Zdrowie też przegapiłem, jak Panią (Anton Czechow)

[w:] T. Klimowicz, Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach, Wrocław 2005. /

Tadeusz Klimowicz

/

„Zdrowie też przegapiłem, jak Panią”

(Anton Czechow)


Anton Czechow. https://ria.ru/20150129/1044724665.html/ 



Osoby:

·    Anton Czechow (1860-1904) – Prozaik, dramaturg.

·    Aleksandr (1855-1913), Nikołaj (1858-1889), Iwan (1861-1922), Maria (1863-1957), Michaił (1865-1936) Czechowowie - Aleksandr - pisarz i dziennikarz, pozostawił wspomnienia o młodości Antona. Nikołaj – malarz, zmarł na gruźlicę. Iwan – nauczyciel. Maria - nauczycielka; opiekowała się swoim słynnym bratem w Moskwie, Mielichowie i Jałcie; po jego śmierci wydała utwory zebrane (w tym m. in. listy). Michaił – prawnik, literat; autor wspomnień o Antonie. 

·    Olga Knipper (1868-1959) - Żona (1901-1904) Antona Czechowa. Aktorka Moskiewskiego Teatru Artystycznego. Artystka ludowa ZSRR. Opublikowała wspomnienia o mężu.

·    Lidia Mizinowa (1870-1937) - Nauczycielka (ale próbowała też swoich sił jako śpiewaczka, aktorka, tłumaczka, modystka). Wielka miłość Antona Czechowa.

·    Isaak Lewitan (1860-1900) - Malarz.

·    Ignatij Potapienko (1856-1929) - Pisarz.

·    Lidia Awiłowa (1865-1943) – Pisarka. W jej życiu podobno zaistniał Anton Czechow.

·    Aleksandr Wiszniewski (1863-1943) - Aktor Moskiewskiego Teatru Artystycznego.


            Odczuwamy egzystencjalny, paniczny lęk, „pralęk” (Gerardus van der Leeuw) przed Nieznanym, ale stan paraliżującego, traumatycznego strachu może nam towarzyszyć w oczekiwaniu na Znane. Obawiamy się wówczas symptomów zapowiadających nadejście choroby, ale też narażenia się na śmieszność oraz poglądów i zachowań skazujących na anonimowość uniformizacji. Jedni pozostają przez całe życie dziećmi uczącymi się wciąż świata na nowo; inni mądrymi, zgorzkniałymi starcami, obarczonymi bagażem doświadczeń pokoleń. Tych pierwszych utrzymuje przy życiu amnezja serca i granicząca z szaleństwem spontaniczność reakcji, tych drugich zabija nadwrażliwość czy może raczej nadczynność pamięci i chłód ironii (oraz jej częstej towarzyszki - autoironii). Dlatego Casanova mógł każdej nocy wyznawać wielką miłość kolejnym kochankom, a Czechow starannie ją ukrywał przed najważniejszą kobietą w swoim życiu. Obaj wierzyli - przynajmniej do pewnego czasu - w słuszność dokonanych wyborów. Obaj byli świadomi wagi i wartości słów określających stan uczuć - dlatego Giacomo wypowiadał je niczym mantry, by swoje wybranki wprowadzić w stan hipnozy i uwieść, a Anton ukrywał się w kokonie milczenia, by nie być posądzonym o sentymentalny patos, o uprawianie taniego, trywialnego, semantycznego ekshibicjonizmu i, jak zauważyła Natalia Modzelewska, „trudno wskazać wśród artystów świata człowieka bardziej dyskretnego i hermetycznego niż Czechow. Udostępnienie obcemu spojrzeniu własnych przeżyć było dla niego czymś równie krępującym, jak ukazywanie się choćby przed domownikami w samej bieliźnie”[1].

            Przez większość swego życia autor Trzech sióstr szczęśliwie unikał pułapek zastawianych przez życie, obawiał się i przezornie unikał sytuacji, którą po latach opisał Erich Fromm: „[...] Nawet uświadomienie sobie rzeczywistych motywacji leżących u podstaw naszych działań oraz uświadomienie sobie ich konsekwencji nie wystarcza do zwiększenia inklinacji w kierunku dobrego wyboru; ważne jest również, aby jednostka zdawała sobie sprawę z właściwego momentu, w którym dokonywany jest dobry wybór, oraz żeby miała realne możliwości wyboru różnych wariantów. Przypuśćmy, że człowiek [...] jest świadom wszystkich swoich motywacji oraz rzeczywistych konsekwencji swoich czynów; przypuśćmy, iż ‘zdecydował się’ on nie pójść z [...] kobietą do łóżka. Zaprasza ją wszakże na jakiś spektakl i zanim ją odprowadzi do domu, proponuje jej ‘wypicie wspólnego drinka’. Na pierwszy rzut oka wygląda to całkiem niewinnie. Nie wydaje się, aby we wspólnym wypiciu drinka było coś zdrożnego. I rzeczywiście, nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby równowaga sił, które w nim toczą walkę nie była tak delikatna. Gdyby w tym momencie potrafił on uświadomić sobie, do czego prowadzi ‘wspólne wypicie drinka’, mógłby jej tego nie proponować. Mógłby przewidzieć, że atmosfera będzie romantyczna, że alkohol osłabi siłę jego woli, że nie będzie w stanie oprzeć się chęci uczynienia następnego kroku i wstąpienia do jej mieszkania na jeszcze jednego drinka, w następstwie czego z całą pewnością będzie się z nią kochał. Gdyby miał pełną świadomość tego wszystkiego, mógłby przewidzieć niemalże nieuchronną sekwencję tych zdarzeń, a gdyby mógł ją przewidzieć, powstrzymałby się przed ‘wypiciem wspólnego drinka’. Ale ponieważ jego pragnienie czyni go ślepym i nie pozwala dostrzec koniecznej sekwencji wydarzeń, nie dokonuje on właściwego wyboru w momencie, w którym ma jeszcze taką możliwość. Innymi słowy, rzeczywisty wybór dokonuje się tutaj już wtedy, gdy zaprasza on kobietę na drinka (albo być może już w momencie, gdy zaprasza ją na spektakl), a nie wtedy, gdy zaczyna się z nią kochać. W ostatnim ogniwie łańcucha podejmowanych decyzji nie jest on już wolny; w momencie wcześniejszym mógłby być wolny, gdyby był świadom tego, kiedy należało podjąć odpowiednią decyzję. [...]. Generalizując [...], moglibyśmy powiedzieć, że jednym z powodów, dla których tak wielu ludziom nie udaje się w życiu, jest to, że nie dostrzegają oni świadomie momentu, kiedy są jeszcze wolni do działania zgodnego z rozumem, i że uświadamiają sobie sytuację wyboru, gdy już jest za późno na podjęcie decyzji”[2].

            Wprawdzie jako czternastolatek zadurzył się Czechow w Iraidzie Sawicz, później poczuł coś do Aleksandry Sieliwanowej, której udzielał korepetycji (po latach jeszcze parokrotnie - 1887, 1895 – platonicznie się spotkali)[3], ale w wypracowanej przez niego w latach osiemdziesiątych strategii życiowej już nie ma miejsca na uczucia. Prowadzi wprawdzie bardzo intensywne życie towarzyskie, otacza się kobietami, chętnie z nimi flirtuje i rozkochuje w sobie, z niektórymi może nawet romansuje, lecz nigdy się nie angażuje i chętnie pasie się zielonością i naiwnością całych zastępów kursistek (koleżanek siostry). Wysyła do nich anonimowe listy z wyznaniami miłosnymi (np. do Jelizawiety i Nelli Markowych) i – wcielając się w epigona romantyzmu – kiczowatymi wierszami. Do Kati Junoszewej wysłał 2 listopada 1883 roku utrzymany w konwencji pastiszu romans, który później umieścił w opowiadaniu O, kobiety, kobiety!..:

W dymie cygara rozmarzonym

Płynęłaś w moich marzeń pustce —

Miłością byłem porażony,

A na twych ustach płonął uśmiech… 

(A. Czechow, W dymie cygara rozmarzonym…, tłum. P. Fast)

            Zdegustowana panna odesłała wiersz z komentarzem („I nie wstyd Panu, Antoszo, pleść takie bzdury”[4]), który zdawał się nienajlepiej świadczyć o jej poczuciu humoru i wskazywał na całkowitą niechęć do uczestniczenia w grze literackiej zaproponowanej przez nadawcę. Dopiero po wielu latach okazało się, że ona po prostu kochała Mężczyznę, Który Obraca Wszystko W Żart i oczekiwała na konwencjonalne wyznanie miłości prozą. W 1898 roku spotkali się przypadkiem w Nicei. W liście do siostry Czechow napisał, że rozmawiał z jej dawną przyjaciółkę, że jest to teraz dama korpulentna, spokojna i rozważna. Jak zwykle nic nie zrozumiał. Nie chciał zrozumieć. 

Po kursistkach przyszedł czas na artystki. Przez życie wziętego humorysty przewinęły się: Warwara Eberle - śpiewaczka operowa, Daria (Dolly) Musina-Puszkina – aktorka, Głafira Panowa – aktorka, Ludmiła Ozierowa – aktorka, Aleksandra Pochlobkina – pianistka. No i Kleopatra Karatygina. Zakochana - ona też chciała wsiąść z Czechowem do tramwaju zwanego Pożądaniem – wysłała do niego bardzo intymny wiersz. A on – wyraźnie rozbawiony – wykpił się żartami o Antoniuszu i Kleopatrze oraz rozważaniami na temat wartości artystycznych nadesłanego tekstu. Upokorzona - rozpaczliwie poszukiwała jakiegoś wyjścia, odarta ze złudzeń - zrozumiała, że wsiadła do tramwaju z niewłaściwym mężczyzną: „Czyż można tak rozmawiać z kobietą? Przecież dla kobiety nie ma nic okropniejszego niż znaleźć się w głupiej sytuacji, na dodatek z własnej winy. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że pisałam swoją apoplektyczną alegorię nie dla druku... Pocieszam się tym, że także wielcy ludzie pisali głupstwa. [...]. Do oddania Panu zeszyciku pociągnął mnie za rękę diabeł (na niego można wszystko zwalić). Przecież ja za Panem, przewidując finał, wysłałam pogoń, by odebrać, ale biada mi! Nie dogoniono Pana i stałam się pośmiewiskiem. Jeszcze pół biedy, jeśli Pan kpił ze mnie w samotności. Jeśli zaś w towarzystwie, to nie wybaczę Panu. [...]. Dziękuję, nawiasem mówiąc, za posłodzoną pigułkę – ‘napisane wspaniale’, i nigdy, słyszy Pan, nigdy proszę nie nazywać mnie ‘znakomitą’. Niech się Pan nie waży”[5]. Potem jeszcze pisywali do siebie. Jej ostatni list (z 19 maja 1904 r.) zawiera wstrząsającą prośbę o pomoc. Może mi Pan przyśle 500 rubli. A gdyby to było niemożliwe – to może 300. A jeśli Pan tyle nie ma – to chociaż 100. I proszę nic nie mówić o tym żonie. 

W połowie lat osiemdziesiątych pół Moskwy i cały rodzinny Taganrog były zajęte swataniem Czechowa. Tymczasem on z wdziękiem i dezynwolturą Woody’ego Allena tradycyjne misterium matrymonialne (z właściwym mu modelem zachowań, z rytualną powtarzalnością gestów i słów) traktował jedynie jako anegdotę, jako fabułę kolejnej humoreski, w której on sam występował w roli bohatera i narratora: „Przyjadę do Taganrogu pod koniec czerwca mając niepłonną nadzieję, że czeka już na mnie przyobiecana przez Panią narzeczona. Moje warunki: uroda, wdzięk i... niestety! - przynajmniej ze 20 tysiączków. Dzisiejsza młodzież jest okropnie merkantylna!” (do Jewgienii Sawieliewej, 24 lutego 1884; L., I, 38), „Mój ożenek prawdopodobnie nie dojdzie do skutku: cenzura nie pozwala. Moja ona jest Izraelitką[6]. Jeżeli bogatej Żydóweczce starczy odwagi, żeby przejść na prawosławie, to pięknie, jeżeli nie - mówi się trudno... Zresztą zdążyliśmy już się pokłócić. Jutro się pogodzimy, po tygodniu znów pokłócimy. Panienka złości się na religię, która krzyżuje jej zamiary, a z tego powodu łamie na moim biurku ołówki i ramki do fotografii - szczegół wymowny... Charakterek! Że się z nią rozwiodę za rok czy dwa, to rzecz pewna...” (do Wiktora Bilibina, 1 lutego 1886; L., I, 58), „Jeszczem nie żonaty. Z narzeczoną rozstałem się ostatecznie. To znaczy ona ze mną się rozstała. Ale rewolweru jeszcze nie kupiłem i dziennika nie prowadzę” (do Wiktora Bilibina, 28 lutego 1886; P., 1, 233), „Pytała Pani moją siostrę, czy się ożeniłem. Odpowiadam: nie, i jestem z tego dumny. Lekceważę sprawy matrymonialne! Wdowa Chłudowa (ta, co przy liczeniu pieniędzy ślini palce) przyjechała do Moskwy. Ratujcie, serafiny niebieskie!” (do Marii Kisielowej, 21 września 1886; L., I, 81), „Panienki, co prawda niebrzydkie, ale trzeba się do nich przyzwyczaić. Mają gwałtowne ruchy, lekkomyślny stosunek do mężczyzn, uciekają od rodziców z aktorami, wybuchają głośnym śmiechem, są kochliwe, przywołują psa gwizdem, piją wino itp.” (do rodziny, 14-19 kwietnia 1887; L., I, 106). 

            W tym czasie Czechow – jak przystało na lekarza zafascynowanego modną wówczas fizjologią (medycynę ukończył w roku 1884) - znalazł się wśród entuzjastów kuracji, która w powszechnej opinii pozwalała na dokonywanie zawsze „właściwego wyboru” i prowadziła „do działania zgodnego z rozumem”. Łatwość jej stosowania i nieskomplikowane procedury jej towarzyszące sprawiały, że uznawano ją za skuteczną metodę leczenia, której podstawowe zasady można by ująć w porażającą prostotą formułę: „Jedynie mężczyzna zaspokojony seksualnie podejmuje racjonalne decyzje”. Pisarz tej kuracji cierpliwie sam się poddawał (14 lutego 1886 r. pisze do Wiktora Bilibina: „Poznałem parę dni temu bardzo efektowną Francuzkę, córkę ubogich lecz zacnych mieszczan...” L., I, 60) i polecał (czy może raczej: zalecał, ordynował) ją w listach-receptach do przyjaciół: „Proszę sobie wynająć bonę Francuzeczkę dwudziestopięcio-dwudziestosześcioletnią [...] To dobrze robi na zdrowie”[7](do Nikołaja Lejkina, 11 maja 1888). Przy innej okazji wyznał zresztą, że „tajemnice miłości”[8]posiadł będąc trzynastolatkiem i że w swoim czasie uchodził za eksperta w „dziedzinie dziwek”[9]. Noce – z czym się specjalnie nie krył - najchętniej spędzał w towarzystwie Cyganek z chórków restauracyjnych, cyrkówek, podrzędnych aktorek i baletnic; a więc kobiet, do których się nie pisało listów, które nie miały o nic żalu i nie robiły scen i o których w listach do Suworina można było napisać bladi. Wysoki (186 cm.) i przystojny mógł zapewne zawsze liczyć na względy dam, ale przedkładał nad nie towarzystwo prostytutek. Poznawanie nowego miasta – w Rosji i za granicą – rozpoczynał od świątyni, cmentarza i domu publicznego.

            W tym czasie bodaj tylko raz (w marcu 1886 roku, w liście do brata Nikołaja), pisząc o „ludziach dobrze wychowanych”, Czechow zmienił tonację: „Starają się w miarę możliwości opanować i wysublimować swój instynkt seksualny. [...]. Ludzie dobrze wychowani i pod tym względem nie są ordynarni. Wymagają od kobiety nie tylko łóżka [...], nie sprytu wyrażającego się w nabieraniu mężczyzny na rzekomą ciążę czy w bezustannych kłamstwach... Ich, zwłaszcza, artystów, pociąga w kobiecie świeżość, dobry smak, ludzkie serce, zdolność do tego, żeby być nie [...], lecz matką. Oni nie chleją wódki o każdej porze, nie myszkują po szafach, ponieważ pamiętają, że nie są świniami. Piją tylko wtedy, gdy mają wolny czas, przy okazji...” (L., I, 69). W tym opisie obok ledwie wyczuwalnej ironii pojawia się równie subtelnie zaznaczona - a dotąd wstydliwie ukrywana - tęsknota za kobietą, jakiej dotychczas nie poznał. Przeniesioną z utworów wykpiwanego Turgieniewa, a nie z powieści cenionego Zoli. Trzy lata później, w 1889 roku, pojawiła się w życiu Antona Czechowa. Może jedna, a może od razu trzy.

            Tę pierwszą - początkującą pisarkę Lidię Awiłową, siostrę znanego publicysty-tołstojowca Fiodora Strachowa (1861-1923) – poznał w styczniowym Petersburgu na premierze Iwanowa. W zasadzie to spotkały się tylko ich spojrzenia. I nic między nimi nie zaiskrzyło. Po jakimś czasie (dla niego trzy lata, dla niej troje dzieci) spotkali się powtórnie. Na jakimś jubileuszu. Chwilę rozmawiali. I nic między nimi nie zaiskrzyło. I wtedy zaczęli do siebie pisywać[10]. Początkowo wyłącznie o literaturze - ona przysyłała mu do oceny swoje utwory (między nami mówiąc: marne), on z właściwą sobie delikatnością je oceniał (np. 21 lutego 1892: „Opowiadanie dobre, nawet bardzo dobre, ale gdybym był jego autorem lub redaktorem, poświęciłbym mu koniecznie jeszcze parę dni na dopracowanie” i dalej zaczyna się wyliczanie: po pierwsze..., po drugie..., po trzecie..., po czwarte...; L., II, 62). Minęły trzy lata i znów się spotkali. Tym razem pod nieobecność męża. W jej domu zjedli razem kolację. I coś między nimi zaiskrzyło. Do ich korespondencji, którą przerwała dopiero śmierć Czechowa, wkradły się wątki osobiste (ale nigdy intymne, nigdy nie wykraczające poza relację uczeń - mistrz) - ona kupiła majątek ziemski w guberni tulskiej (gdzieś nieopodal Jasnej Polany), on miał kolejny krwotok. Czasami się spotykali i wtedy Lidia Awiłowa wręczała mu kwiaty albo wyznawała miłość (zmieniając głos, na balu maskowym), a raz - w 1895 roku - podarowała brelok w kształcie książki z wygrawerowanymi napisami „Nowele i opowiadania A. Czechowa”, „stronica 267, wiersz 6 i 7”[11], które przywoływały kwestię wypowiedzianą przez bohatera Sąsiadów: „Jeśli kiedyś będzie ci potrzebne moje życie, to przyjdź i weź je” (tłum. M. Mongirdowa). Ten pretensjonalny pomysł został natychmiast wykorzystany w Mewiegdzie Nina Zarieczna wręcza Trigorinowi medalion zaopatrzony w tekst: „Dni i noce, strona 121, wiersz 11 i 12”, odsyłający do dobrze już znanego zdania („Gdyby ci kiedykolwiek było potrzebne moje życie, przyjdź i weź je” tłum. N. Gałczyńska). A Czechow swój brelok - nawiązując do zaproponowanej przez Awiłową konwencji - ofiarował przed premierą sztuki Wierze Komissarżewskiej grającej rolę Niny. To byłaby jeszcze jedna banalna znajomość i jeszcze bardziej banalna korespondencja, gdyby zupełnie nieoczekiwanie we wspomnieniach A. P. Czechow w moim życiu (pochodzących z lat 1938-1940) Awiłowa nie ujawniła, że łączył ją z autorem Wujaszka Wani romans, o „[...] którym nigdy nikt nie wiedział, chociaż trwał on pełnych dziesięć lat”[12] i który trafił do opowiadania O miłości. Podobno Czechow kiedyś jej wyznał: „Pamięta pani nasze pierwsze spotkanie. I czy wie pani? Wie pani, że byłem bardzo poważnie w pani zakochany. To było poważne. Kochałem panią. Wydawało mi się, że nie ma drugiej kobiety na świecie, którą mógłbym tak kochać”[13]. Nigdy nie dowiemy się, czy te słowa padły, czy też są elementem legendy wykreowanej przez mitomankę, ale warto pamiętać, że „[...] ujawniając tak ważny rozdział w życiu uczuciowym pisarza, miała przeciwko sobie całą czechowologię oficjalną, która nie lubi łamania poszufladkowanych koncepcji i żąda w takich wypadkach skrupulatnej dokumentacji. Narażała się też wdowie i siostrze Czechowa, które - każda z innych powodów - czuwały nad kanoniczną wersją jego biografii”[14].

            Ta druga – poznana w Jałcie latem 1889 roku Jelena Szawrowa – była piętnastoletnim podlotkiem, którego za kilka lat wprowadzi Czechow do literatury (pod męskim pseudonimem: J. Szastunow), którego zachęci do występów na scenie i z którym wiele lat będzie korespondował, ale którego w życie wprowadzi „inny ktoś” (niejaki pan Just). Jej pozostanie pisanie listów: „Drogi Maître, ja tak gorąco Pana kocham i przyznaję się do tego dlatego, że jest to tak naturalne, jak gdybym powiedziała, że kocham słońce i dlatego, proszę mi wierzyć, bardzo teraz cierpię, bo widzę, że Pan całkiem o mnie zapomniał, albo jest niezadowolony ze mnie, albo nie wiem co... Co ja takiego zrobiłam, w czym przewiniłam? Mnie to tak męczy, gdyby Pan wiedział!”[15] (październik 1897).

            I wreszcie ta trzecia kobieta, która mogła zmienić życie dramaturga, miała, jak Awiłowa, na imię Lidia, była nauczycielką języka rosyjskiego w gimnazjum żeńskim i uchodziła za kobietę wyzwoloną - paliła papierosy. „We wrześniu 1889 roku - relacjonuje Leonid Grossman - Lidia Stachijewna Mizinowa przystępuje tam do pracy. W klasie sąsiadującej z tą, w której prowadziła swoje pierwsze lekcje, uczyła historii i geografii inna młoda nauczycielka, Maria Pawłowna Czechowa, siostra znanego pisarza [...]. Dziewczęta zaprzyjaźniły się ze sobą. Jesienią tego samego 1889 roku Mizinowa zaczyna bywać w domu nowej przyjaciółki, a kiedy Czechow kupił Mielichowo, jest tam stałym gościem [...]”[16].


Lidia Mizinowa i Anton Czechow. Mielichowo. 1897. Fot. P. Sieriegina. https://24smi.org/celebrity/3961-anton-chekhov.html

            Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, Buninowskie „porażenie słoneczne” i nic początkowo nie zapowiadało wielkiego uczucia. Autor Wujaszka Wani zdaje się nie dostrzegać obecności koleżanki siostry. „Influenca - pisał do Aleksieja Suworina (7 grudnia 1889) - wyprawia u nas Bóg wie co. [...]. Ja także jestem chory, co nie przeszkodziło mi wczoraj uczestniczyć w wieczorku kawalerskim u pewnego lekarza, który żeni się z baletnicą. Jestem drużbą owej baletnicy. Nic mi po jej urodzie, bo zupełnie nie znam się na balecie i wiem tylko, że w przerwach baletnice zalatują potem jak konie. Będąc studentem drugiego roku zakochałem się w tancerce i chodziłem na balety. Później miałem znajome aktorki dramatyczne, co przeszły z baletu do teatru” (L., I, 260). To Mizinowa pierwsza, po kilku miesiącach znajomości, zarejestrowała narodziny uczucia. Na odwrocie fotografii wysłanej do Czechowa w 1898 roku z Paryża umieściła fragment popularnego romansu Apuchtina (do którego muzykę skomponował Czajkowski)

                             Będzie w mym życiu blask słońca czy cienie,

                                   Lata popłyną lub zgasną jak skra,

                                   Do ostatniego na ziemi tej tchnienia

                                   Myśli, uczucia me, pieśni, natchnienia

                                                           Nieść chcę ci ja

z krótkim komentarzem: „Mogłam to napisać osiem lat temu, a piszę teraz i napiszę po dziesięciu latach”[17]. To Mizinowa, jak bohaterki Turgieniewa, pierwsza też wyznała miłość i pierwsza rozpoczęła grę w zdobywanie partnera wiosną 1890 roku. Jej zapis znalazł się w dzienniku Sofii Johanson, siostry babci Liki: „5 marca. Poniedziałek. Lidiusza [...] wieczorem o 8 godzinie poszła do Czechowów, wróciła o 3 rano, bardzo zadowolona”[18], „9 marca. Piątek. Lidiusza poszła do Czechowej. Wróciła o 3 rano, na próbie nie była”[19], „14 marca. Środa. Lidiusza znów przepadła, poszła na lekcję języka francuskiego, a już jest północ, jej wciąż nie ma, przecież nie pobiera tych lekcji nocą”[20], „29 marca. Czwartek. Lidiusza poszła na nabożeństwo wieczorne do jakiegoś klasztoru z koleżankami. Oszukała! Poszła z Czechowami i późno nocą wróciła do domu”[21], „5 kwietnia. Czwartek. Lidiuszła poszła do Czechowów. Będą razem pozować do zdjęcia, oto jak dobrze z nim się poznała. Coś dalej będzie”[22].

Nie było. Młodego pisarza pochłonęła – nazwijmy to - etnologia i, jak wcześniej Puszkin, chętnie zaspokajał swoją ciekawość podróżnika. „Pokój Japonki – dzielił się obserwacjami z Błagowieszczenska w liście do Suworina (27 czerwca 1890) – jest schludny, urządzony z azjatycką sentymentalnością, zastawiony drobnymi rzeczami [...]. Wstyd Japonka rozumie po swojemu. Światła nie gasi, a na pytanie, jak po japońsku nazywa się to czy tamto, odpowiada wprost [...]. W robocie wykazuje się kunsztem zadziwiającym, tak, iż się Panu wydaje, że Pan nie używa, lecz uczestniczy w wyższej szkole jazdy konnej”[23]. Z Cejlonu zaś donosił (temu samemu adresatowi, 9 grudnia 1890): „Kiedy będę miał dzieci, to nie bez dumy powiem im: ‘Sukindzieci, w moim życiu miałem stosunek z czarnooką Hinduską [...] i to gdzie? W kokosowym lesie, w księżycową noc”[24].           

Zakochana Lidia na szczęście (dla siebie?) nie znała tych wszystkich szczegółów oddawania się przez Antona pasji eksploracyjnej i w to babcine „coś” nadal wierzyła, nadal próbowała zdobyć jego serce. „Wróciłam właśnie z Pańskiego domu - pisała do Czechowa 13 stycznia 1891 roku - Odprowadził mnie Lewitan...”[25], a on zamiast urządzenia tak oczekiwanej i pożądanej przez nią sceny zazdrości o wziętego malarza albo milczy, albo też z właściwym sobie wdziękiem ostentacyjnie banalizuje uczucie: „Przekaż Lice papier pocztowy, bo spleśnieje (papier oczywiście)” (do Marii Czechow, 16 marca 1891; L., II, 26), „W Paryżu widziałem nagie kobiety” (do Aleksandra Urusowa, 3 maja 1891; P., 2, 408). Jego listy do Mizinowej czyta się jak teksty zgłaszane do konkursu na najlepszą humoreskę roku: „Ach, piękna Liko! Kiedy Pani łkając skrapiała nasze ramię łzami (wywabiłem plamy benzyną), gdy pałaszowała kęs za kęsem nasz chleb i naszą wołowinę, pożeraliśmy chciwym spojrzeniem Pani twarz oraz karczek. Ach, Liko, Liko, piękności szatańska!” (17 maja 1891; L., II, 35). 

            Ta narzucona przez Czechowa konwencja, te ciągłe, nienajwyższego zresztą lotu, żarty - przyjęte (bo nie miała wyboru) przez Mizinową - źle wróżyły miłości i nawet, kiedy padają słowa mogące świadczyć o metamorfozie, cudownym przeobrażeniu Arlekina w Pierrota: „Liko, srogie mrozy na dworze i w moim sercu [...]. Niestety, jestem już starym młodym człowiekiem, moja miłość nie jest słońcem i nie czyni wiosny ani dla mnie, ani dla tego ptaka, którego kocham. Liko, nie Ciebie kocham żarem namiętności! Kocham w Tobie minione cierpienia i młodość moją utraconą” (28 marca 1892; P., 2, 291), to przywołanie wiersza Michaiła Lermontowa Nie ciebie kocham żarem namiętności... (1841) sprawia, że list bardzo osobisty (intymny, niemal miłosny) staje się metatekstem, metalistem opowiadającym o metamiłości i Mizinowa - dobrze znając kod estetyczny nadawcy - mogła go odczytać jako pastisz.

            Zraniona, ale nie zrażona latem 1892 roku zaprosiła Czechowa do odbycia wspólnej podróży na trasie Moskwa - Sewastopol - Batumi - Tyflis - Gruzińska Droga Wojenna - Władykaukaz - Mineralne Wody - Moskwa. Zarezerwowała bilety na początek sierpnia (w różnych przedziałach), krewnych poinformowała, że wybiera się na południe „z jedną panią” i tylko... Tylko on odmówił. Jak zawsze z ważnych powodów. „Wiecznie te wykręty! - pisała do niego Mizinowa 26 czerwca 1892 roku - nie było chyba wypadku, żeby coś Panu nie przeszkodziło w napisaniu do mnie przyzwoitego listu! Napisałam już, że bilety nie są więcej potrzebne, niech się Pan nie niepokoi...”[26] W odpowiedzi mogła przeczytać: „Szlachetna, wielce przyzwoita Liko! Kiedy Pani raczyła napisać, że listy moje do niczego mnie nie zobowiązują, natychmiast odetchnąłem z ulgą i oto piszę długi list bez obawy, że jakaś ciotunia, zobaczywszy te kartki, ożeni mnie z takim potworem jak Pani. Ja ze swej strony również śpieszę Panią uspokoić, że listy Pani w oczach moich bliskich mają wartość li tylko pięknych kwiatów, nie zaś dokumentów; proszę powiadomić barona Stackelberga, kuzyna i oficerów dragońskich, że nie będę im wchodzić w paradę. My, Czechowowie, w przeciwieństwie do nich, nie krępujemy swobody młodych panienek. Taka jest nasza zasada. A więc, Pani jest wolna” (28 czerwca 1892; L., II, 74).

            Wymieniane przez nich regularnie listy - które niczym rozbitkowie chętniej powierzają butelkom wrzucanym do Oceanu Entropii niż imperatorskiej poczcie - przypominają coraz bardziej późniejsze repliki skazanych na niezrozumienie, niesłyszących siebie, niezdolnych do nawiązania rozmowy, cierpiących na autyzm bohaterów Wujaszka Wani czy Trzech sióstr

            Ona (13 lipca 1892): „[...] Jeździłam do wujka na imieniny i występowałam w żywych obrazach, i nasz sąsiad (72 lata) poprosił mnie o rękę. A więc jestem narzeczoną! Długo walczyłam między miłością do Pana a rozsądkiem - ostatecznie zwyciężył ten ostatni. Po pierwsze ma gorzelnię, po drugie jest stary i gruby okropnie [...]” (P., 2, 297).

            On (16 lipca 1892): „Liko, jest Pani czepialska. W każdej literce mojego listu dopatruje się Pani ironii lub złośliwości. Piękny charakterek, nie ma co. Niepotrzebnie obawia się Pani, że zostanie starą panną. Idę o zakład, że z czasem zrobi się z Pani wredna, krzykliwa, jazgotliwa baba, która będzie pożyczać pieniądze na procent i nacierać uszy chłopcom od sąsiadów. Nieszczęsny radca tytularny w wyrudziałym szlafroku, mający zaszczyt tytułowania Pani swą małżonką, będzie co chwila podkradał nalewkę, by zalać nią gorycz życia rodzinnego” (L., II, 77).

            Ona (20 lipca 1892): „A więc jedzie Pan na Krym. Bardzo szlachetnie, nie ma co mówić! Mnie wyperswadował Pan tę podróż, a sam Pan jedzie... Warto żyć chwilą, a potem zapomnieć o tej chwili, żeby nie pozostawały wspomnienia i nie należy żądać od ludzi więcej, niż są w stanie dać... Pan właśnie postępuje tak, jak mówię!’”[27]

            On, ale do Suworina (18 października 1892), swego wydawcy i powiernika: „Żenić się nie chcę i nie ma zresztą z kim. Bierz to licho. Znudziłoby mnie usługiwanie żonie. Ale zakochać się - owszem, nie zaszkodziłoby. Nudno człeku bez silnego uczucia”[28].

            Tak minął rok 1892.

            Kolejne lato upływało Czechowowi na prawieniu komplementów śpiewającemu „bardzo przyjemnie” arie operowe Ignatijowi Potapience. Był to wzięty - wówczas, a dziś słusznie zapomniany - pisarz, podobno bardzo przystojny, który nie tylko wabił kobiety syrenim głosem, ale też grał na skrzypcach. Miał w sobie z całą pewnością wiele magnetyzmu. I miał wiele innych zalet. I tylko jedną wadę. Żonę.

            Wkrótce już - bo życie najczęściej naśladuje kiczowate melodramaty - Potapience zaczęła akompaniować na fortepianie Lidia, która raz jeszcze próbuje wzbudzić u Antona Pawłowicza zazdrość. Jak zawsze - bezskutecznie. Jej dwa jesienne, pachnące nostalgią i rozpaczą listy są przejmującym pożegnaniem z miłością niespełnioną: „Nie wie Pan naturalnie i nie może zrozumieć, co to znaczy strasznie czegoś pragnąć i nie móc - nie doznał Pan tego! A ja jestem obecnie w takim stanie. Tak bardzo chcę Pana zobaczyć, tak strasznie tego pragnę, tylko że wiem - pozostanie to pragnieniem niezaspokojonym. Może piszę głupstwa, może to nawet nieprzyzwoicie, ale wie Pan przecież, że jest właśnie tak, więc nie będzie mnie Pan potępiał. Muszę - rozumie Pan - muszę wiedzieć, czy i kiedy Pan przyjedzie. Wszystko jedno, byle wiedzieć. Przecież pozostały tylko trzy-cztery miesiące, kiedy mogę Pana widywać, a potem może już nigdy. Błagam, niech Pan skreśli kilka słów, bo nie przyjedzie Pan z pewnością. Proszę się nie gniewać”[29] (7 października 1893), „Moje najgorętsze życzenie - to wyleczyć się z tego okropnego stanu, w jakim się znajduję, ale tak mi trudno poradzić sobie z tym samej - błagam, niech mi Pan pomoże - niech mnie Pan nie zaprasza - nie stara się zobaczyć ze mną! Dla Pana niewiele to znaczy, a mnie może dopomoże Pana zapomnieć. Nie mogę wyjechać przed grudniem lub styczniem - wyjechałabym natychmiast! W Moskwie nie trudno się nie widywać, a do Mielichowa nie pojadę - nic mnie to nie obchodzi, co ludzie pomyślą, w końcu - myślą już od dawna. Przepraszam, że każę Panu czytać wszystkie te bzdury, ale rzeczywiście tak mi ciężko. Korzystam z chwili, w której zdobyłam się na siłę, żeby to wszystko napisać, bo mogę się znowu nie zdecydować. Nie będzie się Pan śmiał z tego listu? Nie? Byłoby to nie do wytrzymania! Niepotrzebne to wszystko! Niech Pan zrozumie, to nie frazesy - to prośba, jedyne wyjście i błagam, proszę ustosunkować się do niej poważnie. Niech mi Pan pomoże. Żegnam. L. Mizinowa”[30] (2 listopada 1893).

            Czechow, jak zwykle, nie miał czasu na niesienie pierwszej pomocy kobietom nieszczęśliwie w nim zakochanym. Tej jesieni poznał grywającą role amantek aktorkę Lidię Jaworską („lubi i umie kokietować”[31]) i obiecał napisać dla niej sztukę. Przy okazji zawarł też znajomość z jej przyjaciółką, w przyszłości dość znaną pisarką i tłumaczką Tatianą Szczepkiną-Kupiernik (1874-1952). Obie panie uważały, że reprezentują nowy typ kobiety. „Umiałyśmy się bawić - z dumą relacjonowała pani Tatiana - wypić łyk szampana, zaśpiewać romans cygański, pokokietować; ale mogłyśmy też porozmawiać o Nietzschem, i o Dostojewskim, i o bogoiskatielstwie; umiałyśmy wygłosić referat […], a swobodę obyczajów połączyłyśmy z tym, co oni zwykle dostrzegać w swoich matkach, żonach i siostrach: przyzwoitość, dobre maniery, czystość. Wiedzieli, że nas nie można ‘kupić’, że żądamy takiego samego szacunku, jak żony, matki i siostry, a przy tym można z nami porozmawiać jak z towarzyszami, poważnie i rzeczowo, odczuwając jednak przy tym ten ‘aromat kobiecości’, bez którego jest nudno”[32]. Gdy więc Czechow przyjeżdżał do Moskwy, to chętnie spotykał się i z Jaworską, i ze Szczepkiną, i z innymi jeszcze ich znajomymi, ale – jak przytomnie zauważyła późniejsza pisarka – zawsze był ukryty za pince-nezi łatwo się wyczuwało, że „jest nie z nami”, że nie jest „aktywnym uczestnikiem”, a jedynie widzem „udającym, że to go zajmuje – a jego... to nie interesuje”[33]. Lidia – jak wynika z relacji Tatiany - „podobała mu się bez wątpienia, zainteresowała go jako kobieta, ale działała mu czymś na nerwy...”[34] Zapewne paraliżowała go jej gotowość do wygłaszania referatów „o Nietzschem, i o Dostojewskim, i o bogoiskatielstwie”. Japonka na te tematy nie miała nic do powiedzenia i dlatego sympatycznej pannie Jaworskiej i oczytanej pannie Szczepkinie pozostały do zagrania jedynie epizodyczne role intelektualistek w życiu autora MewyW intelektualnym ma się rozumieć. W żadnym innym. 

            Tymczasem pogodzonej już z losem czy raczej próbującej zapomnieć Mizinowej pozostał mężczyzna, który ją dostrzegał, traktował poważnie, doceniał, chętnie słuchał i nie wstydził się mówić o uczuciach. Swoją radością dzieli się oczywiście - w nadziei na to, że zaboli - z tym, który ją zignorował: „[...] Jestem [...] zakochana w Potapience”[35] (koniec 1893). Ten zapewne niczego nie świadom też pisze do Czechowa (początek 1894): „[...] Zakochany jestem w Lidii niemal po uszy”[36].

            5 marca 1894 roku Potapienko wyjechał do Paryża. Tydzień później podążyła za nim Lidia, ale we Francji okazało się, że pisarzowi towarzyszy rodzina. „Dwa dni temu - zwierzała się nieszczęśliwie zakochana Marii Czechow - napisałam do Ignatija list na poste restante, jak się umówiliśmy i dzisiaj był u mnie, ale literalnie pół godziny. Przyszedł o pół do jedenastej i odszedł o jedenastej. Wyglądał na bardzo przygnębionego - widocznie nie wolno mu wychodzić samemu z domu. Oddał mi nawet na przechowanie wszystkie moje i Twoje listy i moją fotografię - słowem, kiepsko biedakowi. Za jakieś pięć dni wyjadą wszyscy do Włoch na trzy miesiące. Powiedział, że jego żona jest bardzo chora, prawdopodobnie ma suchoty, ale mnie się zdaje, że to znowu udawanie!”[37] Wszystko wskazuje na to, że Potapienkę zaniepokoił burzliwy rozwój romansu i gorączkowo szukał pretekstu do niekoniecznie eleganckiego rozstania z kochanką. „Wszyscy o mnie zapomnieli - tym razem Mizinowa wypłakiwała się przed Czechowem (14 lipca 1894, Paryż) - Ostatni mój wielbiciel - Potapienko, też mnie perfidnie zdradził i uciekł do Rosji. Ale jaką s...... jest jego żona, Pan sobie nawet tego nie wyobraża” (P., 2, 322). Tym razem nie podążyła za nim i jego suką (a może stierwą, bo zapewne autorka listu posłużyła się jednym z tych określeń) do Moskwy, lecz wyjechała do Szwajcarii na kurację płuc. I jeszcze przy okazji podleczyć złamane serce, i zapomnieć. Pisała stamtąd do mężczyzny swego życia: „Wionęło na mnie chłodem od Pańskiej kartki z Taganrogu! Widocznie tak mi już jest sądzone, że wszyscy ludzie, których kocham, zaczynają mną w końcu pogardzać. Ale mimo wszystko chcę dziś pogawędzić z Panem! Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa. Proszę się nie śmiać. Po dawnej Lice nie ma śladu i - jak mi się zdaje - mimo wszystko muszę to powiedzieć - wszystkiemu winien jest Pan! Zresztą widać taki los. Powiem tylko, że przeżyłam chwile, jakich nie spodziewałam się kiedykolwiek przeżyć! Jestem sama. Nie ma przy mnie żywej duszy, której mogłabym się zwierzyć z tych wszystkich przeżyć! Nie daj Boże doświadczyć komukolwiek czegoś podobnego. Niejasne jest wszystko to, co piszę, ale myślę, że Pan wszystko zrozumie! Nic dziwnego, jest Pan psychologiem! Dlaczego piszę o tym wszystkim do Pana - nie wiem. Wiem tylko, że do nikogo więcej nie napiszę! [...]. Nie wiem, czy odczuje Pan ten mój stan! Jest Pan bowiem człowiekiem zrównoważonym, spokojnym, rozważnym. Składa Pan z całego życia ofiarę innym ludziom i życia osobistego ponoć nawet Pan nie pragnie!”[38] (20 września 1894). A tydzień później dodała jeszcze: „Chcę widzieć tylko Pana - dlatego że Pan jest wyrozumiały i obojętny wobec ludzi i dlatego nie osądzi, jak inni!”[39] (27 września 1894).

            Nie osądził. Czechow wtedy, we wrześniu dziewięćdziesiątego czwartego roku, pierwszy i bodaj jedyny raz zapomniał o narzuconej sobie w korespondencji z Mizinową roli kpiarza. Może dlatego, że - oddalony od niej o kilka tysięcy kilometrów i o jeszcze jeden jej zawód miłosny - poczuł się wreszcie niezagrożony i bezpieczny. „Jestem trochę niezdrów - pisał w jednym z listów - Kaszlę niemal bez przerwy. Widocznie zdrowie też przegapiłem, jak Panią” (18 września 1894; L., II, 120).

            Na początku listopada 1894 roku Lidia powróciła do Paryża i ósmego urodziła córkę Christinę, która umrze mając zaledwie dwa lata (14 listopada 1896 r.).

            Połowa lat dziewięćdziesiątych upływa autorowi Płatonowa pod znakiem małej stabilizacji, bez wzruszeń, bez wielkich uczuć i bez łez rozstań, bez romansów burzących porządek dnia i bez kobiet kochających do szaleństwa. Jest wdzięczny losowi za hormony działające adagio pianissimo, co dawniej uchroniło go przed cierpieniami młodego Wertera, a teraz nieco starszych panów. W powszechnej - za sprawą dekadentów - atmosferze kultu namiętności i histerycznego rozerotyzowania Czechow w listach do Suworina głosi pochwałę nirwaniczno kojącej wstrzemięźliwości: „Byłem w pracowni Lewitana[40]. To najlepszy rosyjski pejzażysta, ale niestety zaczyna mu brakować wigoru młodości. Jego płótna są nie młode, tylko brawurowe. Myślę, że zniszczyły go baby. Te urocze stworzenia dają nam miłość, odbierając w zamian niewiele: jedynie młodość” (19 stycznia 1895; L., II, 126), „Owszem, kobiety odbierają młodość, ale nie mnie. [...]. Niewiele miałem romansów [...]. Jedwabne koszulki nocne traktuję jedynie jako atrybut wygody, bo są miękkie i przyjemne dla dłoni. Lubię komfort, ale rozpusta mnie nie pociąga i nie umiałbym docenić wdzięków, na przykład, żony Potapienki” (21 stycznia 1895; L., II, 127).

            O wszystkich niedogodnościach celibatu - pisarzowi była zawsze obca wszelka ortodoksja - pozwalały zapomnieć ramiona jeszcze jednej życzliwej Francuzki. „Do ćwiczeń w języku francuskim - donosił z rozbrajającym okrucieństwem Lidii 18 września 1897 roku - znalazłem sobie dziewiętnastoletnią Francuzkę, która ma na imię Margot. Proszę mi wybaczyć” (L., II, 175; w odpowiedzi z 4 października mógł przeczytać: „Niech rozrusza porządnie i rozbudzi w Panu te cechy, które znajdowały się w długiej śpiączce. A nuż wróci Pan do Rosji już nie jako ślamazara, lecz żywy człowiek - mężczyzna. Co to wtedy będzie!”[41]). Czechow, subtelny penetrator ludzkich dusz, nie skąpił żadnych szczegółów swoim moskiewskim znajomym. To była przecież tylko jakaś Margot nie zasługująca na dyskrecję gentlemana. „Teraz o romansiku, o który Pani pyta - puentował 10 listopada 1897 roku w liście do Anny Suworin historię tej znajomości - Miałem w Biarritz, do nauki francuskiego, dziewiętnastoletnią panienkę, Margot; obiecała przy pożegnaniu, że koniecznie przyjedzie do Nicei. Chyba jest już w Nicei, ale w żaden sposób nie mogę jej znaleźć i... i nadal nie umiem po francusku” (L., II, 181).

            Mizinowa, o czym świadczą jej kolejne listy (1 listopada 1896: „Jak się Pan przestraszył mimo wszystko szczęścia!”[42], 24 czerwca 1897: „Był Pan [w jej śnie - T. K.] zimny i dobrze wychowany, jak zwykle”[43]), jeszcze nie rozumiała, że szczęśliwi bywają nie tylko don Juani, ale również Obłomowowie. Gdy więc straciła wszelką nadzieję - bo Czechow zawiódł jej oczekiwania i ją odrzucił, a Potapienko uwiódł i porzucił - to w dumnej samotności pobierała przez rok (od kwietnia 1898 r. do kwietnia 1899 r.) w Paryżu lekcje śpiewu.  Życzliwi znajomi opowiadali potem, że podobno miała duży talent, ale jeszcze większą tremę i dlatego nigdy nie wystąpiła na scenach operowych.

Nadziei na zdobycie Czechowa nie traciły tymczasem zastępy wciąż nowych pań. 

Była wśród nich Natalia Lintawariewa. 

Była Olga Kundasowa (1865-1943), która wyruszyła z nim na Sachalin (1890), ale nie dotarła do celu podróży. 

Była Aleksandra Chotiaincewa (1865-1942, malarka, uczennica m. in. Ilii Riepina), która człowieka w pince-nezpoznała w Mielichowie latem 1897 roku, dokąd przyjechała, by namalować jego portret. Kiedy wyjechał do Nicei, podążyła za nim. Tam właśnie zrobiła wszystko, żeby tête-à-tête pożegnać 1897 rok. „Teraz, o 10 godz. - pisała jeszcze tej samej nocy do Marii Czechow - złożyliśmy sobie życzenia z okazji Nowego Roku (w Rosji jest teraz 12 godz.) i rozeszliśmy się spać”[44].

I był jeszcze jeden romans, którego nie było. Był rok 1896. Maria Sawina zrezygnowała z roli Niny Zariecznej w Mewie. Zastąpiła ją Wiera Komissarżewska (1864-1910). Na jednej z prób poznała autora i chyba przypadli sobie do gustu. Po premierze nastąpiła wymiana listów (ona do niego – 23, on do niej – 10) i zdjęć. Spotkali się 3 sierpnia 1900 roku. „Rzadko się z nim spotykałam – pisze Komissarżewska – Pamiętam na Krymie... [...]. Powinien następnego dnia wyjechać, a ja prosiłam, żeby nie wyjeżdżał. Był wieczór. Milczał. Poprosił: ‘Proszę coś zadeklamować’. Recytowałam do nocy. Pocałował mnie w rękę i powiedział: ‘Nie wyjadę jutro’. Ale następnego dnia wyjechał”[45].

Pogodzone z życiem zostawały same, jak ich patronka Lidia Mizinowa. Najczęściej – żeby zapomnieć - niemal natychmiast wychodziły za mąż. A on szczerze uszczęśliwiony – o jeszcze jedno zagrożenie mniej – wysyłał do nich telegramy gratulacyjne.

A tymczasem - bo los bywa mściwy, okrutny, ale przede wszystkim sprawiedliwie przewrotny - 9 września 1898 roku Anton Czechow na próbie Mewy w Teatrze Artystycznym poznał trzydziestoletnią Olgę Knipper[46] i, jak zauważył Niemirowicz-Danczenko, „zakochał się błyskawicznie, ale nie tracąc głowy”[47]. Nieprawda. Stracił głowę. Niewinne „Knipper jest bardzo miła [...]”(z listu do Marii Czechow, 9 lutego 1899; L., II, 222) stanowiło zapowiedź zmiany całej jego dotychczasowej filozofii życiowej. Z Lidią jeszcze próbował początkowo grać („Wiadomość o moim ożenku to też bajda puszczona w świat przez Panią. Pani dobrze wie, że nigdy się nie ożenię bez Jej pozwolenia [...]” L., II, 198), ale już nie reagował na jej rozpaczliwe: „Nie, niech się Pan lepiej nigdy nie żeni!”[48] (21 lutego 1899). Do ponownego spotkania dramaturga i aktorki (Arthur Miller i Marylin Monroe nie byli zatem kolumbami) doszło wiosną 1899 roku, a latem zaczęli do siebie pisać. 

            Czterysta trzydzieści Czechowowskich listów i telegramów (oczywiście zachowanych, bo napisał znacznie więcej) prowokuje niedyskretnego czytelnika do smutnej refleksji o miłości jako żywiole fatalnym i destrukcyjnym, który - oceniany na podstawie pozostawionego dorobku epistolarnego - wyniszcza czy nawet degraduje twórcę intelektualnie i artystycznie. Wszystko bowiem wskazuje na to, iż zakochany mężczyzna (zakochany Szekspir i zakochany Smith, zakochany Puszkin i zakochany Iwanow, zakochany Czechow i zakochany Potapienko, zakochany Majakowski i zakochany Pietrow) jest całkowicie nieodporny na bakcyla jarmarcznej ckliwości i infantylizmu.         

            Czerwcowo-lipcowa wymiana listów jeszcze nie zapowiadała nieszczęścia: „Chciałem wtedy odprowadzić Panią na dworzec, ale na szczęście przeszkodził deszcz” (16 czerwca 1899; L., II, 237), „A już myślałam, że pisarz Czechow zapomniał o aktorce Knipper [...]”[49] (16 czerwca 1899; P., 3, 144), „Tak, ma Pani rację: pisarz Czechow nie zapomniał o aktorce Knipper” (1 lipca 1899; L., II, 239). Do zapowiadanej katastrofy doszło zapewne jesienią, bo grudniowy list do Olgi napisał zupełnie inny pan: „Miła aktorko, urocza kobieto [...]. Mocno ściskam dłoń i padam do nóżek” (8 grudnia 1899; L., II, 261). „Padający do nóżek” autor jest postacią równie groteskową i karykaturalną, jak zahukani, drobni urzędnicy z jego lub Gogola opowiadań. Później mogło być już tylko gorzej: „Kochana Olu, radości moja, dzień dobry! [...]. Ciągle mam wrażenie, że za chwilę otworzą się drzwi i wejdziesz do pokoju. Ale Ty nie wejdziesz: jesteś teraz na próbie albo w zaułku Mierzlakowskim, tak daleko od Jałty i ode mnie. Żegnaj, niech mają Cię w swej opiece moce niebieskie, aniołowie stróże. Żegnaj, miła moja dziewczynko. Twój Antonio” (9 sierpnia 1900; L., II, 285; w innym jeszcze liście podpis: „Twój Antoine”), „Całuję Cię mocno, do omdlenia, do szału. Nie zapominaj o Twoim Ant.” (15 września 1900; L., II, 290), „Jeżeli teraz nie jesteśmy razem, dzieje się to nie z mojej winy ani z Twojej, tylko tego diabła, który zaszczepił mi bakcyla, a Tobie - miłość do sztuki” (27 września 1900; L., II, 292-293), „Otrzymałem anonim, że w Pitrze w kimś się zadurzyłaś, zakochałaś po uszy” (7 marca 1901; P., 3, 210),  „Zdrowie moje staje się, widać, zupełnie starcze, więc [...] dostaniesz nie tyle małżonka, co dziadziusia” (16 marca 1901; L., II, 314-315).

            Nawiasem mówiąc, w innej przestrzeni emocjonalnej i kulturowej został usytuowany list (jak się miało okazać ostatni, pożegnalny) do Lidii Mizinowej: „Liko, bardzo nudzę się w Jałcie. Życie moje nie płynie, nie toczy się, tylko wlecze. Proszę o mnie nie zapominać i pisać choćby z rzadka. W listach, tak samo jak w życiu, Pani jest bardzo interesującą kobietą” (29 stycznia 1900; L., II, 271).

            Olga Knipper w listach do Czechowa (nb. zachowało się ich również ponad czterysta) powielała, jak sądzę, wybrany przez nich w okresie narzeczeńskim model zachowań, w którym jej przypadła do odegrania rola wkraczającej w dorosłe życie - pod okiem doświadczonego nauczyciela (mistrza) - czystej i grzesznej zarazem nastolatki. Jeszcze nie wiedziała (Nabokov ledwie przyszedł na świat), że wciela się w ponadczasowy obraz lolitki. „Pamiętasz - pisała 16 sierpnia 1900 roku - jak odprowadziłeś mnie do schodów, a schody tak zdradziecko skrzypiały? Okropnie to lubiłam. O Boże, piszę, jak pensjonarka!” (P., 3, 171). Musiała być dobrą aktorką, skoro przekonała przyszłego męża („dziadziusia”), że dzielą ich lata świetlne, a była młodsza jedynie o osiem lat. Udało się też jej doprowadzić do sytuacji, o której tylko mogła marzyć Mizinowa - zgody Czechowa na zawarcie ślubu. Obie go kochały (Lidia miłością pierwszą, szaloną i bezinteresowną; Olga - miłością którąś tam, chłodną i podszytą „snobizmem” oraz „próżnością”[50]), ale moc była z Knipper.

            „Jeżeli dasz mi słowo honoru - pisał do niej 26 kwietnia 1901 roku - że żywa dusza w Moskwie nie dowie się o naszym ślubie, póki się nie odbędzie - ożenię się z Tobą choćby tego samego dnia, kiedy przyjadę. Nie wiem czemu, ale okropnie lękam się ceremonii ślubnej i składania życzeń, i szampana, który należy trzymać w ręku z jakimś zgoła nieokreślonym uśmiechem” (L., II, 319). Miesiąc później, 25 maja, w obecności jedynie dwóch świadków doszło do zawarcia małżeństwa. Jeszcze jednego (którego to już w dziejach literatury rosyjskiej?) nieudanego i nie wiem, czy kiedykolwiek - jej niechęć i jego niemoc - skonsumowanego. 


Olga Knipper i Anton Czcehow. https://www.culture.ru/persons/8209/anton-chekhov

Wiadomość o ślubie przystojnego dramaturga doprowadziła do arytmii ze dwa tuziny serc. W imieniu wszystkich pogrążonych w rozpaczy napisała malarka Maria Drozdowa (1871-1960): „Drogi, kochany Antonie Pawłowiczu! Mój Boże, jakże zasmuciła mnie wiadomość o Pańskim małżeństwie, w tym czasie malowałam farbami i wszystkie pędzle i paleta poleciały do diabła. Przecież ja do ostatniej chwili nie traciłam nadziei, że wyjdę za Pana za mąż. Wciąż myślałam, takie żarciki to z innymi, a mnie za moją skromność Bóg szczęście pośle i oto kres moich marzeń. Jak ja teraz nienawidzę Olgi Leonardowny, zazdrość wywołała szał, teraz nie mogę Pana widywać, Pańskiej kochanej, drogiej twarzy, a ponieważ jej nienawidzę, a Pan jest razem z nią, zawsze i na zawsze i to jest okropne! Dla mnie drzwi Pańskiego domu są teraz zamknięte”[51].

            Wtedy, na przełomie maja i czerwca, Czechow nie zamierzał otwierać hoteliku złamanych serc. Tak naprawdę martwił się jedynie o dwa – siostry i matki. Obie panie musiał uspokoić, że ta trzecia niczego w ich życiu nie zmieni („Kochana Maszo, wczoraj otrzymałem z Moskwy przesłany tu list, w którym radzisz mi, żebym się nie żenił. [...] Ten ożenek w niczym nie zmieni trybu życia mojego i tych, którzy byli i są ze mną związani. Wszystko, absolutnie wszystko zostanie, jak było, i w Jałcie będę nadal mieszkał sam” L., II, 323), a 3 sierpnia lał miód na niezabliźnione jeszcze rany, pisząc o podjętych przez siebie kolejnych decyzjach: „Miła Maszo, zapisuję Ci w dożywotne posiadanie moją willę w Jałcie, pieniądze i dochody z utworów dramatycznych, zaś mojej żonie Oldze - willę w Gurzufie i 5 tysięcy rubli. Nieruchomości, jeśli zechcesz, możesz sprzedać. Bratu Aleksandrowi wypłać 3 tysiące, Iwanowi - 5 tysięcy, Michałowi - 3 tysiące [...]. Pomagaj biednym. Dbaj o Matkę. Żyjcie w zgodzie”[52] (L., II, 326).

            25 sierpnia 1901 roku rozpoczęły się egzaminy dla starających się o angaż w Teatrze Artystycznym. W komisji zasiadła między innymi Olga Knipper, która jeszcze tego samego dnia pisała do męża: „Zaraz się zdziwisz: wiesz, kto przystąpił do egzaminu? Zgadnij... Lika Mizinowa... Recytowała Jakie piękne, jakie świeże były róże Turgieniewa, potem Niemirowicz polecił jej, żeby odczytała monolog Jeleny z trzeciego aktu Wujaszka Wani i jeszcze scenę Iriny i Godunowa, jak widzisz, z mego repertuaru, nie bez złośliwości. Ale cała jej recytacja (między nami mówiąc) była pustym dźwiękiem i szczerze mówiąc było mi jej żal. Komisja egzaminacyjna orzekła jednocześnie, że Mizinowa nie może być przyjęta. Sanin poradził jej, żeby otworzyła sobie salon mód, no oczywiście, nie jej w oczy... Opowiedz Maszy o Lice. Myślę, że wezmą ją do teatru na statystkę, przecież na naukę w szkole jest już za późno i zresztą nie potrafi się uczyć”[53]. Mizinową rzeczywiście przyjęto do teatru i rzeczywiście głównie tam statystowała (przez pierwszy rok - zgodnie z obowiązującymi w Teatrze Artystycznym zasadami - nie otrzymywała gaży). Knipper triumfowała i wykorzystywała każdą okazję, by donieść mężowi o kolejnych upokorzeniach kobiety, o którą na swój sposób musiała być zazdrosna (tak na przykład skomentowała odmowę przejścia na z Lidią na ty: „Nie lubię tego. To dla mnie zupełnie obca osoba, nie znam jej i nie mam szczególnego nabożeństwa do niej”[54]).

            Ślub rzeczywiście niczego w życiu Czechowa nie zmienił. Jest nadal samotny, mieszka w Jałcie (jej klimat podobno sprzyjał chorym na gruźlicę) ze starą matką, Knipper nadal występuje w teatrze, siostra Maria nadal pracuje w moskiewskim gimnazjum. Kiedy na Boże Narodzenie zamiast oczekiwanej żony pojawił się telegram z życzeniami, to niemal natychmiast wysłał do niej jeden z najbardziej przejmujących swoich listów: „A jednak Twoja depesza bardzo się przydała - okropnie mi się wczoraj przykrzyło, padał deszcz, czas się wlókł, czułem się nienajlepiej, tęskniłem za żoną... No, bo jestem żonaty - wiesz, duszko?” (26 grudnia 1901; L., II, 340). Wtedy jeszcze wierzył, przez tę jedną chwilę, że może być inaczej.

            Dla Olgi małżeństwo zamieniło się w pasmo udręk. Anton stał się taki natrętny, zadręczał ją długimi listami, wciąż składał jakieś śmieszne obietnice i oczekiwał podobnych od niej (30 października 1901: „Nie zdradzę Cię, duszko, bądź spokojna” L., II, 333; 26 grudnia 1901: „Bądź zdrowa, szczęśliwa, wesoła, nie zdradzaj męża, jeśli łaska. Ja Cię nie zdradzam, a zresztą to niemożliwe, radości moja” L., II, 340; 5 stycznia 1902: „Kocham Cię i będę kochał, choćbyś nawet zbiła mnie kijem. [...]. Ściskam, całuję, pieszczę moją żonę, moją przyjaciółkę. Nie zapominaj o mnie, nie zapominaj, postaraj się nie odzwyczaić” L., II, 342-343), dzielił się niemożliwymi do zrealizowania marzeniami (2 listopada 1901: „Chciałbym teraz, żebyś urodziła mi małe Niemczątko, które bawiłoby Cię i wypełniało Twoje życie. Dobrze by było, moje serduszko! Co o tym myślisz?” L., II, 333; 4 marca 1903: „Gdybyś zaszła w ciążę, to wtedy w lutym wziąłbym Ciebie ze sobą do Jałty. Chcesz, duszko?” P., 3, 324), nieustannie o coś prosił, błagał (27 sierpnia 1902: „Od Twoich listów wieje chłodkiem, a ja mimo to narzucam się z czułościami i myślę o Tobie bez końca. Całuję Cię miliard razy i ściskam. [...]. Cokolwiek by było, jestem Twoim mężem. Nie rozwódź się ze mną tak prędko, pożyjemy razem jak należy, urodź mi chłopczyka albo dziewczynkę. A kiedy już urodzisz, rób, jak uważasz” L., II, 358), ciągle z czegoś się tłumaczył (1 września 1902: „Miła moja, kochana, znowu otrzymałem od Ciebie dziwny list. Znowu stawiasz mi tyle dziwacznych zarzutów. Kto Ci mówił, że nie chcę powracać do Moskwy, że wyjechałem całkiem i że nie wrócę już tej jesieni? Przecież pisałem Ci wyraźnie, po rosyjsku, że przyjadę na pewno we wrześniu i zostanę z Tobą do grudnia. Czy nie pisałem? Zarzucasz mi nieszczerość, a sama zapominasz o wszystkim, co Ci mówię albo piszę. Zachodzę w głowę, co mam robić z moją małżonką, jak do niej pisać. Piszesz, że ciarki Cię przechodzą na widok moich listów, ze czas się rozstać, że czegoś tam w tym wszystkim nie rozumiesz... Myślę, kochanie, że to nie ja jestem winien całego tego galimatiasu i nie Ty, ale ktoś trzeci, z kim rozmawiałaś o tych sprawach. Zasugerowano Ci nieufność do moich słów, do moich poczynań - wszystko wydaje Ci się podejrzane, nic na to nie poradzę, nie mogę i już. I przekonywać Cię też nie będę, bo nie ma sensu. Piszesz, że mogę żyć obok Ciebie i ciągle milczeć, że jesteś mi potrzebna wyłącznie jako atrakcyjna kobieta i że sama, jako człowiek, czujesz się przy mnie obco i samotnie...” L., II, 359-360), zanudzał ją opisami swoich banalnych niedomagań i, co najgorsze, zapominając o zasadach dobrego wychowania wprawiał w zakłopotanie scenami zazdrości (3 stycznia 1903: „Na letnisku będziemy mieszkać, oczywiście, bez Wiszniewskiego, inaczej się wyprowadzę” L., II, 368).

            A ona 4 grudnia 1901 roku złożyła siebie w ofierze - ważyła, dla niego przecież, 3 pudy i 20 funtów; a ona 29 grudnia 1902 roku miała w sobie tyle czułości i była gemütlich, jak stado krasnali w bawarskim ogródku - „Zacałowałabym Ciebie. Żyję marzeniem, że będziemy mieszkać w jakimś domku, na brzegu rzeki, w zieleni, w cieple, w słońcu, w miłości!” (P., 3, 295); a ona 18 stycznia 1903 roku miała tak mało czasu dla siebie - „Zasiedzieliśmy się do piątej. Spałam zaledwie trzy godziny” (P., 3, 300).

            Na początku marca 1902 roku Czechow dowiedział się (od żony oczywiście), że w Lidii Mizinowej zakochał się Aleksandr Sanin i poprosił ją o rękę. Autor Mewy nie miał żadnych złudzeń. „Likę znam od dawna - pisał do Knipper 12 marca 1902 roku - i, co by nie mówić, dobra z niej dziewczyna, mądra i porządna. Niedobrze jej będzie z S[aninem], nie pokocha go, a co najważniejsze - nie dogada się z jego siostrą i zapewne za rok będzie już miała krzepkiego niemowlaka, a za półtora roku zacznie zdradzać swego małżonka. No cóż, tak chce los”[55]. Po dziesięciu miesiącach swojego nieudanego związku (ze zdradzającą i nie znajdującą wspólnego języka ze szwagierką żoną) Czechow nie wierzył w szczęście innych. Wcześniej Lidię „przegapił”, teraz jej nie docenił. „Znalazłam człowieka - pisała Mizinowa do matki (23 kwietnia 1902 roku) - który mnie bezgranicznie kocha i zgodziłam się zostać jego żoną... To nasz reżyser Sanin. Odszedł teraz z Teatru Artystycznego i zaangażował się do Cesarskiego w Petersburgu. [...]. Wiem, że kiedy go zobaczysz, pokochasz go jak mnie za całą jego bezgraniczną, dobrą i szlachetną miłość do mnie - miłość, która nie tylko wszystko przebacza - o tym nie ma nawet mowy, ale otacza szacunkiem wszystko, co było!.. 31 maja jedziemy na Krym na dwa miesiące, a stamtąd do Pitra, do pracy. Zresztą opowiemy Ci to wszystko osobiście, a na razie dodam, że jestem tak szczęśliwa, iż chwilami nie wierzę, by to wszystko mogło nie być snem!..”[56] Ślub odbył się w maju 1902 roku i okazało się, że pesymista Czechow nie miał racji. Mizinowa i Sanin mieli przed sobą wiele dobrych chwil; on już tylko dwa, pełne upokorzeń, lata.

            13 marca 1903 roku Knipper napisała do męża list, który on odczytał zapewne jako akt skruchy i zaproszenie do zbliżenia: „Czuję się okropnie. Traktuję Cię jak straszna świnia. Jakaż ze mnie żona dla Ciebie. Wstydzę się spojrzeć w oczy Twojej matce. [...]. Skoro wyszłam za mąż, należało zapomnieć o życiu osobistym i być jedynie Twoją żoną. [...]. Zachowałam się bardzo lekkomyślnie wobec Ciebie, wobec takiego człowieka, jak Ty. Skoro jestem na scenie, powinnam zostać sama i nikogo nie dręczyć” (P., 3, 327). Zimę z 1903 na 1904 rok Czechow postanowił więc spędzić - wbrew zaleceniom lekarzy - w Moskwie. Była to desperacka i jak się miało okazać nikomu niepotrzebna, nieudana próba ratowania związku z Knipper. „Codziennie przychodziłem wieczorem - wspominał po latach baczny obserwator Iwan Bunin, który w ich domu musiał się czuć jak na pokładzie tonącego „Titanica” - i zostawałem do trzeciej lub czwartej nad ranem, aż do powrotu pani Olgi. Zwykle wyjeżdżała do teatru lub na dobroczynny koncert. Wstępował po nią Niemirowicz - wyfraczony, przesiąknięty wonią drogich cygar i perfum. Pani Olga w stroju wieczorowym, pachnąca, przystojna i młoda, całowała męża, wyciągała dłoń do mnie - i wychodzili oboje. Wracała koło czwartej, nieraz o świcie. Pachniała perfumą i winem... Żegnałem się szybko”[57]. To z myślą o niej stworzył Anton Pawłowicz postać Raniewskiej w Wiśniowym sadzie,a ona „zagrała ją genialnie, bo zagrała siebie. Utrafiła w sedno obrazu: egocentryzm doskonały, bo nieuświadomiony i dla ludzi niedostrzegalny”[58].

            Na początku czerwca 1904 roku Czechow (wraz z żoną) w poszukiwaniu zdrowia znalazł się w niemieckim kurorcie Badenweiler, skąd zamierzał wyruszyć dalej na południe - do Włoch, ale dotkliwe upały zniechęciły do wyprawy nad Como. Skarżył się na nie 28 czerwca w liście do siostry, a następnej nocy (z 29 na 30) niebezpiecznie zwolniło rytm swojej pracy jego serce. Tlen i morfina jedynie przedłużyły agonię. Kilkadziesiąt godzin później objawy się powtórzyły, pisarz wypowiedział swoje słynne „Ich sterbe”[59], wypił kieliszek szampana, położył się na lewym boku i zmarł o trzeciej nad ranem 3 lipca. Następnego dnia dostarczono zamówiony nieco wcześniej przez Antona Pawłowicza biały garnitur. Pogrzeb odbył się w Moskwie 9 lipca.


Anton Czcehow. https://skif-tag.livejournal.com/1346177.html

            „Tej przedwczesnej śmierci mogłoby nie być”[60] - stwierdził Isaak Altschuller, przyjaciel i lekarz zmarłego, sugerując, że gdyby Knipper właściwie opiekowała się mężem, to mógłby on przeżyć jeszcze wiele lat. Powinna była zachować się tak - dodali inni - jak Maria Andriejewa (również znana aktorka Moskiewskiego Teatru Artystycznego), która dla ratowania chorego na gruźlicę Gorkiego zrezygnowała z własnej kariery. Tymczasem Olga, wedle powracającej od czasu do czasu opinii, wręcz przyspieszyła śmierć dramaturga. „Jego listy do Knipper - pisał zmarły kilka lat temu Jurij Nagibin - są nie do zniesienia fałszywe. Nienawidził jej za zdrady, dobrze wiedział o jej nieczystym związku z głupcem Wiszniewskim, z Niemirowiczem-Danczenką i in., ale nie zaprzestawał grać swojej jasnej, szlachetnej roli. A przecież o żonie, która zdradziła, że jest podobna do wielkiego, zimnego kotleta, to o Knipper wymyślił. [...] O, tu był szczery”[61]. To podobno ona pojawiła się w prozie Andrieja Biełego jako pani Jawohl, a na dodatek przeżyła męża o pięćdziesiąt pięć lat i cynicznie grzała się w blasku jego sławy publikując o nim wspomnienia. 

            Tego rodzaju zarzuty wobec sławnej aktorki można by zapewne mnożyć i umieścić ją - obok na przykład Natalii Gonczarowej - w kręgu pań, które nie dorosły do roli żony geniusza, ale można powiedzieć za Natalią Modzelewską: „Nie żądajmy jednak od Olgi Knipper więcej, niż żądał Czechow”[62] i można też z niej - kobiety, która swoje miejsce w sztuce ceniła wyżej od anonimowej obecności przy boku męża - uczynić patronkę ruchu feministycznego w Rosji.

            A Mizinowa i Sanin wyjechali z Rosji w 1922 roku. Po latach sukcesów (Hiszpania, Włochy – m. in. wystawił w La Scali Borisa Godunowa) reżysera dopadła choroba psychiczna. Powrócił do zdrowia (500 dolarów na koszty kuracji przekazał, dzięki staraniom Łunaczarskiego, rząd radziecki), ale do szpitala trafiła z kolei żona (kłopoty z układem krążenia). „W 1937 roku – czytamy w eseju Borisa Zajcewa, znanego pisarza emigracyjnego - odwiedziłem pewnego razu swoją znajomą w szpitalu na rue Didot. Leżała w małym, przeszklonym pokoiku, odgrodzona od sali ogólnej. Po drugiej stronie, niedaleko od nas, był podobny pokoik, też szklany. Leżała tam w łóżku jakaś kobieta.

            - Wie pan, kto to jest? - zapytała moja znajoma.

            - Nie.

            - To Czechowowska Mewa, obecna żona reżysera Sanina. Poznałyśmy się tutaj. Jest poważnie chora. 

            W tym samym 1937 roku Lidia Stachijewna zmarła”[63].

Po jej śmierci mąż rozpoczął starania o powrót do kraju, ale Mołotow nie zareagował na jego prośbę. Aleksandr Sanin zmarł w Rzymie w 1956 roku, mając 88 lat. 



[1]N. Modzelewska, Pisarz i miłość. Dostojewski, Czechow, Warszawa 1975, s. 153. W liście do G. Rossolimo (11 października 1899) zauważył: „Autobiografia? Mam patologiczny wstręt do autobiografii. Czytać jakieś dane o sobie, a tym bardziej pisać o sobie dla publikacji - to dla mnie prawdziwa udręka”. A. Czechow, Listy, tłum. N. Gałczyńska, A. Sarachanowa, t. II, Kraków 1988, s. 251. Dalej w tekście zasadniczym: L.

[2]E. Fromm, Serce człowieka, tłum. R. Saciuk, Warszawa-Wrocław 1996, s. 133-134.

[3]Zob.: A. Kandidow, Iskuszenija swiatogo Antonija. Żenszcziny w żyzni A. P. Czechowa, Kaługa 2000.

[4]Cyt. wg: ibid., s. 29.

[5]Cyt. wg: ibid.,s. 51.

[6]Czechow pisze tu o Jewdokii Efros (1861-1943), którą w 1886 roku nieoczekiwanie (zapewne nawet dla samego siebie) poprosił o rękę. Rodzice obojga solidarnie nie dopuścili do zawarcia małżeństwa. Jego – ponieważ wybranka syna była Żydówką, jej – ponieważ wybranek córki był gojem. Niedoszła pani Czechow ostatecznie wyszła za mąż za adwokata i wydawcę Jefima Konowitzera.

[7]Pieriepiska A. P. Czechowa w trioch tomach, t. 1, Moskwa 1996, s. 190. Dalej w tekście zasadniczym: P. Wydawcy rosyjscy w trosce dobre imię pisarza pomijają z reguły wszystkie wulgaryzmy, którymi tak chętnie posiłkował się on opisując fizjologię życia seksualnego. Tak więc w uwagach dotyczących pożytków płynących z posiadania francuskiej bony skróty pochodzą od pruderyjnej (resp.: dbającej o czystość obyczajów) redakcji.

[8]Cyt. wg: J. Byczkow, Tajny lubwi ili „kukuruza duszy mojej...” Pieriepiska A. P. Czechowa s sowriemiennicami, Moskwa 2001, s. 17. Jest to fragment autobiografii sporządzonej na prośbę jednego z przyjaciół.

[9]Cyt. wg: ibid. Z listu do A. Pleszczejewa (3 listopada 1888). J. Byczkow dotarł zapewne do nieocenzurowanych tekstów listów, ponieważ w dostępnych mi wydaniach (Pieriepiska..., A. Czechow, Połnoje sobranije soczinienij i pisiem w tridcati tomachPis’ma – t. 4, Moskwa 1976) nie ma takiego sformułowania. Uwaga ta dotyczy także kilku innych listów, które cytuję za autorem monografii Tajny lubwi...

[10]Maria Czechow po śmierci brata zwróciła Awiłowej większość jej listów.

[11]Cyt. wg: L. Suchanek, Przypisy [w:] A. Czechow, Listy,t. II, op. cit., s. 440.

[12]Cyt. wg: W. Katajew, Awiłowa [w:] Russkije pisatieli 1800-1917. Biograficzeskij słowar’, gław. ried. P. Nikołajew, t. 1, Moskwa 1989, s. 20.

[13]Cyt. wg: L. Suchanek, Wstęp [w:] A. Czechow, Listy,op. cit., t. II, s. 11.

[14]N. Modzelewska, op. cit., s. 232.

[15]Cyt. wg: A. Kandidow, op.cit., s. 95.

[16]L. Grossman, Czy była mewą? [w:] Bezimienna miłość. Opowieści z życia pisarzy rosyjskich, tłum. M. Dolińska, Warszawa 1977, s. 152.

[17]Cyt. wg: ibid., s. 155.

[18]Cyt. wg: J. Byczkow, op. cit., s. 11.

[19]Cyt. wg: ibid.

[20]Cyt. wg: ibid.

[21]Cyt. wg: ibid.

[22]Cyt. wg: ibid., s. 12.

[23]Cyt. wg: ibid., s. 18-19.

[24]Cyt. wg: ibid., s. 19.

[25]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 156.

[26]Cyt. wg: ibid.., s. 159. 

[27]Cyt. wg: ibid., s. 159.

[28]Cyt. wg: ibid., s. 155.

[29]Cyt. wg: ibid., s. 164-165.

[30]Cyt. wg: ibid., s. 165.

[31]Cyt. wg: A. Kandidow, op. cit., s. 62. Opinia T. Szczepkiny-Kupiernik.

[32]Cyt. wg: ibid., s. 66.

[33]Cyt. wg: ibid., s. 66-67.

[34]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 166.

[35]Czechow i Lika. Roman w pis’mach, „Prostor” 1996, nr 1, s. 14.

[36]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 167.

[37]Cyt. wg: ibid., s. 168.

[38]Cyt. wg: ibid., s. 169-170.

[39]Czechow...op. cit., s. 15.

[40]W 1895 roku Lewitan - o którym lekarze powiadali, że cierpi na melancholię - próbował popełnić samobójstwo. Warto dodać, iż po jego śmierci odnaleziono w biurku kartkę z prośbą o spalenie wszystkich listów (malarz przezornie dodał: „Nie czytając”). Tak też uczyniono.

[41]Czechow...op. cit., s. 21.

[42]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 192.

[43]Cyt. wg: ibid.

[44]Cyt. wg: A. Kandidow, op. cit., s. 81.

[45]Cyt. wg: ibid., s. 73.

[46]Zob.: O. Knippier-Czechowa, Wospominanija i pieriepiska, cz. 1, Moskwa 1972.

[47]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 193. 

[48]Czechow...op. cit., s. 26.

[49]Z podobnym wdziękiem mówił o sobie w trzeciej osobie trzydzieści lat później Josif Wissarionowicz. Do histori przeszło jego słynne telefoniczne: „Towariszcz Stalin was słuszajet...

[50]N. Modzelewska, op. cit., s. 292-293.

[51]Cyt. wg: A. Kandidow, op. cit., s. 83.

[52]Ten list Olga Knipper przekazała adresatce dopiero po śmierci męża.

[53]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 194.

[54]Cyt. wg: ibid., s. 195.

[55]A. Czechow, Połnoje…op. cit., t. 10, Moskwa 1981, s. 210.

[56]Cyt. wg: L. Grossman, op. cit., s. 195. 

[57]Cyt. wg: N. Modzelewska, op. cit., s. 311.

[58]Ibid., s. 308.

[59]Tak naprawdę ostatnia replika została wygłoszona chwilę później po rosyjsku: „Dawno nie piłem szampana”. Zob.: O. Knippier-Czechowa, op.cit., s. 66.

[60]Cyt. wg: N. Modzelewska, op. cit., s. 320.

[61]J. Nagibin, Dniewnik, Moskwa 1995, s. 241. Zapis z 30 sierpnia 1969 r.

[62]N. Modzelewska, op. cit., s. 282.

[63]B. Zajcew, Czechow [w:] tenże, Żukowskij. Żyzn’ Turgieniewa. Czechow. Litieraturnyje biografii, Moskwa 1999, s. 451.

Komentarze

Popularne posty