Przemówienia w Dień Pobiedy


 Przemówienia w Dień Pobiedy 


W tym eseju omawiam teksty przemówień wygłaszanych w latach 1945-2023 na Placu Czerwonym z okazji Dnia Zwycięstwa. W wersji internetowej tekst ukazał się 19 maja i nosi tytuł Putin prezentuje światu krwawą rekonstrukcję II wojny światowej.

https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,29766665,putin-prezentuje-swiatu-krwawa-rekonstrukcje-ii-wojny.html


W wersji papierowej pojawił się inny tytuł: Przemówienia w Dień Pobiedy, "Ale Historia" (Magazyn "Gazety Wyborczej"), 20-21 maja 2023, nr 19/573, s. 4-6.







W kinematografii od pewnego czasu funkcjonuje pojęcie: "wersja reżyserska". "Wersja reżyserska (ang. director’s cut) – odpowiednio przerobiona wersja filmu, rzadziej serialu, teledysku, reklamy czy gry komputerowej, odpowiadająca oryginalnemu zamysłowi reżysera. Wersje reżyserskie zazwyczaj różnią się od wersji kinowej dodanymi, usuniętymi bądź przerobionymi scenami, które w różnym stopniu zmieniają czas trwania filmu. Popularne stały się w latach 80., wraz z rozwojem rynku kina domowego. Jednymi z pierwszych filmów, które doczekały się wersji reżyserskiej, są Wrota niebios Michaela Cimina i Łowca androidów Ridleya Scotta. Zmienione wersje określane bywają również mianem wersji rozszerzonej (extended edition) bądź wersji specjalnej (special edition)" (Wikipedia).
Podobnie rzecz się ma z tekstami radośnie pisanymi "sobie a muzom", które zderzają się z twardą rzeczywistością redakcyjną (znaki, znaki, znaki...). Poniżej moja wersja eseju opublikowanego w "Gazecie Wyborczej".  



Tadeusz Klimowicz


Ura! Ura!? Ura?

 

Dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRS z 8 maja 1945 roku został ustanowiony Dzień Zwycięstwa, którego obchody wyznaczono na następny dzień. 9 maja ukazał się rozkaz Stalina: „Dla upamiętnienia ostatecznego zwycięstwa nad Niemcami, dziś, 9 maja, w Dniu Zwycięstwa, o godzinie 22.00, stolica naszej Ojczyzny Moskwa, w imieniu Ojczyzny odda salut dzielnym oddziałom Armii Czerwonej, okrętom i jednostkom Marynarki Wojennej, które odniosły to wspaniałe zwycięstwo, trzydziestoma salwami artyleryjskimi z tysiąca dział”. Jednak pierwsza defilada wojskowa odbyła się ze względów logistycznych dopiero kilka tygodni później - 24 czerwca, w czwartą rocznicę napaści Nemiec na Związek Sowiecki.  

Scenariusz zakładał, że zarówno dowodzący paradą, jak i ją przyjmujący (czytaj: Stalin) będą poruszać się konno. Jednak podczas próby Iosif Wissarionowicz spadł z konia i chcąc uniknąć kompromitacji przebieg defilady oglądał już z trybuny honorowej. W głównych rolach wystąpili więc marszałkowie Rokossowski i Żukow, którzy mieli za sobą kawaleryjską przeszłość. 

Wrodzona skromność nie pozwoliła zabrać głosu Wielkiemu Językoznawcy - nie chciał głośno wymieniać nazwiska osoby, która uratowała świat. Takie przemówienie mógł natomiast wygłosić i zrobił to Żukow: „Początkowo przebieg wojny był dla nas niekorzystny. Przeżywaliśmy niepowodzenia militarne, zdarzało się nam znaleźć w rozpaczliwych sytuacjach. Wróg zbliżał się do serca naszej Ojczyzny – Moskwy i przygotowywał się do świętowania swojego zwycięstwa. W tym czasie nie tylko wrogowie, ale także wielu naszych przyjaciół za granicą uważało, że Armia Czerwona nie wytrzyma potężnego ataku niemieckiej machiny wojennej. Jednak nasz naród sowiecki, nasza Armia Czerwona nie stracili ducha bojowego. Uzbrojeni w genialną stalinowską dalekowzroczność, natchnieni przez partię Lenina-Stalina, byliśmy głęboko przekonani o zwycięstwie naszej słusznej sprawy”, „Dzięki połączonym wysiłkom wielkich mocarstw - Związku Sowieckiego, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Wielkiej Brytanii - Niemcy faszystowskie obróciły się w pył. Ich potworna machina wojenna została zniszczona. Zbrodniczy hitlerowski rząd został zniszczony. Wylęgarnia agresji niemiecko-faszystowskiej agresji niemieckiej w Europie została zlikwidowana. Ludzkość uwolniono od najgorszego wroga – faszyzmu germańskiego”, „Zwyciężyliśmy, bo poprowadził nas do zwycięstwa nasz wielki wódz i genialny dowódca Marszałek [generalissimusem został mianowany trzy dni później, 27 czerwca] Związku Sowieckiego - Stalin!”.

W tym premierowym speechu dziewięciomajowym (nieważne, że wygłoszonym pod koniec czerwca) – którego tekst musiał być znany Stalinowi, nie wykluczam zresztą, że to on był autorem – rzucają się w oczy sformułowania, które później nigdy się przy takich okazjach nie pojawiały, albo były rzadko przywoływane (porażki na froncie, docenienie roli sojuszników z Zachodu). 

Uroczystości zostały utrwalone na kolorowej taśmie. Trofiejnej, świeżo dostarczonej z Berlina.  

W latach 1946-1947 Dzień Zwycięstwa był wprawdzie dniem wolnym od pracy, ale parad nie organizowano. Natomiast w roku 1948 Stalin oznajmił: „Czas przestać nosić ordery otrzymane za zasługi wojskowe, a zacząć być dumnym z orderów otrzymanych za zasługi w pracy” i 9 maja utracił status święta. Dniem roboczym pozostawał do połowy lat sześćdziesiątych. Kolor czerwony odzyskał w kalendarzu z roku 1965. Wtedy Breżniew, znany skądinąd literat i erudyta, przełożył na rosyjską rzeczywistość hasło rzymskiej biedoty. Był więc chleb i były defilady z nieodłącznym Pożegnaniem Słowianki.

Rytualne przemówienie przeczytał minister obrony (był nim wtedy marszałek Rodion Malinowski) i ten zwyczaj przetrwa do połowy lat dziewięćdziesiątych. Istotniejszy był opublikowany w prasie Apel do rządów, parlamentów, narodów wszystkich krajów Komitetu Centralnego KPZS, Prezydium Rady Najwyższej ZSRS i Rządu Związku Sowieckiego. Utrzymany w najlepszej tradycji sowieckiej sztuki retorycznej z charakterystycznymi dla  niej zaklęciami, zapewnieniami, groźbami: „Rewanżyści zachodnioniemieccy znów stanowią zagrożenie dla krajów, które już dwukrotnie doświadczyły agresji ze strony militaryzmu germańskiego. Rewanżyści nie chcą się liczyć z istniejącymi w Europie granicami”, „Związek Sowiecki stał na straży i nadal będzie stać na straży pokoju i zdecydowanie walczyć o zapobieżenie wojnie światowej. Niech nikt nie wątpi w pokojowe aspiracje naszego państwa. Ale jednocześnie niech nikt nawet na chwilę nie zapomina o jego gotowości do dania miażdżącego odporu siłom agresji”.

Dwie kolejne parady wojskowe odbyły się w latach 1985 i 1990. Jeszcze w Związku Sowieckim, ale już w pieriestrojkowych klimatach. Na tej z roku dziewięćdziesiątego mistrzem ceremonii był był marszałek Dmitrij Jazow, który za kilkanaście miesięcy (w sierpniu 1991 r.) znajdzie się w gronie puczystów. Tamtego 9 maja za kulisami Placu Czerwonego było punkowo i irokezowo. Na takim tle odbyła się ostatnia sowiecka defilada. Tańczący na ulicach weterani i weteranki nie przypuszczali, że to ich chocholi taniec (chociaż Wesela nie znają), ich valčík na rozloučenou (jakby powiedział Kundera), ich ultimo tango a Mosca (niech mi Bertolucci wybaczy). 

Do organizacji defilad powrócono w 1995 roku, w 50 rocznicę pokonania Niemiec. Doszło wówczas do jednej istotnej zmiany – przemówienie wygłosił nie minister obrony, a prezydent FR (i tak zostało do dziś). Boris Jelcyn był uosobieniem koncyliacyjności. Mówił o koalicji antyhitlerowskiej (wśród gości honorowych wypatrzyłem między innymi Hillary i Billa Clintonów, Helmuta Kohla, Leonida Kuczmę i Eduarda Szewarnadzego), przypomniał spotkanie czerwonoarmistów z Amerykanami w Torgau nad Łabą (pozostał dziś po nim tylko piękny slogan: East meets West), wyraził radość z zakończenia zimnej wojny i zakopania topora wojennego z Niemcami. Padły też słowa o wspólnej Europie. Nie wiem, co powstrzymało speechwritera przed pointą: Make Love not War. Chociaż się domyślam. Od kilku miesięcy Rosjanie – ten miłujący pokój naród – znów byli na wojnie. Tym razem z Czeczenami (1994-1996, tzw. I wojna czeczeńska, oficjalnie - zwracam uwagę na korzystanie z dystopijnych pomysłów Orwella – były to „Operacje mające na celu przywrócenie porządku konstytucyjnego w Czeczenii”; była też II wojna czeczeńska, 1999-2009, oficjalnie: „Operacja kontrterrorystyczna na Kaukazie Północnym”). Mówienie o niej w takim dniu rzeczywiście nie byłoby comme il faut. Ładunek 200 raz jeszcze został przykryty zasłoną hipokryzyjnego milczenia.

Nawiasem mówiąc, z każdym rokiem obchody Dnia Pobiedy coraz mniej przypominają atmosferę Remembrance Day (Poppy Day). Rosjanie już od 8 marca odliczają dni do „majskich prazdnikow”, do majowego, szaszłykowego dolce far niente między 1 a 9 maja, czyli między Dniem Pracy a Dniem Zwycięstwa. Nie wierzmy w tych kilka kalendarzowych dni roboczych (w tym roku od 2 do 5 maja). 

Kolejne wystąpienia dziewięciomajowe Jelcyna (1996-1999) były bliźniaczo do siebie podobne (zmieniały się jedynie liczebniki porządkowe: 51 rocznica zwycięstwa nad…, 52…, itd.). Zawsze te same rytualne frazesy o heroizmie żołnierzy i pełnej poświęcenia pracy cywilów, czasami pojawiało się zdanie warte dziś zacytowania z nutką przygnębienia („Rosja nikomu nie zagraża”, 1998). Na analizę nie zasługuje więc posklejana z komunałów zawartość przemówień, ale czas ich trwania: od 9 do 5 minut. Decydowała o tym zapewne dyspozycja dnia związana z powszechnie znanymi „problemami zdrowotnymi” (chyba mógłbym zrobić karierę w dyplomacji) pana prezydenta. Jedno jest pewne: ani razu nie podejmował próby dyrygowania liczącą niekiedy ponad tysiąc muzyków orkiestrą.    

W roku 2000 zadebiutował na trybunie Władimir Putin. Mówił o „sztandarze demokracji i wolności” i o potrzebie przeciwstawienia się terrorowi i przemocy. Wśród zaproszonych gości znaleźli się Jelcyn i Gorbaczow. 

Do historii miała przejść (nie wiem, czy przeszła) parada w 2005 roku, „jubileuszowa”, jak ją – na wyrost - nazwano. Trzeba jednak przyznać, że lista obecności robi dziś z kilku powodów wrażenie: George W. Bush, Gerhard Schröder z grupą weteranów Wehrmachtu, Jacques Chirac, Silvio Berlusconi w towarzystwie włoskich weteranów, Wojciech Jaruzelski, Wiktor Juszczenko i wielu, wielu innych. Z zaproszenia nie skorzystali prezydenci Estonii, Gruzji i Litwy. 

Paradę przyjął w garniturze, a nie w mundurze minister obrony Siergiej Iwanow, który zasługuje na kilka żołnierskich zdań. Formalnie był rzeczywiście od kilku lat cywilem, ale miał za sobą putinowską przeszłość (KGB w Leningradzie, gdzie poznał przyszłego prezydenta, Służba Wywiadu Zagranicznego skąd odszedł do rezerwy w stopniu generała-pułkownika), a przed sobą putinowską świetlaną przyszłość. Został doceniony nawet przez Dmitrija Bykowa (dziś „agenta zagranicznego”): „Sam nie kradnie i innym nie pozwoli”. (Mój Boże, jeszcze jeden czekista z „chłodnym umysłem, gorącym sercem i czystymi rękoma”). Ostatnie lata ma nienajlepsze, przegrał walkę z Miedwiediewem o miejsce pierwszego po kremlowskim bogu i poleciał na łeb na szyję w hierarchii partyjnej. W 2016 roku został „specjalnym przedstawicielem Prezydenta Federacji Rosyjskiej do spraw  ochrony środowiska, ekologii i transportu”. W 2017 roku wystąpił z inicjatywą wprowadzenia w sklepach „opłaty ekologicznej” za korzystanie z plastikowych toreb.     

Przemówienia zwycięskiego Dmitrija Miedwiediewa (lata 2008-2011) niczym się nie różniły od innych wystąpień dziewięciomajowych. Wyzerowany Putin ani w roku 2014 (rekord: 4 minuty), ani w 2015 słowem nie wspomniał o Krymie czy Donbasie, zainicjował natomiast nową tradycję, ogłaszając minutę ciszy w trakcie swojego speechu. 

Wszystko zmienił oczywiście ubiegły rok. Miał być blitzkrieg, miały być rydwany, może nawet parada zwycięstwa w Kijowie i przede wszystkim miało być inne przemówienie (na pewno kiedyś ujrzy światło dzienne).  „9 maja Putin – jak stwierdził profesor Andriej Zubow, zatrudniony od obecnego roku akademickiego na Uniwersytecie Masaryka historyk rosyjski i przy okazji „agent zagraniczny”  - chciał ogłosić faktyczną aneksję Ukrainy, czyli ustanowienie na Ukrainie reżimu proputinowskiego lub, jakby on powiedział, antyfaszystowskiego. Nic z tego nie wyszło. W maju wojska rosyjskie wycofały się z Kijowa, Czernihowa, Sumów, Charkowa”. 

Potrzebny więc był nowy tekst i nowa narracja, a w takich sytuacjach najbezpieczniejsze jest odwołanie się do tradycji kulturowej generującej ponadczasową opozycję My - Oni i do myśli Aleksandra Dugina, filozofa czytanego swego czasu przez Putina do poduszki, autora Czwartej teorii politycznej, „czołowego ideologa neoimperialnej polityki Federacji Rosyjskiej” (Leszek Sykulski), a przez ludzi mu niechętnych nazywanego „nowym Rasputinem”. „Dla wielu Rosjan kultura rosyjska – jak piszą Jerzy Faryno i Andrzej de Lazari - od jej genezy poczynając, nie ma nic wspólnego z kulturą zachodnią. Zachód to spuścizna cywilizacji rzymskiej, racjonalizm, liberalizm, spłycona wiara, umowa społeczna i zewnętrzne prawo. Rosja zaś – to odwieczna ostoja i prawda wiary. Polityczny i ekonomiczny liberalizm zachodnioeuropejski i amerykański jest sprzeczny z jej naturą, a wszelkie próby zaszczepienia go w Rosji mają prowadzić jedynie do wypaczenia rosyjskości, oderwania jej od korzeni”. Nawet globalizacja jest nasza i ich. „’Zachodnia’ globalizacja polega na łączeniu świata poprzez wymianę informacji, ludzi, towarów i finansów w imię wzajemnego zrozumienia różnorodności ludzkiego bytowania. Globalizacja po rosyjsku (wszechczłowieczeństwo) – to ‘zjednoczona’ izolacja w wierze i światopoglądzie w imię przyszłego zbawienia ludzkości” (de Lazari). W tej sytuacji napaść na Ukrainę urastała do rangi wyprawy krzyżowej.

Wyszedł więc Putin („A miało być tak pięknie”) w tym nieszczęsnym dwudziestym drugim - w kamizelce kuloodpornej zamiast tielniaszki, w otoczeniu ochroniarzy z FSO (z Federalnej Służby Ochrony, a nie z nieboszczki-fabryki na Żeraniu) - z nowym tekstem w ręce i mówił. Mówił o Donbasie, gdzie walczą wnuki i prawnuki zołnierzy z II wojny światowej. O tym, że obrona ojczyzny jest świętym obowiązkiem. O krajach NATO, które zlekceważyły apele miłującej pokój Rosji i rozpoczęły przygotowania do wkroczenia na jej historyczne ziemie. O tym, że Rosja nie mogła pozostać obojętna na nasilające się prowokacje. O moralnej degradacji Zachodu, który zdradził tradycyjne wartości. O uczczeniu pamięci mieszkańców Donbasu, niewinnych ofiar bezlitosnych ostrzałów neonazistowskich.

        „Ale my jesteśmy – mówił Władimir Władimirowicz - innym krajem [niż USA]. Rosja ma inny charakter. Nigdy nie wyrzekniemy się miłości do Ojczyzny, wiary i tradycyjnych wartości, zwyczajów naszych przodków, szacunku dla wszystkich narodów i kultur. A na Zachodzie te tysiącletnie wartości najwyraźniej postanowili odrzucić. Taka degradacja moralna stała się podstawą cynicznego fałszowania historii II wojny światowej, podżegania do rusofobii, wychwalania zdrajców, kpienia z pamięci ich ofiar, przekreślania odwagi tych, którzy za cenę cierpień wywalczyli Zwyciestwo”.

Jaka szkoda, że nie zachowały się - dawno przemielone w młynach historii - słowa Alaryka o zagrożonej cywilizacji wizygockiej wypowiedziane po zdobyciu i splądrowaniu Rzymu, albo Genzeryka – wypowiedziane w podobnych okolicznościach – nieustraszonego obrońcy cywilizacji wandalskiej, albo Hernána Cortésa, który zapobiegł uderzeniu Azteków na Hiszpanię. Jaka szkoda, że Putin nie doczeka się swojego Eichenbauma.

W tym roku na Placu Czerwonym było jeszcze smutniej. Z pomocą profesjonalnym bodyguardom – w jeszcze ciemniejszych garniturach i w jeszcze ciemniejszych okularach niż dwanaście miesięcy wcześniej - pospieszyło siedmiu (wspaniałych, oczywiście) wolontariuszy, którzy jednak spawiali wrażenie nie wiedzieć dlaczego niezadowolonych z powierzonej im jakże odpowiedzialnej misji. Niewiele brakowało, żeby poddenerwowany Putin zajął nie swoje miejsce, ale na szczęście w porę się zorientował i usiadł „między swemi”: sympatycznym 98-letnim Jurijem Dwojkinem, którego w 1944 roku NKWD skierowało do „prowadzenia operacji mających na celu likwidację podziemia nacjonalistycznego na terytorium Ukrainy Zachodniej” i 89-letnim dzielnym kagiebistą Giennadijem Zajcewem, który w 1968 roku zdobywał siedzibę MSW w Pradze, a w latach siedemdziesiątych stał na czele grupy antyterrorystycznej „Alfa”.    

Tegoroczne dziesięciominutowe przemówienie było adresowane do słuchaczy, którzy nie pamiętali o czym przywódca narodu mówił przed rokiem: „Dziś cywilizacja ponownie znajduje się w decydującym, zwrotnym punkcie. Znów rozpętała się prawdziwa wojna przeciwko naszej Ojczyźnie. Odparliśmy jednak międzynarodowy terroryzm, ochronimy też mieszkańców Donbasu i zapewnimy sobie bezpieczeństwo”, „Dla nas, dla Rosji, nie ma nieprzyjaznych, wrogich narodów ani na Zachodzie, ani na Wschodzie. Podobnie jak zdecydowana większość ludzi na naszej planecie, chcemy widzieć przyszłość pełną pokoju, wolności i stabilności”, „Jednak zachodnie elity globalistyczne wciąż mówią o swojej wyjątkowości, dzielą społeczeństwa, prowokują krwawe konflikty i przewroty, sieją nienawiść, rusofobię, agresywny nacjonalizm i niszczą rodzinę oraz tradycyjne wartości, które czynią człowieka człowiekiem. A wszystko po to, aby nadal dyktować, narzucać innym swoją wolę", „Cały kraj zjednoczył się, by wesprzeć naszych bohaterów. Wszyscy są gotowi do pomocy, modlimy się za was”, „Ich celem – i nie ma tu nic nowego – jest doprowadzenie do dezintegracji i zniszczenia naszego kraju” (tekst wystąpienia cytuję z niewielkimi zmianami za oko.press).

Streszczenie przemówienia było banalnie proste i podjął się tego Oleg Pszeniczny: „Już rok Rosja bohatersko opiera się zdradzieckiemu atakowi Awdiejewki i Bachmutu, które chciały zagarnąć i podzielić między siebie Nieczarnoziem, Kubań i Syberię! Nie uda się! Niedoczekanie ich!

Zubow uważa, że po nieudanej kampanii ukraińskiej do lamusa trafi mitologia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i ta „haniebna, brudna wojna zmieni świadomość rosyjskiego społeczeństwa”. Podobną opinię wygłosił Michaił Sokołow (dziennikarz Radia Swoboda i rzecz jasna „agent zagraniczny”), który wieszczy kres „religii zwycięstwa” i początek procesu „desowietyzacji zwycięstwa”. Socjolog Igor Jakowienko twierdzi wręcz, że to była ostatnia parada. Optymiści… Z nimi mi niestety nie po drodze (chcociaż bardzo chciałbym).

Obawiam się, że to Boris Groys ma rację: „Putin pragnie wojny permanentnej. Wiecznej”, „Ludzie zwykle akceptują reżim, jaki oferuje im historia. Ludzie chcą przetrwać, a lojalność wobec władz jest częścią strategii przetrwania”. Putin prezentuje teraz światu – tu zgadzam się z Zubowem – „krwawą rekonstrukcję drugiej wojny światowej”. 

Według niezależnego (w granicach rozsądnej strategii przetrwania) ośrodka badania opinii publicznej, w styczniu 2023 roku 68% Rosjan popierało agresję na Ukrainę. Jednocześnie niemal wszyscy zadeklarowali się jako zwolennicy świata bez wojen. Przy okazji przygotowań od obchodów Dnia Zwycięstwa zapytano Rosjan: „Czy w drugiej wojnie światowej Związek Sowiecki pokonałby Niemcy bez aliantów?”. Zdaniem 67% uczestniczących w sondażu – tak.

Propaganda kremlowska oswaja obywateli z wojną. Dzisiejsze przedszkolaki maszerujące przy dźwięku werbli w strojach przypominające wojskowe mundury za kilkanaście lat wyruszą w roli mięsa armatniego na jakiś front. 15 grudnia ubiegłego roku odbyła się prezentacja kolekcji odzieży młodzieżowej „Donbas”. Właściciele samochodów jeżdżą z naklejką na zderzaku: „Możemy powtórzyć”. Współczesna Rosja ma teraz twarz Prigożyna i Miedwiediewa.

Od chwili napaści na Ukrainę rozpoczęły się poszukiwania idei narodowej i  próby zdefiniowania na nowo putinizmu jako ideologii państwowej. Na Petersburskim Forum Prawnym generał justycji (naprawdę: gienierał justicyi) Aleksandr Bystrykin, przewodniczący Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej, zaproponował powrót do formuły hrabiego Uwarowa, ministra oświaty za czasów Mikołaja I: prawosławie, samodzierżawie, narodowość (niekiedy w polskich publikacjach „narodnost’” występuje jako „ludowość”). 

Profesor(ka) Jelena Łukjanowa - współzałożycielka Wolnego Uniwersytetu (Swobodnyj Uniwiersitiet, https://freemoscow.university), w latach 2006-2014 była adwokatką Chodorkowskiego, dzisiejszy ustrój swojego kraju nazywa ironicznie „monarchią elekcyjną” - przypuszcza, że prowadzone są obecnie prace nad zmianą konstytucji. Przy obecnej, uchwalonej w 1993 roku, majstrowano przed trzema laty (wprowadzone poprawki umożliwiły wybór na kolejną kadencję Putina), nową zatwierdzą obywatele FR w referendum. „Dyktatura – mówi Łukjanowa – może wszystko”.

9 maja 2023 roku Thomas L. Friedman opublikował w „New York Times” artykuł Vladimir Putin Is the World’s Most Dangerous Fool, który wiedziony imperatywem oszczędzania przeczytałem za darmo w Meduzie (4-tygodniowy promocyjny dostęp do „NYT” – 2 euro). Diagnoza dziennikarza warta jest milion dolarów: „Putin znalazł się w sytuacji, w której nie może zwyciężyć, nie może przegrać i nie może się zatrzymać”.

        P.S. A jednak powiało optymizmem. Właśnie przeczytałem wstrząsającą (nie zmieszaną!) informację na portalu Meduza i dojrzałem światełko w tunelu: „Kompania Pernod Ricard, która produkuje koniak Martell, whisky Chivas Regal, Jameson i Ballantine, gin Beefeater, wódkę Absolut, tequilę Olmeca i szereg innych znanych na całym świecie marek mocnych alkoholi, ogłosiła zaprzestanie pracy w Rosji”. Teraz ani chybi zniesmaczeni smakosze uzbrojeni w Moskwę-Pietuszki ruszą na Kreml i na Pałac Zimowy (Nie. Ermitażu żal, więc raczej na Smolny). W końcu do przewrotów i rewolucji dochodziło ze znacznie bardziej błahych powodów, jak chociażby braku chleba. 

Komentarze

Popularne posty