Amicorum colloquia


/

Tadeusz Klimowicz 

Amicorum colloquia, "Odra" 2021, nr 10, s. 89-93.

/

1.

Gospodarz już od kilku tygodni cieszył się na to spotkanie. Dzisiejszego gościa poznał blisko trzydzieści lat temu i odtąd spotykali się dość regularnie kilka razy w roku, przeszli na ty i chyba nawet się zaprzyjaźnili. Wprawdzie chętnie sobie dworował z widocznego gołym okiem braku obycia towarzyskiego swojego dobrodusznego znajomego z prowincji, ale nigdy nie zapominał o łączącym ich poczuciu przynależności do tej samej „wspólnoty generacyjnej” (Generationslagerung – jak zwykł mawiać po lekturze Das Problem der Generationen Mannheima), „wspólnoty położenia”, „wspólnoty doświadczeń” (przed osiągnięciem obecnego statusu przez lata pozostawali ludźmi „bez właściwości”, everymanami). Jednak tak naprawdę zbliżyły ich dopiero dość regularnie odbywane colloquia, godziny spędzone na niekończących się, błyskotliwych, przesyconych erudycją dyskusjach.

Tak było i tym razem. Po obiedzie wreszcie zostali sami. Towarzyszyła im jedynie Jume, która drzemała przy fotelu Gospodarza.

2.

GOŚĆ: Już dawno chciałem ciebie o coś zapytać. Znamy się tyle lat, a nie pamiętam naszego pierwszego spotkania?

GOSPODARZ: To było jakoś tak w połowie dziewięćdziesiątych. Pamiętasz, jak do nas przyjechałeś?

GOŚĆ: Pamiętam.

GOSPODARZ: A kto ciebie wtedy powitał?

GOŚĆ: No, tak. Teraz zaczynam sobie coś przypominać. 

GOSPODARZ: Masz prawo nie pamiętać tamtego naszego spotkania. To nie byłem jeszcze ja. Dopiero terminowałem.   

GOŚĆ: No, tak. A później zmieniłeś miejsce…

GOSPODARZ: Wybacz, że ci przerwę, ale nie to jest najważniejsze. Pewien noblista ni to rosyjski, ni to amerykański – którego notabene nie cenę zbyt wysoko – napisał sztukę Marmur, której akcja toczy się jeśli dobrze pamiętam w bliżej nieokreślonej przyszłości w więziennej celi. Skazani prowadzą interesujące rozmowy…   

GOŚĆ: Jak my!

GOSPODARZ: Tak, jak my. I jeden z nich wygłasza kwestię, która mnie poruszyła i uznałem ją za swoją. Poczekaj, mam tu gdzieś tekst. O, jest: 

 

„Tulliusz. Tęsknota za wolnością! Co ty wiesz o wolności? Baby i to wszystko. Gdybym teraz dał ci do wyboru heterę chędożyć czy gnić na pryczy – co byś wybrał?

Publiusz. Heterę, oczywiście. 

Tulliusz. Aha, widzisz! Dla ciebie jest to różnica. A różnicy nie ma, Publiuszu. Różnicy nie ma. Dni mijają! Chodzi o to, że dni mijają. Cokolwiek byś nie robił stoisz w miejscu, a dni mijają. Najważniejszy jest Czas. Tak nauczał nas Tyberiusz. Cel Rzymu – to połączyć się z Czasem. Na tym polega sens życia. Uwolnić się od taniej ckliwości! Od tego bla-bla o babach, dzieciaczkach, miłości, nienawiści. Uwolnić się od myśli o wolności. Zrozumiałeś? I ty połączysz się z Czasem. Ponieważ nie ma niczego poza Czasem. A wtedy nawet nie musisz się ruszać – idziesz razem z nim. Nie pozostając w tyle i nie wyprzedzając. Sam jesteś zegarkiem. A nie tym, kto na niego spogląda… Oto, w co wierzymy my, Rzymianie. Nie być zależnym od Czasu – to jest właśnie wolność” (I. Brodski, Marmur, tłum. moje – T.K.).

 

A więc już się na pewno domyślasz, dlaczego ci przerwałem. To, że z miasta P. przeniosłem się do miasta M. było oczywiście ważne, ale znacznie istotniejsze było to, że połączyłem się – jak to powiedział Tulliusz – z Czasem. Wybiłem się na niezależność. Poznałem smak wolności. To bardzo miłe uczucie. Też je poznajesz.  

GOŚĆ: Masz rację, nasz drogi przyjacielu! Wracam jednak jeszcze na chwilę do przeszłości. Przy okazji któregoś tam kolejnego spotkania zrozumieliśmy, jak wiele nas łączy: podobny bagaż życiowy, światopogląd, krąg lektur. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język.  

GOSPODARZ: Połączył nas – zgodzisz się ze mną – Machiavelli. Wcześniej wiedzieliśmy jedynie, że „Cel uświęca środki”, a teraz odkrywaliśmy dla siebie Il Principe: zdanie po zdaniu, akapit po akapicie, rozdział po rozdziale. To była nasza prywatna egzegeza traktatu. Mieliśmy pod ręką – jak pamiętasz – jakiś stary przekład, który może nie był najlepszy, ale do dziś pamiętam jego niepowtarzalny urok. Zobacz. Wciąż przechowuję swoje notatki z hipnotyzującymi nas wtedy i teraz cytatami: 

 

„W samej istocie: zniszczenie jest najpewniejszym środkiem utrzymania się przy władzy. Kto podbije wolne miasto, a nie zniszczy w nim wolności, niech oczekuje, że ona jego panowanie zniszczy. Bo słowo ‘wolność’ służy ludziom za hasło do powstania […]”. 

„Nasuwa się tu pytanie, co lepiej: czy być kochanym, czy też bojaźń wzniecać? Według mnie jedno i drugie jest dobre, lecz gdy ich połączenie trudnościom podlega, a jednego nie dostaje, bezpieczniej jest lęk niż miłość sprawiać”. 

„Wiadomo, że chwalebne jest jeśli książę słowa nie łamie i uczciwie, a nie chytrością żyje. Mimo to uczy doświadczenie teraźniejszego czasu, że książęta niewiele o słowo dbający i którzy umieli chytrością umysły ludzkie oszukać, wielkim podołali przedsięwzięciom i w końcu uczciwych ludzi zwyciężyli” (N. Machiavelli, Traktat o Księciu, tłum. A. Sozański).

 

GOŚĆ: Podskórnie czułem, że Machiavelli nie będzie naszą jedyną inspiracją i wkrótce się okazało, że przeczucie mnie nie myliło. Jak wiesz, lubię siedzieć godzinami w bibliotece. Lubię zapach książek, lubię szelest przewracanych kartek i nawet polubiłem ten osiadający na półkach kurz. Chodzę zwykle wzdłuż regałów i spontanicznie, w zależności od nastroju, wybieram lekturę. Któregoś dnia mój wzrok przykuł intrygujący tytuł: Państwo. Usiadłem przy najbliższym stole, zacząłem czytać i nie mogłem się oderwać.   

GOSPODARZ: Po powrocie do domu natychmiast zadzwoniłeś do mnie i wykrzyczałeś do słuchawki: „Koniecznie przeczytaj Państwo”. Platona wcześniej nie czytałem i mało o nim wiedziałem. Na studiach jego imię, jak sam dobrze pamiętasz, pojawiało się sporadycznie. Inne to były czasy i inni bohaterowie wykładów z filozofii. 

GOŚĆ: Niestety. Ja w każdym razie do Platona wracam co jakiś czas i wyobraź sobie, że z Państwem się nie rozstaję. Mam już swój egzemplarz, który mi zawsze towarzyszy w podróży.  

GOSPODARZ: Naprawdę?! A to mnie zaskoczyłeś.

GOŚĆ:  Zobacz i zajrzyj na stronę, którą z myślą o nas zaznaczyłem. Przeczytaj mój ulubiony fragment.

GOSPODARZ: 

„Ja mam wrażenie, że my tak potocznie mówimy, że lekarz się pomylił i rachmistrz się pomylił, i gramtyk. A ja uważam, że każdy z nich, o ile jest tym, czym my go nazywamy, nie myli się nigdy. Tak że biorąc rzeczy ściśle, bo przecież i ty bawisz się w ścisłość, żaden mistrz nie myli się nigdy. Człowiek, który się myli, myli się dopiero wtedy, kiedy go wiedza opuszcza, i w tym on już nie jest mistrzem. Tak że mistrz albo człowiek mądry, albo człowiek rządzący nie myli się żaden wtedy, kiedy jest rządzącym, chociaż każdy może tak powiedzieć, że lekarz się pomylił i rządzący się pomylił. Więc uważaj, że tak i ja tobie teraz odpowiadałem. A najściślejsze ujęcie jest właśnie to, że rządzący, o ile jest rządzącym, nie myli się” (Platon, Państwotłum. W. Witwicki)

 

GOŚĆ: A po Platonie, pamiętasz, przyszedł czas na najbardziej znanego Privatdozenta z Königsberga. 

GOSPODARZ: Zaczęło się od tego, że – już nie pamiętam przy jakiej okazji – zaczęliśmy rozmawiać o paryskim maju sześćdziesiątego ósmego i doszliśmy do podobnych wniosków. Każda kontestacja, każdy bunt, każda rewolta – to ślepy zaułek. To działania niepatriotyczne, godzące w konstytucyjny porządek, to akt niczym nieuzasadnionej wściekłości podważającej wartości, za którymi opowiada się w kolejnych wyborach naród. Podniesienie ręki na stróża prawa jest czynem poza wszystkim innym niemoralnym. 

GOŚĆ: Wtedy, pół wieku temu, zawiodła we Francji większość intelektualistów, którzy – moim zdaniem – nie wywiązali się z roli mentora, przewodnika młodzieży. 

GOSPODARZ: Zgadzam się. Lista tych, którzy oskarżyli policję o wyjątkową brutalność i stanęli w obronie pozbawionych wszelkich hamulców moralnych, niszczących mienie społeczne licealistów i studentów jest przerażająco długa. Sympatyzowali z chuliganami pisarze, uczeni i nawet pewien duchowny rzymsko-katolicki: Kastler, Ricoeur, Touraine, Lefebvre, Lustiger, Sartre, Lacan, Klossowski, Blanchot. Zaimponował mi natomiast Lévi-Strauss, który uznał wydarzenia majowe za kolejny etap w procesie – jak to powiedział – „degradacji uniwersytetu”[1]. Próbując zdiagnozować tamtą sytuację sformułowałem nawet pół żartem, pół serio hasło: „Mniej Sartre’a, więcej Kanta”, ponieważ u wspomnianego przez ciebie docenta z Kaliningradu kojarzonego powszechnie z imperatywem, w Ugruntowaniu metafizyki moralności znalazło się parę zdań, które lubię przytaczać. Pozwolisz? Dwa króciutkie cytaty:

 

„Metafizyka moralności jest zatem bezwzględnie konieczna, nie tylko dlatego, że zachodzi potrzeba spekulacji mającej na celu zbadanie źródła praktycznych zasad [Grundsätze] istniejących a priori w naszym rozumie, lecz dlatego, że sama moralność podlega wszelkiemu zepsuciu, dopóki brak jest owej wytycznej i najwyższej normy, służącej jej prawidłowej ocenie. Albowiem w przypadku tego, co winno być moralnie dobre, nie wystarczy, by było ono zgodne z prawem moralnym, lecz musi się ono jeszcze dziać przez wzgląd na to prawo – inaczej owa zgodność jest zaledwie dziełem przypadku i nie może nikogo zadowalać”.

„Powyżej wykazaliśmy również, że ani strach, ani skłonność, a jedynie szacunek dla prawa jest tą pobudką, która może nadać czynowi wartość moralną” (I. Kant, Ugruntowanie metafizyki moralności, tłum. P. Zarychta).

 

GOŚĆ: Problem polega jednak na tym – o czym obaj doskonale wiemy  że Platona czy Kant dziś się nie czyta, są passé. A z bolesnej lekcji tamtego maja nie wyciągnięto żadnych wniosków, nie usunięto wirusa nieposłuszeństwa z DNA kolejnych generacji i dlatego możliwe były Tiananmen, Occupy Wall Street, Bołotnaja płoszczad’…

GOSPODARZ: Właśnie dlatego coraz częściej sięgam po Zamiatina, Orwella, Bradbury’ego, Huxleya i nie traktuję ich powieści jako antyutopii czy dystopii. Interpretuję je à rebours. Dla mnie są to wzruszające utopie, w których świecie chciałbym zamieszkać. Nie chcę jednak do końca życia pozostać eskapistę poszukującym taniego ukojenia w lepszej czy gorszej literaturze. Muszę do czegoś ci się teraz przyznać. Pora na mój bluźnierczy coming out. Gdy przed laty czytałem w Braciach Karamazow opowiedziany przez Iwana – jak to on określił – „poemat”, to nieoczekiwanie dla samego siebie zrozumiałem, że to Wielki Inkwizytor ma rację, a nie oderwany od życia, bujający w obłokach Chrystus (Nawiasem mówiąc, podobnie odebrałem Bułhakowowskiego Jeszuę). Odkryłem w nim bratnią duszę. Zapewne pamiętasz ten monolog starego mnicha z Sewilli, cynika przepełnionego empatią dla ludzkich słabości:

„Będą żywili wobec nas uczucie podziwu oraz strachu, będą też dumni z tego, że byliśmy na tyle mocni i mądrzy, by poskromić i opanować tak olbrzymie, niesforne wielomilionowe stado. Będą z lękiem oczekiwać przejawów naszego zagniewania, umysły staną się nieśmiałe, bojaźliwe, oczy skłonne do łez jak u dzieci czy kobiet, ale równocześnie będą zgodnie z naszą wolą łatwo przechodzić w stan wesołości i śmiać się, promiennie radować lub śpiewać jak dzieci. Tak, zmusimy ich do pracy, ale w czasie od niej wolnym urządzimy im życie niczym dziecinną zabawę, z piosenkami, chórami, niewinnymi tańcami. Tak, pozwolimy im nawet grzeszyć, przecież są słabi i bezwolni, za co będą nas kochać jak dzieci, którym nie zabrania się zabaw i szaleństw. Zapewnimy ich, że każdy grzech będzie przebaczony, jeśli tylko dopuszczono się go za naszym pozwoleniem, pozwalać się zaś będzie na występki z miłości ku nim właśnie, zwłaszcza że karę za grzechy weźmiemy już, trudno, na siebie, na swoje sumienie. I weźmiemy naprawdę, za co będą nas ubóstwiać jako dobrodziejów biorących przed Bogiem ich winy na siebie. Nie będą też mieli żadnych tajemnic przed nami. Będziemy im pozwalać bądź też zakazywać żyć z własnymi żonami czy kochankami, mieć lub też nie mieć dzieci – wszystko to zależne od ich uległości i posłuszeństwa, oni natomiast będą poddawać się naszej woli z weselem i radością. Powierzać nam będą wszystkie najbardziej tajemne sekrety i trudności swoich sumień, a my rozwiążemy je zdejmując ciążące na nich brzemię; ludzie przyjmą decyzje nasze z radością, bo to uwolni ich od tego, co obecnie doskwiera im tak bardzo i przysparza cierpień: od decyzji moralnych osobistych i wolnych” (F. Dostojewski, Bracia Karamazow, tłum. R. Łużny).

 

GOŚĆ: Pozwól, że ci przerwę. Mam podobne odczucia. Narzucona infantylnym społeczeństwom totalitarna ideologia tak zwanej poprawności politycznej jest mi – tak, jak tobie – zupełnie obca i jestem z tego dumny. Podpisuję się pod hasłem, które głosiła Partia u Orwella – „Wolność to Niewola” i doceniam głębię dewizy Republiki Świata u Huxleya – „Wspólność, Identyczność, Stabilność”.   

GOSPODARZ: A więc obaj jesteśmy strażnikami wartości dziś krytykowanych, ale dla nas wciąż najważniejszych. Wiesz, gdybym publicznie – w ramach drobnej prowokacji intelektualnej – wyznał, że moi ulubieni bohaterowie literaccy to Wielki Inkwizytor,  Dobroczyńca czy Wielki Brat, to zostałbym niechybnie okrzyczany przez głosicieli relatywizmu władcą Ciemnogrodu, Vaderem i Bóg wie kim jeszcze. Nie dbam o to. Posłuchaj części mojego kanonu ulubionych cytatów: 

Jutro — dzień corocznych wyborów Dobroczyńcy. Jutro znów wręczymy Dobroczyńcy klucze do niezłomnej twierdzy naszego szczęścia. Ma się rozumieć, w niczym to nie przypomina chaotycznych, niezorganizowanych wyborów starożytnych, kiedy — aż śmiech pomyśleć — nieznany był zawczasu nawet sam rezultat wyborów. Budować państwo na gruncie absolutnie nieprzewidywalnej przypadkowości, na oślep — czy może być większy bezsens? A przecież, jak się okazuje, trzeba było wieków, żeby to zrozumieć” (J. Zamiatin, My, tłum. A. Pomorski);

„Żadnych bredni, żadnych idiotycznych metafor, żadnych uczuć: tylko fakty. Jestem bowiem zdrów, zdrów w sposób absolutny, doskonały. Uśmiecham się, nie mogę się nie uśmiechać: wyciągnęli mi z głowy jakąś drzazgę [w trakcie Wielkie Operacji wszystkich numerów – T. K.], w głowie lekko, pusto. Dokładniej: nie pusto, ale nie ma żadnego obcego ciała, które przeszkadzałoby się uśmiechać (uśmiech to normalny stan człowieka normalnego)” (J. Zamiatin, My, tłum. A. Pomorski);

„Znowu był [Winston Smith – T. K.] w Ministerstwie Miłości. Wybaczono mu zbrodnie, duszę miał czystą jak śnieg. Siedział na ławie oskarżonych, zeznając wszystko co trzeba i wszystkich obciążając. […]. Dwie pachnące dżinem łzy spłynęły mu wolno po policzkach. Ale wszystko już było dobrze, wreszcie było dobrze; walka się skończyła. Odniósł zwycięstwo nad samym sobą. Kochał Wielkiego Brata” (G. Orwell, 1984, tłum. T. Mirkowicz).

 

Mam nadzieję, że doczekam się urzeczywistnienia zawartych w My, czy w 1984 pomysłów na zbudowanie nowego wspaniałego świata. Szczęśliwie jeden (ten związany z wyborami) już został zrealizowany, już jakiś czas trwa bardzo obiecująca Wielka Operacja usuwania „drzazg”, po której jeszcze wczoraj błądzący dziś z uśmiechem na ustach mówią o szacunku i miłości do Wielkiego Brata, wkrótce przyjdzie czas na spełnienie innych marzeń. Jesteśmy o parę kroków, kilka, może kilkanaście lat od osiągnięcia celów obecnych w prozie opiewającej funkcjonowanie Nowego Społeczeństwa. Ani na chwilę nie ustawajmy w wysiłkach. Jutro może zdarzyć się już dziś.

GOŚĆ: Tylko książek w tym wszystkim mi żal. 

GOSPODARZ: Jakich książek? 

GOŚĆ: Które spali jakiś nowy Guy Montag. Wiesz, ten strażak z 451 stopni Fahrenheita

GOSPODARZ: Akurat Bradbury mnie nie porwał. A poza tym nie ma dziś potrzeby palenia książek: „prole” mówiąc Orwellem, czy Huxleyowa „kasta delta” i tym bardziej „kasta epsilon”  – jak dobrze wiesz - książek nie czytają. To przewidywał już Ortega y Gasset pisząc o zrodzonym przez kulturę masową „prymitywie”, o „człowieku masowym”. Natomiast musimy spacyfikować internet, ale to już temat na inne opowiadanie. 

GOŚĆ: W zasadzie podzielam twój optymizm, ale… A co, jeśli przegramy – ty, ja, tysiące, może miliony myślących podobnie jak my? Co nas wtedy czeka?

GOSPODARZ: Nasza mała apokalipsa. Nasz mały armagedon. Nasza mała eschatologia. Wybieraj i nie pocieszaj się słowem „mała”. To będzie koniec naszej idei, naszej historii, naszej cywilizacji. To będzie koniec świata. Naszego świata. Jak u świętego Jana albo innego Fukuyamy.

GOŚĆ: A na razie czas kończyć nasze spotkanie. Jeszcze tylko jedno pytanie. Zawsze chciałem ci je zadać: Czy jesteś szczęśliwy?

GOSPODARZ: Wiesz, w mojej dawnej firmie – której tak wiele zawdzięczam - pewnych pytań nie zadawano. Na twoje odpowiem więc dokładnie tak, jak Montag pytany o to przez siedemnastoletnią Clarisse: „Za dużo myślisz” (R. Bradbury, 451 stopni Fahrenheita, tłum. I. Michałowska-Gabrych). 

3.

Jacht „Mewa” zawinął do portu. Gospodarz i Gość zeszli na ląd. Objęli się na pożegnanie. „Do zobaczenia, Wołodia!” - „Szczęśliwej podróży, Sasza!”. Kawalkada limuzyn ruszyła z Gościem na lotnisko. Nad Soczi zapadła jak zawsze znienacka majowa noc. Gospodarz podniósł wzrok. „Der gestirnte Himmel über mir – wyszeptał - und das moralische Gesetz in mir” i uśmiechnął się na myśl o swoim kolejnym gościu. Odwiedzi go Gurbanguly Mälikgulyýewiç Berdimuhamedow. Zapowiada się się nowy cudowny qingtan.



[1] Zob. M. Burzyk, Barykady bez filozofów, „Znak” 2018, nr 5, https://www.miesiecznik.znak.com.pl/barykady-bez-filozofow/.


Komentarze

Popularne posty