Stalin i inni pisarze


Stalin i inni pisarze, „Ale Historia Extra”. Magazyn Historyczny (dodatek do „Gazety Wyborczej”), marzec 2013, nr 1, s. 59-61.









Tadeusz Klimowicz /

Stalin i inni pisarze

 /

Pod koniec wieku XIX, kiedy prawie cała Europa literacka była już dekadencko-symbolistyczna i pobierała korepetycje z życia u Nietzschego, w Gruzji wciąż żywa pozostawała w sztuce tradycja romantyczna z jednak coraz wyraźniej akcentowanymi wątkami społecznymi (ideały narodnickie, socjalistyczne). W latach dziewięćdziesiątych w Tyflisie i Kutaisi twórczość Baudelaire’a, Verlaine’a, Rimbauda czy Przybyszewskiego jeszcze nie budziła pożądania czy chęci naśladowania (członkowie założonej w 1915 roku grupy symbolistycznej Błękitne Rogi właśnie przychodzili na świat) i dla młodych poetów Mistrzem pozostawał wciąż książę Ilia Czawczawadze (1837-1907, kanonizowany przez Gruzińską Cerkiew Prawosławną w 1987 roku jako Eliasz Sprawiedliwy), założyciel i wieloletni redaktor „Iwerii”. W latach 1895-1896 ta właśnie gazeta opublikowała kilka wierszy niejakiego Soso (zdrobnienie od imienia Iosif). Moim zdaniem, marnych, epigońskich, ale może oceniam je niesprawiedliwie, bo nie znam gruzińskiego i czytałem w rosyjskich przekładach, bo wyznajemy z autorem odmienne poglądy estetyczne, bo – prawdopodobnie – za mało jest we mnie empatii dla tego debiutanta. Ale co tam ja. Ważne, że współcześni (nie tylko książę) dostrzegli w kilkunastoletnim poecie dobrze rokujący na przyszłość talent. Niestety Soso zamilkł i nigdy już nie napisał żadnego wiersza. Pochłonęła go zapewne nauka w seminarium duchownym i nowa pasja - konspiracja. Tak świat stracił poetę Iosifa Dżugaszwilego, ale zyskał po kilkudziesięciu latach mecenasa sztuki Iosifa Stalina. 

Może nie konesera, ale też z całą pewnością nie dyletanta. Następca Lenina miał bogaty księgozbiór, pochłaniał tysiące książek (pozostawiał komentarze na marginesach, a niekiedy, niestety, tłuste plamy na kartkach) i – jak twierdzi Simon Sebag Montefiore – można go z całą pewnością uznać za najbardziej oczytanego przywódcę rosyjskiego od czasów Katarzyny II. Często pojawiał się w teatrze (co najmniej szesnaście razy oglądał wystawiane na deskach MChAT-u Dni Turbinów Bułhakowa), był zapalonym melomanem (najchętniej słuchał pieśni ludowych) i kinomanem (znakomicie się orientował w produkcji mosfilmowskiej i nie najgorzej w hollywoodzkiej). Jak zapewne wielu innych przeciętnych, niczym niewyróżniających się inteligentów z Moskwy czy Leningradu połączonych (niczym proletariusze z Manifestu…) wspólnym, bardzo tradycyjnym, raczej filisterskim smakiem, któremu obcy jest wszelki artystyczny mélange. Tyle, że nauczyciel Iwanow był skazany na obcowanie z socrealizmem, nie miał w swoich zbiorach prohibitów i nie decydował o repertuarze teatrów moskiewskich, lekarz Pietrow nie wzywał w środku nocy ulubionej śpiewaczki, by przerażona wystąpiła z recitalem w jego mieszkaniu i jego osobiste preferencje (np. to, że wyżej od symfonii cenił operę) nie miały żadnego wpływu na życie muzyczne, inżynier Popow nie miał własnej sali kinowej, nie poprawiał scenariuszy i nie skazywał ukończonych filmów na zapomnienie. I to nie Iwanowowie, Pietrowowie czy Popowowie decydowali o losach twórców (spuszczam w tym miejscu miłosierną zasłonę milczenia na histerię tłumu wykrzykującego w latach trzydziestych: „Ukrzyżuj go!”) – nie przyznawali im nagrody swojego imienia i nie zsyłali do łagrów. Bo też żaden z nich nie był bogiem i nie stał się obiektem kultu.

Jak wiadomo, w Rosji po przewrocie bolszewickim zapanował programowy ateizm, ale już w 1924 roku nastąpił powrót do monoteizmu (bóg-Lenin i jego pośmiertna gloryfikacja: „Dwóch nas w pokoju: / ja / i Lenin – / na fotografii / na białej ścianie”, W. Majakowski, Rozmowa z towarzyszem Leninem, tłum. A. Ważyk) i, wreszcie, na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych rozpoczął się kilkuletni proces (niełatwy – kandydat na boga jeszcze przecież żył) oswajania społeczeństwa z politeizmem i z potrzebą stworzenia panteonu składającego się z dwóch (Lenin, Stalin) lub czterech bóstw (Marks, Engels, Lenin, Stalin). 

Pierwsze uroczystości związane z narodzinami nowego kultu zaplanowano na koniec 1929 roku, kiedy Stalin obchodził 50 urodziny (wedle kanonicznej wówczas wersji, a tak naprawdę to urodził się w 1878 roku). To były piękne dni: deportowano niedawnego konkurenta do objęcia władzy - charyzmatycznego Trockiego, a 21 grudnia większość artykułów w ośmiostronicowej wtedy „Prawdzie” mówiła o jego wielkości i utrzymana była w konwencji hagiografii (m.in. Woroszyłowa Stalin i Armia Czerwona – tytułowy bohater wcześniej przeczytał rękopis i dokonał pewnych zmian, Kaganowicza Stalin i partia). Do koronacji – jak to określił Edward Radzinski - Iosifa Wissarionowicza doszło kilka miesięcy później, w lipcu 1930 roku na XVI zjeździe WKP/b/, a ostatecznie kult Wodza został oficjalnie usankcjonowany w panegiryku Karła Radka Budowniczy społeczeństwa socjalistycznego (1934). 

Jako pierwsi o geniuszu Budowniczego (ale też: Gospodarza, Wielkiego Maszynisty lokomotywy historii, Wielkiego Językoznawcy, Nauczyciela i Przyjaciela ludzkości) zaczęli pisać twórcy z azjatyckich peryferii imperium, gdzie opiewanie wielkości każdego tyrana, satrapy, Turkmenbaszy przychodziło i przychodzi zaskakująco łatwo. Pierwszym poetą rosyjskim wpisującym się w ten nurt był Boris Pasternak, który 1 stycznia 1936 roku opublikował na łamach „Izwiestii” dwa stosowne wiersze (m.in. Artystę). Nie sądzę, by kierował nim strach (ten dopiero się budził) i nie podejrzewam go o trywialny koniunkturalizm, ponieważ nie miał duszy „dworaka komunizmu” (określenie Tyrmanda), jak Biedny, Aleksiej Tołstoj, Siergiej Michałkow (ojciec Nikity, nadworny autor słów do kolejnych wersji hymnu radzieckiego / rosyjskiego), Simonow, Pawlenko, Wirta i wielu innych bezimiennych dziś homososów. Przyczyny były inne, o podłożu emocjonalnym lub wręcz uczuciowym - przyszły noblista został zahipnotyzowany i uwiedziony, ale nie przez jedynie słuszną ideologię, lecz przez boskiego Iosifa. Jak zauważył Montefiore: „Fundamentem władzy Stalina w partii był nie strach, lecz czar. […]. Przejawiał […] zdumiewający […] talent: ‘potrafił czarować ludzi’. […]. Choć z jednej strony niezdolny do prawdziwej empatii, z drugiej był mistrzem psychologii. Nieustannie tracił cierpliwość, ale kiedy chciał kogoś oczarować, trudno mu się było oprzeć” (tłum. M. Antosiewicz). W kwietniu 1936 roku odbywał się w Moskwie X Zjazd Komsomołu. Wśród zaproszonych gości znaleźli się pisarze. Jeden z nich, Czukowski, zapisał w dzienniku: „Wczoraj na zjeździe siedziałem w szóstym albo siódmym rzędzie. Obejrzałem się: Boris Pasternak. Podszedłem do niego, wziąłem do pierwszych rzędów (obok mnie było wolne miejsce). Nagle pojawiają się Kaganowicz, Woroszyłow, [Andriej] Andriejew, Żdanow i Stalin. Co się stało z salą! A ON stał, trochę zmęczony, zamyślony i majestatyczny. Odczuwało się ogromne przyzwyczajenie do władzy, siłę, a jednocześnie coś kobiecego, miękkiego. Rozejrzałem się: wszyscy mieli zakochane, delikatne i uśmiechnięte twarze. Widzieć go – po prostu widzieć – było dla nas wszystkich szczęściem. Cały czas zwracała się do niego [Maria] Demczenko [kołchoźnica spod Kijowa]. I my wszyscy byliśmy o niego zazdrośni, zazdrościliśmy jej – szczęśliwa! Każdy jego gest przyjmowaliśmy z uwielbieniem. Nigdy nie podejrzewałem siebie o takie uczucia. Kiedy urządziliśmy owację, wyjął zegarek (srebrny) i pokazał zgromadzonym z czarującym uśmiechem – wszyscy zaczęliśmy szeptać: ‘Zegarek, zegarek, pokazał zegarek’ – i potem rozchodząc się, już przy samych wieszakach przypominaliśmy sobie ten zegarek. Pasternak szeptał mi cały czas o nim słowa pełne zachwytu, a ja jemu, i obaj jednocześnie głośno powiedzieliśmy: ‘Ach, ta Demczenko, zasłania go!’ (na chwilę). Wracałem do domu z Pasternakiem i obaj upajaliśmy się naszą radością…” Le Bon (Psychologia tłumu) i jego uczniowie byliby zachwyceni tym przypadkiem. Dwaj niegłupi panowie w średnim wieku (Czukowski – 54, Pasternak – 46) stali się na kilka godzin (albo na kilkadziesiąt lat) członkami „społeczeństwa masowego”: dali się ponieść emocjom, ulegli zbiorowej histerii, przeżyli euforyczny stan ekstazy religijnej i – na koniec – zostali wprowadzeni w stan transu ekstatycznego. 

Na ich usprawiedliwienie dodam, że uwodzicielskiemu czarowi Stalina (i sile jego argumentów: dom w Moskwie, podmoskiewska dacza, willa na Krymie) nie oparł się również Gorki i wielu powszechnie szanowanych pisarzy zachodnich, tych „pożytecznych idiotów” - Aragon, Wells, Shaw (pod Odessą pokazano mu „typowy kołchoz”, gdzie mógł porozmawiać ze „zwyczajnymi kołchoźnikami”), Barbusse, Feuchtwanger. „Drogi towarzyszu Stalin, - mówił podczas spotkania na Kremlu (1935) Romain Rolland - proszę pozwolić mi podziękować za to, że Pan mnie przyjął. Zapewne domyśla się Pan, co oznacza dla nas Pańskie imię i Pańska osobowość, jakiej siły i pewności dodaje nam na Zachodzie świadomość tego, iż właśnie Pan znajduje się na kierowniczym stanowisku wielkiego kraju nowego świata, z którego jesteśmy dumni i z którym wiążemy nadzieje. Jestem szczęśliwy mogąc uścisnąć Pańską dłoń i pragnę powiedzieć, że jestem wzruszony tymi oznakami zainteresowania, które są mi okazywane w Pańskim kraju, a szczególnie Pańskim zaproszeniem, by odpocząć w Pana willi”. W odpowiedzi Stalin, cytuję wciąż dziennik pisarza francuskiego, „mówi piękne, ciepłe, przekonujące słowa o istocie marksizmu” i zachęca do lektury Anty-Dűhringa. Nawiasem mówiąc, gdy po jakimś czasie hipnoza przestała działać („Czuję, jak wzbiera we mnie ból i oburzenie. Tłumię w sobie potrzebę mówienia i pisania o tym”), to autor Jana Krzysztofa uznał, że o ciemnych stronach życia w stalinowskiej Rosji nie należy publicznie mówić, ponieważ zaszkodzi to sprawie i „wściekli wrogowie we Francji i na całym świecie wykorzystają moje słowa jako broń”. 

Czukowskiego i Pasternaka odurzył Stalin, innych upajała perwersyjna niemal satysfakcja z możliwości obcowania ze zwycięzcami, uczestniczenia w podziale łupów, imponowała nawet namiastka przynależności do kasty wtajemniczonych. Obiektem pisarskich parahomoseksualnych westchnień stał się anioł wysłany przez boga-Lenina lub boga-Stalina - Übermensch czekista w skórzanej kurtce (to był znak rozpoznawczy subkultury tajniaków, taki czekistowski sznyt, dress code; nawiasem mówiąc, w zaprzyjaźnionej początkowo, a potem konkurencyjnej firmie obowiązywał skórzany Gestapo Mantel), „[…] każdy rosły, skórzany i urodziwy, każdy dobrze zbudowany i z kędziorami pod czapką zsuniętą na kark. Każdy z napiętymi mięśniami twarzy zdradzającymi silną wolę, widać ją w układzie warg, w posuwistych ruchach – i w odwadze. Najznakomitszy dobór gatunkowy spośród koślawego rosyjskiego narodu” (B. Pilniak, Nagi rok, tłum. J. Dziarnowska). W ich towarzystwie lubił przebywać i Boris Pilniak, którego na początku lat dwudziestych obwołano wschodzącą gwiazdą młodej prozy rosyjskiej, i Isaak Babel, któremu zarzucano skłonności sadystyczne (uczestniczył w przesłuchaniach, bywał obecny przy wykonywaniu wyroków śmierci). Obaj za te niebezpieczne związki i za złudne poczucie nietykalności (grzech pychy) zapłacili życiem. Obaj okazali się mało pojętnym uczniami w stalinowskiej szkole tresury społecznej. 

Prymusami zostali inni (Gorki, Szołochow, A. Tołstoj). W cenie był konformizm. „Walentin Katajew – pisała Nadieżda Mandelsztam - woził nas po Moskwie swoim nowym, prosto z Ameryki przywiezionym, autem. […]. W nowym mieszkaniu Katajewa wszystko było nowe – nowa żona, nowe dziecko, nowe pieniądze i nowe meble. ‘Lubię nowoczesność’ – mówił, mrużąc oczy, Katajew […]. Katajew częstował nas moskiewską nowością – hiszpańskim winem i nowymi pomarańczami, które pojawiły się po raz pierwszy od czasów rewolucji. […]. Katajew, bogatszy o różne doświadczenia, powtarzał ciągle: ‘Grunt to nie rozgniewać władzy… Nie chcę mieć nieprzyjemności…’” (tłum. A. Drawicz). 

Pozostałym szło gorzej, ale się starali – słali do boga listy (Pilniak, Bułhakow i Zamiatin prosili o pomoc w uzyskaniu paszportu, Achmatowa błagała o uwolnienie syna i męża, Cwietajewa szukała ratunku dla aresztowanych męża i córki), spieszyli z kondolencjami (Pasternak po śmierci Nadieżdy Alliłujewej), ale przede wszystkim pisali utwory – poprawne, jak wstępniak w „Prawdzie” - które miały odmienić ich los i pomóc w otrzymaniu rozgrzeszenia (Mandelsztam Oda, Bułhakow Batum, Achmatowa Chwała Pokojowi). Idealnie w tę podręcznikową, modelową parabolę losów artysty w systemie totalitarnym wpisuje się biografia Szostakowicza. Pierwsze lata jego twórczości kompozytorskiej były okresem poszukiwań artystycznych, które znalazły uznanie w świecie muzycznym i przyniosły młodemu Rosjaninowi rozgłos. Jednak w 1936 roku (kiedy od kilku już sezonów triumfy na scenach operowych święciła Lady Makbet mceńskiego powiatu) został zaatakowany za „formalizm” w artykule redakcyjnym „Prawdy” Chaos zamiast muzyki i odtąd – jak ironicznie zauważył znany pisarz emigracyjny Władimir Maksimow (założyciel i pierwszy redaktor pisma „Kontinient”) – to „ledwie bębniący na fortepianie Żdanow uczy Szostakowicza podstaw systemu nutowego”. Genialny kompozytor był inteligentnym uczniem i w 1937 roku światło dzienne ujrzała jego Piąta Symfonia d-moll, która zyskała uznanie w oczach (uszach?) Stalina: „Rzeczowa twórcza odpowiedź artysty radzieckiego na słuszną krytykę”. I tak już miało zostać do końca jego życia – po nutach niesłusznych, po chwilach artystycznego nietaktu (np. w 1948 roku oskarżono go – w doborowym zresztą towarzystwie Prokofiewa i Chaczaturiana – o „formalizm”, „burżuazyjny dekadentyzm” i „służalczość wobec Zachodu”) pojawiały się politycznie poprawne (np. Pieśń o lasach, 1949), które nagradzano Nagrodami Stalinowskimi.

System totalitarny zaproponował nieskomplikowany, czarno-biały obraz świata (przyjaciele – wrogowie, komunizm – kapitalizm, socrealizm – awangarda, kolektyw – jednostka, itp.), w którym obowiązywały mechanizmy zachowań nęcące swoją prostotą, zwalniające z obowiązku samodzielnego, krytycznego myślenia. Należało jedynie głosować tak jak wszyscy, podpisywać to co wszyscy i – może najtrudniejsze, ale także możliwe – myśleć jak wszyscy. Pytania o sens życia, o wolność twórczą artysty zastąpiono innymi – jak otrzymać przydział na daczę w Pieriediełkinie (Najprościej po już aresztowanym pisarzu. „Wszystko to było okropne – pisze Pasternakowa – i z minuty na minutę oczekiwałam, że wezmą Borię. Naprzeciwko naszej daczy mieszkali Sielwinscy i Pogodinowie. Codziennie, po aresztowaniu Pilniaka, oczekiwaliśmy, że nas wszystkich aresztują”), jak najkorzystniej wydać swoje dzieła zebrane, jak zrobić karierę w Związku Pisarzy, jak zdobyć Nagrodę Stalinowską. Świadomość totalitarna usuwała z pamięci twarze i głosy aresztowanych przyjaciół i zabijała, niczym mieszczański przeżytek, nazbyt mocno o sobie dające znać wyrzuty sumienia. Tyrania bowiem – jak zauważył Iosif Brodski – „kształtuje twoje życie za ciebie” (tłum. W. Paszkowicz). 

 Ta z lat trzydziestych-pięćdziesiątych miała twarz oszpeconą przez ospę, nosiła wąsy i mówiła po rosyjsku z zabawnym gruzińskim akcentem. No i była bogiem (a czasami Orwellowskim Wielkim Bratem) decydującym w sprawach życia i śmierci każdego pisarza („Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”), nawet tego niewdzięcznika Mandelsztama. Na jego pierwsze aresztowanie (1934) zareagował Bucharin, który napisał do Koby (wkrótce zapłaci za tę niewczesną poufałość) w obronie uwięzionego poety. A dobry Stalin (jakby czytał Jerofiejewa), z właściwym sobie poczuciem humoru, skreślił na marginesie listu kilka słów: „Kto dał im prawo aresztować Mandelsztama? Skandal”. I zadzwonił do Pasternaka. Pragnął usłyszeć jego opinię o autorze ohydnego paszkwilu Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi... (tłum. S. Barańczak). Rozmowa przebiegała podobno tak: „Ale jest on mistrzem, mistrzem?”, „To nie ma znaczenia… Dlaczego my wciąż rozmawiamy o Mandelsztamie i Mandelsztamie, a ja tak od dawna chciałem z wami porozmawiać”, „O czym?”, „O życiu i śmierci”, „A ja mogę powiedzieć, że jesteście bardzo złym towarzyszem, towarzyszu Pasternak”. Zdenerwowany odłożył słuchawkę i skazał Osipa Emiliewicza na cztery lata życia.  

Minął jakiś czas. Jest 1952 rok, odbywa się posiedzenie komitetu przyznającego Nagrody Stalinowskie. Po raz ostatni, jak się miało okazać. Dyskusji przysłuchuje się sam Iosif Wissarionowicz. Niemal cały czas chodzi za plecami naradzających się, ssie fajkę. Sekretarz odczytuje kolejną kandydaturę: „Pisarz Złobin jest nominowany do Nagrody Stalinowskiej I stopnia za powieść Stiepan Razin”. Chwila ciszy. Głos Malenkowa: „Towarzyszu Stalin, Złobin był w niewoli niemieckiej i niewłaściwie się zachowywał”. Cisza. Przedłużająca się. Blade twarze członków komitetu. Nie wykazali należytej czujności. Stalin półgłosem: „Wybaczyć czy nie wybaczyć?” Powoli idzie za plecami skamieniałych ze strachu ludzi przy stole. Powtarza:  „Wybaczyć czy nie wybaczyć?”. Wiedzą, że tak naprawdę pytanie brzmi: „Rozstrzelać czy nie rozstrzelać?”. Nie widzą twarzy Stalina. Słyszą jego kroki i rzucone po raz trzeci wciąż to samo pytanie: „Wybaczyć czy nie wybaczyć?” Pauza. „Wybaczyć…” Tak Złobin otrzymał Nagrodę Stalinowską (100 000 rubli) i jeszcze 13 lat życia.  

Przeżył swego boga W okresie stalinowskim pisarze w swojej większości podporządkowali się narzuconemu systemowi wartości, zaproponowanym (i była to propozycja nie odrzucenia) regułom gry, a głosy protestu rozlegały się rzadko i nieśmiało. W systemie totalitarnym niełatwo jest jednak zachować twarz, gdy tak trudno jest zachować życie. W okresie odwilży pojawiły się nieśmiałe próby obrachunków z przeszłością i w kilku przypadkach doszło do wykluczenia ze Związku Pisarzy osób gorliwie uczestniczących w nagonkach na swoich represjonowanych towarzyszy. Jednak wbrew przypuszczeniom podobne działania nie wywołały entuzjazmu w rosyjskich kręgach artystycznych. W 1957 roku znany dziś pisarz Andriej Bitow był świadkiem pewnej intersującej wymiany zdań. Oskarżony, literaturoznawca E. (dziś to już nie jest tajemnica: Jakow Elsberg), póniej wykluczony z organizacji pisarskiej za pisanie donosów, zadał nieoczekiwane pytanie obecnemu tam pracownikowi bezpieki: „A ilu pisarzy współpracowało z wami w tamtych latach [mowa o czterdziestych]?”, na które padła spokojna odpowiedź: „Co piąty”. Entuzjazm zebranych do rozliczeń wyraźnie opadł, powroty do przeszłości okazały się nazbyt kłopotliwe i ryzykowne, więc wkrótce zarzucono nikomu niepotrzebną lustrację à la sovietica. 

Utworzona w końcu 1988 roku Wszechzwiązkowa Komisja do Spraw Spuścizny Literackiej Pisarzy Represjonowanych podała, iż według posiadanych przez nią informacji w okresie stalinowskim represjonowano 2000 literatów, z czego 1500 zginęło. Wielu umierało zapewne z imieniem generalissimusa na ustach, do końca wierząc w jego niebiańską dobroć i boską mądrość. Jak Pasternak, który – z rozbrajającą naiwnością dziecka (albo rosyjskiego inteligenta) – westchnął w rozmowie z Erenburgiem: „Gdyby tylko ktoś opowiedział o wszystkim Stalinowi…”



Komentarze

Popularne posty