Która trzyma w ręku zwyczajne nożyczki... (Cenzura w Rosji bez cenzury)

Tekst Która trzyma w ręku zwyczajne nożyczki... (Cenzura w Rosji bez cenzury) został wygłoszony na Slawistycznym Spotkaniu Literackim 22 grudnia 2020 roku. 
Drukiem ukazał się w dwóch kolejnych numerach "Odry": 2021, nr 3, s. 55-64; nr 4, s. 45-52.
/

/




/

Tadeusz Klimowicz /
 
 „KTÓRA TRZYMA W RĘKU ZWYCZAJNE NOŻYCZKI…”
(CENZURA W ROSJI BEZ CENZURY) 

/

 

 

 

„Czy jest dozwolona w Rosji

cenzura w środkach masowego przekazu?

Nie. W Rosji cenzura jest jednoznacznie 

zabroniona przez Konstytucję.

W artykule 29 rozdział 2 jest następujący zapis:

‘Gwarantuje się wolność środków masowego przekazu. 

Cenzura jest zabroniona’.

Za wprowadzenie cenzury została 

przewidziana odpowiedzialność karna”.

(https://meduza.io/cards/est-li-v-rossii-tsenzura)  

 

 

             

            Motto – które zawdzięczam godnej skądinąd polecenia rosyjskojęzycznej e-gazecie „Meduza” zarejestrowanej w 2014 roku na Łotwie i redagowanej przez Galinę Timczenko (dysydentkę z zakneblowanej przez władze Lenty.ru) – brzmi wprawdzie jak anegdota z popularnej niegdyś serii „Pytania do Radia Erewań” („Czy w Związku Sowieckim istnieje cenzura pocztowa? – W zasadzie nie. Listy o antysowieckiej treści nie są jednak doręczane”) – to jednak wiernie cytuje odpowiedni artykuł z Konstytucji Federacji Rosyjskiej (1993). Zgodnie z obowiązującymi aktami prawnymi cenzura może być wprowadzona jedynie w czasie wojny lub stanu wyjątkowego ogłoszonego z powodu próby puczu, masowych niepokojów społecznych i nasilających się aktów terrorystycznych (ale już nie na przykład klęski żywiołowej). W przekładzie na język życia codziennego mediów rosyjskich oznacza to wyłącznie formalną nieobecność cenzury prewencyjnej i odpowiedzialnego za jej funkcjonowanie stosownego urzędu. 

Takiego chociażby jak dawny Gławlit (Główny Urząd do Spraw Literatury i Wydawnictw / Gławnoje uprawlenije po diełam litieratury i izdatielstw, 1922-1991) i jego młodszy brat Riepiertkom (Komitet Kontroli Repertuaru i Widowisk / Komitiet po kontrolu za riepiertuarom i zrieliszczami, 1923, późniejsza nazwa Gławriepiertkom), który zasłynął na przełomie lat 20. i 30. publikacją spisu dozwolonych i zakazanych utworów muzycznych (np. z Eugeniusza Oniegina Czajkowskiego usunięto „fałszywy epizod idylli pańszczyźnianej”), sztuk teatralnych oraz filmów[1]. Późniejsze wydania tego jakże pożytecznego przewodnika zostały już jednak utajnione i dziś ta niegdysiejsza polityka jawności (głasnosti przed głasnością) wspominana jest niekiedy z nostalgią. Nawiasem mówiąc, w 1928 roku kilku wybitnych reżyserów (Eisenstein, Room, Jutkiewicz, Kozincew, Aleksandrow, Pudowkin i in.) zaapelowało do przywódców WKP(b) o utworzenie instytucji – odpowiednika Gławlitu dla twórców kina – chroniącej środowisko filmowców przed ideologicznymi manowcami. Ich prośba została po jakimś czasie wysłuchana – każde ich nowe dzieło miało swoją premierę w kameralnej salce na Kremlu i akceptował je lub odrzucał kinoman nr 1. Podobnie było z maszynopisami budzącymi wątpliwości nawet szefa Głównego Urzędu do Spraw... W takich sytuacjach ostatnie słowo należało zawsze do Stalina, który na przykład na poemacie dla dzieci Mister Twister Samuiła Marszaka napisał czerwonym ołówkiem magiczne: „Można wyrazić zgodę”, wyrażając tym samym zgodę na wyrażenie zgody.

            Natomiast stalinowska cenzura represyjna hartowała się niezmiennie w temperaturze 233 stopni Celsjusza (zapomnijmy o obcym ideologicznie Fahrenheicie i jego 451 stopniach), późniejsza miała wiele twarzy: już od lat 40. nad każdym antykwariatem pieczę sprawował pracownik Gławlitu (bukiniści nie mogli kupować i sprzedawać m.in. Biblii, Talmudu, Tory i Koranu), w latach 50.-70. na wybranych świeżo wydanych książkach - były to zazwyczaj tłumaczenia (m.in. Russella, Hűbschera, Teilharda de Chardina, Eliadego, Heisenberga, Schweitzera, Garaudy’ego) -  pojawiły się pieczątki „Dla bibliotek naukowych” albo „Tylko dla bibliotek naukowych”, „Nie na sprzedaż” (np. sześciotomowa Druga wojna światowa Churchilla), czy „DUS” (Do użytku służbowego / ros. „DSP”, Dla służebnogo polzowanija). Ta ostatnia miała się pojawiać na publikacjach objętych tajemnicą państwową. Szeroko, bardzo szeroko – jak to zawsze tam – rozumianą. Po prostu bez granic. W rezultacie ostrzegawcze „DUS” odnajdziemy zarówno na habilitacji z zakresu biologii Formalna komunikacja owadów, jak i podręczniku do nauki karate. Były też przypadki paranoiczne: w 1984 roku apokaliptyczna pieczątka trafiła na okładkę autoreferatu habilitacyjnego nie budzącego, jak sądzę, specjalnego zainteresowania CIA i Mossadu Poezja A. S. Puszkina (ewolucja twórcza), ale ujrzał on światło dzienne (autoreferat oczywiście, nie poeta) w drukarni nieistniejącej fabryki „Zawod ‘Krizo’. g.[orod] Gatczyna”. Za tym semantycznym parawanem ukryto przed Bondem i innymi zerozerowiczami Instytut Badań Jądrowych, którego nazwy i adresu nie można było upubliczniać. Sam pomysł z pieczątkami nie był zresztą nowy, tyle że 30-40 lat wcześniej były inne: „Tylko dla członków RKP(b)” albo „Tylko dla aktywu komsomolskiego”. Ofiarami cenzury były również przez całe dziesięciolecia kolejne pokolenia czytelników w leningradzkiej Państwowej Bibliotece Publicznej ZSRS im. M. Sałtykowa-Szczedrina (zwanej potocznie publiczką), ponieważ w katalogach umieszczono jedynie pozycje wydane po roku 1931 (mechanizmy dostępu do zbiorów specjalnych, tzw. spiecchranów, to temat na oddzielne opowiadanie)[2]. Ten obcy duchowi haseł socjalistycznych elitaryzm zrekompensował Wydział Cenzury Wojskowej Gławlitu totalnym (i przy okazji totalitarnym) egalitaryzmem – perlustrowano wszystkie listy i telegramy wysyłane za granicę i stamtąd otrzymywane (korespondencję krajową czytano wybiórczo) oraz podsłuchiwano międzynarodowe rozmowy telefoniczne[3]

W latach 80. stetryczały Wielki Brat produkował kolejne zakazy rodem z grotesek Gogola, Sałtykowa-Szczedrina czy Suchowo-Kobylina. W sowieckim serialu Przygody Sherlocka Holmesa i doktora Watsona zrealizowanym – to ważne – w roku 1980 Watson nie wrócił z wojny w Afganistanie (jak chciał tego Conan-Doyle), ale z jakiegoś „wschodniego kraju”. Od znanego rockmana Jurija Szewczuka zażądano podpisania oświadczenia, że „nigdy nie będzie wykonywać, nagrywać i tworzyć swoich piosenek”[4]. Hasło Cenzura Literackim Słowniku Encyklopedycznym (1987) kończyło stwierdzenie: „Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa położyła kres carskiej i burżuazyjnej cenzurze”. Samo zresztą słowo „cenzura” było przez jakiś czas na indeksie i jego pojawienie się w tekście było ścigane przez cenzurę. Nie, przepraszam – Gławlit.

Na marginesie warto wspomnieć, że cenzura instytucjonalna w tzw. krajach socjalistycznych zawsze dążyła do pozostawania w cieniu, poczynając już od nazwy utrzymanej najczęściej w poetyce Orwellowskiej nowomowy (w NRD Urząd Literatury i Wydawnictw, później Naczelny Zarząd Wydawnictw i Księgarstwa[5]). Jedynie w Polsce udało się w latach 80. wymusić na Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zaznaczanie swojej obecności w tekstach prasowych i niekiedy literackich. W mojej pamięci pozostał do dziś zawsze niemiłosiernie pokiereszowany przez GUKPPiW „Obraz Tygodnia” zamieszczany na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego”. „W pewnym momencie pod koniec lat osiemdziesiątych – wspominał kilkanaście lat temu Wiesław Władyka - można było zamieszczać w miejscach cenzorskich cięć w nawiasach numer dziennika ustaw o cenzurze, tak zwane ingerencje. ‘Tygodnik Powszechny’ wręcz tym, zdaje się, handlował. Ci z cenzury mówili: możemy wam zdjąć trzy czwarte numeru, a oni na to: bardzo chętnie, bardzo się cieszymy, że trzy czwarte numeru ukaże się z ingerencjami. Ale cenzor mówi – macie pozwolenie na dwa zacytowania dziennika ustaw, ale musicie odpuścić nam tu i tu, my za to wam puścimy tekst – powiedzmy – o Miłoszu. Cenzura dbała o to, żeby ich ingerencje nie były zbyt widoczne. W wielu pismach RSW ‘Prasa’ większość interwencji w ogóle nie była zaznaczana”[6].

Nie ulega wątpliwości, że to właśnie cenzura kształtowała przez stulecia świadomość Rosjan pozbawiając ich polifonii i skazując na homofonię z jedną dominującą narracją. Najpierw imperialną, a po roku 1917 – utopijną (bolszewicką, socjalistyczną, komunistyczną), gdzie pluralizm został zastąpiony przez dystopijną jednowymiarowość. „W wyniku tych wielowiekowej intelektualnej nagonki – jak pisze Dmitrij Grigorjew - staje się jasne, dlaczego Rosja ma tak słabą odporność społeczną w przestrzeni informacyjnej. Każda informacja, która nie pasuje do obrazu świata odrębnej grupy ludzi, wywołuje dzikie oburzenie, pojawiają się listy otwarte żądające zakazu, trzeba zrozumieć, że tylko w warunkach intensywnego i różnorodnego przepływu informacji intelekt i świadomość są zdolne do rozwoju i uodpornienia się na negatywne informacje”[7].

Nadzieję na zbudowanie społeczeństwa otwartego przyniósł przełom lat 80. i 90. Zniknął strach przed publicznym artykułowaniem swoich poglądów, uczono się z trudem zapomnianej przez kilkadziesiąt lat sztuki dyskutowania (także w ówczesnym, jeszcze sowieckim, parlamencie – Zjezdzie Deputowanych Ludowych ZSRS, którego pasjonujące obrady transmitowano w telewizji całymi dniami), pamiętam jak na Newskim Prospekcie (od domu towarowego „Gostinyj Dwor” do soboru św. Izaaka) sprzedawano broszury i książki wcześniej dostępne co najwyżej w drugim obiegu (samizdat, tamizdat), gazety reprezentujące jeszcze wczoraj nieobecne w dyskursie publicznym opcje polityczne. Czytał cały kraj. To było „wielkie żarcie” tysięcy Rosjan, konsumujących z bulimiczną zachłannością po latach głodówki zakazane owoce. To była – zdaję sobie sprawę z pewnej niestosowności takiego porównania – „kampania stu kwiatów” po rosyjsku, a może raczej Hyde Park po leningradzku czy moskiewsku. Ludzie, którzy poznali wówczas smak nieznanej wcześniej wolności, w sierpniu 1991 roku stanęli w jej obronie przed zwolennikami ancien régime’u. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że już „nigdy nie będzie takiego lata” (Marcin Świetlicki Filandia). I jeszcze nie wiedzieli, że za dwa lata obrońca Białego Domu wyda rozkaz – taki chichot historii - jego ostrzelania. A jeszcze później namaści Putina i opuści Kreml przed zakończeniem kadencji. Jego odejście było dla Rosjan zarazem pożegnaniem z kruchą wolnością, która pozostanie jedynie martwym zapisem w konstytucji („Każdy ma prawo do wolności i nietykalności osobistej”, art. 22) i której okruchy będą jeszcze przez jakiś czas krążyć w przestrzeni wirtualnej. Wraz z Jelcynem odszedł w niebyt – to był tylko zbieg okoliczności, tamten prezydent nie miał głowy do lekturzenia - Homo legens, którego  miejsce zajmie  (bo na tym polega proces ewolucji) Pielewinowski  Homo zapppiens z Generation „P” przeskakujący z pilotem w ręku z jednego kanału telewizyjnego na drugi, dziesiąty, setny, sto pięćdziesiąty szósty… Wkrótce zresztą się okaże, że nowe stulecie zaproponuje niekończące się surfowanie jako najwyższe stadium zappingu i tak narodzi się Homo internetus.

Wybrany przez Jelcyna prezydent zresetował ostatnich kilkanaście lat i zaproponował na nowo zamkniętemu społeczeństwu imperialny carsko-sowiecki (chciałbym tu dobrze być zrozumiany) melanż. A on bez cenzury jest niemożliwy. Może bardziej lightowej od swojej starszej siostry, może mniej opresyjnej, ale powracającej do kraju, w którym jest przecież ścigana prawem.

Z szacunku dla Konstytucji Federacji Rosyjskiej nazwijmy ją więc paracenzurą. Po powrocie Putina na urząd prezydenta (2012) rozpoczął się na Kremlu czas wzmożonej aktywności legislacyjnej. Uznano przede wszystkim na początek, że artykuł 29 nadal powinien pozostać wizytówką tego słynącego z wolności swobód obywatelskich kraju i skupiono się na działaniach zwiększających opresyjność systemu prawnego bez konieczności dokonywania zmian w ustawie zasadniczej. Nowe akty prawne, ustawy, rozporządzenia i paragrafy połączył zapriet (zakaz): 2012 – wprowadzono odpowiedzialność karną za oszczerstwo rozpowszechniane w mass mediach i internecie; 2013 – Duma zatwierdziła surowsze kary za „obrazę uczuć wierzących” (chyba, że tymi „wierzącymi” są na przykład świadkowie Jehowy, których od 2017 roku można zgodnie z prawem – jako członków organizacji ekstremistycznej - obrażać, prześladować, urządzać na nich obławy policyjne, więzić); 2013 – prezydent podpisał ustawę zakazującą „propagandę homoseksualizmu” („Długo nie mogłem uwierzyć, że w Rosji dochodzi do systemowego prześladowania homoseksualistów. – mówił w rozmowie z Małgorzatą Steciak David France, reżyser filmu dokumentalnego Witamy w Czeczenii - Ich sytuacja w latach 90. znacznie się poprawiła, wiele wskazywało na to, że Rosja będzie pod tym względem doganiać europejskie standardy. Wszystko zmieniło się, kiedy Putin doszedł do władzy. W mniejszościach seksualnych znalazł kozła ofiarnego, na którego można zrzucić odpowiedzialność za kryzysy i porażki rządu. Twierdzi, że geje i lesbijki chcą ‘zniszczyć tradycyjne rodziny’”[8]); 2014 – wszedł w życie zakaz posługiwania się „leksyką nienormatywną” w przestrzeni publicznej (wymienione zostały m.in. spektakle teatralne, koncerty, programy rozrywkowe, filmy wyświetlane w kinach, czytanie na głos podczas spotkań autorskich obscenicznych tekstów literackich); 2016 – ograniczono udział obcego kapitału w mediach rosyjskich do 20%; 2016 - Duma przyjęła tzw. Pakiet Jarowej, na który złożyły się poprawki do obowiązującej ustawy  O przeciwdziałaniu terroryzmowi (w KK FR pojawił się na przykład punkt przewidujący karę za niepoinformowanie o popełnionym przestępstwie o charakterze terrorystycznym) oraz zmiany modyfikujące zasady działania dostawców internetu i operatorów telefonii komórkowej (zobowiązano ich do przechowywania przez pół roku wszystkich przejawów aktywności użytkownika i udostępniania tych danych odpowiednim służbom); 2017 -  wprowadzono poprawki do ustawy O informacji, informatyzacji i ochronie informacji, które pociągnęły za sobą nowe ograniczenia w elektonicznej przestrzeni medialnej (np. serwisy z milionem odwiedzających dobowo mają obowiązek sprawdzania wiarygodności zamieszczanych informacji, część właścicieli ogranicza się przezornie do przekazywania wiadomości zaczerpniętych z oficjalnych źródeł rządowych); 2018 – Władimir Putin znów podpisał, tym razem ustawę umożliwiającą natychmiastowe zablokowanie strony internetowej za umieszczenie informacji godzącej w dobre imię (dosłownie: honor / czest’) osób fizycznych i prawnych (takie działania były już zresztą podejmowane wcześniej, np. wiosną 2014 roku uniemożliwiono dostęp do portali graniru.org, kasparov.ru i ej.ru, ten ostatni to „Jeżedniewnyj żurnał”); 2019 – Duma przyjęła ustawę zakazującą rozpowszechnianie fejków i wiadomości znieważających organy władzy[9]. (Parlamentarzyści skopiowali nieświadomie – ich niewiedzy jestem akurat pewien - wydany przez cesarzową Katarzynę II 4 czerwca 1763 roku dekret O zakazie nieprzystojnych sądów i plotek o sprawach odnoszących się do rządu, zwany również Manifestem o milczeniu).

Jak łatwo zauważyć, pod specjalnym nadzorem współczesnego ustawodawcy znalazły się media cyfrowe. Jeszcze przedwczoraj Lenin zwierzał się Łunaczarskiemu: „Ze wszystkich sztuk najważniejszy jest dla nas film”, wczoraj powiedziałby – telewizja, dziś nie miałby wątpliwości – Internet. Opinię swego imiennika podziela oczywiście dożywotni prezydent Federacji, który jednak nie ma żadnych złudzeń: „Wszystko przechodzi przez serwery zlokalizowane w Stanach, wszystko jest tam kontrolowane… Wiecie przecież, że wszystko to powstało kiedyś, u zarania Internetu, jako projekt specjalny CIA USA, nic z tym nie da się zrobić, i tak to się rozwija”[10]

Nie sądzę, by ta właśnie czekistowska narracja zaważyła w jakiś szczególny sposób na widocznej nadobecności różnych panów z organów w przestrzeni medialnej. Powód jest inny i już dawno zdiagnozowany: to tam toczy się - onlinowo i smartfonowo - życie młodych Rosjan, którym potrzebny jest Wielki Brat. Jeszcze w 2008 roku Internet (Runet) pozostawał oazą wolności, teraz już tak nie jest. We wszystkich stacjach telewizyjnych i od niedawna również w Internecie (nie wyłączając portali społecznościowych) zabroniona jest krytyka najważniejszych osób w państwie i obowiązującej obecnie sfery sacrum. Tabuizacji podlegają zarówno informacje dotyczące stanu zdrowia i życia osobistego Władimira Putina (na szczęście w programach satyrycznych można sobie do woli dworować z prezydenta – i prezydenta Obamy, i prezydenta Trumpa, i prezydenta Bidena), jak i mity założycielskie putinizmu. Zwłaszcza ten najważniejszy: Zwycięstwo w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (koniecznie w tej, a nie w jakiejś tam „drugiej światowej”). Nie wolno więc już otwarcie krytykować stalinizmu oraz samego Stalina. Źle widziane są rzetelne badania historyczne nad Rosyjską Armią Wyzwoleńczą generała Własowa i nieustannie usuwanym ze zbiorowej świadomości Rosjan zjawiskiem kolaboracji na terenach zajętych przez Wehrmacht (w pierwszej grupie osób oglądających odkryte przez Niemców groby pomordowanych w Katyniu oficerów polskich znalazł się między innymi Boris Mieńszagin, z nadania okupanta burmistrz Smoleńska w latach 1941-1943, a następnie przez rok Bobrujska). Do dobrego tonu należy zachowanie wstrzemięźliwości w ocenie znaczenia dla przebiegu wojny amerykańskiej pomocy wojskowej i gospodarczej napływającej do Związku Sowieckiego w ramach programu Lend-Lease Act (na portalu histrf.ru rozmowa z historykiem na ten temat została poprzedzona wszystko mówiącym leadem: „O tym, jak nam pomogła Ameryka w latach drugiej wojny światowej, jak amerykańskie myśliwce zawodziły sowieckich pilotów i dlaczego do USA płynęły okręty załadowane sowieckim złotem, - czytajcie dalej”[11]). Z oburzeniem (i towarzyszącymi mu sankcjami) spotykają się próby podważenia geniuszu Iosifa Wissarionowicza i jego generałów, których ignorancja kosztowała życie wielu tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej. Za poddanie w wątpliwość – w prowadzonej na żywo dyskusji w studio z udziałem Wiktora Jerofiejewa - konieczności obrony za wszelką cenę Leningradu niezależny, ostatni niezależny po spacyfikowaniu NTV w 2001 roku, Tielekanał „Dożd’” / TV „Rain” został usunięty z oferty telewizji kablowej (już wcześniej nie  miał dostępu do platform naziemnych)  i jest obecny (odpłatnie) wyłącznie w internecie. Nawiasem mówiąc, gdyby zamiast w / na „Deszczu” do takiej dyskusji livemiałoby dojść – załóżmy hippotetycznie, przecież wiemy, że to niemożliwe – w stacji o większym zasięgu, to anioł stróż takiego kanału w porę by interweniował i do widzów dotarłyby strzępy rozmowy albo piosenki jakiejś popularnej szansonistki.

Jednak najbardziej histeryczna reakcja towarzyszy każdej próbie postawienia znaku równości między reżimem stalinowskim i hitlerowskim, między Armią Czerwoną i Wehrmachtem. Zjawisko wyparcia – wtórnego, jakby powiedział Freud - dało o sobie znać już podczas procesu w Norymberdze. Najpierw Rosjanie odnieśli się z dystansem do propozycji amerykańskiej uznania za przestępcze całych organizacji działających  w hitlerowskich Niemczech (Rząd, Sztab Generalny, NSDAP, Gestapo), ponieważ – jak zauważa Pawieł Gudiontow - za bardzo rzucały się w oczy analogie z stalinowskim Związkiem Sowieckim. A następnie na „czarnej liście” (każda ze stron powołujących Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości umieszczała tam swoje tematy tabu, które nie powinny wypłynąć w trakcie przesłuchań) delegacja sowiecka zamieściła trzypunktowe żądania. W drugim (Polityka zagraniczna Związku Sowieckiego) znalazły się następujące zagadnienia: „Sowiecko-niemiecki pakt o nieagresji i sprawy z nim związane (umowa handlowa, ustalenie granic, negocjacje, itd.); Wizyta Ribbentropa w Moskwie i rozmowy w listopadzie 1940 r. w  Berlinie; Kwestia bałkańska; Stosunki sowiecko-polskie”[12]. Siedemdziesiąt lat po Norymberdze lakiernik samochodowy z Permu Władimir Łuzgin zamieścił na popularnym w Rosji portalu społecznościowym WKontakcie (vk.com) repost artykułu, którego anonimowy autor pisał między innymi o współpracy niemiecko-sowieckiej ukoronowanej napaścią na Polskę i jej rozbiorem. Repostowca aresztowano pod zarzutem świadomego rozpowszechniania „fałszywych informacji o działalności ZSRS w latach drugiej wojny światowej” (art. 354.1 Rehabilitacja nazizmu pojawił się w KK FR 5 maja 2014 roku) i skazano w 2016 roku na grzywnę w wysokości 200 000 rubli. Kilka tygodni później (bez zapłacenia kary i bez żony, która nękana przez policję wybrała rozwód) – wykorzystując czyjeś niedopatrzenie – Łuzgin legalnie opuścił Rosję i zamieszkał w Czechach. Rozstanie z ojczyzną mniej zabolało niż to z małżonką i dziś już praskiemu lakiernikowi szczęście dopisało raz jeszcze. Za sprawą kobiety, która zbyt późno rozpoczęła krucjatę patriotyczną przeciwko takim, jak on. To deputowana Jelena Jampolska.

Gwiazda bardziej putinowskiej od Putina pięćdziesięciolatki - zgodnie z rosyjskim językowym obrazem świata: polityk, dziennikarz, pisarz, krytyk teatralny, redaktor naczelny gazety „Kultura”, przewodniczący komisji kultury w Dumie, myśliciel religijny („Rosję są w stanie utrzymać nad ochłanią dwie siły. Pierwsza nazywa się - Bóg, druga – Stalin”[13]) – świeci od kilku lat jaśniej od tej na Baszcie Spasskiej. W październiku 2020 roku Jampolska (zapewne zgodnie z ustalonym wcześniej scenariuszem) zabrała głos na spotkaniu z Putinem: „Gdy my chronimy dzieci przed Cichem Donem [‘chronimy’ zostało wypowiedziane z sarkazmem, obecnie w Rosji ta powieść jest dozwolona od 18 lat – T.K.], to w tym samym czasie mamy u nas z bardzo ulgowo potraktowaną granicą wieku czytelnika takie książki, autorem jest pewien amerykański bloger[14][tłumaczony również w Polsce Mark Manson – T.K.], cytat z pierwszej: ‘Polacy doświadczyli wielu nieszczęść, gwałtów i morderstw: najpierw ze strony nazistów, potem żołnierzy sowieckich’. Cytat z drugiej: ‘Sowieci byli bezwzględniejsi od nazistów’. Pan, Panie Władimirze Władimirowiczu, powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że ludzie, którzy nie potrafią ani czytać, ani pisać plotą w Parlamencie Europejskim najróżniejsze bzdury o równej odpowiedzialności Hitlera i Stalina, to jest głupie gadanie. I właśnie takie bzdury – chamskie, bezpodstawne, obraźliwe - niestety tłumaczymy i publikujemy w naszym kraju. Pierwsza książka ukazała się w nakładzie 45 tysięcy egzemplarzy, druga - 80 tysięcy i obie cieszą się popularnością wśród młodzieży. 

Uważam, że jeśli redaktorom w naszych wydawnictwach brakuje rozumu, są pozbawieni sumienia i poczucia przyzwoitości, żeby usunąć takie fragmenty, to powinno im pomóc ustawodawstwo. Wydaje mi się, że mamy moralne prawo do zaostrzenia prawa, gdy mamy do czynienia z bezczeszczeniem naszej pamięci historycznej.

Uważam, że konieczne jest wprowadzenie do Ustawy o uwiecznieniu Zwycięstwa narodu sowieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej przepisu zakazującego w wypowiedziach publicznych utożsamiania celów, decyzji i działań sowieckiego przywództwa, dowództwa i całych sił zbrojnych z celami, decyzjami i działaniami nazistowskiego przywództwa, dowództwa i całych sił zbrojnych w czasie II wojny światowej"[15]

Propozycja została przyjęta przez prezydenta z zadowoleniem i zaakceptowana. A to oznacza, że wkrótce kary dla kolejnych łuzginów nie ograniczą się do grzywny. 

Patriotkę Jampolską wspierają w jej walce rzesze anonimowych patriotów. I „murarz, co domy muruje”, i „krawiec, co szyje ubrania”, i „dystrybutor, co filmy zachodnie kupuje” (moje wariacje na temat wiersza Juliana Tuwima Wszyscy dla wszystkich). Kupuje i w trosce o zachowanie zdrowego kręgosłupa moralnego narodu (a przy okazji o własną przyszłość) cenzuruje. 28 czerwca 2019 roku zaprotestował na Instagramie naiwny jak dziecko Elton John: „Dear President Putin, […] zauważam dwulicowość w Pańskim komentarzu [chodzi o wywiad Putina dla ‘Financial Times’ – T.K.], mówi Pan, że chce, aby osoby LGBT były ‘szczęśliwe’ i ‘nie mamy z tym problemu’. Jednak rosyjscy dystrybutorzy zdecydowali się mocno ocenzurować mój film Rocketman, usuwając wszelkie odniesienia do odnalezienia przeze mnie prawdziwego szczęścia w 25-letnim związku z Davidem”[16]Rocketman nie jest oczywiście przypadkiem odosobnionym. Lista tytułów, które potraktowano podobnie lub w ogóle nie dopuszczono do dystrybucji jest przygnębiająco długa, m.in.: Klip Mai Miloš, System (Child 44) Daniela Espinozy, Love Gaspara Noé, Śmierć Stalina Armando Iannucciego, Pięćdziesiąt twarzy Greya Sama Taylora-Johnsona (podobno zakaz dotyczył tylko zamieszkałych przez muzułmanów republik Kaukazu Północnego), Borat Larry’ego Charlesa, Wywiad ze Słońcem Narodu Setha Rogena i Evana Goldberga, Naprzód Dana Scanlona (stróżów moralności w Rosji, Arabii Saudyjskiej, Katarze i Omanie zabolała obecność w animowanym filmie wytwórni Disney Pixar policjantki lesbijki Specter; w dubbingu rosyjskim – a dubbing może przecież wszystko – Specter zmieniła orientację i opowiada o swoim życiowym partnerze, a nie partnerce). Twórcy rosyjscy nie powinni mieć żadnych kompleksów. O nich też nie zapomniano: film Husejna Erkanowa Rozkaz: zapomnieć (Prikazano zabyt’, 2014; 27 lutego 1944 roku w trakcie akcji NKWD deportacji Czeczenów i Inguszów doszło do masowej zbrodni w aule Chajbach; uznano, że położenie osady w trudno dostępnym terenie opóźniłoby wysiedlenie, więc kilkuset okolicznych mieszkańców zamknięto w stajni, którą następnie podpalono)  nie trafił do kin (ale jest dostępny na YouTube), ponieważ – zdaniem Ministerstwa Kultury – po pierwsze, opowiada o wydarzeniu, którego nie było, a po drugie, służyłby rozpalaniu (przepraszam za niefortunne określenie) waśni na tle narodowościowym; Matylda (Matilda, 2017) Aleksieja Uczitiela i Święto (Prazdnik, 2019) Aleksieja Krasowskiego spotkały się z potępieniem jeszcze przed premierą; paradokumentalna Rosja 88 (Rossija 88) Pawła Bardina trafiła na ekrany po rocznych bojach z prokuraturą w Samarze, która dokument o skinheadach oskarżyła o propagandę nazizmu; z serialu Batalion karny (Sztrafbat, 2004) Nikołaja Dostala i Człowieka, który wiedział wszystko (Czełowiek, kotoryj znał wsio, 2009) Władimira Mirzojewa usunięto przed emisją w telewizji wulgaryzmy i sceny erotyczne (m.in. podobno ważną kwestię jednej z bohaterek: „Jestem twoją suczką” / „Ja twoja suczka”). 

            Coraz częściej w roli cenzorów występują także – jak to określają media rosyjskie – „aktywiści prawosławni” (w 2012 roku 70% Rosjan pytanych przez Centrum Lewady zadeklarowało przynależność do prawosławia, ale jednocześnie co trzeci z „prawosławnych” wyznał, że nie wierzy w Boga; nb. jest to zjawisko szersze i dotyczy m.in. niemieckich katolików i protestantów). „Oburzeni Kozacy Sankt Petersburga”[17]zakłócili „bluźnierczy” monodram Lolita (2012) wystawiony w prywatnym Muzeum Sztuki Współczesnej „Erarta” na Wyspie Wasiljewskiej. W Moskiewskim Teatrze Artystycznym im. Antona Czechowa doszło do przerwania szerzącej „sodomię” sztuki Mąż idealny (2013) Oscara Wilde’a. Z repertuaru opery w Nowosybirsku (2016) pod wpływem presji „cenzury społecznej” usunięto Tannhäusera Richarda Wagnera. W Omsku (2016) nie dopuszczono - wbrew oficjalnemu stanowisku Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej - do wystawienia rock opery Jesus Christ Superstar Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice’a. Kolejny przypadek zasługuje na umieszczenie w jeszcze chyba nienapisanych Dziejach głupoty w Rosji. Otóż 22 maja 2016 roku (jeszcze jeden szesnasty, jeden z tych, o których pisał Sienkiewicz: „[…] był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia”) otwarto w osiemnastowiecznej petersburskiej kirszy pod wezwaniem św. Anny (Annenkirsche, ul. Kirocznaja) wystawę Michał Anioł. Stworzenie świata. Na podwórku przed świątynią ustawiono kopię Dawida. Po dwóch miesiącach (dlaczego tak późno?) na portalu Rzeczniczki Praw Dziecka pojawiła się skarga podpisana przez „Innę”: „Jak można było postawić tego chłopa bez portek w centrum Petersburga, obok szkoły i cerkwi? Ten olbrzym psuje krajobraz miejski i wypacza dziecięce dusze!”[18] Na szczęście błyskawicznie zareagowali organizatorzy uruchomiając akcję „Ubierz Dawida”. Większość uczestniczących w sondzie opowiedziała się jednak za status quo, czyli golizną bohatera Starego Testamentu. „Ci ludzie – mówił o takich ludziach, jak „Inna” znakomity, zmarły niedawno aktor Oleg Tabakow – samych siebie przekonali, że skoro cenzury nie ma, to oni powinni kontrolować sztukę [iskusstwo ]”[19].

            Poskramianie niezależnych mediów i portali czy dyscyplinowanie niepokornych blogerów nie odbywa się wyłącznie na płaszczyźnie prawnej (z powoływaniem się na  wspomniane wyżej ustawy, dekrety, uchwały, paragrafy i artykuły kodeksu karnego), ale również z wykorzystaniem innych form nacisku, często zakulisowych perswazji i – co ważne - nie tak głośnych jak procesy sądowe przyciągające uwagę zagranicznej opinii publicznej. Sposobów jest kilka i najczęściej są one potocznie określane mianem „miękkiej cenzury”: odebranie lub nieprzyznanie przez Roskomnadzor („Federalna Służba Nadzoru w Sferze Komunikacji, Technologii Informacyjnych i Mediów” - organ powołany do życia za czasów prezydentury Dmitrija Miedwiediewa w 2008 roku) licencji na nadawanie dla stacji radiowej lub telewizyjnej, wymuszenie na dotychczasowym właścicielu sprzedaży „środków społecznego komunikowania” (tak w 2001 roku kanał telewizyjny NTV Władimira Gusinskiego został przejęty przez Gazprom), czy wreszcie odcięcie od reklamodawców (casus „Nowej Gaziety”, nb. 10% akcji należy do Michaiła Gorbaczowa)[20], itp.        

W ciągu dwudziestoletniej bez mała historii „Nowej” za jej niezależność zapłaciło życiem pięcioro dziennikarzy (m.in. Anna Politkowska), ale wartości, których broni gazeta nie są dziś w cenie i jej nakład między rokiem 2012 a 2019 zmniejszył się ponad dwukrotnie. Słowa zapisane na papierze – teraz pora na kilka banałów - zdewaluowały się. Jesteśmy świadkami agonii cywilizacji  Gutenberga. Tylko patrzeć jak Guy Montag i jego koledzy strażacy trafią na zasiłek dla bezrobotnych. Życie jest teraz gdzie indziej – w Sieci i to Internet jest teraz wrogiem nr 1 każdego reżimu. Nawet w Rosji, kraju ludzi czytających (kiedyś dużo więcej, dziś dużo mniej), pisarze i ich utwory nie rozpalają takich namiętności jak jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Ostatnie głośne skandale okołoliterackie były dziełem utworzonej pod auspicjami Putina organizacji młodzieżowej „Idący Razem” („Iduszczije wmiestie”, działała w latach 2000-2007). W 2002 roku zorganizowała ona akcję, podczas której palono zgromadzone egzemplarze powieści Władimira Sorokina Błękitne sadło i oskarżyła go o „szerzenie pornografii” (art. 242 KK FR). Sprawę umorzono z „powodu braku znamion przestępstwa”, a kontrowersyjna książka została nieoczekiwanie bestsellerem (po protestach „Idących” dodrukowano 50 000 egzemplarzy).                        

            Dziś kłopoty z – tu chcę być konsekwentny - paracenzurą dotykają głównie wydawców, bibliotekarzy, księgarzy. Zapanowała dobra pogoda dla tropicieli – tych z urzędu i tych z wpisanym w DNA Kantowskim imperatywem kategorycznym - literatury niepoprawnej obyczajowo i ideologicznie. Pod specjalnym nadzorem znalazły się publikacje adresowane do dzieci i młodzieży. Pawieł Astachow – skądinąd współprzewodniczący ruchu społecznego „Za Putina!” – w okresie swej bytności rzecznikiem praw dziecka (2009-2016) zażądał (bez powoływania się na akty prawne) wycofania z księgarń encyklopedii wychowania seksualnego. Ombudsman stwierdził, że informacje tam zamieszczone sprzyjają rozprzestrzenianiu się wśród nastolatków chorób wenerycznych. Wydawnictwa przeraża procedura ustalania cenzusu wiekowego potencjalnego czytelnika. Postmodernizująca baśń Neila Gaimana Śpiąca i wrzeciono (The Sleeper and The Spindle / Diewa i wierietieno) – z kilkoma pasjonującymi podtekstami - ukazała się w Rosji z oryginalnymi ilustracjami Chrisa Riddella. Jedna z nich przedstawia tę kulminacyjną chwilę we wszystkich baśniowych wariacjach na temat Śpiącej Królewny, kiedy osoba ratująca całuje w usta skazaną na stuletni sen. U Gaimana z ratunkiem i pocałunkiem spieszy Królowa (zob. http://loveread.ec/read_book.php?id=48400&p=6). To nowe odczytanie starego motywu sprawiło, że w Rosji książka została zakazana dla osób poniżej osiemnastego roku życia (w USA 10+). Tak Śpiąca… znalazła się na pierwszej linii frontu wojny wypowiedzianej przez państwo - i popieranej przez większość społeczeństwa - „nietradycyjnym relacjom seksualnym”. Młotem na deprawujących dziatwę nieodpowiedzialnych redaktorów wydawnictw pozostaje od 29 grudnia 2010 roku akt normatywny nr 436-FZ (FZ – fiedieralnyj zakonO ochronie dzieci przed informacją przynoszącą szkodę ich zdrowiu i rozwojowi (О zaszczitie dietiej ot informacyi, pricziniajuszczej wried ich zdorowju i razwitiju), który przywołuje Kafkowskie klimaty. Ten dokument zmobilizował prokuratorów do odbywania swoiście rozumianej kwerendy bibliotecznej w szkołach, której celem jest tropienie nieodpowiedniej literatury dla dzieci. Przy okazji stróże porządku powołują się na skargi „komitetów rodzicielskich”, których zdaniem w bibliotekach szkolnych znajdują się książki z niewłaściwym określeniem granicy wiekowej (Dlaczego – pytają zatroskani obywatele - Psie serce Bułhakowa może przeczytać już dwunastolatek?). Swój renesans przeżywa sowiecka pruderia. Wtedy w wydawnictwie specjalizującym się w literaturze dla dzieci („Dietgiz”) – wspomina pracująca w tej oficynie Natalia Mawlewicz[21] - redaktorzy pracowicie usuwali z adiustowanych tekstów wszystkie „pupy”  (o posłużeniu się mocniejszym określeniem tej części ciała żaden z autorów nawet nie myślał). Dziś jest podobnie. Dziecięcy bohaterowie są w zasadzie bezcieleśni i bezgrzeszni, jak przodownicy pracy z prozy socrealistycznej. Powszechne Schadenfreude w kręgach wydawców wywołał blamaż „Hulajnogi” („Samokat”), która opublikowała książkę – jak to dla dzieci – z ilustracjami i na jednej z nich pojawił się gdzieś w tle płot. A na nim dziecięcą ręką coś tam nabazgrane – jak to na płocie - żopa. Przestraszeni bibliotekarze wycofują więc profilaktycznie z księgozbiorów pozycje mogące sprowokować działania prokuratury i nieustannie śledzą w Runecie stale uzupełniany spis wydawnictw zawierających treści „esktremistyczne”, nawołujących do „terroru”, które należy bezwzględnie usunąć z bibliotecznych półek. Najbardziej narażeni na zarzut rozpowszechniania wywrotowych tytułów są pracownicy wielu wiejskich placówek, którzy nie mają dostępu do Sieci. Prokuratorzy w ostatnim dziesięcioleciu wkraczają do akcji z innego jeszcze powodu: „przeciwdziałania próbom falsyfikacji historii na szkodę interesów Rosji” (taki właśnie tytuł nosił Dekret Prezydenta Federacji Rosyjskiej nr 549 z 15 maja 2009 roku). Z wielu bibliotek usunięto z tego powodu m.in. książki Wiktora Suworowa i Lwa Gumilowa. Tu także duże pole do popisu mają „czujni obywatele”. Świadom tych zagrożeń kierownik jednej z księgarń pozdejmował z półek publikacje z zakresu historii współczesnej (m.in. publikacje naukowe, albumy), gdzie na zdjęciach czy ilustracjach pojawia się swastyka. Kierownik nie otrzymał wprawdzie takiego polecenia, ale zewsząd słyszy o ściganiu osób propagujących nazizm. Wiec na wszelki wypadek podjął działania prewencyjne. Za to nic mu nie grozi. A jest szansa, że zostanie wkrótce nagrodzony za patriotyzm. A za jego przykładem pójdą inni. 

            Tak na marginesie. Jeszcze większą przezornością – wartą pomnika albo przynajmniej popiersia - wykazał się jakiś urzędnik w Omsku, który w 2010 roku - w przedzień przyjazdu do miasta nieobdarzonego koszykarskimi parametrami prezydenta Miedwiediewa (163 centymetry wzrostu) - polecił pościągać z ulic afisze zapowiadające noworoczny spektakl dla dzieci Czekamy na ciebie, wesoły skrzacie! (Żdiom tiebia, wiesiołyj gnom!). 

          Codzienność rosyjska jest jednak zdecydowanie mniej ludyczna. Skutki oddziaływania uchwalanych wciąż nowych aktów prawnych wymierzonych w wolność słowa, ograniczających swobodę wypowiedzi artystycznej, nakręcających spiralę represji odczuwają również teatry. Niepokornym twórcom (poszukującym, kontestującym, undergroundowym, którym bliżej do kontrkultury niż akademickości à la Stanisławski i jego epigoni) zarzuca się porzucenie tradycyjnych wartości i amoralizm. W najlepszym razie są oni skazani na widza 18+, w najgorszym – zepchnięci na margines życia kulturalnego. Jak powiedział wiceminister kultury (2013-2018) Władimir Aristarchow: „Сelem samym w sobie Ministerstwa Kultury nie jest sztuka [iskusstwo], celem samym w sobie jest zdrowie fizyczne i duchowe narodu [nacyji]”.  

            Sztuka [iskusstwo] eksperymentalna (z istoty swej – jak powszechnie wiadomo - szkodliwa) nie może liczyć na dotacje państwowe. W Rosji jest najwyżej tuzin teatrów niepaństwowych, które bronią się przed repertuarem wyłącznie komercyjnym. Wśród nich założony w 2002 roku moskiewski Teatr Sztuki [pjesy] Dokumentalnej TEATR.DOC. znany w Polsce między innymi z wspólnego przedsięwzięcia (zatytułowanego 10.04) z wrocławskim Teatrem Ad Spectatores. DOC nie ma własnej siedziby i korzysta z wydzierżawionych sal, z których bywa od czasu do czasu eksmitowany bez podania podstawy prawnej (2014, 2020 – tym razem była to kara za wystawienie Bajki o szamanie, której bohaterem jest Aleksandr Gabyszew z Jakucji wędrujący w 2019 roku do Moskwy, żeby „przegonić Putina z Kremla”). W aktualnym repertuarze znajduje się między innymi sztuka Dario Fo L’anomalo bicefalo (Anormalny dwumózgowiec) opowiadającej o konsekwencjach feralnego spotkania Berlusconiego i Putina, podczas którego doszło do zamachu terrorystycznego. W tekście oryginalnym ginie prezydent Rosji, a pół jego mózgu trafia do premiera Włoch.  W spektaklu moskiewskim będącym raczej trawestacją niż tłumaczeniem (tytuł rosyjski: Berlusputin) ginie Berlusconi i to on staje się dawcą. Fabuła spektaklu – utrzymanego podobno w konwencji tradycyjnego włoskiego teatru ulicznego – skupiona jest na relacjach Berlusputina z żoną Ludmiłą. Teatr DOC utrzymuje się wciąż na powierzchni finansowej dzięki wsparciu finansowemu sympatyków, wykonywaniu części prac przez wolantariuszy i oczywiście sprzedaży biletów (ceny z końca 2020 roku: od 12 do 33 euro). Władze Moskwy nie ukrywają, iż zrobią wszystko, aby DOC musiał w nieodległej przyszłości zakończyć swoją działalność. 

Te zapowiedzi i próby zastraszania docowców (np. 31 grudnia 2014 roku policja przerwała pokaz dokumentu ukraińskiego o wydarzeniach na Majdanie) służą wywołaniu poczucia zagrożenia i podniesieniu poziomu autocenzury (self-censorship). Nie wiemy i być może nigdy się nie dowiemy na ile te działania władz wpłynęły na przykład na repertuar czy też ograniczenie wolności ekspresji artystycznej trupy.

O mechanizmach samokontroli w naszym kręgu cywilizacyjnym – która jest przecież obecna w życiu każdego z nas (może poza dziećmi i ludźmi cierpiącymi na niektóre zaburzenia psychiczne) – współcześni twórcy rosyjscy wypowiadają się niechętnie. Narracje o bliznach pozostałych po potyczkach z Cenzurą były dla pisarzy najczęściej powodem do dumy, opowieść o tym, jak autocenzura wpłynęła na ostateczny kształt tekstu (resp. scenariusza, filmu, spektaklu) – już niekoniecznie. Pytany o nią Sorokin – któremu, w przeciwieństwie do wielu jego kolegów po klawiaturze chyba żaden kulturowy próg wstydu nie jest straszny – odpowiedział, moim zdaniem, zbyt ogólnikowo i niezupełnie na temat: „Prawdopodobnie każdy pisarz wybiera bliski sobie temat, w którym czuje się najbardziej swobodnie. Moja autocenzura polega na tym, że nie wkraczam w te obszary, w których nie czuję się absolutnie pewnie - i tylko na tym. Nigdy nie miałem ochoty napisać gotyckiej powieści kryminalnej czy powieści humorystycznej, ponieważ po prostu mnie to nie interesuje”[22]. I w przeszłości, i obecnie pisarz rosyjski, mówił autor Kolejki, ma do wyboru dwie drogi: albo pisać, albo się bać. Trzeciej nie ma. Pisarstwo, jak alpinizm jest tylko dla odważnych. 

Większość wybiera oportunizm i nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, że ktoś by napisał, ktoś wydał, ktoś później stworzyłby scenariusz, ktoś znalazłby pieniądze na wyprodukowanie dobrego, na przyzwoitym poziomie thrillera politycznego (jak np. Trzy dni Kondora), który jest stałym elementem pejzażu kina amerykańskiego. Tam – w Waszyngtonie - niezadowoleni z jakiegoś powodu ludzie z CIA (czarny PR towarzyszy tej instytucji od dobrych kilkudziesięciu lat) spiskują i dąża do obalenia przestrzegającego konstytucji prezydenta; tu – w Moskwie – niezadowoleni z jakiegoś powodu ludzie z FSB czy GRU… Nie. Niemożliwe. Mission impossible. Po pierwsze, ich czekiści są przecież kryształowo uczciwi i wiernie służą swojemu krajowi. Po drugie, ich pisarze już rodzą się z rozbudowanym instynktem samozachowawczym. Podobnie jak satyrycy, humoryści, showmani, stand-uperzy, raperzy (tylko tam jest możliwy prorządowy Timati). Taki mają klimat. Związany przez dłuższy czas z Klubem Wesołych i Pomysłowych (Kłub wiesiołych i nachodcziwych) – audycją humorystyczną obecną w telewizji rosyjskiej od sześćdziesięciu lat – Dmitrij Kołczin stwierdził, że nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się  napisać na przykład skeczu o spotkaniu prezydenta Rosji z prezydentem Kazachstanu. Taki numer by nie przeszedł, nigdy nie pojawiłby się w eterze. Producenci programu wystosowali dementi: ależ przeszedłby, przeszedł, przecież nie ma takiego zakazu. Zażartowali.

Jednak trzech dżentelmenów po sześćdziesiątce zdaje się nie pamiętać o tych niepisanych zasadach, których przestrzeganie nie kosztuje dużo, a zapewnia bezstresowe i dostatnie życie. Może dlatego, że czują się – do czego nawoływał kiedyś Niekrasow - nie tylko poetami, ale także obywatelami, może dlatego, że w tym wieku spacery po polu minowym nie są już takie straszne, a może dlatego (bardzo chciałbym w to wierzyć), że wszyscy trzej byli i są nadal praktykującymi rockmanami, którym przypisuje się ojcostwo tego kierunku w muzyce rosyjskiej. Wszyscy znaleźli się dziś na cenzurowanym i są stygmatyzowani przez reżim. Pierwszy nazywa się Andriej Makarewicz (grupa „Maszyna wriemieni”) i w 2003 roku jeszcze siedział w loży prezydenckiej obok Putina na koncercie Paula McCartney’a, ale w latach 10. drogi obu melomanów się rozeszły. Autor Marionetek coraz gorzej się czuł w dusznej atmosferze współczesnej Rosji, więc został poniewieranym przez życie Don Kichotem (księciem Myszkinem?), który bronił dziewcząt z „Pussy Riot” (za karę został wykluczony z prezydenckiej Rady do Spraw Kultury i Sztuki, szczęściarz - nie musiał kilka lat później słuchać wystąpienia Jampolskiej), protestował przeciwko Anschlussowi ziem ukraińskich, solidaryzował się z protestującymi Białorusinami. Najboleśniej odczuł nagonkę i Kremla, i rodaków w roku 2014. To wtedy na Arbacie pojawił się siedmiometrowy baner, na którym umieszczono twarze („Oto jest głowa zdrajcy”) Makarewicza, Szewczuka, Nawalnego, Niemcowa i Ponomariowa z podpisem: „Piąta kolumna. Obcy wśród nas”. Rozpoczęła się akcja – to jeszcze jedno oblicze cenzury – odwoływania jego koncertów (np. w Sankt Petersburgu). Obawiam się, że Makarewicz jest teraz w fatalnej kondycji psychicznej.  Ten drugi – to pogrążony początkowo w buddyzmie, a nieco później także w hinduizmie Boris Griebienszczikow (grupa „Akwarium”) od lat współpracujący z rosyjskim oddziałem Amnesty International. Ma za sobą burzliwy okres „burzy i naporu” lat 70. i 80., kiedy muzyka rockowa była postrzegana jako rakowa narośl na zdrowym organizmie kultury sowieckiej. Jego kapela przeszła do historii samizdatu, dzięki kilku albumom nagranym i rozpowszechnianym w drugim obiegu (w nielegalnie wydrukowanych kopertach). Może za sprawą zanurzenia się w filozofii hinduskiej i chińskiej unika spektakularnych wystąpień publicznych. Inaczej niż Makarewicz czy ten trzeci (tu aż się prosi: muszkieter, ale to  byłby straszny banał, więc muszkietera sobie daruję) – już parokrotnie przywoływany – Jurij Szewczuk (grupa „DDT” – jak środek owadobójczy). Dyżurny – jak na rockmana przystało – kontestator każdej rzeczywistości: sowieckiej, jelcynowskiej, putinowskiej. Swoim życiem uwiarygadnia trzecią zasadę dynamiki Newtona: Szewczuk na znak poparcia dla Pomarańczowej Rewolucji daje koncert na Majdanie (2004), Szewczuk i jego piosenki znikają z centralnych kanałów telewizyjnych i stacji radiowych („Cenzura w mózgach – skomentował – rozkwitła, jak bujne kwiaty. Przecież nikt niczym jeszcze im nie groził, nie dzwonił z Kremla, a oni już wszyscy się boją”), Szewczuk protestuje przeciwko fałszowaniu wyników wyborów (2008), uczestniczy w petersburskim „marszu nie wyrażających zgody” („niesogłasnych”) i występuje w obronie Chodorkowskiego (2010), Szewczuk otrzymuje informację o odwołaniu koncertów „DDT” w kilku miastach syberyjskich, Szewczuk krytykuje wtargnięcie armii rosyjskiej na terytorium Ukrainy (2014), Szewczuk znalazł się wśród powieszonych na Arbacie (patrz wyżej: Makarewicz). Pisząc o tym muzyku nie można pominąć milczeniem jego dialogu z Putinem. Pod koniec maja 2010 roku Jurij Julianowicz znalazł się w gronie twórców zaproszonych na spotkanie z premierem Władimirem Władimirowiczem (kasującym wtedy po raz pierwszy kadencje prezydenckie) w Teatrze Michajłowskim w Petersburgu. Swoje wystąpienie zaczął Szewczuk od prośby o możliwość zadania pytania WWP. „Wprawdzie – tu relacjonuję nagranie dostępne na YouTube (https://www.youtube.com/watch?v=WkytxUtI3UU) – przedwczoraj zadzwonił do mnie Pański asystent (nie pamiętam jego nazwiska) i poprosił o niezadawanie ostrych pytań, politycznych i tak dalej …” Tu wtrąca się Putin: „A jak się Pan nazywa, przepraszam?”, „Jura Szewczuk, muzyk”, „Jura, to prowokacja. Mój asystent nie mógł do Pana dzwonić”. Tu Pan Premier drętwo się zaśmiał. Słychać wymuszony śmiech pozostałych gości. „Z czego się śmiejecie? – komentował swego czasu takie sceny pewien horodniczy – Z siebie samych się śmiejecie!” (tłum. J. Tuwim). Za sprawą „Jury muzyka” spotkanie potoczyło się molowo i nie przebiegało – jak zwykli powtarzać dyplomaci – w atmosferze wzajemnego zrozumienia. Zdziwienie komentatatorów (oczywiście nie tych kremlowskich) wywołało pytanie o personalia gościa. No, dobra. Twarz Szewczuka zna cała Rosja minus premier. Zdarza się. Ale w spotkaniu uczestniczyło niewiele osób i asystent (może ten sam, który dzwonił) przygotował – jak to jest w zwyczaju – informacje o wszystkich zaproszonych. No, dobra. Premier miał gorszy dzień i zapomniał, kim jest ten prawie jego rówieśnik. Zdarza się. Ale przed każdym gościem stała tabliczka z imieniem, otczestwem i nazwiskiem. Między Putinem a Szewczukiem siedziały chyba dwie osoby i łatwo można było odczytać dane osobowe niepotrafiącego się zachować interlokutora. 

Bodaj trzy lata później (znów) prezydent Putin udzielał wywiadu telewizji niemieckiej ARD:

„J. Schönenborn: Nie mogę, uczciwie mówiąc, panie Prezydencie, ocenić tej sytuacji… PROSZĘ MI POZWOLIĆ… [Tu i niżej dużymi literami tekst ze stenogramu niemieckiego, z rosyjskiego został on usunięty; Putina, jak się okazuje, też cenzurują – T.K.]

W. Putin: … PRZEPRASZAM, ŻE PRZERYWAM. Powiem panu. […]. PRZYPUSZCZAM, ŻE ZAPYTA MNIE PAN… A PROPOS, JAK SIĘ PAN NAZYWA?

J. Schönenborn: JÖRG SCHÖNENBORN.

W. Putin: JÖRG?

J. Schönenborn: TAK”.

Władimir Warfołomiejew, dziennikarz “Echa Moskwy” skojarzył te dwie wymiany zdań i skomentował na blogu: „Teraz można łatwiej zrozumieć, dlaczego fragment, który jest całkowicie błahy, został bezlitośnie wycięty przez kremlowską służbę prasową. Absolwent szkoły KGB, w obliczu niewygodnych i nieprzyjemnych pytań, posługuje się starym trickiem psychologicznym, znanym nawet dresiarzom z blokowisk (‘a ty w życiu to kto?’), który powinien zdeprymować rozmówcę, zbić z tropu i pozbawić przewagi. Zestaw technik manipulacyjnych jest najwyraźniej dość ograniczony, dlatego od czasu do czasu trzeba używać tych samych chwytów”[23].

O ile proces autocenzury jest doświadczeniem bardzo osobistym, wręcz intymnym, rozgrywającym się – przepraszam za Arystotylesowski patos – w duszy zmysłowej i duszy rozumnej, to kontakt autora z redakcją był doświadczeniem niekiedy przechodzącym do historii (czasami literatury, czasami anegdoty). Mówiąc o cenzurze w PRL, Wiesław Władyka zauważył:  „[…] Funkcjonował cały system wydawców i redaktorów. Ja nie wierzę, że cenzor dopisuje, cenzor może wykreślać, dopisuje redaktor i wydawca – to on naciska na autora, pertraktuje z nim i mówi: puścimy to panu, ale niech pan napisze, że ktoś tam to był kawał łobuza – jak pan to dopisze, to my to puścimy. Piłeczka jest po stronie autora”[24]

Podobnie było w Związku Sowieckim (i teraz w Rosji) – tam redaktor naczelny czasopisma lub wydawnictwa był (jest) cenzorem pierwszego i najczęściej ostatniego kontaktu. Do Gławlitu maszynopisy trafiały bardzo rzadko. Dziś podobnej instytucji (wiadomo: konstytucja zabrania) już nie ma, ale tradycja cenzury redakcyjno-wydawniczej ma się dobrze. „Nigdy – pisze Ludmiła Ulicka – nie zamieniłam w swoich książkach ani jednego słowa z powodu cenzury… Do niedawna. W ostatnich latach ustawa mająca na celu ‘oczyszczenie’ języka rosyjskiego zabrania posługiwania się leksyką niecenzuralną. Dlatego w jednej z moich ostatnich powieści zgodziłam się zamienić słowo ‘dziwka’ [‘szlucha’] na ‘rozpustnica’ [‘potaskucha’]. Poprosiła o to moja wydawczyni, z którą pracuję już dwadzieścia lat i którą bardzo szanuję. Obawiała się, że powodu jednego słowa moja powieść trafi na listę książek zakazanych albo w najlepszym razie zostanie przeznaczona dla osób pełnoletnich i owinięta w celofan, jak książki porno!”[25]

Podobne obawy mogły się pojawić w oficynie OLMA Media Group przygotowującej rosyjskie wydanie mojego Pożaru serca. Pracom redakcyjnym musiały zapewne towarzyszyć mieszane uczucia. Ciepłe: cudzoziemiec (później na okładce: „polskij pisatiel, doktor fiłołogiczeskich nauk”) piszący o życiu uczuciowym kilkunastu naszych pisarzy (też byliśmy wzruszeni i dowartościowani, gdy angielski historyk napisał Boże igrzysko), jego eseje dobrze się czyta; chłodne (przechodzące w mroźne): zamiast snuć dobrze nam znane już ze szkół sentymentalno-wiktoriańskie opowieści o bezgrzesznej miłości aż po grób, Klimowicz wyciąga na światło dzienne grzeszne listy i dzienniki naszych wielkich, którzy chętnie posługują się nieliteracką ruszczyzną, zdradzają i są zdradzani, nie stronią od seksu (niekiedy z osobami tej samej płci). Rosjanie zanurzeni w genetycznym patosie i wstydliwym zarumienieniu nie postrzegają najczęściej swoich pisarzy jako istoty z krwi i kości (młody Majakowski rozmarzył się w Bluzie franta: „Kobiety, w moim mięsie rozkochane”, tłum. S. Pollak), lecz posągi i kochają ich pomniki. Brązownictwo, nie odbrązawianie.  Mitologizacja, nie demitologizacja. Pimkowe upupianie, nie operacja na otwartym sercu. Do narodzin biografistyki „Pod Trzema Małpami” (to moje robocze określenie i mój Copyright) doszło w wieku dziewiętnastym. Jednym z pionierów był zaprzyjaźniony z Tołstojem i uwiedziony przez tołstoizm Pawieł Biriukow, który z gracją niegdysiejszego hagiografa omijał życiowe rafy swojego guru: „W marcu 1847 roku Lew Nikołajewicz leżał w kazańskiej klinice z powodu jakiejś [podkr. moje – T.K.] niedyspozycji [po kakomu-to niezdorow’ju]”[26]. Rozbawiło mnie, że kilkadziesiąt lat później (1973) równie enigmatyczny postanowił być autor komentarzy do polskiego wydania dzienników twórcy Wojny i pokoju – 17 marca 1847 roku pisarz rzeczywiście przebywał w szpitalu i był zajęty porządkowaniem swojego wcześniej „chaotycznego życia”. Tak więc zarówno Biriukow, jak i Wiktor Jakubowski uznali, że geniusz nie zasługuje na banalną rzeżączkę, ani nawet na znacznie mniej trywialną (zwłaszcza dla zdrowia pacjenta) kiłę.

A zatem ludzie z OLMA Media Group wykonywali swoją robotę z poczuciem  – inne równie podniosłe słowa nie przychodzą mi do głowy – misji: obrony dobrego imienia Dostojewskiego, Czechowa czy Bułhakowa nie tylko przed moim rewizjonizmem biograficznym, ale znacznie częściej także przed samymi pisarzami, tak często lekkomyślnymi i nierozważnymi w swoich listach czy dziennikach. Rozpoczęło się wielkie gaszenie Pożaru serca. Dla dobra, ma się rozumieć, literatury rosyjskiej.

            Z empatią godną Ulickiej (szlucha –> potaskucha) przyjąłem do wiadomości (gdyby mnie o to zapytano wcześniej – zaakceptowałbym dla dobra sprawy) usunięcie pewnego wulgaryzmu rodzaju żeńskiego - na b po rosyjsku, po polsku na k - z listu autora Trzech sióstr i z pewną dozą zrozumienia połączonego z nutą żalu pogodziłem się z utratą większości swoich komentarzy kreślących tło społeczne, obyczajowe, kulturowe, czyli tego wszystkiego, co składa się na cultural background (sowiecka rewolucja seksualna lat 20., stalinowski purytanizm, zmiany w polityce rodzinnej etc.; na przykład zniknęła znaczna część jednego z przypisów: „Achmatowa była jego drugą żoną, pierwsza nazywała się Sofia Krajewska. O ile ‘ślubny kobierzec’ funkcjonował wyłącznie w przestrzeni językowej, o tyle realne były plakaty, które na pocz. lat 30. pojawiły się na ścianach urzędów stanu cywilnego (czyli zagsów): ‘Zanim zarejestrujecie małżeństwo, zgłoście się do wenerologa’”). Te zmiany potraktowałem w dobrej wierze jako ważny element strategii wydawniczej, której co prawda nie ogarniam, ale jestem przecież tylko autorem, więc nie muszę. Jednak wszystkie pozostałe cięcia redakcyjnego skalpela wykonane bez znieczulenia  już mocno zabolały. Moją (a w zasadzie bohaterów moich esejów) niepoprawność zamieniono w podręcznikową poprawność. Portret bez retuszu przerabiono na monidło.  

                Ugrzecznianie tekstu zaczęło się w jednym przypadku już od tytułu eseju, który – jak wszystkie pozostałe – był cytatem. W dzienniku Bułhakow komplementował ówczesną żonę (w polskim przekładzie): „Jest taka miła i rozkoszna. I pulchna”. W tekście rosyjskim (znakomite tłumaczenie Andrieja Babanowa) pojawił się Bułhakow oczywiście w oryginale: „Czem-to miła i sładka. I tołstaja”, ale w wydaniu książkowym tytuł brzmi jednak inaczej:  „Czem-to miła i sładka…” Uznano zatem, że określenie życiowej partnerki w kategoriach wymiarowo-wagowych (dziś napisałby „plus size”) trafiło do dziennika pisarza przez pomyłkę. Nie warto zatem do tego wracać i powielać, bo nie jest comme il faut. A przecież akurat tę „grubą” autor Białej gwardii tego dnia kochał i dlatego swoje uczucia do niej – pragnąc uniknąć ocierającej się o semantyczną nudę konwencjonalnej opowieści o miłości: „Bardzo ją kocham” – rozpisał na kilka słów i każde z nich było dla niego równie ważne i żadne nie miało zabarwienia pejoratywnego. Nieprzypadkiem tłumacz - świetnie wyczuwający kontekst - posłużył się milej dla polskiego ucha brzmiącym określeniem: „pulchna”. Równie dobrze, dodam, słowo „tołstaja” możemy także odczytywać w kategoriach manifestu estetycznego, w którym Bułhakow opowiada się  za jednym z kanonów piękna ciała kobiecego.    

Na tej liście wyrazów, które bądź amputowano, bądź zastąpiono protezą znalazł się również „orgazm”: „[Cwietajewa] nie wiedziała, że z Jurijem Iwaskiem - w przyszłości znanym wykładowcą literatury rosyjskiej -  może spędzać jedynie platoniczne noce i dnie, przeżywać platoniczne orgazmy i wylewać platoniczne łzy”; „Po śmierci Władimira z Brikami zamieszkał ‘czerwony dowódca’ Witalij Primakow […] – jedyny mężczyzna, z którym [Lila] przeżywała orgazmy ROZKOSZ [ros. NASŁAŻDIENIJE, dużymi literami określenie zastępcze redakcji – T.K.] i jedyny, którego nie zdradzała […]”. Osoba adiustująca przekład Pożaru… (nie znam nazwiska; raczej ona, niż on; tak jest najczęściej w znanych mi wydawnictwach) najwyraźniej uznała, że „orgazm” (nawet „platoniczny”) kobiecie, Wielkiej Poetce zwłaszcza, nie przystoi i zachowała się jak ksiądz z Naszych okupantów Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Podobne przypadki (artysta młodopolski nazwałby je kołtuństwem lub filisterstwem) skomentował przed dwudziestu kilku laty w jednym z esejów znany obrazoburca Wiktor Jerofiejew:   „Inteligencja [...] w ogóle nie potrafiła zrozumieć, że kobieta też lubi się pieprzyć. Tatiana Łarina i orgazm? Co pan mówi! Niemożliwe!” (Сena prostytutki, tłum. M. Buchalik). A propos Jerofiejewa. Wiktora Jerofiejewa. Jego skandalizujące teksty zebrane w tomie Mężczyźni (1997, pol. 2006) epatują niecenzuralną leksyką. Czy dziś mogłyby się ukazać w Rosji? Wątpię.

Najbardziej niegrzecznym pisarzem w mojej książce, jak wynika z liczby skreśleń w cytatach z jego korespondencji, okazał się nieoczekiwanie Czechow. Panią Redaktorkę wprawiło najwyraźniej w zakłopotanie zderzenie dość powszechnych wyobrażeń (zapewne także jej) o eterycznym melancholiku z autorem pełnokrwistych listów: „Pisarz tej kuracji cierpliwie sam się poddawał (14 lutego 1886 r. pisze do Wiktora Bilibina: ‘Poznałem parę dni temu bardzo efektowną Francuzkę, córkę ubogich lecz zacnych mieszczan...’) i polecał (czy może raczej: zalecał, ordynował) ją w listach-receptach do przyjaciół: ‘Proszę sobie wynająć bonę Francuzeczkę dwudziestopięcio-dwudziestosześcioletnią [...] To dobrze robi na zdrowie’ (do Nikołaja Lejkina, 11 maja 1888). Przy innej okazji wyznał zresztą, że ‘tajemnice miłości’ posiadł będąc trzynastolatkiem i że w swoim czasie uchodził za eksperta w ‘dziedzinie dziwek’”; Wstyd Japonka rozumie po swojemu. Światła nie gasi, a na pytanie, jak po japońsku nazywa się to czy tamto, odpowiada wprost [...]. W robocie wykazuje się kunsztem zadziwiającym, tak, iż się Panu wydaje, że Pan nie używa, lecz uczestniczy w wyższej szkole jazdy konnej”. Z Cejlonu zaś donosił (temu samemu adresatowi, 9 grudnia 1890): „Kiedy będę miał dzieci, to nie bez dumy powiem im: „Sukindzieci, w moim życiu miałem stosunek z czarnooką Hinduską [...] i to gdzie? W kokosowym lesie, w księżycową noc”.

Redakcyjny Wielki Brat (przebrany za Wielką Siostrę) zrobił wszystko, żeby proces oczyszczenia mojego tekstu przywrócił utraconą, jego zdaniem, cześć kilkunastu pisarzy. Czytelnik rosyjski nie znajdzie więc w Pożarze… m.in. wzmianki o wspomnianym przez Ryszarda Przybylskiego „grzechu Stawrogina” popełnionym przez Dostojewskiego czy o nieznanych szczegółach życia erotycznego we wszystkich prawie odcieniach szarości trojga osób (Brikowie i Majakowski), które los zamknął w komunałce moskiewskiej. A w trosce o źle pojętą, moim zdaniem, poprawność polityczną z listu Antona Czechowa i dziennika Jurija Nagibina wykasowano obraźliwe określenia „żydowoczka”, „żydowka”. Obawiam się, że za jakiś czas kolejni wydawcy dzieł tych pisarzy zastąpią je neutralnym „jewriejka”. Ale to w przyszłości. Na razie ja wystąpiłem w roli królika doświadczalnego. 

W eseju o mężu aktorki z Moskiewskiego Teatru Artystycznego Olgi Knipper (dla niewtajemniczonych – nazywał się Czechow) popełniłem najbardziej niewinne z niewinnych zdań: „Wysoki (186 cm.) i przystojny mógł zapewne zawsze liczyć na względy dam, ale przedkładał nad nie towarzystwo prostytutek”. Pani Anonimowa Adiustatorka wychowana ani chybi na dziewiętnastowiecznej powieści dla kucharek i służących zamieniła raniące jej pamięć o chorym na gruźlicę dramaturgu „towarzystwo prostytutek” na „towarzystwo łatwo dostępnych kobiet” („legkodostupnych żenszczin”), wypominając mi tym samym dyskretnie moją małość. Ludzką, stylistyczną i centymetrową. Co ciekawe, w sąsiednim eseju Dostojewski po staremu uprawia seks z „jakąś tanią petersburską prostytutką”. Może Pani Redaktorka po prostu jego pisarstwo ceni mniej i dlatego pozwala mu na więcej, albo doszło do banalnego przeoczenia. Jak to zauważył prawie dwieście lat temu Piotr Wiaziemski: „W Rosji od złych praw wprowadzanych przez rząd ratuje partackie tych praw egzekwowanie”[27].

„Wielkieś mi uczyniła pustki”, Redakcjo, w książce mojej. Na początku pewnej reklamy telewizyjnej pewnego produktu pewnej firmy pada pewne pytanie: „Skuteczna depilacja bez bólu?” Od początku wiemy, że pytanie jest retoryczne i domyślamy się jaka padnie odpowiedź. Ta zaaplikowana przez OLMA Media Group była niestety bolesna i pouczająca, ale zakończyła się sukcesem wydawnictwa. Zabiegi redakcji sprawiły, że książka została przeznaczona dla czytelnika powyżej 16 roku życia („W sootwietstwii s FZ-436 dla dietiej starsze 16 let”) i pięknie wydrukowana w Chińskiej Republice Ludowej (oficjalny nakład 3250 egz.) trafiła do bezfoliowej sprzedaży w 2015 roku jako „wydanie prezentowe” („podarocznoje”). Nic to, że bez trzech esejów (Rubcow, Wysocki, Wieniedikt Jerofiejew) i pod zmienionym jakże chwytliwym tytułem Tajemnice wielkich (Tajny wielikich), ale przecież w serii „Wielka Rosja” („Wielikaja Rossija”). Naprawdę. Muszę jakoś z tym żyć. (W tym samym, a więc piętnastym roku ukazał się na Węgrzech w przekładzie Lajosa Pálfalviego mój Wysocki, a w roku 2021 pojawi się mój Czechow. Moja ciekawość nigdy nie zostanie zaspokojona).

Przed laty Brodski w wywiadzie dla gazety „Russkaja mysl” z właściwą sobie prowokacyjną dezynwolturą wygłosił pochwałę cenzury: „Jeśli chodzi o literaturę jako taką, to władza sowiecka nie miała na nią wpływu. Ale, moim zdaniem (mówię o jednym dość ciekawym aspekcie), aparat nacisku, cenzury, tłumienia okazuje się - to paradoks – że sprzyja literaturze. Rzecz w tym, że standardy językowe ustanowione przez państwo zamieniają całą populację w masę czytelniczą. Jest to niezwykle korzystne dla pisarza, ponieważ jeśli pisarz chce się wyróżnić, to w tym przypadku wie z czego zrezygnować; co więcej, jeśli jest cenzura – a w Rosji jest cenzura, chwała Bogu! – to człowiek musi ją ominąć, to znaczy cenzura mimowolnie generuje tworzenie języka metaforycznego. Osoba, która w normalnych okolicznościach posługiwałaby się normalnym językiem ezopowym, posługuje się językiem ezopowym do potęgi trzeciej. To wspaniale i trzeba za to cenzurze dziękować”[28].

Poeta – być może tak. Tysiące Rosjan – na pewno nie. Od pewnego czasu jesteśmy świadkami powrotu do przeszłości, odwrotu od swobód demokratycznych podarowanych społeczeństwu (a nie wywalczonych przez społeczeństwo) w ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia. Głasnost’ ustępuje miejsce znanej dobrze jeszcze leningradzkiemu Brodskiemu „kulturze milczenia”, „publicznej niemocie”, znów jest w cenie „sztuka bycia posłusznym”[29] (określenia historyka i dziennikarza Radia „Swoboda” Siergieja Miedwiediewa), do przeszłości odchodzą (względnie) wolne wybory, przeprowadzono upgrade Konstytucji Federacji Rosyjskiej.

W marcu 2020 roku Duma debatowała (to taki mój ponury żart) nad zgłoszonymi poprawkami, w których znalazło się jeszcze więcej pięknych i podniosłych słów, na przykład w artykule 67: „Federacja Rosyjska, zjednoczona tysiącletnią historią, zachowująca pamięć o przodkach, którzy przekazali nam ideały i wiarę w Boga, a także ciągłość rozwoju państwa rosyjskiego, uznaje ustanowioną historycznie jedność państwową”, „Federacja Rosyjska czci pamięć obrońców Ojczyzny, zapewnia ochronę prawdy historycznej. Niedopuszczalne jest umniejszanie znaczenia bohaterskiego czynu narodu w obronie Ojczyzny”. Zaszczyt zgłoszenia tej najważniejszej, powszechnie oczekiwanej, dla której rozpoczęto tę grę w konstytucyjnego salonowca przypadł w udziale znanej skądinąd deputowanej Walentinie Tierieszkowej. W swoim wystąpieniu „Wala twist” ogłosiła początek nowej ery w dziejach kraju, a to oznacza między innymi, że w 2024 roku ulegną wyzerowaniu dotychczasowe kadencje prezydenta FR. 4 lipca 2020 roku ludność Rosji w głosowaniu (frekwencja 65% - nad tym trzeba koniecznie popracować, za 77,92% - nad tym też) uznała, że przez następnych 12 lat (2024-2036) najlepiej jej będzie z Władimirem Władimirowiczem. Przy okazji opowiedziała się (głosowano en bloc wszystkie poprawki uchwalone przez Dumę) za odejściem od dotychczas obowiązującego (w teorii wprawdzie) modelu trójpodziału władzy. 

Znany historyk i publicysta Nikołaj Swanidze zapytany o to do jakiej Rosji z przeszłości jest najbliżej tej dzisiejszej, odpowiedział, że historia wprawdzie nigdy się dokładnie nie powtarza, ale, jego zdaniem, Putin podąża śladami Mikołaja I (ja dodałbym jeszcze Aleksandra III) i wskazał na kilka narzucających się analogii: „Ideologiczne i polityczne przymrozki, postawienie na antyokcydentalizm, wybór określonej tradycji duchowej Rosji, która ma stanowić przeciwwagę dla zachodniej zgnilizny”[30].  

A więc „jeszcze będzie przepięknie”. Znów zapanuje – jak to określił filozof i historyk Michaił Niemcew - „filozofia niewolności” i powróci cenzura totalitarna. „Cenzura nowożytna – mówił Andrzej Pawlicki - odbiera autorowi głos – cenzura totalitarna duszę […]; cenzura nowożytna to cenzura dokonywana raczej po publikacji, cenzura totalitarna to przede wszystkim cenzura prewencyjna; cenzura nowożytna ma do dyspozycji niewielki aparat urzędniczy, cenzura totalitarna jest częścią omnipotentnego aparatu przemocy; cenzura nowożytna ściga przede wszystkim tych, co godzą w autorytet monarszy i religię, a cenzura totalitarna stara się poddać kontroli wszystko, cokolwiek zaistnieje w sferze publicznej; wreszcie – cenzura nowożytna podlega prawu, a cenzora totalitarnego wzgląd na prawo nie ogranicza”[31].



[1] Zob. D. Grigorjew, Istorija cenzury w Rossijihttps://zakon.ru/blog/2018/01/30/istoriya_cenzury_v_rossii.

[2] Przytoczone przykłady zapożyczyłem z tekstu Arlena Bluma Stat’ji dla encykłopiedii. Cenzura [1]https://www.nlobooks.ru/magazines/novoe_literaturnoe_obozrenie/112_nlo_6_2011/article/18449/

[3] Na stronie radia „Swoboda” znajduje się wypowiedź byłego pułkownika KGB Olega Gordijewskiego, https://www.svoboda.org/a/28324607.html. O podobnych praktykach UB / SB pisał m.in. G. Wołk, Perlustracja korespondencjihttps://www.polska1918-89.pl/pdf/perlustracja-korespondencji,1706.pdf

[4] Cyt. za: D. Grigorjew, op. cit.

[5] Zob. M. Rajch, Czy w NRD istniała cenzura literacka? Przekształcenia i biurokratyczno-organizacyjne umocowanie urzędu kontroli literatury w NRD, „Folia Litteraria Polonica” 3(41), 2017, http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.ojs-doi-10_18778_1505-9057_41_07/c/3306-2899.pdf

[6] Zabijanie słowa. O cenzurze w PRL z Andrzejem Pawlickim, Tomaszem Strzemboszem i Wiesławem Władyką rozmawiają Władysław Bułhak i Barbara Polak, „Biuletyn IPN” 2004, nr 2, https://www.polska1918-89.pl/pdf/zabijanie-slowa.-o-cenzurze-w-prl,5695.pdf.

[7] D. Grigorjew, op. cit.

[9] To ponure kalendarium przytoczyłem za portalem 66.ru: https://66.ru/news/internet/221396/#i_agree_152.  

[10] 24 kwietnia 2014 roku podczas spotkania z przedstawicielami regionalnych i niezależnych [?] środków masowego przekazu, https://www.bbc.com/russian/news-47317481

[12] P. Gutiontow, Niurnbierg. Nieizwiestnyj processhttps://novayagazeta.ru/articles/2020/10/22/87542-nyurnberg-neizvestnyy-protsess

[13] „Izwiestija” 15 lutego 2007. Była wówczas zastępcą redaktora naczelnego tej gazety.

[14] Wspomniany przez nią „bloger”, to trzydziestokilkuletni Mark Manson, trener personalny i autor trzech podobno wziętych poradników (self-help book, MM zaczyna autoprezentację od słów: „Jestem autorem bestsellerów […]”), które przetłumaczono na język rosyjski: Tonkoje iskusstwo pofigizma. Parodoksalnyj sposób żyt’ sczastliwo (The Subtle Art of Not Giving a F*ck: A Counterintuitive Approach to Living a Good Life), Wsio chrienowo. Kniga o nadieżdie (Everything is F*cked: A Book about Hope), Mużskije prawiła (Models: Attract Women Through Honesty).

[15] Ta wypowiedź pochodzi z posiedzenia Rady do Spraw Kultury i Sztuki (27 października 2020 r.) powołanej przez prezydenta Rosji, http://kremlin.ru/events/president/news/64288.  

[19] https://ru.wikipedia.org/wiki/Цензура_в_России2016 r. według danych organizacji „Reporterzy bez granic” Rosja znalazła się na 148 miejscu (na 180 państw) w rankingu wolności prasy.

[20] Zob.: N. Żukow, Cenzura w sowriemiennoj Rossiji: 3 faktora formirujuszczije jejo illuzijuhttp://regional-dialogue.com/ru/цензура-в-современной-россии-3-фактора/.

[21] 7 высказываний российских интеллектуалов о цензуреhttps://newtonew.com/opinion/7-vyskazyvaniy-rossiyskih-intellektualov-o-cenzure.

[23] W. Warfołomiejew, Firmiennyj prijomczik, https://echo.msk.ru/blog/varfolomeev/1048386-echo/

[24] Zabijanie słowa. O cenzurze w PRL z Andrzejem Pawlickim, Tomaszem Strzemboszem i Wiesławem Władyką rozmawiają Władysław Bułhak i Barbara Polak, https://www.polska1918-89.pl/pdf/zabijanie-slowa.-o-cenzurze-w-prl,5695.pdf.

[25] 7 высказываний российских интеллектуалов о цензуреhttps://newtonew.com/opinion/7-vyskazyvaniy-rossiyskih-intellektualov-o-cenzure

[26] P. Biriukow, Biografija L. N. Tołstogo, kn. 1, Moskwa 2000, s. 84. Obszerne fragmenty tej biografii były znane pisarzowi. Po raz pierwszy ta monografia w obecnym swoim kształcie ukazała się w 1923 r.

[27] Cyt. za: W. Inoziemcew, Nienowoczesny kraj. Rosja w świecie XXI wieku, tłum. K. Chimiak, Warszawa 2020, s. 93.

[28] Jazyk – jedinstwiennyj awangard. S Iosifom Brodskim biesiedujet W. Rybakow, „Russkaja Mysl” 1978, 26 janwaria, https://pub.wikireading.ru/43715

[29] Iskusstwo byt’ smirnym. Siergiej Miedwiediew biesiedujet s Michaiłom Niemcewym i Siemionom Nowoprudskim, https://www.svoboda.org/a/30520550.html.  

[30] Nikołaj Swanidze objasnił, czem nyniesznieje wriemia pochoże na epochu Nikołaja Ihttps://www.dp.ru/a/2015/04/30/Bolshe_viset_ne_na_chem

[31] Zabijanie słowa. O cenzurze w PRL z Andrzejem Pawlickim, Tomaszem Strzemboszem i Wiesławem Władyką rozmawiają Władysław Bułhak i Barbara Polak, https://www.polska1918-89.pl/pdf/zabijanie-slowa.-o-cenzurze-w-prl,5695.pdf

Komentarze

Popularne posty