24 lutego 2022 roku rezerwista Dmitrij Miewiediew usłyszał o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej”. DM kocha wprawdzie swoją ojczyznę, ale nie na tyle, żeby oddać za nią życie. W obawie przed powołaniem do wojska kupuje więc bilet do Turcji i leci do Stambułu. Pogranicznikom na lotnisku oznajmia, że w celach turystycznych. Po kilku tygodniach uspokojony opuszcza ziemię turecką – granice przecież wciąż są otwarte, armia nie jest najwyraźniej nim zainteresowana, a rodzina czeka na „powrót taty”. 21 września mobilizacja została jednak ogłoszona. Dmitrij Miewiediew kupuje więc bilet... Tak kilkaset tysięcy (e)migrujących w latach 2022-2023 obywateli Federacji Rosyjskiej zapisuje nowy rozdział w podręcznikach z emigrantologii. 

[2] https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/08/rossiia-seichas-realno-umerla-eto-trup. Rozmowa Ilji Azara z Jerofiejewem ukazała się po polsku na Onecie: „Rosja jest martwa. To trup”, 8.10.2022, https://wiadomosci.onet.pl/swiat/rosja-jest-martwa-to-trup-wywiad-z-wiktorem-jerofiejewem/j70v584. Przekład jest fatalny. Pal diabli, że na przykład „царь-пацан” zamienił się w „chłopca cara”, „народная культура” („kultura ludowa”) w „kulturę popularną”, „барыня” to nie „gospodyni”, to kobieta o innym statusie społecznym i majątkowym raczej też: a więc „dama” albo – jak chce tego tłumacz opowiadania Tołstoja Trzy śmierci na polski – „pani”. To jeszcze nic, co gorsza tłumacz zmienia autorowi Dobrego Stalina biografię, oprawiając ją w kontekst martyrologiczny. „Za tę książkę zostałem uwięziony” – powiedział Jerofiejew według Onetu. Dla porządku, ten pisarz nigdy nie był więziony i w cytowanym wywiadzie stwierdził: „Меня за эту книжку в тюрьму загоняли”, czyli: „Mnie za tę książkę do więzienia chcieli wpakować”.

[3] Ostatnią kropkę w tym eseju postawiłem 27 kwietnia 2023 roku. Ta uwaga jest moim ubezpieczeniem i alibi. Sytuacja zmienia się z dnia na dzień. Jednak mam nadzieję, że Lebiediew i Szyszkin, Bykow i Szenderowicz, Ulicka i Pietruszewska zmienią co najwyżej miejsce zamieszkania, ale nie poglądy.

Komentarze

Popularne posty