Staroświecki fortepian spoczywał na kolanach czarującej Gonzales



Teatr i polityka. 24 Krakowskie Reminiscencje Teatralne. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Alternatywnych. 25-28 marca 1999 r., pod red. Ł. Drewniaka i O. Katafiasz, Kraków 1999, s. 60-67.


/

Tadeusz Klimowicz

 /

„Staroświecki fortepian spoczywał na kolanach czarującej Gonzales”

czyli 

Petersburska szkoła absurdu

            Sankt Petersburg, postrzegany dziś jako jeden wielki cytat kulturowy, miał wpisany w swój porządek klasycyzm. Wielki budowniczy kreśląc proste linie prospektów, bulwarów i ulic kreował model świata, w którym panuje wyraźnie określona hierarchia wartości, obcy duszy rosyjskiej geometryczny ład. Już jednak romantycy (Puszkin, Gogol) dostrzegli niebezpieczeństwa zagrażające jednostce przytłoczonej bezduszną maszynerią monumentalnej stolicy, której marmurowy chłód zamiast podziwu wywoływał graniczący z obłędem odruch buntu, gdzie nieprzywidywalność zachowań szaleńca była odczytywana, jako reakcja na nieludzką, nieskazitelną, dla wielu wręcz infernalną doskonałość kompozycji układu przestrzennego grodu Piotra. Tradycję interpretowania miasta w kategoriach metafizycznych przejęli symboliści, którzy - że przywołam tu Petersburg (1913-1914) Andrieja Biełego - byli przekonani, iż na murach domów położonych na Wyspie Wasiljewskiej spod kolejnych numerów linii (1 linia, 2 linia, 3 linia, 4 linia...) wkrótce wyłonią się dobrze znane słowa: mane, thekel, fares. Niektórzy dostrzegli je 25 października (inni jeszcze 7 listopada) 1917 roku.

            Po przejęciu władzy przez bolszewików artyści kontestowali rzeczywistość odwołując się zarówno do zasad neoklasycyzmu (np. Osip Mandelsztam), jak i poetyki absurdu, groteski. Piotrogrodzko-leningradzko-radziecki karnawał zapoczątkowała grupa poetów-niczewoków, która obficie wybrylantowana w styczniu 1922 roku wystąpiła publicznie na estradzie w czarnych garniturach, białych koszulach (nakrochmalone stojące kołnierzyki, nakrochmalone gorsy) i lakierkach. Proletariacka publiczność powitała ich wyciem. Kilka lat później pojawił się na Newskim Prospekcie ekscentrycznie ubrany i ekscentrycznie zachowujący się wysoki, szczupły mężczyzna. Na początku wojny czujni obywatele kilkakrotnie zatrzymywali go jako szpiega. Daniił Charms. Był jednym z piechurów oberiuckiej Apokalipsy, którzy - zainspirowani hasłami futuryzmu, dadaizmu i surrealizmu - odrzucili popaździernikową mitologię z jej nowomową, proponując w zamian język odarty z ideologii i zachowania eskapistyczne.

            Po roku 1930 Charms, Waginow, Wwiedienski i inni wprawdzie zamilkli, ale Rosja - nazwana przez Władimira Uflanda krajem państwowego, czarnego (czy raczej czarno-czerwonego) absurdu - była już nie tyle Radziecka, co Oberiucka. Oscar Wilde miał rację twierdząc, że to rzeczywistość naśladuje sztukę. Josif Wissarionowicz w przygotowywanej do druku swojej biografii natknął się na zdanie „Stalin - to Lenin dzisiaj”, które poprawił na „Stalin jest godnym kontynuatorem sprawy Lenina, albo, jak mówi się u nas w partii, Stalin - to Lenin dzisiaj”, a w czasopiśmie „Propaganda i Agitacyja” (1938, nr 1) M. Koraczewska opowiedziała o tym, jak Lenin w przeddzień przewrotu przybył do Smolnego i „po krótkiej rzeczowej informacji towarzysza Stalina o stanie spraw [...], zatwierdził wszystkie zarządzenia  Stalina i wspólnie z towarzyszem Stalinem stanął na czele powstania”. Z kolei w prozie rosyjskiej lat trzydziestych, w związku z narastaniem psychozy wojennej, pisano coraz częściej o potrzebie czujności, a jedną z głównych postaci literatury socrealistycznej - obok przodownika pracy - staje się teraz wartownik strzegący granic (resp. koszar, ważnego obiektu, itp.). Do redakcji wszystkich czasopism zaczęły napływać więc teksty nawiązujące do obowiązującej, pożądanej fabuły i miesięcznik „Znamia” (1934, nr 5) z prawdziwą dumą przedstawił wyróżniające się opowiadania: 1) Młody czerwonoarmista stoi na warcie. Jego kolega, jak on komsomolec, wraca z przepustki z dwudziestominutowym spóźnieniem. Nie reaguje, niestety, na okrzyk wartownika i nie zatrzymuje się. Po strzale ostrzegawczym, pada drugi - śmiertelny. „Dowódca po ojcowsku obejmuje bohatera i wyraża pochwałę w rozkazie”; 2) Młody czerwonoarmista stoi na warcie. Myśli o chorej żonie. Nagle widzi ją zdrową i piękną, bo - jak się wyjaśnia - już wyzdrowiała i przyjechała go odwiedzić. Nie rozumie jednak, że mąż musi ją potraktować zgodnie z regulaminem i kiedy zabrania jej podejść - nie reaguje. Mało tego. Idzie w stronę budki wartowniczej nawet po oddaniu strzału ostrzegawczego. Po drugim - pada zabita. „Dowódca wyraża mu podziękowanie”; 3) Młody czerwonoarmista stoi na warcie. Strzeże fabryki. Zakochuje się w pracującej tam komsomołce, a ona zakochuje się w nim. Spotykają się w jego budce wartowniczej. On chce się z nią ożenić. Ona w zasadzie się zgadza, ale wyznaje w tajemnicy, ze jest córką białego generała. Mimo to żołnierz trwa w miłości i nie zmienia planów matrymonialnych. Dziewczyna uderza go w twarz i odchodzi, a czerwonoarmista zostaje wkrótce aresztowany. Jego ukochana nie była bowiem wrogiem ludu, lecz uczciwą i zaangażowaną komsomołką sprawdzającą lojalność swego przyszłego męża. O tym się wprawdzie nie mówi, ale tym razem, to zapewne jej „dowódca wyraził podziękowanie”.

            Po wojnie - już tej realnej, z traumatycznymi doświadczeniami blokady - powrócono w Leningradzie do poszukiwań antidotum na schizofrenię zachowań rytualnych i okazało się, że wojna nie zabiła tęsknoty za bohemą. W 1951 roku czterech osiemnastolatków (Kondratow, Sokolnikow, Krasilnikow, Michajłow), studentów pierwszego roku, ubranych w rubaszki, wysmarowane dziegciem buty z cholewami usiadło na uniwersyteckim korytarzu i jedząc polewkę z chleba i cebuli wyśpiewywało piosenki do tekstów znanego futurysty Wielimira Chlebnikowa. Dwóch z nich relegowano z uczelni, ale na szczęście udało się im powrócić na studia po trzech latach (czyli zapewne po odbyciu służby wojskowej). Na leningradzkich ulicach, jak przed dwudziestu czy trzydziestu laty, znów pojawili się dandysi. Ten pierwszy (Aleksiej Sorokin) pamiętał wszystkich deputowanych do Dumy Państwowej, nosił surdut, laseczkę, miał wypielęgnowaną bródkę i najchętniej posługiwał się słownictwem, w wyrafinowany sposób łączącym podniosłość stylu z wulgaryzmami. Któregoś dnia o świcie wyrwał drzewko z korzeniami, obudził malarza Anatolija Biełkina i z właściwą sobie elegancją powiedział: „Przyniosłem kwiaty dla Pańskiej małżonki”. Był niezwykłym elementem smutnego pejzażu, odmieńcem budzącym agresję milicjantów, którzy pałkami próbowali wybić jego inność. Ten drugi - tajemniczy nieznajomy w kanotier, z laseczką, z niebieską sztuczną różą w butonierce - przechadzał się, nieustannie poprawiając rękawiczki glacé, po Newskim Prospekcie. Co jakiś czas zwalniał kroku, przystawał, wypatrywał kogoś sobie tylko znanego po drugiej stronie ulicy i pozdrawiał uchylając kapelusz. Ten trzeci, znany poeta Władlen (wbrew pozorom takie imię wymyślili bolszewicy, a nie oberiuci) Gawrilczik, na początku lat pięćdziesiątych zwyciężył podobno w crossie im. Ławrientija Berii. Ten czwarty (Aleksandr Kalinkin) ofiarował Elisabeth Taylor kwiatuszki i walonki. Ten piąty (Michaił Szemiakin) wspólnie z grupą znajomych inscenizował żywe obrazy i na przykład w Ogrodzie Michajłowskim w słoneczne dni parokrotnie odtworzono Śniadanie na trawie Maneta.

            W powstaniu i funkcjonowaniu niezależnej kultury leningradzkiej w latach sześćdziesiątych ważną rolę odegrały na nowo, po wielu latach, otwierane kawiarnie. „Buratino”, „Biełyje noczi”, „Podmoskowje” (czyli późniejszy, kultowy „Sajgon”) były miejscem spotkań cyganerii artystycznej, hochsztaplerów, nawiedzonych mistyków, zapoznanych geniuszów i ich muz. Wszyscy oni - jak cała ówczesna inteligencja rosyjska - byli zafascynowani kulturą polską (poezją Poświatowskiej, reprodukcjami w czasopiśmie „Polsza”, filmami Wajdy, Kawalerowicza, Munka i Hasa, muzyką Lutosławskiego i Pendereckiego, dramaturgią Mrożka i Różewicza, teatrem Grotowskiego, prozą Lema). W jednej z takich kawiarenek, na Małej Sadowej - gdzie często gościli Arkadij Norinski, inżynier Walera (noszący zawsze przy sobie przybory myśliwskie), poeta i kucharz Michaił Jupp, pani zwana Dulcyneą (bez względu na porę roku w słomkowym kapeluszu i koronkowych strojach), Aleksandr Umanski, Aleksandr Barannikow, Kiriłł Wowk, Sazonka (alias Sozonka, mówiący o sobie, że jest funkcjonariuszem KGB) - w połowie lat sześćdziesiątych zrodził się program grupy Chelenuktów, rosyjskiej mutacji beatników.

            Artykulik wstępny Chelenuktów Władimira Erla (pseudonim Władimira Gorbunowa, ur. 1947) i Dmitrija Makrinowa (1946) został wprawdzie napisany 16 września 1966 roku, ale już kilkanaście miesięcy wcześniej obaj autorzy tego manifestu oraz Wiktor Niemtinow (1947), Aleksandr Mironow (1948), Natalia Fiediuczek, Siergiej Dorofiejew (1947), Aleksiej Chwostienko (1940) wraz z licznym gronem sympatyków (Aleksandr Altschuler, Leonid Aronzon, Leon Bogdanow, Henri Wołochonski, Jurij Galecki, Leonid Jentin, Konstantin Kuźminski, Siergiej Nikołajew, Oleg Ochapkin) stworzyli „teatr absurdalnej codzienności” (określenie Stanisława Sawickiego), w którym sami występowali w roli aktorów i (najczęściej) widzów. W poszukiwaniu swych korzeni artystycznych odwoływali się do twórczości Koźmy Prutkowa, futurystów, dadaistów, niemieckojęzycznej awangardy lat sześćdziesiątych. Wzruszały ich dzieła grafomanów, słyszeli o sztuce kampu opisanej przez Susan Sontag (przypomnijmy: „Kamp widzi wszystko w cudzysłowie. [...]. Dostrzegać kamp w przedmiotach i ludziach, to pojmować Bycie-jako-granie-Roli. W ten sposób metaforę życia jako teatru przenosi się w sferę wrażliwości”, „Kamp jest konsekwentnie estetycznym przeżywaniem świata. Wyraża zwycięstwo ‘stylu’ nad ‘treścią’, ‘estetyki’ nad ‘moralnością’, ironii nad powagą”), czytali egzystencjalistów (np. niektóre eseje Alberta Camusa), chętnie sięgali po prace z zakresu psychiatrii (radziecka rzeczywistość była dla nich przypadkiem klinicznym), ocierali się o filozofię zen. Natomiast bardzo słabo - co nie powinno budzić szczególnego zdumienia (brak wznowień, utrudniony dostęp do księgozbiorów bibliotecznych) - znali teksty oberiutów. Sami chętnie pisali dramogedie i wiersze takie, jak ten Mironowa i Erla: „Staroświecki fortepian spoczywał na kolanach czarującej Gonzales”, ale przede wszystkim - jak na homo ludensprzystało - byli zajęci ośmieszaniem obowiązujących modeli zachowań, ubierania się, mówienia i kreowaniem „alternatywnego wariantu artystycznego funkcjonowania w społeczeństwie radzieckim” (S. Sawicki). Chelenukci chętnie aranżowali happeningi z udziałem znajdujących się w pobliżu osób (np. Mironow i Erl wywołali straszliwy skandal w jakiejś stołówce, prowadząc głośną rozmowę o tym, że każda sprzedawana tu maślana bułka waży o gram mniej niż nakazuje norma), brali aktywny udział w oficjalnym życiu kulturalnym - namiętnie oglądali filmy zaangażowane w dzieło budowy komunizmu (ale też poranki dla dzieci), bywali w filharmonii na koncertach muzyki kompozytorów republik związkowych (np. karelskich), z zapartym tchem śledzili losy bohaterów opery Dwaj kapitanowie opartej na powieści Wieniamina Kawierina. Bywali w ZOO i robili - nieustannie zmieniając kreacje - wiele zdjęć w ulicznych automatach. Działalność tej grupy zamiera w roku 1970, ale wielu jej przedstawicieli zapisało w przyszłości kolejne rozdziały w dziejach niezależnej kultury.

            W latach siedemdziesiątych ukazały się w Leningradzie pierwsze samizdatowskie czasopisma literackie („Czasy” Borisa Iwanowa i „37” Wiktora Kriwulina); w latach siedemdziesiątych, posługując się amatorskimi kamerami, kręcono filmy nawiązujące do poetyki Andy Warhola („nekrorealistyczne kino” Jufita i Juchanowa); w latach siedemdziesiątych władze zezwoliły na zorganizowanie w Domu Kultury im. Gaza (1974), a następnie (1975) w Domu Kultury „Niewskij” wystaw sztuki niezależnej (malarstwo, rzeźba) - nie wyrażono jednak zgody na demonstrację bluźnierczego, szargającego świętości bolszewickie obrazu Kiriłła Millera Lennon w Gorkach. Ostatnimi znaczącymi postaciami w teatrze codzienności byli/są Siergiej Bugajew, Siergiej Kuriechin, Timur Nowikow i artyści wchodzący w skład grupy „Mit’ki”.

            Powstała ona w 1982 roku w środowisku undergroundowych malarzy leningradzkich (m. in.: Andriej Filippow, Olga Fłorienska, Aleksandr Fłorienski, Wasilij Gołubiew, Władimir Jaszke, Andriej Kuzniecow, Dmitrij Szagin, Wiktor Tichomirow). Jej założycielem był współtwórca postmodernizmu rosyjskiego (Maksim i Fiodor) Władimir Szynkariow (ur. 1954), ale swą nazwę zawdzięcza ona Dmitrijowi Szaginowi, do którego ojciec zwykł zwracać się Mitiok. Tym pieszczotliwym zdrobnieniem zaczęli się posługiwać także przyjaciele i już dla nikogo nie było wątpliwości, że nieformalna grupa artystów powinna się nazywać „Mit’ki”. Rozumienia sztuki uczyli się u Koźmy Prutkowa (jak Chelenukci) oraz oberiutów i zaproponowali światu naiw-art w wydaniu dla intelektualistów z odniesieniami do buddyzmu, światowego malarstwa, klasycznej literatury rosyjskiej. Jak napisał dobrze ich znający poeta petersburski Wiktor Kriwulin: „są celowo naiwni, infantylni, wyjątkowo dobroduszni”. Rzeczywistość w wymiarze politycznym nigdy ich nie interesowała, byli dalecy zarówno od jej akceptowania, jak i negowania. Nie chcieli jej zmieniać, pragnęli jedynie ją oswoić. Byli poza i ponad. Nie mieli w sobie agresji, nie nawoływali do walki i sami jej unikali, „Mit’ki - czytamy w ich manifeście - są niezwyciężeni, dlatego że nikogo nie chcą zwyciężyć”. Byli - czas przeszły, bo jednak ich drogi się rozchodzą - bractwem szalonych artystów w czasach Breżniewowskiego zastoju z własnym systemem znaków (rytualnych powitań, pożegnań, zachowań, słów), hierofantami otaczającymi kultem marynarskie koszulki w paski (nawet Puszkin na ich rysunkach pojawiał się w takim gustownym wdzianku). Życiotwórczość „Mit’kow” jest też nierozłącznie związana z alkoholem, ponieważ - jak zwierzał się Annie Żebrowskiej Aleksandr Fłorienski - „W latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych picie było modne. Kto nie pił, był albo karierowiczem, albo donosicielem, albo - w najlepszym przypadku - miał chorą wątrobę. Ale wtedy pił mało. Wszyscy normalni, przyzwoici ludzie - Wysocki, Wieniczka Jerofiejew - pili”. Wtedy też podobno prawdziwego „Mit’ka” poznawało się w miejscach publicznych po tym, że do guzika miał przyczepioną tabliczkę z następującą informacją: „Jestem pijany. Proszę mną nie potrząsać i nie zostawiać mnie w pozycji leżącej, tylko odprowadzić do domu: ulica..., mieszkanie...” 

            A tak na marginesie. 28 grudnia 1968 roku Leonid Breżniew uczestniczył w Mińsku w obchodach 50-lecia powstania Białorusi Radzieckiej. W Pałacu Sportu odbyło się uroczyste posiedzenie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Białorusi, Rady Najwyższej i Rady Ministrów Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Na stołach królował alkohol. Breżniew pił wyjątkowo mało, ponieważ musiał wcześniej opuścić Mińsk. Na pożegnanie powiedział: „Posiedziałbym jeszcze z wami, ale nie mogę, mam sprawy. A wy, towarzysze, pijcie, pijcie! I pilnujcie sąsiada, żeby wychylał kieliszek do dna. O, towarzysz Maszerow [Piotr Maszerow (1918-1980) - od 1965 pierwszy sekretarz KC KPB] nalewa, a nie pije! Jak tak można, tak się nie godzi”.

            Do historii przeszły też cztery wyprawy kilku członków grupy do wsi Fierapontowo, na ziemi wołogodskiej, gdzie znajduje się czternastowieczny zespół klasztorny. Freski z tamtejszego soboru nie mają w powszechnej opinii sobie równych wśród zabytków sztuki staroruskiej. W 1998 roku Aleksandr Fłorienski na prośbę tygodnika „Ogoniok” sporządził - imitujące zapiski z podróży sentymentalno-romantycznych - Notatki o wpływie wsi Fierapontowo guberni Wołogodskiej na życie i twórczość Mit’ków. Z pierwszej wyprawy (sierpień 1983; wtedy Mit’ki nie były jeszcze „Mit’kami”) autor zapamiętał, że alkohol sprzedawano przez cały dzień bez żadnych ograniczeń; podczas drugiej (sierpień 1985) alkohol można było kupić od drugiej do siódmej, ale wciąż w wielkich ilościach, bez kłopotu (króluje „niedrogie i smaczne” wino „Wieczorny dzwon”) i wtedy to właśnie „Przeprowadzamy we dwójkę z Filem [Filippowem] ważny eksperyment O bezpośrednim wpływie alkoholu na podniesienie jakości malarstwa. W tym celu kupujemy po dwie butelki ‘Wieczornego dzwonu’ (rubel osiemdziesiąt) na twarz i po rozłożeniu farb wypijamy całe wino. A potem rysujemy po jednym obrazie. Eksperyment zakończył się sukcesem. A więc wreszcie nie było już żadnych wątpliwości, że cudów nie ma i alkohol nie poprawia jakości malarstwa...”; wyprawa trzecia (sierpień 1986) upływa pod znakiem Gorbaczowowskiej prohibicji - w wiejskim sklepiku można było kupić jedynie koniak, szampan i wodę kolońską, ale po jakimś czasie w sprzedaży pozostały już tylko drogie perfumy francuskie i „Mit’ki” piją kradziony bimber; czwarta podróż (czerwiec 1988) do monasteru upłynęła pod znakiem kartek na alkohol, ale na szczęście zapobiegliwi artyści byli zaopatrzeni przez zaprzyjaźnioną służbę zdrowia w spirytus ze szpitalnych rezerw. Aha, kiedyś też przez parę minut oglądali freski. Fłorienski kilkakrotnie, co warte podkreślenia, w swojej krótkiej relacji ucieka się do pastiszu o wyraźnie oberiuckim rodowodzie (np. opis spotkania z kimś powszechnie znanym - „Płynęliśmy jakoś tak z Kolą Czechinem na łódce z Czełkowa do Fierapontowa pić piwo w stołówce. Wchodzimy, a tam pije piwo Biełła Achmadulina. No to my też napiliśmy się piwa i popłynęliśmy z powrotem” czy pochwała geniuszu prostego wieśniaka rosyjskiego - „W muzeum fierapontowskim widzieliśmy drewniany rower, stworzony przez tutejszego mieszkańca w 1912, jak się zdaje, roku, a więc wtedy, gdy setki modeli angielskich DUX na nadmuchiwanych oponach DUNLOP były powszechnie dostępne”). 

            Całe szczęście, że przynajmniej bohaterowie powiastki Szynkariowa rozprawiają o filozofii: „Pewnego razu Maksym spytał, w czym, zdaniem Piotra, zawiera się sens zen.

            Zen - powiedział Piotr, który lubił porównania subtelne, lecz niedalekie - to sztuka nalać dwie pełne szklanki wódki z jednej ćwiarteczki.

            - Z pustej - dorzucił Wasyl.

            Maksym przeniósł wzrok na Fiodora.

            - I wódki nie wypić - rzekł Fiodor.

            Maksym z zadowoleniem kiwnął głową, powiedziawszy:

            - I do szklanek nie nalać” (Maksym i Fiodor, tłum. J. Zamojski).

            Sława nadeszła do nich z Zachodu. Wraz z nią pieniądze i rozgłos w kraju. Pojawili się też liczni naśladowcy (myślę tu o dorobku wyłącznie artystycznym) zwani „nowymi Mit’kami”. Teraz Szynkariow i jego przyjaciele nie ograniczają się do malarstwa i grafiki, ale piszą i ilustrują książki (por. m. in. wydany w petersburskiej oficynie Iwana Limbacha poemat Timura Kibirowa Gdy Lenin był mały w opracowaniu graficznym Fłorienskiego), zajmują się muzyką, produkują filmy animowane (np. Mit’ki nikogo nie chcą zwyciężyć albo MIT’KIMAJ[I]OK, 1992), urządzają akcje typu performance, prowadzą działalność wydawniczą (czasopisma, książki), często pojawiają się w programach telewizyjnych. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych przygotowano dla jednego z wydawnictw rosyjskich Encyklopedię Mit’kowską,w którejjak informuje Fłorienski - znalazły się między innymi hasła Genealogia Mit’kówMit’ki a literaturaMit’ki a filmMit’ki a podróże. „Troickij Most” nie wywiązał się z umowy i odsprzedał licencję oficynie francuskiej, ale ta również wstrzymuje publikację tej pasjonującej zapewne książki. Fanom grupy znane są jak dotąd jedynie fragmenty Alfabetu mit’kowskiego.

            Grupa zyskała, może nawet wbrew sobie samej, status gwiazdy popkultury i trafiła pod strzechy - stała się obiektem zainteresowania prasy bulwarowej. W połowie lat dziewięćdziesiątych „Mit’ki” (no może nie w komplecie) - po pobycie (1993) w amerykańskim ośrodku dla osób uzależnionych od alkoholu - znaleźli się wśród rosyjskich animatorów ruchu Anonimowych Alkoholików. Jak wiele jednak na to wskazuje, nie należą do szczególnie ortodoksyjnych wyznawców idei AA i media skwapliwie informują o każdym przypadku mit’kowskiego zapomnienia się.

            O niesłabnącej popularności „Mit’ków” najlepiej świadczy nagrana z ich udziałem kaseta magnetofonowa, na której znalazły się między innymi: Na pole tanki grochotali (z filmu Na wojnie, kak na wojnie), Mołodoj moriak„Wariag”Morskaja piesniaRaskinułos’ morie szyrokoNa sopkach Man’czżuriiPo moriam, po wołnamPleszczut chołodnyje wołnyTaczankaJa lublu tiebia, żyzn’, czyli piosenki o różnym charakterze (np. patriotyczne), ale powszechnie znane, niezmiernie popularne i stale obecne w rosyjskim repertuarze biesiadnym. Grupa (wsparta przez zaprzyjaźnionych artystów) posłużyła się ledwie zauważalnym (czy może raczej: ledwie słyszalnym) pastiszem, który - jak na to zjawisko przystało - bardzo subtelnie zaznacza swoją obecność w próbie odtworzenia klimatu towarzyszącego śpiewającym przy stole. Potencjalnymi słuchaczami (i, co równie ważne, nabywcami) tej kasety są więc zarówno odbiorcy nie wątpiący w szczerość intencji wykonawców, odczuwający z nimi bliskość („Piją jak my i śpiewają jak my”), u których te utwory nieodmiennie wywołują falę wzruszeń, jak i ci mniej prostoduszni, sytuujący nagrania w kręgu karnawałowo-maskaradowym, czyli w kontekście zachowań właściwych znanej sobie wcześniej grupie. Do podobnego zabiegu na polskim rynku muzycznym uciekł się Muniek Staszczyk z zespołu rockowego T.Love nagrywając piosenki z repertuaru Stanisława Grzesiuka.

            Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zapomniany i osamotniony umierał w Sankt Petersburgu ostatni oberiuta, Igor Bachtieriew (1908-1996). Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wydawnictwo „Wagrius” przygotowało dzieła zebrane „Mit’ków” (Mit’ki. Sobranije soczinienij). Dwukrotnie opadła kurtyna w dwudziestowiecznym teatrze absurdu - tragicznie i tragikomicznie.


Bibliografia

Dobrienko J., Mietafora własti. Litieratura stalinskoj epochi w istoriczeskom oswieszczenii, München 1993.

Fłorienskij A., „Wieczernij zwon” niedorogoj i wkusnyj. Zamietki o wlijanii dieriewni Fierapontowo Wołogodskoj gubiernii na żyzn’ i tworczestwo mit’kow, „Ogoniok” 1998, nr 31.

Fłorienskij A., Mit’kowskaja azbuka, „Ogoniok” 1998, nr 38.

Grojs B., Utopija i obmien, Moskwa 1993, s. 358.

Kriwulin W., Ochota na Mamonta, Sankt-Pietierburg 1998.

Łysienko A., Andriej Bitow: „Mit’ki na granice wriemieni i prostranstwa”, „Ogoniok” 1997, nr 16.

Michajłow A., Toczka puli w konce (Żyzn’ Majakowskogo), Moskwa 1993.

Mit’ki, opisannyje W. Szynkariowym i narisowannyje A. Fłorienskim, Leningrad 1990.

Nienaszew S., Piłatow S., Dieti andergraunda, Leningrad 1990.

Nikitina T., Tak goworit mołodioż. S³owar’ slenga, Moskwa 1996.

Razzakow F., Żyzn’ i smiert’ Władimira Wysockogo, Moskwa 1994, s. 80.

Sawickij S., Chielenukty w tieatrie powsiedniewnosti. Leningrad. Wtoraja połowina 60-ch godow, „Nowoje litieraturnoje obozrienije” 30, 1998.

Sontag S., Notatki o kampie, tłum. W. Wartenstein, „Literatura na Świecie” 1979, nr 9.

Szynkariow W., Maksym i Fiodor. Jeż domowy, tłum. J. Zamojski, Poznań 1997.

Ufland W., K starszym brat’jam, „Nowoje litieraturnoje obozrienije” 26, 1997, s. 284.

Żebrowska A., Morze wódki i butelka samogonu, „Gazeta Wyborcza” 23 lipca 1997.

Komentarze

Popularne posty