Pani mnie skompromitowała (Osip Mandelsztam)
[w:] T. Klimowicz, Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach, Wrocław 2005. /
Tadeusz Klimowicz
/
„Pani mnie skompromitowała”
(Osip Mandelsztam)
Osoby:
· Osip Mandelsztam (1891-1938) - Poeta.
· Nadieżda Mandelsztam, z domu Chazina (1899-1980) - Żona (1922-1938) Osipa Mandelsztama.
· Olga Hildebrandt-Arbienina (1897-1980) - Aktorka Teatru Aleksandryjskiego. Malarka.
· Olga Waksel (1903-1932) – Poetka. Miłość Osipa Mandelsztama.
· Maria Pietrowych (1908-1979) – Poetka. Tłumaczka. Burzliwa miłość (bez wzajemności) Osipa Mandelsztama.
· Natalia Sztempiel (1908-1988) - Nauczycielka języka rosyjskiego. Ostatnia miłość Osipa Mandelsztama.
Dwie ikony, dwie legendy dwudziestowiecznej literatury rosyjskiej, dwa radzieckie życiorysy, dwoje ludzi uwikłanych w spór z Czasem. On - poeta represjonowany przez reżim; artysta, który w ostatnich latach życia poznał wszystkie kręgi piekła totalitaryzmu: aresztowanie (w maju 1934 i w maju 1938 roku), chorobę psychiczną (czająca się w murach Łubianki), samobójstwo (kiedy los zadrwił z człowieka skaczącego ze szpitalnego okna i zamiast śmierci ofiarował powrót do równowagi psychicznej), zesłanie, łagry, śmierć. Ona – przez szesnaście lat jego żona i przez czterdzieści dwa lata wdowa po nim; kustosz jego twórczości („Do 1956 roku pamiętałam wszystko - i prozę, i wiersze...”[1]), która „[...] przez dziesiątki lat żyła w nieustającej ucieczce, przemierzając zapadłe kąty i prowincjonalne miasteczka wielkiego imperium, osiedlając się w coraz to nowym miejscu, by na pierwszy sygnał niebezpieczeństwa znowu się poderwać. Status osoby wyjętej spod prawa stawał się stopniowo drugą jej naturą. Będąc niewielkiego wzrostu i drobnej budowy, z biegiem lat jeszcze bardziej kurczyła się i wysychała, jak gdyby próbując zmienić się w coś nieważkiego, w coś, co w chwili ucieczki dałoby się łatwo ukryć w kieszeni. Nie posiadała dosłownie żadnego dobytku - żadnych mebli, dzieł sztuki, biblioteki. [...]. W okresie największej prosperity końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, najcenniejszym przedmiotem w jej jednopokojowym mieszkaniu na peryferiach Moskwy był wiszący w kuchni na ścianie zegar z kukułką”[2].
Oboje urodzeni w latach dziewięćdziesiątych należeli do generacji szczególnie chętnie kwestionującej zastany porządek społeczny i bardzo sceptycznie traktującej świat cnót wiktoriańskich oraz przypisanych do nich wartości mieszczańskich. Jednak neoklasycysta i akmeista Osip Mandelsztam – głęboko wierzący w ponadczasowy ład estetyczny – pozostawał raczej obojętny na głoszone przez dekadentów hasła immoralizmu (chociaż na swoich Wyspach Szczęśliwych nigdy nie unikał owoców zakazanych), prowokacje obyczajowe futurystów, późniejsze happeningioberiutów czy schizofrenię porewolucyjnej rzeczywistości rosyjskiej (w szalonych latach dwudziestych ukazała się książka, w której cenzura zakwestionowała pisownię słowa „Bóg”; zamiast zniszczyć cały skład, zaproponowano w erracie: „Bóg należy czytać bóg”[3]). Natomiast młodsza od niego o osiem lat Nadieżda Chazina była już typowym dziecięciem dwudziestego wieku, pobierającą pospieszne korepetycje z życia między wojennym rokiem czternastym a rewolucyjnym siedemnastym, które uczyniły ją kobietą wyzwoloną i otwartą na głębokie przemiany obyczajowe. W 1919 roku doszło więc do spotkania dwudziestoośmioletniego mężczyzny ostentacyjnie manifestującego swoje nostalgiczne przywiązanie do niemodnych („przedwojennych”) uczuć (w wierszu Tristia pisał: „Zgłębiłem już naukę rozstawania”, tłum. K. A. Jaworski) i dwudziestoletniej kobiety chętnie epatującej najbliższych swoim wyemancypowaniem („Szczerze mówiąc, nie wierzę w miłość bez łóżka [...]”[4]). Tak różni – bo na tym polega magia miłości, bo do męczeństwa i świętości (co może irytować niektórych hagiografów) prowadzi wiele dróg – uczyli się siebie nawzajem. Chazina z całą pewnością zawdzięczała przyszłemu mężowi kolejne stopnie wtajemniczenia w świat sztuki,a Mandelsztam jej - możliwość lepszego poznania siebie, zrealizowania ukrytych w podświadomości marzeń erotycznych i tłumionych wcześniej popędów. Dzięki temu w ich związku, w ich modelu zachowań szacunek dla obrosłej w mity i konwencje tradycji (Ars poetica) nie wykluczał karnawalizacji gestów i słów w sytuacjach intymnych (Ars amatoria).
Przed poznaniem Nadieżdy życie intymne poety przebiegało pod znakiem anielskiej niewinności utrzymanej w konwencji soft. Wiemy, że w roku 1913 Osip podkochiwał się w Łarisie Reisner (1895-1926), ale uwiódł ją trzy lata później inny poeta - Nikołaj Gumilow, mąż Anny Achmatowej. A Mandelsztam w tym samym czasie - w romantycznej czarnomorskiej scenerii - „został oślepiony, porażony [...] urodą”[5] trzynastoletniej Olgi Waksel. Piękna lolitka pochodziła ze szlacheckiej rodziny, grała na skrzypcach i fortepianie, pisała wiersze[6] (wielki wpływ na rozwój jej talentu poetyckiego miały letnie miesiące lat 1916-1917 roku, które spędziła u Maksimiliana Wołoszyna w – tak dobrze znanym także Marinie Cwietajewej - Koktebelu na Krymie), malowała, świetnie znała języki obce (francuski, angielski i niemiecki). Podobno była miłością życia Mandelsztama, na pewno (jak wcześniej Reisner) była miłością platoniczną. To dlatego Nadieżda mogła dumnie obwieścić: „Przede mną o niczym nie miał pojęcia. To ja go nauczyłam”[7].
Było to tak. Był Kijów. Była wiosna. Były bzy. „Już w pierwszy wieczór [...] łatwo i po wariacku – wspominała po latach nauczycielka swoją pierwszą lekcję - zbliżyliśmy się. Za swoją datę uważaliśmy pierwszego maja dziewiętnastego roku, chociaż potem wypadło nam żyć w rozłące przez półtora roku. W tamtym okresie nie czuliśmy się ze sobą związani [...]”[8]. Dla porządku dodajmy: była też wojna domowa (stąd wspomniane rozstanie), miasto wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk (tamtego wieczoru należało do czerwonych), a kochanków mijał na ulicy rówieśnik Mandelsztama - młody lekarz mobilizowany przez każdą z walczących stron - Michaił Bułhakow.
Dużo, dużo później Nadieżda stwierdziła patetycznie (i zapewne szczerze): „Moje życie zaczyna się od spotkania z Mandelsztamem”[9], ale wtedy, w 1919 roku, to on boleśniej przeżył pożegnanie. „Dziecko moje drogie! – pisał - [...] Błagam Boga, żebyś usłyszała, co powiem: dziecinko moja, bez Ciebie nie mogę i nie chcę, jesteś całą moją radością, kochana moja [...]. Stałaś się mi tak bliska, że cały czas rozmawiam z Tobą, wołam Cię, żalę się Tobie. O wszystkim, o wszystkim, mogę powiedzieć tylko Tobie. [...]. Cieszę się i dziękuję Bogu za to, że dał mi Ciebie. [...]. Nadiusza! Gdybyś się tu teraz pojawiła - z radości bym zapłakał. Zwierzaczku mój, wybacz mi! Pozwól czółko Twoje pocałować - wypukłe dziecięce czółko. Córeczko moja, siostro moja, uśmiecham się Twoim uśmiechem i głos Twój słyszę w ciszy”[10].
Zimę przełomu lat 1919/1920 spędzał poeta u Maksa w Koktebulu. Był – niczym uwielbiani przez niego Rzymianie – bardzo dzielny: już nie docierał do niego głos ukochanej i już wyznawał miłość pewnej Mai. Kiedyś - wspomina Wołoszyn - zasiedział się w jej pokoju. Było już po północy. Gospodyni chciała się pożegnać i położyć spać, ale Mandelsztam zrobił jej scenę: „Pani mnie skompromitowała. Teraz już jest po północy. Przesiedziałem u pani bez przerwy osiem godzin. Wszyscy myślą o nas... Ryzykuję utratę reputacji jako mężczyzna”[11]. A w listopadzie 1920 roku poznał (przypominam: „W tamtym okresie nie czuliśmy się ze sobą związani”) Olgę Hildebrandt-Arbieninę, aktorkę Teatru Aleksandryjskiego (kochał się w niej również Nikołaj Gumilow, zdradzał z nią Michaiła Kuzmina młody pisarz Jurij Jurkun[12]).
Nadieżda całą winą za epizod krymski obarczyła oczywiście gospodarza („Nie lubię powszechnych uznawanych pieszczochów i bożyszcz w rodzaju Wołoszyna, fałszywych mędrców i proroków dla histeryczek mających kłopoty z życiem miłosnym. W wianku i w białym kaftanie, nazywanym tuniką, Wołoszyn chodził po Koktebelu otoczony wielbicielkami”[13]), ale na szczęście pamięć o nie tak znów odległych kijowskich nocach sprawiła, że Odyseusz powrócił do swojej Penelopy, by już razem z nią wyruszyć w dalszą wędrówkę. Miało być romantycznie – kochankowie sami w przedziale pociągu pędzącego z Kijowa do Moskwy; było romantycznie inaczej – małżonkowie sami w przedziale pociągu wlokącego się z Kijowa do Moskwy. Jak się bowiem okazało, wspólnie spędzić noc w czerwonym orientexpressiemogą jedynie kobieta i mężczyzna tworzący podstawową komórkę społeczną i dlatego „[...] musieliśmy wpaść do ZAGS-u [marzec 1922 - T. K.]. Ślubny papierek zgubiliśmy w oka mgnieniu, ledwie zdążyliśmy dojechać do Moskwy. [...]. Nie przywiązywaliśmy żadnego znaczenia do rejestracji małżeństwa, bo też sam ten akt nic nie był wart”[14].
Zamieszkali ostatecznie w oficynie tzw. Domu Hercena na Bulwarze Twerskim 25 w pomieszczeniach, które świadczyły o tym, że lokatorzy albo nie radzą sobie w nepowskiej rzeczywistości (jak zresztą w każdej innej), albo też świadomie nie uczestniczą w radzieckiej mutacji wyścigu szczurów. Sama Nadieżda ich ówczesne ubóstwo tłumaczyła wyłącznie względami natury światopoglądowej (związanej z wyborem określonej filozofii życiowej), a nie ekonomicznej. To była cena – tłumaczyła - jaką płacił twórca w połowie lat dwudziestych za swoją nieobecność wśród budowniczych i piewców nowego ustroju, „oficjalna izolacja jeszcze się nie zaczęła, ale on sam się potrafił odizolować”[15]. Nieskory do ascetyzmu, rezygnował więc stopniowo ze swoich małych pragnień, pożądań, namiętności: ciepła południa, dobrze uszytego garnituru, butelki wytrawnego wina do obiadu, słodyczy, „rumianej bułeczki”[16] i podobnych wyrzeczeń oczekiwał od żony. „[...] Mandelsztam - pisała we wspomnieniach - nie szczędził sił, żeby poskromić pragnienie [swojej towarzyszki życia - T. K.] urządzenia domu i marzenie, żeby było u nas jak u wszystkich. Prawdę mówiąc, trzymał mnie krótko, a ja odczuwałam przed nim lęk, ale nie dawałam tego po sobie poznać i wciąż próbowałam może nie zniknąć, ale wymknąć się bodaj na godzinkę... Znał mnie na wylot i łatwo czytał w moich myślach. Co w tym zresztą trudnego: jakież myśli może mieć dwudziestoletni głuptas! Przypominam sobie nędzne marzenia moje i kobiet mego pokolenia: domek, czy raczej pokój w mieszkaniu komunalnym, kupka czerwońców - chociaż na tydzień do przodu, pantofelki i dobre pończochy. Kobiety, mężatki i sekretarki, wszystkieśmy miały bzika na punkcie pończoch”[17]. Osip, jak wszystko na to wskazuje, ostatecznie przekonał Nadieżdę. „Pokój, w którym mieszkał - duży i jasny - był zupełnie pusty – zanotował Nikołaj Czukowski (syn znanego także w Polsce Kornieja), który latem 1922 roku odwiedził Mandelsztama - Ani stołu, ani łóżka. W rogu stał duży, wysoki, drewniany kufer z otwartym wiekiem, a przy otwartym na oścież oknie stało jedno wiedeńskie krzesło. Na parapecie leżała kupka tytoniu. Zaproponował mi zrobić skręta i zapalić”[18].
Wprawdzie zaskoczony Czukowski – według utartej opinii, tak powinien wyglądać pokój samotnego mężczyzny – zdawał się nie pamiętać o żonie gospodarza (stąd znamienne przejęzyczenie już w pierwszym zdaniu i posłużenie się liczbą pojedynczą), ale Mandelsztamowie mieszkali oczywiście razem. Więcej szczęścia miał opuszczający Rosję Gieorgij Iwanow, kiedy w sierpniu 1922 roku zajrzał na Bulwar Twerski, by pożegnać się z zaprzyjaźnionym poetą. Co prawda on także zastał tylko Osipa, ale za jakiś czas rozległy się na korytarzu czyjeś kroki. „To Nadia” - zaanonsował mąż. Tymczasem drzwi otworzył młody mężczyzna w brązowym garniturze, krótko ostrzyżony, z papierosem w ustach. Wyciągnął rękę do Iwanowa i wyraził radość ze spotkania: „Dzień dobry, George! Od razu pana poznałam”[19]. Skonsternowany gość – podobno po raz pierwszy zobaczył tak ubraną kobietę – długo nie mógł ukryć swego zakłopotania. Najwyraźniej zatem nic nie wiedział ani o tendencjach we współczesnej modzie damskiej (chłopczyce w spodniach stawały się nieodłącznym elementem europejskiego pejzażu kulturowego), ani tym bardziej o dyskretnie przemilczanym biseksualizmie właścicielki brązowego garnituru, która swoją inność zaakceptowała w wieku piętnastu-szesnastu lat[20].
Początkowo, jak wszystko na to wskazuje, Mandelsztam podejmował próby uczynienia z ich małżeństwa przykładnego związku dwojga wiernych sobie heteroseksualistów. Żonę kochał miłością zaborczą i podobnego zaangażowania, podobnego demonstrowania uczuć oczekiwał od niej. Pisała o tym zarówno Nadieżda w swojej Drugiej księdze („Mandelsztam zupełnie nie rozumiał, skąd biorą się moje pragnienia, których on nie ma. Chciał, żebym zawsze czekała na niego i tylko na niego jednego [...]”[21], „Istniało dla niego pojęcie ‘żona’ i twierdził, że żona powinna być jedna”[22], „[...] Całe życie dążył do tego, żebym urządziła mu scenę, powalczyła o niego, wszczęła awanturę, zaczęła wrzeszczeć”[23], „Natychmiast przerywał każdą próbę z mojej strony ruszyć się, podjąć pracę, a tym bardziej zarabiać. Gniewał go najmniejszy przejaw samodzielności [...]”[24]), jak i – nie znająca zapewne wszystkich podtekstów - Anna Achmatowa (o której Nadieżda z wrodzonym wdziękiem nie omieszkała napisać, że „[...] nie znosiła żon pisarzy, a zwłaszcza żon poetów”[25]): „Latem 1924 roku Osip Mandelsztam przyprowadził do mnie (Fontanka 2) swoją młodą żonę. [...]. Od tego dnia zaczęła się moja przyjaźń z Nadiuszą i trwa do dziś. Osip kochał Nadię niewiarygodnie, nieprawdopodobnie. Kiedy wycinano jej wyrostek robaczkowy w Kijowie, nie wychodził ze szpitala i cały ten czas mieszkał w klitce szpitalnego portiera. Nie puszczał Nadi od siebie ani na krok, nie pozwalał jej pracować, szalał z zazdrości i prosił ją o radę w sprawie każdego słowa w wierszach. W ogóle niczego podobnego w swoim życiu nie widziałam”[26].
Częsta jednak nieobecność pani Mandelsztam w ich moskiewskim mieszkaniu świadczyłaby o tym, że mężowi nie udało się wywalczyć wyłączności praw do jej libido. Na szczęście - dla siebie, dla Nadieżdy, dla ich małżeństwa - Osip zupełnie przypadkowo, po blisko dziesięciu latach, spotkał Olgę Waksel. Teraz żona poczuła się zagrożona: „W środku stycznia 1925 roku Mandelsztam spotkał na ulicy [nieprawda, do spotkania doszło już jesienią 1924 r. – T. K.] i przyprowadził do mnie Olgę Waksel [...]. Olga zaczęła codziennie przychodzić do mnie i spod mego nosa zabierała Mandelsztama. [...] Mandelsztam był naprawdę zakochany i niczego wokół siebie nie zauważał. To była jego jedyna [nieprawda – T. K.] namiętność w ciągu naszego wspólnego życia, ale wtedy poznałam, czym jest zerwanie”[27]. Scena melodramatycznego odejścia została zresztą zainscenizowana – według najlepszych wzorców zaczerpniętych z tandetnej literatury - przez Nadieżdę po tym, gdy okazało się, że już nie ona jest muzą i nie jej są dedykowane nowe wiersze (we wspomnieniach jest wspaniałomyślna: „Boli mnie, że są, ale szanuję prawo Mandelsztama do własnego, zamkniętego przede mną świata, zachowałam je na równi z innymi”[28]): „[...] zadzwoniłam do T., żeby przyszedł po mnie, spakowałam walizkę - przydało się, że praczka przyniosła bieliznę - i przygotowałam się do wyjazdu. Na stole leżał pożegnalny list, że odchodzę do T. i że nigdy ‘do Ciebie nie wrócę’”[29]. Podobno właśnie wtedy wrócił nieoczekiwanie (dla kogo?) do domu Mandelsztam, nie dopuścił do odejścia żony i obiecał, że zerwie z Olgą.
Triumfująca Nadieżda nie wiedziała, że to Waksel podjęła wcześniej taką decyzję. Na ostatnie spotkanie została zaproszona do jakiegoś hoteliku. W pokoju stał stół nakryty do kolacji, w kominku płonęło drewno. Nie uległa romantycznemu nastrojowi. Powiedziała poecie, że już nie będzie u nich bywać. Błagał ją na kolanach o zmianę decyzji („setny raz przekonywał, że nie może beze mnie żyć”[30]). Wyszła i nigdy już nie pojawiła się u Mandelsztamów. Było to w marcu dwudziestego piątego roku. A potem w memuarach napisała: „Był wielkim poetą i pechowcem w życiu”[31]
Olga bardzo źle znosiła życie. Była naznaczona piętnem śmierci. Kiedyś na Newskim Prospekcie spotkała ją znajoma i patrząc na suknię Waksel powiedziała: „Takie kołnierzyki przestaną być modne...”[32]Usłyszała w odpowiedzi: „A ja dożyję tylko do trzydziestki. Dłużej nie będę”[33]. Rewolucja przerwała jej edukację w pensjonacie dla szlachetnie urodzonych panien (w Smolnym?). Podjęła naukę w technikum budowlanym, a potem pracowała jako markarz na budowie, korektor w wydawnictwie, modelka, kelnerka w „Astorii”. Zakochał się w niej wicekonsul Norwegii - młodszy od niej Christian Wistendal (Wistendahl?). 28 września 1932 roku wyjechała z nim do swojej nowej ojczyzny. Pisała stamtąd do matki w Leningradzie: „Dom jest bardzo piękny. Całuj Aśkę [syn z pierwszego małżeństwa z Arsienijem Smolewskim - T. K.]. Otaczaj go opieką. Lutik”[34]. Była jesień. Czas życiowych katastrof, czas coraz tragiczniej odczuwanego osamotnienia. Najgorsza pora roku dla cierpiącej na depresję Waksel. 26 października 1932 roku w samo południe strzeliła sobie w usta. W ostatnim wierszu pisała:
Do końca, szczerze zapłaciłam
Za radość spotkań, pana spojrzeń czułość,
Za pana usta piękne, miasto pełne bólu,
Za postarzałą twarz — tak miłą.
A teraz pan wypije gorycz łez mych
W noce bezsenne wylanych powoli…
Z wersami mymi niech się pan mozoli,
I każdy wiersz domyśli, dojrzy, zmieli.
Zbyt ciasny raj, gdzie życie swoje trawię,
Zbyt słodkie jady, które ciągle zjadam.
Każdego dnia przerastam siebie sama
I cuda widzę — we śnie i na jawie,
Lecz to, co kocham — nie dla mnie, choć kusi,
I tylko jedno mogę: spać na zawsze
Lekko i jasno — ze spokojem patrzę,
Lekko i jasno: odejść i nie wrócić…
(O. Waksel, Do końca, szczerze zapłaciłam…, tłum. P. Fast)
Mąż zmarł na atak serca półtora roku później. Miał 31 lat. Wiadomość o śmierci Olgi dotarła do Mandelsztamów dopiero w 1935 roku. Zupełnie przypadkowo. Nadieżda najpierw posmutniała, ale już po chwili – spoglądając czule na męża – rzuciła : „Lutik, Lutik!.. Nikomu nie potrafiła odmówić”[35]. Osip nigdy się nie dowiedział, że zmarła też pisała wiersze.
Po burzliwych miesiącach wyczerpującej walki o mężczyznę, w której tak naprawdę chodziło o potwierdzenie własnej wartości, triumfująca kobieta w brązowym garniturze udała się dla poratowania zdrowia na Krym. Poza domem spędziła kilkanaście miesięcy (październik 1925 - grudzień 1926), czytając wieczorami do poduszki listy. Pisane przez jednego z najwybitniejszych poetów dwudziestowiecznych. Ckliwe, sztubackie, infantylne – jak te wysyłane przez Puszkina, Majakowskiego, Pasternaka. A więc miłosne: „Kochana ptaszyno! [...]. Kocham Cię, zwierzaczku mój, tak jak nigdy - nie mogę bez Ciebie - chcę do Ciebie... i będę u Ciebie...” (luty 1926; S., 3, 208), „Kochana moja, słyszę Twój oddech, gdy śpisz i mówisz przez sen - jestem zawsze z Tobą. Kocham Ciebie delikatną moją. Pan z Tobą, przyjaciółko moja. Bądź wesoła, żoneczka ma. Twój mąż, niania, Twój Okuszka głupi” (luty 1926; S., 3, 220), „Nadionko, kiedy wypowiadam Twe imionko, wesoło mi. Jesteś moja. Kocham Cię, jak pierwszego, prapierwszego dnia. Łatwo mi się oddycha, kiedy myślę o Tobie. Wiem, że to Ty nauczyłaś mnie oddychać. Jak pobiegnę do Ciebie pod górę. Teraz przecież mogę i pod górę biegać” (luty 1926; S., 3, 226), „Nadieńko moja. Byłem z Tobą. Wesoło mi. Tak, aniele mój: będziemy razem, zawsze razem i Bóg nas nie zostawi. Całuję Cię, szczęście moje. Twe czółko na mnie spogląda. [...]. Całuję. Twój, kochana. Twój Niania” (prawdopodobnie 5 marca 1926; S., 3, 232).
W roku 1926 dopadła Osipa Mandelsztama impotencja twórcza (wiersze miały powrócić w październiku trzydziestego roku w Tyflisie, w drodze powrotnej z Armenii), pozostało mu więc jedynie pisanie czułych słówek w kolejnych listach (np. 24 lutego 1930: „Kochane mój pisklaczku, Nadik malutki! Ciężko mi bez Ciebie, ale wstyd mi się skarżyć. To nic, kochana” S., 3, 257) i poszukiwanie wciąż nowych doznań erotycznych. Pogodzony już z homoseksualizmem żony (zapewne wziął sobie do serca jej dewizę życiową: „Jestem pewna jednego: nie można żyć razem, jeśli został zagubiony wewnętrzny związek [...]”[36]), uczynił go ważnym elementem nowych praktyk seksualnych – teraz kobietom, które pożądał proponował grę miłosną we troje. „Kiedyś spóźniłam się na tramwaj – pisze powszechnie dziś ceniona literaturoznawczyni i memuarystka Emma Gerstein - i zostałam u nich na noc. [...]. Tego wieczoru Osip Emiliewicz stał się nieoczekiwanie agresywny, zaczął mnie niedwuznacznie napastować, podczas gdy Nadia mocno roznegliżowana skakała naokoło, nie zapominając jednak czujnie i wyczekująco obserwować, co nastąpi dalej. Ale dalej nic nie nastąpiło. Moja obojętność, brak reakcji, całkowita niechęć do uczestniczenia w tej grze, rozgniewały nie na żarty Osipa Emiliewicza”[37]. Mniej więcej po roku doszło do podobnej sceny: znów odjechał ostatni tramwaj, znów nieplanowany wcześniej nocleg, znów podniecony gospodarz i znów „nie” gościa. Zniecierpliwiona kolejną jej odmową, Nadieżda zaczęła opowiadać o ich wspólnej znajomej, „potrafiącej nocą zachować się przyzwoicie”[38]. Jeszcze przy innej okazji poeta zaproponował zaszokowanej tym podobno Emmie seans sadomasochistyczny. Sobie wyznaczył w nim rolę oprawcy, jej – ofiary, a żonie (w której życiu intymnym ważną rolę odgrywał także voyeuryzm, podglądactwo) – obserwatora chłonącego rozgrywające się wydarzenia[39].
Zarówno wyrastające z klimatów modernizmu fantazje erotyczne Osipa, jak i marzenia Nadieżdy o małżeństwie we troje były z całą pewnością kolejnymi parafrazami dobrze już znanej w Europie idei menagé à trois. Takie związki (nie mające wiele wspólnego z banalnymi trójkątami) zyskały w Rosji popularność – zwłaszcza w kręgach artystycznych - już w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego stulecia (Dmitrij Mierieżkowski - Zinaida Gippius – Dmitrij Fiłosofow) i przetrwały rewolucję (Osip Brik - Lila Brik – Władimir Majakowski).
Od mniej więcej trzydziestego roku w rozmowach (na razie tylko w rozmowach) Mandelsztamów pojawia się temat OGPU. Wtedy bowiem ich znajomy, Boris Kuzin, opowiedział o tym, jak to odmówił współpracy z tajną policją. Jego postawa zaimponowała zwłaszcza Nadieżdie, której ideałem stała się w tym czasie (może pod wpływem poezji męża) Rzymianka, gotowa podążyć za swym ukochanym na śmierć. Odtąd w ich związku miłosnej egzaltacji miała towarzyszyć obywatelska, a pani Mandelsztam parokrotnie, przy różnych okazjach, namawiała Osipa do popełnienia – wzorem starożytnych – samobójstwa (już we dwoje). Ale on wciąż nad piękną i wzniosłą śmierć przedkładał pospolite i trywialne życie. Tym bardziej, że w roku 1933 raz jeszcze się zakochał.
Znów szczęśliwie – znów bez wzajemności. Wybranką jego serca została wysoko ceniona poetka i tłumaczka, piękna i pełna gracji Maria Pietrowych. Przez rok zabiegał o względy rozczarowanej swoim pierwszym małżeństwem młodej kobiety (rozwiodła się w 1934 r.), przez rok toczył walkę o jej serce z Lwem Gumilowem (1912-1992, synem Anny Achmatowej i Nikołaja Gumilowa) i – co było przeżyciem ekscytująco perwersyjnym – własną żoną (nie wierzcie Nadieżdzie, gdy pisze: „Raz czy dwa wyszedł z domu i powitałam go klasycznym gestem: rozbiłam talerz i powiedziałam: ‘Ona lub ja’...”[40]). Osip był dumny, że rywalizuje z dużo młodszym od siebie mężczyzną, dzieckiem cenionego przez siebie poety[41] i usatysfakcjonowany tym, że Maria z dobrze mu znaną obojętnością reaguje także na zaloty jego żony. To Mandelsztamowie, a nie ona, dążyli do podtrzymania za wszelką cenę tej znajomości i to Mandelsztamowie, a nie ona, robili wszystko, by spędzić wspólnie noc.
Jakiś czas później Pietrowych, a w zasadzie to najpierw jej poezja, wywarła wielkie wrażenie na Aleksandrze Fadiejewie, ale tym razem historia potoczyła się już według innego scenariusza[42].
Dla poety i jego żony nie miało to już żadnego znaczenia – w nocy z 16 na 17 maja 1934 roku Osip Emiliewicz Mandelsztam został aresztowany i skazany na trzy lata zesłania. Zgodnie ze starą rosyjską tradycją i w Czerdyniu, i w Woroneżu towarzyszy mu – jak wcześniej dekabrystom ich żony – Nadieżda, jego ostatnia nadzieja. Już nie wiotka żona-kochanka, lecz mężna żona-opiekunka próbująca jeszcze odwrócić bieg zdarzeń. Tam, w Woroneżu, jej mąż pisze swoje najlepsze wiersze i najczulsze listy (jak ten z początku stycznia 1936: „Nadik kochany, moja nowonarodzona przyjaciółko. [...]. Jeszcze wiele, wiele będę Ciebie niańczył, jak dawniej, prawdziwie, chronić, cieszyć... Nadik malutki, przyjdź do mnie...” S., 3, 275), ona – kolejne podania i prośby (np. 4 sierpnia 1936 do Niny Grin, wdowy po znanym pisarzu Aleksandrze: „Konsekwentnie milczy Związek Pis[arzy] R[adzieckich], pracy nie ma, choroba. Jedno, co pozostaje, to pomoc przyjaciół i oto, o co proszę: w Moskwie i w Leningradzie teraz nikogo nie ma. Ale w Koktebelu na pewno wypoczywają jacyś pisarze. Proszę pojechać do Koktebelu. Jeśli są tam jacyś poeci - pomogą Osi. Ani jeden poeta nie odmówi”[43]). Oboje czują się dobrze w narzuconych im przez los rolach. On – poezja poszukiwań egzystencjalnych. Ona – proza codziennej egzystencji.
We wrześniu trzydziestego szóstego roku do ich woroneskiego mieszkania nieoczekiwanie powróciła normalność. Miała na imię Natalia, była nauczycielką języka rosyjskiego i była ciekawa, jak wygląda znany jej z lektur poeta: „Nadieżda Jakowlewna przyjęła mnie nieco zdumiona [...] i wprowadziła do pokoju. Osip Emiliewicz stał na środku pokoju i spoglądał na mnie z ciekawością”[44]. Ciekawość obojga została zaspokojona, oględziny wypadły pomyślnie i dwudziestoośmioletnia Natalia Sztempiel została zaakceptowana przez panią Mandelsztam w roli antidotum na stany depresyjno-lękowe męża. Już wtedy, podczas tej pierwszej wizyty Nieznajomej, Nadieżda (gdy minęło zdumienie) zrozumiała, że finał jest nieuchronny – tak niewiele młodych kobiet przekraczało próg ich domu, tak niewielu żywych klasyków znała prowincjonalna rusycystka. Sobie wyznaczyła rolę akuszerki rodzącej się miłości.
Z opublikowanych pół wieku później wspomnień i autobiografii[45] Natalii - nb. zupełnie pozbawionych wątków intymnych - wyłania się sielankowy mikrokosmos (bez kłótni i zazdrości), w którym dwie zaprzyjaźnione kobiety chronią geniusza przed złowrogą rzeczywistością: „Wiele spacerowaliśmy, szczególnie wtedy, kiedy nie na długo wyjeżdżała do Moskwy Nadieżda Jakowlewna. Osip Emiliewicz bardzo za nią tęsknił i pisał do niej wspaniałe listy. Oto jeden z nich [...]”[46],„Zostałyśmy (Nadieżda Jakowlewna i ja) porwane na orbitę wewnętrznego, natężonego życia Osipa Emiliewicza i żyłyśmy nim, jego wierszami. Nowe wiersze były świętem, zwycięstwem, radością”[47], „Bardzo przywiązałam się do Mandelsztamów. Dla mnie Nadieżda Jakowlewna i Osip Emiliewicz byli całkowicie nierozłączni. Nie mogłam ich sobie wyobrazić osobno i które z nich kochałam bardziej - nie wiem”[48], „Dobrze pamiętam lato 1937 roku, biały wysoki dom w cienistym sadzie, gdzie mieszkała wtedy Emma Grigoriewna Gerstein [....]. Przyprowadził mnie tu Osip Emiliewicz Mandelsztam. Staliśmy przy stole i [...] piliśmy wytrawne wino, zakąszając serem. Osip Emiliewicz był ożywiony. To były pierwsze miesiące ‘wolności’. W maju 1937 roku pozwolono Mandelsztamowi opuścić Woroneż. [...]. Osip Emiliewicz i Nadieżda Jakowlewna zamieszkali na lato w Sawiełowie. W czasie letnich wakacji pojechałam do nich. [...]. Znalazłam potrzebną ulicę i dom; w oknie zobaczyłam Osipa Emiliewicza. Tajemniczo podniósł palec do ust, milcząc wyszedł do mnie, pocałował i wprowadził do domu. Nadieżda Jakowlewna też się ucieszyła”[49], „Pół nocy wędrowaliśmy z Osipem Emiliewiczem wzdłuż brzegu Wołgi. Nadieżda Jakowlewna nie poszła z nami. Osip Emiliewicz opowiadał mi, jak żyli przez te dwa miesiące po wyjeździe z Woroneża, recytował wszystkie nowe wiersze. Wydaje mi się, że było ich dziesięć czy jedenaście”[50], „Nadieżda Jakowlewna wysłała nas na targ po mięso. Pomysł ten był dość fantastyczny. Wtedy w ogóle nie zajmowałam się gospodarstwem, mięsa nigdy nie kupowałam, surowe mięso budziło we mnie wstręt. Osip Emiliewicz w tych sprawach nie był mądrzejszy ode mnie. Dość długo chodziliśmy wzdłuż straganów, na których leżały kawałki mięsa [...], nie wiedząc, co kupić. Osipa Emiliewicza ta czynność najwyraźniej znudziła i nie zauważyłam, jak zniknął. [...]. Podchodzę, stoi rozpromieniony obok jakiejś kobiety, która sprzedaje woskowe kaczęta: czerwone, zielone, żółte. ‘Kupmy je wszystkie’. Problem z mięsem został rozwiązany”[51].
„Słowa, słowa, słowa”, które pozwoliły przemycić opowieść o Niej (Nadieżdzie) – często nieobecnej („Wiele spacerowaliśmy, szczególnie wtedy, kiedy nie na długo wyjeżdżała do Moskwy Nadieżda Jakowlewna”), pochłoniętej dokuczliwą codziennością („Nadieżda Jakowlewna wysłała nas na targ po mięso”) i o Nas (Natalii i Osipie) – zakochanych, beztroskich („Problem z mięsem został rozwiązany”), konspirujących („Tajemniczo podniósł palec do ust, milcząc wyszedł do mnie, pocałował i wprowadził do domu”), wymykających się ukradkiem (por. też list Mandelsztama z 4 maja 1937 roku do żony: „Wczoraj nocą uciekłem od mamy [teściowej - T. K.], jak Hiszpanka od starej duenii. O 12-tej zapukali do okna Natasza i jej Boris. Mama spała. Wykradłem się i poszliśmy do Bristolu. Boris zamówił na troje kotlet wieprzowy, trzy pomarańcze i butelkę bordeaux. Pomarańczę przyniosłem mamie i położyłem pod poduszkę”[52]), połączonych nocą („Pół nocy wędrowaliśmy z Osipem Emiljewiczem wzdłuż brzegu Wołgi. Nadieżda Jakowlewna nie poszła z nami”).
W tym związku to ona postawiła wszystko na jedną kartę – swoją teraźniejszość (ostatecznie porzuciła męża) i swoją przyszłość (za zakazaną miłość do skazanego z paragrafu 10, punkt 10 – „agitacja antyradziecka” - można było zapłacić życiem); dla niego to nie była odpowiednia pogoda na wielkie uczucie – nie chciał i nie mógł porzucić żony (pisał 7 maja 1937 roku do Nadieżdy: „Wczoraj nadszedł Twój list z 4-go, dziś z 2-go. [...]. Jeśli będziemy żyć - naucz mnie angielskiego. [...]. Nadieńko, od listu lżej: zaczynam paplać i uśmiechać się. Czekam na Ciebie, moja żono, moja córko, mój przyjacielu, prędzej, prędzej. Twój niania” S, 3, 291), no i życie po Łubiance miało już inny smak (z listu z 10 kwietnia 1937 roku do szwagra, Jewgienija Chazina: „W Woroneżu jesteśmy całkowicie izolowani. Od 13 znajdziemy się bez środków do życia, to znaczy herbaty, chleba, kaszy, jajecznicy. Nie ma od kogo pożyczyć”[53]).
W 1938 roku, podczas ferii zimowych, Natalia odwiedziła mieszkających wówczas w Kalininie Mandelsztamów. Zapamiętała nastrój pogodzenia się z losem i to, że Osip - w zbyt obszernym, szarym garniturze ofiarowanym bodaj przez Walentina Katajewa – był zaabsorbowany podwijaniem nieustannie opadających nogawek („Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że można je obciąć i podszyć”[54]). To było ich ostatnie spotkanie.
Wiosną poeta, zupełnie nieoczekiwanie, otrzymał z Litfondu (Funduszu Literackiego) skierowanie do sanatorium. Tam poznał pewną miłą panią z władz komitetu rejonowego partii i zaproponował jej (oczywiście tej pani, a nie partii) spędzenie nocy we troje. Towarzyszka zaproszenie przyjęła, przyszła, wzięła aktywny udział w tym kolektywnym przedsięwzięciu. Dla Mandelsztamów było to ostatnie tango. Albo valčík na rozloučenou. 3 maja 1938 roku Osip został powtórnie aresztowany, a Nadieżda żyła potem przez jakiś czas z poczuciem winy, że mogła to być reakcja na czyjś donos informujący o tamtej nocy (tamtych nocach?) i miała żal do Berii (19 stycznia 1939 roku napisała do niego list), że ją pozostawiono na wolności. Miała rację – w pruderyjnej stalinowskiej Rosji to byłby dobry powód do uwięzienia (jak zresztą każdy inny), ale myliła się – bo zamiast przywoływania paragrafów mówiących o obrazie moralności, sięgnięto po dobrze już znany pięćdziesiąty ósmy. Winę podsądnego wyceniono tym razem na pięć lat łagrów i w pierwszych dniach września trzydziestego ósmego roku znalazł się w transporcie zeków opuszczających Moskwę.
Kilka tygodni później, 22 października, Nadieżda Mandelsztam pisze tekst, który wprawdzie nazwała listem (nie wysłanym) do męża, ale jest to raczej utrzymany w określonej konwencji stylistycznej kiczowaty erotyk, którego odbiorcami stali się wszyscy czytelnicy jej Drugiej księgi: „Nie wiem, gdzie jesteś. Czy mnie usłyszysz. Czy wiesz, jak kocham. Nie zdążyłam Tobie powiedzieć, jak Ciebie kocham. Nie umiem teraz też tego powiedzieć. Mówię tylko: Ciebie, Ciebie... Jesteś zawsze ze mną, i ja - dzika i zła, która nigdy nie umiała po prostu zapłakać - płaczę, płaczę, płaczę. To ja - Nadia. Gdzie jesteś? Żegnaj. Nadia”[55].
Zachował się też list (wysłany) Osipa Mandelsztama – prawdopodobnie napisany między 20 a 30 października 1938 roku, prawdopodobnie we Władywostoku, prawdopodobnie ostatni - do swego brata, Aleksandra: „Z Moskwy, z Butyrek etap wyjechał 9 września, przyjechaliśmy 12 października. Ze zdrowiem bardzo źle, jestem skrajnie wycieńczony, schudłem, jestem prawie nie do poznania, ale wysyłać rzeczy, produkty i pieniądze - nie wiem, czy jest sens. Spróbujcie jednak. Bardzo marznę bez rzeczy. Kochana Nadieńko, czy żyjesz, gołąbeczko moja? Ty, Szura, napisz mi o Nadi natychmiast. Tu jest punkt tranzytowy. Do Kołymy mnie nie wzięli. Chyba tu przezimuję. Kochani moi, całuję Was. Osia” (S., 3, 292). Ostatni wiersz już został napisany, ostatni list już został wysłany i poeta zmarł. Prawdopodobnie - bo „nie opłakała ich Elektra / nie pogrzebała Antygona” (Z. Herbert, Wilki) - 27 grudnia. Na „paraliż serca i arteriosklerozę”, jak podano oficjalnie[56]. Wiadomość o śmierci męża dotarła do rodziny w styczniu 1939 roku. „Nadieżda Jakowlewna - pisze Natalia Sztempiel - poinformowała mnie o tym w liście. Mój Boże, jak ja płakałam! Nigdy nie płakałam tak gorzko. Wtedy opłakiwałam go jako człowieka. Nie myślałam o nim jako poecie [...]. Nie mogłam sobie wyobrazić Osipa Emiliewicza bez Nadieżdy Jakowlewny... Był taki bezradny w życiu. [...]. Zrozumiałam, że straciłam przyjaciela [...]”[57], a Woroneż „[...] bez Mandelsztama stał się dla mnie martwy”[58].
To właśnie Natalii wdowa przekazała na przechowanie część rękopisów zmarłego twórcy („Już po wojnie, kiedy Nadieżda Jakowlewna przyjechała do mnie do Woroneża, [...] oddałam jej wszystko, co miałam [...]”[59]), a sama – chroniąc się przed aresztowaniem - rozpoczęła wieloletnią tułaczkę. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych była lektorką języka angielskiego w kilku prowincjonalnych uczelniach, w 1956 roku otrzymała stopień kandydata nauk filologicznych (odpowiednik polskiego doktora nauk humanistycznych) na podstawie rozprawy Funkcje biernika w klasycznej poezji angielskiej,w czasie chruszczowowskiej odwilży podjęła pierwsze próby ponownego włączenia poezji męża do dziejów literatury rosyjskiej. „Przyszłość - relacjonuje w pierwszej części wspomnień - widział [Aleksiej Surkow, ówczesny sekretarz generalny Związku Pisarzy Radzieckich - T. K.] w różowych barwach: obiecał, że załatwi mi przeniesienie do Moskwy, wraz z pokojem i zameldowaniem - i zaczął mówić o wydrukowaniu spuścizny Mandelsztama... Poprosił, żebym na początek złożyła wniosek o rehabilitację. Spytałam, co by się stało, gdyby nie było wdowy po Mandelsztamie - kto wówczas złożyłby taki papierek? - ale nie upierałam się. Po krótkim czasie otrzymałam zawiadomienie o rehabilitacji w drugiej sprawie, z r. 1938; i kobieta-prokurator podyktowała mi wniosek odnośnie rehabilitacji w sprawie z r. 1934: ‘podsądny napisał wiersz, ale nie zajmował się jego rozpowszechnianiem...’ Wniosek był rozpatrywany w czasie wypadków węgierskich i otrzymałam odpowiedź odmowną. Surkow postanowił nie zważać na odmowę i wyznaczył komisję do spraw spuścizny. Otrzymałam za głowę zamordowanego pięć tysięcy rubli i podzieliłam je między ludzi, którzy pomagali nam w r. 1937. Taki jest u nas rytuał powrotu do życia pisarzy, którzy zginęli w obozach. Kolejny etap stanowi publikowanie ich dzieł”[60]. Do tego była jednak jeszcze daleka droga – w Rosji utwory zebrane Osipa Mandelsztama mogły się ukazać dopiero w okresie pieriestrojki (oczywiście wcześniej wydawano je wielokrotnie na emigracji).
Gdy już Nadieżda Mandelsztam mogła bezpiecznie osiąść w stolicy, jej mieszkanie stało się archiwum (w napisanym pod koniec 1966 roku, a opublikowanym szesnaście lat później, Moim testamencie pisała: „W naszych czasach przechowywanie rękopisów nabrało szczególnego znaczenia - to był akt, psychologicznie bliski poświęceniu - wszyscy rwą, palą i niszczą papiery, a ktoś troskliwie przechowuje wbrew temu wszystkiemu garstkę ludzkiego ciepła”[61]), muzeum (Josif Brodski: „To jego wiersze, a nie jego samego, starała się uchronić od zapomnienia. To po nich, a nie po nim, przez czterdzieści dwa lata nosiła wdowią żałobę. [...]. Nadieżda Mandelsztamowa była wdową po kulturze i myślę, że pod koniec życia bardziej kochała swojego męża niż w dniu ich ślubu”[62]), opiniotwórczym salonem literackim, jedną z niewielu enklaw kultury niezależnej. Zasięgano jej rady, liczono się z jej opiniami i dla wielu stała się – na równi z Anną Achmatową czy Lidią Czukowską - niekwestionowanym autorytetem moralnym, arbiter elegantiarum w czasach powszechnego upadku obyczajów. I konsekwentnie, rok po roku, wznosiła Świątynię Pamięci, ponieważ zrozumiała, iż „jeśli istnieje jakiś substytut miłości, to jest nim pamięć. A więc zapamiętywanie przywraca intymność”[63]. Sobie Wdowa wyznaczyła rolę hierofanta i najwyższej kapłanki, przeprowadzającej nielicznych wybrańców (np. Nikitę Struvego) przez kolejne kręgi wtajemniczenia, która w chwilach zwątpienia przypominała sobie zapewne pewną rozmowę z autorką Różańca: „Zdumiona ilością staruszków uciekających od starych żon, [...] zapytałam Achmatową: czy i mnie porzuciłby Ośka?... Oczywiście, odpowiedziała bez wahania. Żenia [Jewgienija - T. K.] Pasternak też się uważała za niezastąpioną, a przecież Boris ją rzucił... Według jej teorii, mężczyzna, po przeżyciu siedmiu lat z kobietą, ubożeje i ucieka”[64].
Budziła też emocje. Napisano o niej – i była to opinia w kręgu ludzi dobrze ją znających powszechna – że wprawdzie „i jako osoba, i jako pisarka była ona dziełem pary poetów - Osipa Mandelsztama i Anny Achmatowej [..]”[65], że „strofy obojga poetów stawały się stopniowo częścią niej samej, jej mentalności”[66], ale sama „[...] szczerze wierzyła, że przewyższała oboje rozumem i nie tak wiele ustępowała, jeżeli w ogóle ustępowała talentem. Być może była jej potrzebna taka kompensacja za ból, okropności, poniżenia wcześniejszego życia”[67]. Nawet niezwykle życzliwa wdowie Czukowska, wyrzuciła z siebie: „W niej wszystko jest pociągające, interesujące, mądre; jedno mnie tylko przejmuje niepokojem - jej pragnienie zostania za wszelką cenę zastępcą Boga na ziemi, papieżem”[68], a Josif Brodski dodał: „Jeśli czegoś jej nie dostawało, to pokory. [...]. Była okropnie uparta, apodyktyczna, chimeryczna, przykra i przewrażliwiona; jej poglądy bywały często nie przemyślane albo oparte na zasłyszanych pogłoskach”[69]. To właśnie dlatego w Drugiej księdze- jak zauważono ostatnio - z taką konsekwencją dążyła do „[...] subtelnego, dobrze dozowanego rozcieńczenia w prawdzie nieprawdy [...]”[70].
Na szczęście, jak przypuszczam, w otoczeniu Nadieżdy Mandelsztam znaleźli się wyłącznie ludzie dobrze wychowani i nie było wśród nich aroganta, który wykrzyczałby jej prosto w twarz, co o niej się myśli i mówi (nb. większość z przytoczonych przeze mnie sądów została zapisana już po jej śmierci). A poszukiwanie „prawdy” („i tylko całej prawdy”) w tekstach Nadieżdy Mandelsztam trąci naiwnością lub złą wolą, ponieważ, po pierwsze, mistyfikacja - i wszystkie inne gry z odbiorcą - jest wpisana w poetykę wspomnień, dzienników, pamiętników i, po drugie, zapomniano o zastrzeżeniu poczynionym przez autorkę Drugiej księgi: „Pragnę mówić prawdę, tylko prawdę, ale całej prawdy nie powiem. Ostatnia prawda pozostanie ze mną - nikomu, oprócz mnie nie jest potrzebna”[71].
[1]N. Mandelsztam, Nadzieja w beznadziei, tłum. A. Drawicz, Warszawa 1997, s. 250.
[2]J. Brodski, Wspomnienia o Nadieżdie Mandelsztamowej, tłum. E. Krasińska, „Gazeta Wyborcza” 1-2 grudnia 1990, nr 280, s. 8-9.
[3]Pisała o tym Nadieżda Mandelsztam.
[4]N. Mandielsztam, Wtoraja kniga, Paris 1972, s. 159.
[5]E. Polanowskij, Gibiel Osipa Mandielsztama, Pietierburg-Pariż 1993, s. 32.
[6]Cztery jej wiersze opublikował miesięcznik „Niewa” (1998, nr 8).
[7]E. Giersztejn, Miemuary, Sankt-Pietierburg 1998, s. 424. Fragmenty tych wspomnień opublikował miesięcznik „Znamia” (Nadieżda Jakowlewna, 1998, nr 2).
[8]N. Mandielsztam, op. cit., s. 20.
[9]Ibid., s. 207.
[10]O. Mandielsztam, Sobranije soczinienij w czetyrioch tomach, t. 3, Moskwa 1991, s. 197-198. Dalej w tekście zasadniczym: S. Jest to reprint powszechnie znanego wydania emigracyjnego: O. Mandielsztam, Sobranije soczinienij w trioch tomach, pod ried. G. Struwe i B. Filippowa, t. 3, Mieżdunarodnoje Litieraturnoje Sodrużestwo 1969.
[11]M. Wołoszyn, Wospominanija [w:] Osip Mandielsztam i jego wriemia, sost. W. Kriejd i J. Nieczeporuk, Moskwa 1995, s. 113-114.
[12]Zob.: M. Kralin, Istorija odnoj fotografii [w:] tenże, Pobiediwszeje smiert’ słowo. Stat’ji ob Annie Achmatowoj i wospominanija o jejo sowriemiennikach, Tomsk 2000. W 1938 r. Jurkun został aresztowany i rozstrzelany.
[13]N. Mandielsztam, op. cit., s. 100.
[14]Ibid., s. 91.
[15]Ibid., s. 138.
[16]Ibid., s. 155.
[17]Ibid., s. 135. Motyw podporządkowania mężowi jest tu stale obecny: „Na Mandelsztama nie miałam nigdy najmniejszego wpływu [...]” (s. 113), „W Moskwie nie zdążyłam się nawet obejrzeć, jak mnie schwytał na arkan i okiełznał [...]” (s. 137), „Spoglądałam na wszystko oczyma Mandelsztama [...]” (s.154). Warto też dodać, że autor Kamienia czuł się obco nawet w kręgu twórców potencjalnie sobie najbliższych: w mieszkaniu Bułhakowów (gosposia, bona) i na pieriediłkinowskiej daczy Pasternaków dostrzegł nadmierne przywiązanie do „burżuazyjnego” standardu życia. Zob.: T. Klimowicz, Obywatele Arkadii. Losy pisarzy rosyjskich po roku 1917, Wrocław 1993.
[18]N. Czukowskij, Wstrieczi s Mandielsztamom, „Moskwa” 1964, nr 8, s. 150.
[19]I. Odojewcewa, Na bieriegach Niewy [w:] Osip Mandielsztam...,op. cit., s. 181.
[20]Zob.: E. Giersztejn, op. cit.
[21]N. Mandielsztam, op. cit., s. 155-156.
[22]Ibid.,s. 156.
[23]Ibid.,s. 158.
[24]Ibid.,s. 163.
[25]N. Mandielsztam, Wospominanija, Nju Jork 1970, s. 247. Tego zdania nie odnalazłem w polskim tłumaczeniu Andrzeja Drawicza (N. Mandelsztam, Nadzieja..., op. cit.).
[26]Cyt. wg: N. Struwe, Osip Mandielsztam, London 1990, s. 312.
[27]N. Mandielsztam, Wtoraja..., op. cit., s. 235.
[28]Ibid.,s. 274.
[29]Ibid.,s. 238-239.
[30]Cyt. wg: E. Polanowskij, op. cit.,s. 39.
[31]Cyt. wg: S. Makarienko, Olga Aleksandrowa Waksiel, http://www.peoples.ru/art/literature/poetry/contemporary/vaxel/index.html.
[32]Cyt. wg: E. Polanowskij, op. cit.,s. 40.
[33]Cyt. wg: ibid.
[34]Cyt. wg: ibid., s. 41.
[35]E. Giersztejn, op. cit.,s. 432.
[36]N. Mandielsztam, Wtoraja..., op. cit.,s. 244.
[37]E. Giersztejn, op. cit., s. 425.
[38]Ibid., s. 426.
[39]Zob.: D. Ackerman, Historia naturalna zmysłów, tłum. K. Chmielowa, Warszawa 1994.
[40]N. Mandielsztam, Wtoraja..., op. cit.,s. 242.
[41]Por. L. Widgof, Moskwa Mandielsztama, Moskwa 1998, s. 209-233.
[42]N. Iwanowa, Licznoje dieło Aleksandra Fadiejewa, „Znamia” 1998, nr 10, s. 200.
[43]„Znamia” 1991, nr 1, s. 193.
[44]N. Sztiempiel, Mandielsztam w Woronieże, „Nowyj mir” 1987, nr 10, s. 212.
[45]N. Sztiempiel, Awtobiografija [w:] Żyzn’ i tworczestwo O. E. Mandielsztama. Wospominanija. Matieriały k biografii. „Nowyje stichi”. Kommientarii i issledowanija, otw. ried. O. Łasunskij, Woronież 1990.
[46]N. Sztiempiel, Mandielsztam..., op. cit.,s. 219.
[47]Ibid., s. 221.
[48]Ibid.,s. 230.
[49]Ibid., s. 207.
[50]Ibid.
[51]Ibid., s. 209.
[52]„Znamia” 1991, nr 1, s. 198.
[53]Ibid.,s. 195.
[54]N. Sztiempiel, Mandielsztam..., op. cit.,s. 209.
[55]N. Mandielsztam, Wtoraja..., op. cit.,s. 695.
[56]Zob. T. Klimowicz, O tłustych palcach tyrana, znęcaniu się nad enkawudzistą i zegarze z kukułką [w:] O. Mandelsztam, Nikomu ani słowa..., wybór i posłowie T. Klimowicz, Kraków 1998.
[57]N. Sztiempiel, Mandielsztam..., op. cit.,s. 211.
[58]Ibid., s. 211.
[59]Ibid., s. 230.
[60]N. Mandelsztam, op. cit.,s. 345.
[61]N. Mandielsztam, Mojo zawieszczanije, bez miejsca i roku wydania, s. 2.
[62]J. Brodski, op. cit.,s. 11.
[63]Ibid., s. 10.
[64]N. Mandielsztam, Wtoraja..., op. cit.,s. 243.
[65]J. Brodski, op. cit.,s. 9.
[66]Ibid., s. 10.
[67]A. Najman, Rasskazy o Annie Achamtowoj, „Nowyj mir” 1989, nr 2, s. 99.
[68]L. Czukowskaja, Zapiski ob Annie Achmatowoj, t. 1, Moskwa 1997, s. 471.
[69]J. Brodski, op. cit.,s. 11.
[70]A. Najman, op. cit.,s. 99.
[71]N. Mandielsztam, Wtoraja...op. cit.,s. 175.
Komentarze
Prześlij komentarz