Kochana! Nie rozrabiaj, nie pij, nie choruj, nie rodź... (Władimir Wysocki)

[w:] T. Klimowicz, Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach, Wrocław 2005. /

Tadeusz Klimowicz

/

„Kochana! Nie rozrabiaj, nie pij, nie choruj, 

nie rodź...”

(Władimir Wysocki)

 /



Władimir Wysocki. https://russia.tv/brand/show/brand_id/10229/


 

Osoby:

·    Władimir Wysocki (1938-1980) – Aktor. Poeta. Pieśniarz. Trzeci mąż Mariny Vlady.

·    Iza Żukowaprimo voto Mieszkowasecundo voto Wysocka (1937-2018) – Aktorka. Pierwsza żona (1960-1965) Władimira Wysockiego.

·    Ludmiła Abramowaprimo voto Wysockasecundo voto Owczarienko (1939) – Aktorka. Druga żona (1965-1970) Władimira Wysockiego.

·    Arkadij (1962) i Nikita (1964) Wysoccy - Synowie Władimira Wysockiego i Ludmiły Abramowej. Starszy jest scenarzystą, młodszy – aktorem, a od 1996 r. dyrektorem Muzeum Wysockiego w Moskwie.

·   Marina Vlady, właśc. Marina Catharine de Poliakoff-Baidaroff (1938) – Trzecia żona (1970-1980) Władimira Wysockiego. Aktorka francuska „[...] pochodząca z rodziny rosyjskich emigrantów. Jako dziecko występowała w balecie Opery Paryskiej pod pseudonimem Marina Versois. Na ekranie debiutowała w 1949. Za rolę w filmie Przed potopem A. Cayatte'a (1954) otrzymała nagrodę Suzanne Bianchetti. Największy sukces przyniosły jej filmy: Czarownica A. Michela (1955) i Ape Regina M. Ferreriego (1963, nagroda w Cannes). Ponadto wystąpiła w filmach: Zbrodnia i kara G. Lampina (1956), Falstaff  O. Wellesa (1966), Dwie lub trzy rzeczy, które wiem o niej J. L. Godarda (1966), One dwie M. Mészáros (1977), Splendor E. Scoli (1989)”. Tę notkę encyklopedyczną warto uzupełnić o jeszcze dwie informacje: scenariusz Czarownicy powstał na podstawie Olesi Aleksandra Kuprina, Vlady zagrała również w kilku filmach rosyjskich (np. w Temacie na niewielkie opowiadanie Siergieja Jutkiewicza pojawiła się w roli zakochanej w Czechowie Liki Mizinowej).

·   Oksana Afanasjewa (1960) – Studentka Instytutu Tekstylnego (dziś projektantka kostiumów teatralnych). Ostatnia miłość Władimira Wysockiego.


W latach sześćdziesiątych mieszkańcami masowej wyobraźni milionów Rosjan zostały dzieci odwilży: kosmonauta Jurij Gagarin, aktor Aleksiej Batałow, piosenkarz Muslim Magomajew, pisarze Wasilij Aksionow i Jewgienij Jewtuszenko, sportowcy Walerij Brumel i Walerij Woronin. Wielbiły ich tłumy, akceptowały władze partii. Byli potrzebni, ponieważ odnosili sukcesy, ponieważ byli młodzi, przystojni i uśmiechnięci. To ich twarze miały symbolizować nową Rosję, to oni stali się pop-ikonami Rosji Chruszczowa i w radzieckiej mitologii zyskali status półbogów. Jednak nie wszyscy oparli się pokusom – bo taki jest los gwiazd kultury masowej, bo „tak trudno być Bogiem” – jakie niesie za sobą funkcjonowanie w nowym wydaniu kultu jednostki.

Przydarzyło się to między innymi Walerijowi Woroninowi, którego powszechnie uznawano za najlepszego obok Lwa Jaszyna piłkarza rosyjskiego i wymieniano w gronie najlepszych futbolistów europejskich. Panie urzeczone jego urodą, nazywały go „radzieckim Alanem Delonem” i walczyły o jego względy. Panowie (wśród nich początkujący aktor Władimir Wysocki) urzeczeni jego grą, nazywali go „radzieckim Pele” i zapraszali do restauracji. Ani jednym, ani drugim Woronin nigdy nie odmawiał. Często po całej nocy spędzonej w towarzystwie damsko-męskim grał i jak zawsze był wyróżniającym się zawodnikiem. Kiedyś wcześniej niż zwykle opuścił kolejną knajpę i z grupą przyjaciół znalazł się w okolicach Dworca Leningradzkiego. Tam wpadł na pomysł, że następnych kilkadziesiąt godzin warto spędzić nad Newą. Na jego widok kierownik słynnego ekspresu „Krasnaja Strieła” – nie zadając głupich pytań (bilety, pieniądze) – wpadł w zachwyt, umieścił w pustym przedziale i zadbał, by niebiańskiemu pomocnikowi klubu „Torpedo” nie zabrakło w podróży stosownych trunków i adekwatnych zakąsek. W Leningradzie wniebowzięty taksówkarz - nie zadając głupich pytań (pieniądze) – zawiózł Woronina i jego znajomych do najlepszego wtedy hotelu w mieście („Oktiabr’skaja”). Tu również nie zadawano głupich pytań (rezerwacja, pieniądze) i natychmiast zaprowadzono do apartamentu. Nastrój ogólnej euforii, który opanował „Październikowy”, przełożył się na szampan i czarny kawior. Następnej nocy, zaspokoiwszy swoją ciekawość świata, podróżnicy wsiedli (wciąż bez biletów) do tego samego ekspresu „Krasnaja Strieła” i szczęśliwie powrócili do stolicy. Kierownik pociągu w dowód wdzięczności otrzymał od piłkarza bilet na mecz Związek Radziecki – Brazylia. Woronin oczekiwał, iż wyjdzie zwycięsko z pojedynku z Pele. Gospodarze przegrali i przegrał Walerij, ośmieszony parokrotnie przez swego wielkiego rywala. Po tych dziewięćdziesięciu minutach zrozumiał, że nigdy nie dorówna brazylijskiemu geniuszowi i to był to początek końca wybitnego piłkarza. Przegrał też jako playboy – próby uwiedzenia Sophii Loren zakończyły się kompletnym fiaskiem. Włoska aktorka całkowicie go zignorowała. Na otarcie łez pozostała powtarzana przez wszystkich plotka, jedna z tych legend miejskich (Urban Legends) – Walerij i Sophia zostali kochankami, każdą wolną chwilę spędzają wspólnie w Soczi. Teraz w jego życiu było coraz więcej miejsca na alkohol i pijane zachwyty restauracyjnych klakierów, a coraz mniej na sport. Aż wreszcie któregoś dnia zasnął za kierownicą swojej „Wołgi” (z dumą powtarzał: „Wersja eksportowa”) i obudził się dopiero po wjechaniu pod ciężarówkę. Nie miał prawa przeżyć, ale przeżył. Twarz, w którą z narcystycznym zachwytem tak lubił się wpatrywać, bezpowrotnie zniknęła po rozpaczliwych próbach chirurgów zrekonstruowania na nowo jego czaszki. Zdesperowany wrócił na boisko, ale wkrótce zrozumiał, że to koniec. Zapomniany przez wszystkich - już nie był potrzebny ani tłumom, ani partii - żebrał teraz o alkohol w podrzędnych restauracjach. Przy sobie miał zawsze paszport i jakąś szklankę czy słoik. Dowód tożsamości – żeby przekonać wątpiących, że to on jest tym słynnym piłkarzem; do naczynia wlewano mu wódkę. A gdy już przestała działać magia nazwiska, to zaczął się powoływał się na znajomość z Wołodią. Zmarł w maju 1984 roku. O cztery lata przeżył kolejnego idola połowy mieszkańców ZSRR, na którego rachunek się upijał. Obu ich los obdarzył talentem, obu im pozwolił zaznać smaku popularności i obu – dla równowagi – wyposażył w niezwykle sprawnie działający mechanizm autodestrukcji. 

            Władimir (Wołodia) Wysocki - to nie był hipnotyzujący kobiety latin Loverhomme fataléjak d’Anthés, Delon czy Woronin; to nie był obdarzony wdziękiem upadłego anioła slavic Lover, jak pszeniczno-amorkowaty Jesienin. W karcie ewidencyjnej, sporządzonej dla potrzeb „Mosfilmu” w 1974 roku, napisał: „Wzrost - 170 cm., waga - 70 kg., kolor włosów - jasny, kolor oczu - zielony. Instrument - gitara, fortepian. Taniec - tak. Śpiew - tak. Stawka miesięczna - 150 rub., stawka za dzień zdjęciowy - 40 rub.”[1]. Nie napisał, że swoim głosem zniewala słuchaczki, jak kiedyś Majakowski, że niezwykle twórczo rozwija jedno z programowych haseł kontrkultury lat sześćdziesiątych („Sex, Drugs & Rock’N’Roll”) i że brzmi ono teraz: „Vodka, Sex, Drugs & Ballads”. 

            Początki były jednak trudne – zarówno te sypialniane, jak i sceniczne. Nie wyróżniał się ani wyglądem zewnętrznym (później te kompleksy nie miały dla niego większego znaczenia, ale kobiety swego życia nadal prosił, by nie stawały obok – były wyższe), ani strojem (prezentował się fatalnie nawet w jakiejś trofiejnej marynarce, wyszabrowanej czy kupionej przez ojca, który służył w armii okupującej Niemcy), ani głosem (jeszcze nie umie korzystać z charakterystycznej chrypki), ani talentem (po ukończeniu studia długo grywał ogony w spektaklach dla dzieci[2]). Pozostałby jeszcze jednym brzydkim kaczątkiem (mutacja radziecka, późnoodwilżowa – marna gra na gitarze i śpiew; warianty: ognisko, piosenki turystyczne / kapustnik, folklor miejski, czyli najczęściej błatnyje piesni), gdyby nie skomponował pierwszej melodii i nie napisał do niej tekstu. Całe jego życie dzieli się na to banalne, anonimowe, mniej ważne, kacze, przed pierwszym publicznym koncertem i to prawdziwe, łabędzie, wysockie, po. 

Przed była pierwsza dziewczyna, pierwsza miłość, pierwsza żona, pierwsza zdrada, pierwsze dziecko. 

Był taki radziecki zwyczaj - występującej gwieździe (piosenkarzowi, pisarzowi, aktorowi) publiczność mogła zadawać pytania. Na kartkach. Anonimowo oczywiście. Bohater wieczoru nie odpowiadał oczywiście na wszystkie. Wybierał, komentował. 21 lutego 1980 roku na koncercie Wysockiego padło pytanie: „Czy pamięta Pan swoją pierwszą miłość?”. Poirytowany odpowiedział: „Na pytania dotyczące życia osobistego nie odpowiadam – ile razy byłem żonaty, rozwiedziony, i tak dalej. A co się tyczy ‘pierwszej miłości’ – oczywiście, pamiętam. Jest przecież pierwsza, jak można zapomnieć?”[3]Podobno – tak twierdzą dobrze poinformowani - była to Natasza Pietrowa mieszkająca pod kultowym adresem: Bolszoj Karietnyj. 

Więcej, co nie znaczy wszystko, wiadomo o jego pierwszej żonie. „Tu, do mieszkania na Pierwszej Mieszczańskiej 76 – opowiadała matka Władimira, Nina Wysocka - pewnego razu wieczorem Wołodia przyszedł z dziewczyną. Była burza, deszcz lał jak z cebra.

            - Mamusiu, to jest Iza z mojego studio, przeczeka u nas deszcz...

            [...]. Piliśmy herbatę, Wołodia, jak zawsze, bawił nas zabawnymi historiami. Tak minęła moja pierwsza znajomość [oczywista niezręczność stylistyczna w oryginale - T. K.] z przyszłą żoną mojego Wowoczki”[4]. Według innej, bardziej wiarygodnej, wersji prezentacja wyglądała zupełnie inaczej: „Poznaj, to jest moja żona”[5].



Iza Żukowa i Władimir Wysocki. Początek lat 60. Wysocki w tej samej - tak mi się wydaje - marynarce pojawi się na ślubie z Abramową. https://kp.ua/culture/613403-skonchalas-pervaia-zhena-vysotskoho-k-kotoroi-on-ezdyl-v-kyev



            Iza Żukowa urodziła się w mieście Gor’kij (obecnie: Niżnij Nowgorod) na początku 1937 roku. Rodzice zaakceptowali propozycję babci, by dziewczynka nosiła imię Izabiełła, ale „[…] ojciec po drodze do zagsuzapomniał drugą połowę i pozostało krótkie i dziwne - Iza”[6]. Jako szesnastolatka[7]wyszła za mąż za dwudziestopięcioletniego brata koleżanki ze szkoły, ale wkrótce trafiła do studio MCHAT-u i niemal („niemal” dodałem ze względu na dziecko) zapomniała o jakimś tam panu Mieszkowie. Jego miejsce w jej sercu zajął wkrótce niejaki pan W. Po zdobyciu dyplomu, wiosną 1958 roku, Izę skierowano do pracy w Teatrze im. Łesi Ukrainki w Kijowie. Początkowo Wysocki, wciąż jeszcze przecież studiujący, w każdą sobotę jechał do Kijowa i wracał w poniedziałki rano. Z dworca jechał od razu na zajęcia. W marcu 1960 roku Żukowa-Mieszkowa uzyskała rozwód i 25 kwietnia poślubiła najbardziej znanego wkrótce mieszkańca Pierwszej Mieszczańskiej[8]

Na tym w zasadzie zakończyła się historia tego małżeństwa. A wszystkiemu były winne przestrzenie imperium. Władimira bowiem, gdy już zakończył edukację, zaangażowano do teatru moskiewskiego (im. Aleksandra Puszkina). Izie nie udało się tam zdobyć etatu i rozgoryczona w marcu 1961 roku podjęła pracę w Rostowie nad Donem. Spotykali się oczywiście coraz rzadziej i coraz mniej mieli sobie do powiedzenia. W jego życiu zaczęły się pojawiać inne kobiety – pierwsza zdrada miała na imię Tania i była młodą aktorką. Zbliżało się nieuchronne rozstanie, które „nadeszło jakoś samo przez się: odległość, czas...”[9] W połowie lat sześćdziesiątych (maj 1965) sąd orzekł rozwód. Jeszcze w tym samym roku Żukowa zdążyła wyjść za mąż i urodzić syna. Występowała wciąż w prowincjonalnych teatrach i dograła się do – tak pożądanego przez aktorów radzieckich – tytułu „Zasłużennyj Artist”. Wysocki mógł o tym tylko pomarzyć. Jemu przez całe życie wróżono, że się – co najwyżej – doigra. Jak w Leningradzie w 1961 roku.

            Przyjechał tam wtedy na zdjęcia do filmu 713-ty prosi o pozwolenie na lądowanie (dobry smak nie pozwala mi na przypomnienie fabuły tego sensacyjnego obrazu). Nocował w „Europejskim”, więc każdą wolną chwilę spędzał w hotelowej restauracji. Któregoś razu przecenił zarówno zawartość swego portfela, jak i siłę swych pięści. Nie dość, że wyrzucono go na ulicę, to jeszcze w środku nocy – jako człowiek honoru - postanowił zdobyć pieniądze na zapłacenie rachunku za spożywanie, zakąszanie i dewastowanie. Pijany, pokiereszowany, w porwanej koszuli podszedł do pierwszej ładnej dziewczyny i poprosił o pomoc. Na szczęście rozpoznała go, ale na nieszczęście nie dysponowała stosowną kwotą; na szczęście mieszkała też w „Europejskim”, ale na nieszczęście nikt z napotkanych gości hotelowych nie zechciał jej udzielić pożyczki; na szczęście miała na palcu złoty pierścionek z ametystem – cenny, rodzinny, po babce – który już po chwili odegrał w restauracji rolę zastawu. Przez następnych kilkadziesiąt godzin jej życie toczyło się już bez żadnego „ale” od szczęścia do szczęścia, z przerwami na megaszczęścia: wrócił Wysocki (pierścionek wróci zresztą też), zaproponował jej małżeństwo i rankiem pojechali już razem do studio[10]. Jak się bowiem okazało, ładna dziewczyna z ametystem nazywa się Ludmiła Abramowa, jest studentką WGIK-u[11]  i debiutuje w filmie 713-ty…(którego fabuła, przypominam, obraża inteligencję widza). Jak się okaże, studia ukończy ona w 1963 roku, zawsze będzie podkreślać, że jest wychowanką znanego reżysera Michaiła Romma, wystąpi jeszcze tylko w dwóch filmach, Władimir przedstawi ją swojej matce („- Mamusiu, poznaj, to jest Lusia Abramowa, i popatrz jaka jest piękna...”[12]), urodzi mu dwóch synów[13], rozwiedzie się z poprzednim mężem (za którego wyszła mając osiemnaście lat) i 25 lipca 1965 roku zostanie żoną mężczyzny w porwanej koszuli[14].



Ślub Ludmiły Abramowej i Władimira Wysockiego. https://kp.ua/culture/613403-skonchalas-pervaia-zhena-vysotskoho-k-kotoroi-on-ezdyl-v-kyev



            Ich miłość miała się najlepiej przed ślubem – zbrukana przez urzędników zagsu zmarła śmiercią naturalną. To między tamtą nocą w hotelu „Europejskim” a dniem zarejestrowania małżeństwa zostały wypowiedziane najintymniejsze słowa i napisane najczulsze listy: „Lusik! [...]. Łapeczko! Kochana! Nie rozrabiaj, nie pij, nie choruj, nie rodź i nie przechodź ulicy w niedozwolonych miejscach, pamiętaj moje nakazy i pisz. Całuję”[15] (20 lutego 1962), „Słoneczko! Papierowi nie powierzam dobrych słów. Czytaj je między wierszami! Kocham Cię!”[16] (23 lutego 1962), „Kocham! Ja, Wysocki Władimir Siemionowicz, z paszportu i z duszy Rosjanin, żonaty, rozwiodę się, zamienię pokój, będę z Tobą [...] w wieku 24 lat. Zakochany. W Tobie”[17] (4 marca 1962). 

To jednak nie miłość do Abramowej czy wcześniej Żukowej, lecz cztery wydarzenia roku 1964 doprowadziły do narodzin jeszcze jednej legendy kultury masowej. 

To wtedy Wysocki zaczął występować publicznie i zyskał wkrótce w oczach wielu słuchaczy status outsideraartysty dalekiego od każdej wyznawanej wówczas poprawności. W wykreowaniu tego wizerunku – twórcy wprawdzie nigdy nierepresjonowanego, ale też oficjalnie nie akceptowanego, lecz co najwyżej tolerowanego – swój znaczny udział miały władze: zezwalano na organizowanie koncertów, ale zabraniano informowania o nich; niektóre jego piosenki trafiały do filmów, ale nie nagrywano jego płyt i skazano na nieobecność w mediach; pół kraju mówiło Wysockim, ale nie wydawano tomików z jego tekstami. Przez kilkanaście lat balansował na bardzo cienkiej linie zawieszonej między kulturą oficjalną a nieoficjalną, pierwszym a drugim obiegiem. Z całą pewnością był więc jeszcze jednym radzieckim owocem zakazanym, ale serwowanym – pamiętając chociażby o losie Aleksandra Galicza - w wersji light.

To wtedy nastąpiło otwarcie Teatru na Tagance, którego gwiazdą pierwszej wielkości zostanie wkrótce Wysocki[18].

To wtedy po raz pierwszy trafił na kurację odwykową. O uzależnieniu od alkoholu zaczęło już być głośno tuż po zaangażowaniu go do Teatru im. Puszkina. Jedna z jego ról ograniczała się do przejścia przez scenę z dużym bębnem. Podczas któregoś spektaklu – znów pijany - stracił równowagę i wpadł do kanału orkiestrowego na siedzących tam muzyków. Po 1964 roku jeszcze wielokrotnie próbował (a jeszcze częściej: był zmuszany) zerwać z nałogiem. 20 grudnia 1965 roku pisał pełen optymizmu do swego serdecznego przyjaciela, Igora Kochanowskiego: „List Twój otrzymałem będąc w szpitalu alkoholowym, gdzie położyłem się na żądanie swojej dyrekcji po długim ciągu. Odpocząłem, wyleczyłem się tym razem, jak się zdaje, ostatecznie [...]”[19]. To „ostatecznie” trwało podobno kilkanaście miesięcy (nie pił nawet piwa i kwasu[20]) i było najdłuższym „ostatecznie” w historii jego walki z alkoholizmem. Pili, jak wiadomo, wtedy wszyscy – jedni skacowani szli do pracy, drudzy na rauszu z niej wracali i właśnie pod koniec lat sześćdziesiątych została ostatecznie ukształtowana subkultura picia (rytualne miejsca, rytualne gesty, rytualne słowa). Abstynenci w każdym środowisku byli źle widziani i podejrzani. 28 grudnia 1968 roku Leonid Breżniew uczestniczył w Mińsku w obchodach 50-lecia Białorusi Radzieckiej. W Pałacu Sportu odbyło się uroczyste posiedzenie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Białorusi, Rady Najwyższej i Rady Ministrów Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Na stołach królował alkohol. Breżniew pił wyjątkowo mało, ponieważ musiał wcześniej opuścić Mińsk. Na pożegnanie powiedział: „Posiedziałbym jeszcze z wami, ale nie mogę, mam sprawy. A wy, towarzysze, pijcie, pijcie! I pilnujcie sąsiada, żeby wychylał kieliszek do dna. O, towarzysz Maszerow nalewa, a nie pije! Jak tak można, to nie wypada”[21]Wiem, że trzeźwy, jak towarzysz Maszerow obywatel Wysocki byłby lepszym mężem i ojcem; nie wiem, czy byłby lepszym aktorem (na pewno byłby bardziej zdyscyplinowanym pracownikiem); wiem, że wolny od swoich uzależnień jeszcze by żył i regularnie występował w niedzielnych programach rozrywkowych kanału „Rossija”, śpiewając wciąż tę samą jedną piosenkę, przy której dobrze się klaszcze. Dlatego wolę pijanego Wysockiego od trzeźwego Aleksandra Rosenbauma, którego talent już dawno został zmielony w młynach show bussinesuBardzo też możliwe, że w stanie alkoholfree inaczej zostałby ukształtowany świat wyobraźni poetyckiej autora Polowania na wilków. „Mylimy się - pisał Gaston Bachelard - kiedy wyobrażamy sobie, że alkohol po prostu potęguje możliwości umysłowe. W rzeczywistości tworzy je. Zespala się z tym, co szuka wyrazu. Ponad wszelką wątpliwość alkohol jest sprawcą języka. Wzbogaca słownictwo i wyzwala składnię”[22]

To wtedy – po raz czwarty wracam do roku 1964 – Wysocki usiłował popełnić samobójstwo. „W milicyjnej izbie wytrzeźwień powiesił się na pasku od spodni. Zdjęto go na szczęście w porę”[23]. Później jeszcze kilkakrotnie próbował się zabić: w późnych latach sześćdziesiątych (w garderobie teatralnej, pozostawił list pożegnalny: „Bardzo proszę za moją śmierć nikogo nie winić”[24]), w 1974 (w Mińsku, najpierw wydłubał esperal, a potem ten sam nóż chciał wbić w pierś, skończyło się na założeniu szwów, po powrocie do Moskwy – nieoceniony, jak zawsze, Sklif[25]) i prawdopodobnie w 1975 roku.

            Sformalizowanie związku z Ludmiłą Abramową nie miało oczywiście żadnego wpływu na tryb życia Wysockiego. Teraz na co dzień, już jako żona, była świadkiem jego coraz częstszych i dłuższych alkoholowych odlotów. Wiedziała też, że takie noce jej mąż spędza najczęściej w towarzystwie innych kobiet. Najstraszniejsze, jak opowiadała, było oczekiwanie na jego powrót. Bała się, że za którymś razem usłyszy „To już koniec” i on odejdzie na zawsze. Na pocieszenie pozostawały jej listy pisane przez niego z kolejnej trasy koncertowej - szczere, jak te poślubne Puszkina do Gonczarowej i piękne, jak reklamy proszków do prania czy programy wyborcze: „Patrząc na spotykane przeze mnie baby, nie zagaduję do nich, unikam ich i doceniam, łapeczko, całą masę Twych zalet i jestem dumny, że jesteś moją żoną… Romansów, powtarzam, nie ma. Ani platonicznych, ani cielesnych. Jest mi ciężko, ale wytrzymuję i usilnie zalecam Ci to samo”[26] (Odessa, 9 sierpnia 1967). Może przez chwilę – wbrew wszystkiemu – wierzyła im i dlatego zrobiła wszystko, żeby uratować ich związek. „Proponowano jej często – wspomina Jelena Szczerbinowska - role filmowe, ale uparcie odmawiała, bojąc się zostawić dzieci w domu, bojąc się nie być u boku Wołodi w chwili potrzeby. [...] Ostatecznie zrezygnowała z kariery aktorskiej i zmieniła zawód”[27]. Była o krok od świętości, ale któregoś dnia czy może którejś nocy zrozumiała, że pozostanie, co najwyżej błogosławioną. Na jego morze wódki mogła odpowiedzieć oceanem łez; na jego zdrady – propozycją rozstania. Już wprawdzie miał wtedy za sobą kilkuletni romans z Łarisą Łużyną, z którą spotkał się na planie filmu Wiertikal (1966) i której zadedykował piosenkę Ona była w Paryżu, ale jej miejsce zajęła już poznana w podobnych okolicznościach Tatiana Iwanienko, studentka szkoły teatralnej (później przyjęta do Teatru na Tagance). To była miłość, która zaowocowała urodzoną 26 września 1972 roku córką Anastasią (Nastią). „To była piękna para - wyznała użyczająca im mieszkanie Łużyna - to był piękny romans...”[28]



Tatiana Iwanienko i Władimir Wysocki.  https://bigpicture.ru/?p=855891


Po siedmiu latach – siódemka, jak powszechnie wiadomo, przynosi szczęście – Ludmiła i Władimir przyznali, że o ich związku można mówić wyłącznie w czasie przeszłym. „Co wydarzyło się między nimi – zwierzała się odrobinę niedoinformowana Nina Wysocka - nie wiedziałam. Ale w 1968 roku rozstali się. [...]. Wołodia został ze mną, mieszkaliśmy razem do 1969 roku...”[29]. Pożegnali się podobno w atmosferze wzajemnego zrozumienia i, jak twierdzi Abramowa, „nie było żadnych wyjaśnień, usprawiedliwień, kłótni. A potem nadszedł termin rozwodu w sądzie. Leżałam w szpitalu, ale lekarz pozwolił pojechać, czułam się już nieźle. Przyjechałam do sądu. Po pięciu minutach rozwiedliśmy się... Miałam czas do kolacji w szpitalu i Wołodia zaprosił mnie do mieszkania Niny Maksimowny. Poszłam. Wołodia śpiewał, długo śpiewał, o mało co nie spóźnił się do teatru. A Nina Maksimowna słyszała, że śpiewa i czekała na schodach...”[30]

Rozwód orzeczono 10 lutego 1970 roku[31]i już 1 grudnia (chyba przesadziłem z tym „już”, bo jak to niemal dziesięciomiesięczne „już”, ma się do jednodniowego „już” Bułhakowa) stanął po raz trzeci na ślubnym kobiercu. Jego wybranka zresztą też, co potwierdzałoby zasadę, iż „Bog troicu lubit”. W ceremonii – oprócz zainteresowanych – uczestniczyli jedynie świadkowie: moskiewski aktor Wsiewołod Abdułow i francuski dziennikarz Max Leon. Skromne przyjęcie weselne odbyło się w Moskwie i niezwykle wystawne, zorganizowane przez przyjaciół, w Tbilisi. Tam sypialnię dla młodej pary przygotował obiekt westchnień Lili Brik – podłoga była usłana owocami, na łóżku był rozłożony stary szal z przypiętą karteczką „Siergiej Paradżanow”[32].



Marina Vlady i Władimir Wysocki. https://bigpicture.ru/?p=855891



Nowożeńcy spotkali się po raz pierwszy w lipcu 1967 roku na festiwalu filmowym w Moskwie, ale ona była z wcześniejszym egzemplarzem męża (Jean-Claude Brouillet był właścicielem jakiejś egzotycznej linii lotniczej, przed nim był aktor i reżyser Robert Hossein) i jeszcze nie zwróciła uwagi na Wołodię[33]. Ale dwa lata później słynna gwiazda kina francuskiego, Marina Vlady, nie oparła się gitarze chłopaka z Taganki. Do Moskwy przyjechała, niczego nie przeczuwając, zakochana w pewnym aktorze rumuńskim (nazywał się Christie Abraam), dla którego jej serce – jako że zdążyła się rozwieść - biło w rytmie matrymonialnym. Przestało, gdy w Klubie Aktora „kątem oka” spostrzegła, że „[…] zbliża się młody, niewysoki, źle ubrany mężczyzna. Tylko jasnoszare oczy przyciągają moją uwagę. [...]. Wokół nas ludzie znowu zaczynają rozmawiać. Ty nie bierzesz nic do ust, nie pijesz, patrzysz na mnie.

            - A więc spotkałem panią, nareszcie.

Twoje pierwsze słowa zbijają mnie z tropu, odpowiadam stereotypowymi komplementami na temat przedstawienia [...]”[34]. Była, co prawda, zbita z tropu, ale zdążyła jeszcze chłodnym okiem ocenić: „Nie jesteś przystojny, wyglądasz przeciętnie […]”[35]i gdy już się wydawało, że sytuacja jest opanowana - „[…] urzeka mnie twoje spojrzenie”[36]. Porażona, urzeczona i bezbronna pozwoliła mu już na wszystko: „Siedząc u mych stóp [jak Jesienin i Duncan - T. K.] śpiewasz tylko dla mnie. [...]. A potem, bez żadnego wstępu, oświadczasz, że od dawna mnie kochasz. Jak każdej popularnej aktorce, i mnie często składano takie niewczesne wyznania. Ale tym razem jestem naprawdę wzruszona. Zgadzam się na spotkanie, choćby jutro”[37]. Dla czytelniczek, które po dwunastu stronach Przerwanego lotu jeszcze nie były przekonane, czy tak od razu warto było być porażoną, urzeczoną i bezbronną, Vlady dorzuca garść dodatkowych informacji: „Masz metr siedemdziesiąt wzrostu, nie jesteś wysoki, ale bardzo proporcjonalnie zbudowany. Długie, szczupłe nogi, wąziutkie biodra, lekko opadające ramiona, które nadają twojej sylwetce smukłości. W przeciwnym razie byłbyś może nieco krępy, bo klatkę piersiową, jak większość Rosjan, masz rozrośniętą, a bicepsy wyraźnie zaokrąglone”[38].  

Nie ma co ukrywać – wspomnienia Mariny powinny być zaopatrzone w ostrzeżenie, które się pojawia na opakowaniach papierosów, ponieważ kontakt z kiczem bywa zabójczy dla zdrowia psychicznego odbiorcy. Za pretensjonalną, infantylną narracją kryje się nieskomplikowana fabuła z wyraźnie sformułowanym przesłaniem. Powszechnie znana francuska aktorka poznaje źle ubranego (i – to pewne – nieradzącego sobie z sztućcami) rosyjskiego artystę, Kopciuszka i Janka Muzykanta w jednym, którego uszczęśliwi swoją miłością. W przyszłości będzie mu kupować dżinsy („[...] przeżywam szok widząc, jak ludzie cieszą się, kiedy dostają koszulę, płytę czy bieliznę prosto z Paryża”[39]),pospiesznie edukować („Któregoś wieczoru wracasz późno. Trzaskasz drzwiami i wiem już, że jesteś zdenerwowany [...].

            - Tego już za wiele, masz pojęcie, ten facet, ten Francuz, zrzyna ze mnie wszystko, pisze jak ja, to czysty plagiat. [...].

            Nie mogę przeczytać, tak szybko przewracasz kartki. [...] Cytujesz mi urywki, które najbardziej cię interesują. Wybucham śmiechem [...], to nikt inny, tylko [...] Arthur Rimbaud. Czerwienisz się z powodu gafy”[40]) i wprowadzać na europejskie i amerykańskie salony.

Tamtego pierwszego wieczoru Wysocki z całą pewnością był odrobinę stremowany, lecz przede wszystkim zdesperowany, ponieważ zrozumiał, że ma szansę – jak wcześniej Jesienin (z powodzeniem) i Woronin (bez powodzenia) – zapisać jeszcze jeden rozdział w mitologii radzieckiej, zrealizować Soviet Dream. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Vlady wprawdzie straciła status gwiazdy (Europejki już się nie czeszą, jak Marina – teraz noszą bardotki), ale – na szczęście dla niej - do Moskwy ta prawda dotrze z opóźnieniem. Nie wiem, kiedy z kolei do niej dotarło, że tamtego pierwszego wieczoru była uwodzona w sposób rutynowy, wielokrotnie sprawdzony i gwarantujący powodzenie. Jak opowiadał inny aktor Taganki, Boris Chmielnicki, recepta na sukces Wysockiego nie była skomplikowana: „Gdy tylko w towarzystwie pojawiała się piękna dziewczyna, brał gitarę i śpiewał tak długo, aż mu nie uległa...”[41]

            Tym razem także. „Wiem o tobie wszystko (w każdym razie tak mi się wydaje) – opowiadała całemu światu Vlady - jesteś bardzo cierpliwy, ale czuję, że coraz goręcej mnie pragniesz. Pewnego październikowego wieczora proszę przyjaciół, żeby użyczyli nam swego mieszkania. [...]. Noc nie wystarcza, byśmy zrozumieli, jak wiele nas łączy. Miesiące rozmów, spojrzeń, śmiechu - to tylko preludium do czegoś nieskończenie bardziej głębokiego. Należymy do siebie każdą cząstką ciała, zanurzamy się w bezkresne przestrzenie miłości, nasze oddechy zamierają na chwilę, by połączyć się znów w tym samym rytmie przeciągłego jęku rozkoszy. Mamy po trzydzieści lat, nasze życie jest bogate w najróżniejsze doświadczenia, wiele kobiet i mężczyzn, w sumie pięcioro dzieci, sukcesy zawodowe, pieniądze, niepowodzenia, sława. I oto jak dwoje dzieci zauroczonych sobą odkrywamy tajemnice miłości. Nic nigdy nie zatrze tych pierwszych godzin pełnego zespolenia. Trzeciego ranka opuszczamy przyjazne mieszkanie. Od tej chwili jesteśmy razem na dobre i na złe”[42].

            Potem były hotele (i łamanie obowiązujących przepisów, prowadzące do nieuchronnych utarczek z personelem), „kuchenne kozetki” albo „kanapy na korytarzu”, „sliping”, „kabina statku” i towarzyszące tym schadzkom „uczucie pośpiechu, głębokiego niedosytu”[43].

Radziecka Moskwa nie była życzliwa bezdomnym kochankom, ale Wysocki przez pierwsze miesiące jest w stanie euforii. Wszystkim wkoło opowiada o nowej miłości, o tym, jak walczył o względy Vlady z Żenią Jewtuszenko, z Wasią Aksionowem i jeszcze z „jakimś reżyserem z Mosfilmu”, ale, że to on został wybrany[44]. Interpretuje na nowo dawny tekst, którego bohater opowiada, że teraz ma „dwie żony, dwie Mariny Vlady”[45]. Słuchacze, chyba szczerze, gratulują mu (bo lubią Wołodię, bo ogarnia ich patriotyczna duma) i dlatego jakoś nie przekonuje mnie – może odrobinę zazdrosny - Walerij Zołotuchin, który 4 października 1969 roku zapisał w dzienniku: „Bożyszcze złamało zasady gry. Miłość i romans z Mariną wywołały nienawiść tłumu. Tłum nie może mu wybaczyć zdrady z zachodnią gwiazdą”[46].

            A gwiazda – nic to, że gasnąca, ale zachodnia – wciela się podczas kolejnych przyjazdów do Moskwy w rolę kobiety radzieckiej („[…] zajmuję się gotowaniem, sprzątaniem, organizuję nasze nowe życie, uczę się robić zakupy, zdobywać żywność w kolejkach na mrozie, chodzę na kołchozowy targ [...]”[47]) i, jak prawie wszystkie Rosjanki, próbuje walczyć z alkoholizmem kochanka/męża.

Z Francji przywozi esperal[48]i dla przykładu prosi o wszycie także sobie, regularnie przeszukuje mieszkanie w poszukiwaniu alkoholu, ukrywa perfumy. A gdy to wszystko nie pomaga, to pije razem z nim, by nie musiał wychodzić w poszukiwaniu wódki i kompanów. Jej misja musiała się oczywiście zakończyć klęską – Wysocki złamał monopol służby zdrowia na usuwanie „sprężyn” i znikał na całe dnie. „[...] Nagle w środku nocy – pisze Vlady czy ktoś tam w jej imieniu - budzę się zdrętwiała [...]. Ciebie wciąż nie ma. Zaczyna uporczywie dzwonić telefon [...]. Z trudem zapisuję adres, nie wszystko zrozumiałam, boję się, wskakuję do taksówki, przyjeżdżam, na schodach prawie zupełnie ciemno, cuchnie kotami, na ostatnim piętrze otwarte drzwi, jakaś kobieta prowadzi mnie do dużego pokoju. Siedzisz skulony na kanapie z dziwnym grymasem na twarzy, w opłakanym stanie, na podłodze pełno pustych butelek i niedopałków, stół przykryty gazetą, na której walają się resztki wędzonej ryby, jacyś obcy ludzie leżą po kątach. Usiłujesz wstać, wyciągasz do mnie ręce, cała drżę, biorę cię wpół i wlokę do domu”[49].

Jeśli więc ktoś miał za złe Wysockiemu romans i małżeństwo z Mariną, to byli to przede wszystkim właśnie ci rozbitkowie z pociągu Moskwa-Pietuszki, którzy towarzyszyli Hamletowi z Taganki w jego alkoholowych odysejach i były to panie, których mieszkania były zawsze dla niego otwarte (np. aktorka Lionella Skirda-Pyriewa), a one przez tych parę pijanych, nieprzytomnych nocy mogły się poczuć najważniejsze w jego życiu. „Marina zaczęła działać na niego przygnębiająco – pisał w swoich podkoloryzowanych wspomnieniach Eduard Wołodarski - Męczył się strasznie pod wpływem jej władczej natury. Przerażająco władczej. Tygrysiej. Bardzo egocentrycznej, skupionej na niej samej. Stanowcza z niej kobieta. Mężczyzna w spódnicy, jeśli chodzi o stalowy charakter. Z nim nikt nie mógł sobie poradzić. Nawet mężczyźni. A co dopiero mówić o kobietach. A ona sobie radziła. Na początku. Szukała go po domach przyjaciół z milicją. Siedzieliśmy kiedyś razem, piliśmy, nagle zadzwonił telefon, a potem znajoma, u której balowaliśmy, wbiegła do pokoju, ostrzegając nas jak konspiratorów: ‘Wołodia! Edik! Zmywajcie się! Zaraz będzie tu Marina z milicją!’ Zmyliśmy się. Po kilkunastu minutach wpadła do mieszkania Marina, krzycząc: ‘Gdzie on jest?! Gdzie ta kanalia?!’ Wprawdzie Marina sama lubiła wypić. I mogła wypić dużo. Gdy zmarł Wołodia, mieszkała u nas jakieś półtora miesiąca, wypijała codziennie po pięć butelek szampana i rankiem wstawała rześka i zdrowa. I wódkę piła chętnie. Ale Wołodię za wszelką cenę usiłowała wyleczyć”[50].

Pod nieobecność Vlady (dość często wyjeżdżała do Francji i tak naprawdę to ich małżeństwo było na telefon) nie było już nikogo, kto próbowałby z podobną determinację walczyć o powrót do trzeźwości jej męża. Ci najbardziej mu życzliwi już dawni przestali w to wierzyć, wiele lat spędzonych obok Wysockiego nauczyło ich życiowego pragmatyzmu – trzeba się pogodzić z nałogiem aktora, ale w sytuacjach koniecznych zrobić wszystko, żeby postawić go na nogi. Posługiwano się kilkoma instrukcjami obsługi Władimira Siemionowicza. Najprostsze i chyba najbardziej skuteczne było użycie siły („Siedzieliśmy w WTO. Miał straszną ochotę wypić trochę wina, a my trzymaliśmy go za ręce i nogi”[51]), zwolennicy innych – bardziej wysublimowanych – metod dążyli raczej do minimalizowania skutków kontaktu artysty z alkoholem (oto rekonstrukcja jednej z takich akcji: a) po koncercie w Magadanie Władimir upił się do nieprzytomności; b) lotnisko znajduje się w odległości 60 kilometrów od centrum; otwarte okna w samochodzie plus odległość sprawiają, że do samolotu dociera pieśniarz już tylko półprzytomny; c) odprowadzający wręcza stewardessie butelkę koniaku i  prosi o podawanie Wołodi w małych dawkach, gdy będzie wszczynał awantury na pokładzie; d) na lotnisku w Moskwie cenny pasażer wysiada niemal trzeźwy i może uczestniczyć w wieczornym spektaklu – jeśli oczywiście do tego czasu nie spotka kogoś życzliwego, kto zaproponuje mu małe co nieco). 

A że ze swoim idolem chciała porozmawiać po duszam i złożyć mu alkoholowy hołd prawie cała Rosja (z wyjątkiem nieznanego jeszcze nikomu Gorbaczowa i garstki przedszkolaków), to sumiennemu kronikarzowi tamtych wysokoprocentowych czasów nie pozostawało nic innego, jak skrupulatne odnotowywanie w dzienniku: „Wysocki znów jest w szpitalu. Odwołano Galileusza[52] (30 maja 1968), „Dzisiaj jest możliwe zastępstwo. Wczoraj Wołodia pozwolił sobie trochę. [...]. A […] przed Antyświatami [Andrieja Wozniesienskiego - T. K.] z przyjaciółmi chlapnął kielicha [...]. Ozę jakoś wyrecytował i kiedy z pozycji leżącej zaczął się podnosić, zachwiał się i gdyby nie Wieńka, to nie wstałby, runąłby na plecy... W kolejnych numerach trzeba było go zastąpić [...]”[53] (16 marca 1970), „Mnie się nie podoba, że Wołodia się upija. Dzisiaj w ‘Kamie’: on - koniak, ja – piwo”[54] (11 lutego 1971). W latach siedemdziesiątych uzależnienie Wysockiego jest traktowane w kategoriach anegdoty już chyba tylko przez Nagibina (znanego pisarza i przez pewien czas męża równie znanej poetki Biełły Achmaduliny) i Wołodarskiego: „[…] Marina Vlady wieściła u nas w kuchni o wyższości orgazmu kobiecego nad wszystkimi innymi rodzajami rozkoszy. W punkcie kulminacyjnym jej perory przyszedł Wysocki, dał po mordzie i wyprowadził”[55], „Przyszedł do mnie kiedyś pijany Wołodia. Przyszedł, żeby porozmawiać i... napić się jeszcze. No więc siedzimy u mnie w domu, pijemy. A Wołodia mówi: ‘Za dwa dni przyleci Marinka’. Pijemy dalej. Na drugi dzień Wołodia mówi: ‘Jutro przyleci Marina. Trzeba po nią jechać na lotnisko’. Pijemy dalej. Na trzeci dzień Wołodia mówi: ‘Za dwie godziny ta suka tu będzie!’. Oczywiście nie pojechał na żadne lotnisko”[56].

Nazajutrz po przylocie Marina odwiozła męża – jak zawsze w takich razach - do Instytutu im. Sklifosowskiego, gdzie przeprowadzono rutynowy zabieg odtrucia jego organizmu. To tamtejszym lekarzom zawdzięczał on wielokrotne „do zdrowia powrócenie cudem” i „martwej podniesienie powieki” – co w przekładzie na język rzeczywistości szpitalnej oznacza, że tam go zwykle reanimowano, a kiedyś wyrwano z objęć śmierci klinicznej. Niekiedy aktor trafiał też do szpitala psychiatrycznego im. Kaszczenki (na oddziale dla schizofreników obchodził swoje 33 urodziny); niekiedy do cieszącego się ponurą sławą Instytutu Medycyny Sądowej im. Serbskiego, gdzie w tym czasie zapanowała moda na kurację, w trakcie której uzależnionym od alkoholu wstrzykiwano narkotyki. Jak się później okazało, chyba nikt z pacjentów nie wkroczył na drogę abstynencji, natomiast niemal wszyscy zaczęli wydeptywać ścieżki do Baudelaire’owskich sztucznych rajów. Wśród nich Wysocki, któremu pierwszą dawkę morfiny podał zaprzyjaźniony lekarz[57]. Podobno wszystko się zaczęło w połowie lat siedemdziesiątych. W 1976 roku - jak relacjonuje Marlena Zimna - 12 centymetrów sześciennych zabijało głód na cztery, może pięć godzin; w marcu 1980 – funkcjonował dzięki 20 ampułkom dziennie.

Był więc jeszcze jednym nieanonimowym alkoholikiem i narkomanem, w galerii dwudziestowiecznych artystów rosyjskich (od Briusowa do Wieniczki Jerofiejewa), a od czasu do czasu bywał też mężem swojej żony, która po paru latach małżeństwa postanowiła otworzyć mu (jak Duncan Jesieninowi) okno na świat. Bliższą znajomość z gnijącym kapitalizmem Władimir Siemionowicz mógł zawrzeć tylko dlatego, że Marina w maju 1968 roku wstąpiła do Komunistycznej Partii Francji. Teraz więc, gdy zaczęły się łatwe do przewidzenia kłopoty z otrzymaniem paszportu, to Vlady natychmiast skonsumowała swoje – za przeproszeniem – członkostwo. Na jej prośbę ówczesny sekretarz generalny KPF Georges Marchais interweniował (obawiam się, że to nie jest najszczęśliwsze określenie) u pana, który był gensekiem de tutti sekretarzy generalnych i Leonid Breżniew w swojej łaskawości nakazał czerwony przedmiot pożądania wydać. Pozostało już tylko złożenie wymaganego przy takich okazjach oświadczenia („Ja, Wysocki Władimir Siemionowicz, wyjeżdżający do Francji, zapoznawszy się z Podstawowymi Zasadami Zachowania Obywateli Radzieckich Wyjeżdżających do Krajów Kapitalistycznych i Rozwijających się, zobowiązuję się do ich przestrzegania, a także do tego, iż przebywając za granicą, będę niezachwianie strzegł interesów państwa radzieckiego, dochowam tajemnicy państwowej, będę bez zarzutu sprawować się w życiu osobistym, nie plamiąc honoru i godności obywatela ZSRR. Wysocki”[58]) i 18 kwietnia 1973 roku Wysoccy – ależ to brzmi – opuścili Moskwę: „Polacy właściwie nas nie zatrzymują i kiedy tylko granica znika za kępą drzew, stajemy i wysiadamy z samochodu. [...]. Przeskoczyłeś granicę swego kraju, chociaż nie miałeś nadziei, przed nami cały świat [...]”[59].

            Podobnie, jak jego wielcy poprzednicy (Jesienin, Majkowski – żeby poprzestać na twórcach dwudziestowiecznych), także i ten voyagernie przeżył „tam” iluminacji („tam” – we Francji, „tam” – w Hiszpanii, „tam” – w Kanadzie, „tam” – w USA, „tam” – w Meksyku i w wielu innych „tam”). Jak oni – nie potraktował swojej pierwszej podróży w kategoriach peregrynacji do mitycznej ziemi nieznanej, nie podjął próby zrozumienia innych światów, innych cywilizacji, innych kultur. Być może dlatego, że jest to po prostu niemożliwe i że rację ma Samuel Huntington mówiący „[...] o zasadniczej nieprzekładalności kultur. Cywilizacje nie mogą nawiązać między sobą dialogu, gdyż mówią różnymi językami. To, co dla nas jest oczywistością, jak idee demokracji czy prawa człowieka, może wcale nie być akceptowane w innej kulturze. Kultury są dla siebie nieprzezroczyste, wzajemnie nieczytelne”[60]. Być może dlatego, że Wysocki, mimo całej swej niezależności, był - jak zresztą my wszyscy wówczas urodzeni i oddychający wyziewami „cywilizacji komunizmu” (określenie Leopolda Tyrmanda) - zarażony wirusem o nazwie homo sovieticus i z trudem tolerował inność. Na pewno dlatego, że jemu, jak każdemu artyście (nie wierzcie w ich kokieteryjne zapewnienia, iż jest inaczej), były potrzebne nieustanne wyrazy uznania, dowody publicznego uwielbienia, „głaski” (jak powiedziałby psycholog Eric Berne). Na ulicach radzieckich miast był głaskany, był rozpoznawany, był obiektem towarzyskich plotek, analizowano każdy jego gest i każde słowo; we Francji czy w Stanach Zjednoczonych był natomiast jeszcze jedną postacią z anonimowego tłumu (Charles Bronson, poproszony w nieodpowiednim czasie i miejscu przez boskiego Wołodię o autograf, zbył go tradycyjną, sakramentalną hollywoodzką kwestią: „Fuck off!”). Wprawdzie za żelazną kurtyną wydawano jego płyty (bodaj najbardziej znaną nagrano w Paryżu, na której towarzyszył mu zespół występujący przypuszczalnie na co dzień w jakiejś, udającej rosyjską, knajpie typu „La Cantine Russe”), ale Bob Dylan czy Simon&Gurfunkel ani przez chwilę nie musieli się czuć zagrożeni. Kult boga Władimira kończył się na granicy polsko-enerdowskiej - ci na zachód od Świecka wierzyli w Gotta Karela. Na Avenue des Champs-Élysées i na Sunset Boulevard był bezimiennym szansonistą i aktorem rosyjskim – co frustrowało i mężem swojej żony – co frustrowało podwójnie. To może dlatego w 1978 roku w Los Angeles pojawił się problem zwany impotencją, o której Marina Vlady przy pierwszej nadarzającej się okazji nie omieszkała opowiedzieć czytelnikom swoich wspomnień: „Mimo długiej rozłąki nie współżyjemy ze sobą. Śpimy czule przytuleni, ale nie ma już w tobie pożądania, nie potrafisz udowodnić mi swej miłości, żyjemy jak brat i siostra”[61]Zresztą wszystko było nie tak: chłód dziewcząt z Los Angeles nie rozpalał (jak gorące spojrzenia Rosjanek), kanadyjski skręt z marihuaną nie kręcił (jak radziecka morfina), seans u paryskiegoucznia dalajlamy do tybetańskich metod walki z alkoholizmem nie przekonywał i respektu nie budził[62] (jak kaftany, pasy i psychotropy w psychiatryku im. P. P. Kaszczenki), przytuleni w tańcu geje z któregoś klubu nowojorskiegosympatii nie wywoływali (jak objęci wpół prawdziwi mężczyźni w zadymionej mordowni moskiewskiej). A jeszcze bardziej bolała Wysockiego śmiertelna nuda mieszczańskiej normalności, której istotę zawarł w czterech wersach na widokówce z Hiszpanii, wysłanej w 1975 czy w 1976 roku do aktora Iwana Bortnika:

                                   Nudno mi, Wania. Wokół Hiszpania.

Piją tu gorzką, jakieś tam dżiny.

I bez obawy, opamiętania,

Bo w nich tu, Wania, nie ma sprężyny

(tłum. P. Fast)

Zrozpaczony, sfrustrowany i wyalienowany postanowił tamtą rzeczywistość, której nie potrafił i nie chciał zrozumieć, oswoić i bezdusznemu kapitalizmowi nadać – na miarę swoich wyobrażeń - ludzką, rosyjsko-radziecką twarz. Na początek założył, że alkohol wlany w siebie „tam”, ma podobne działanie do wypitego w podobnych ilościach „tutaj” i dość szybko odnalazł wśród emigrantów praktykujących alkoholików, którzy dla dobra sprawy chętnie uczestniczyli w wielodobowych vodka-jamboreeW grudniu 1979 roku Wysocki był w drodze na Tahiti, zaproszony przez Brouilleta (przypominam, poprzedniego męża Mariny) na jego kolejny ślub. Nie doleciał. Z Los Angeles wysłał do Vlady (która wcześniej dotarła na miejsce) telegram z lakoniczną, ale jakże smutną opowieścią o kłopotach z otrzymaniem wizy. Tymczasem przez dwa tygodnie nie opuszczał domu pewnego muzyka[63]. Przez tych kilkanaście dni i nocy wspólnie z gospodarzem pili i może śpiewali, pili i może słuchali muzyki, pili i może rozmawiali o kobietach, pili i może podziwiali kalifornijskie wschody i zachody słońca, pili i może tęsknili do czarnomorskich plaż, pili i może znaleźli się poza czasem. I gdy już wypili ostatnią butelkę czystej w LA, to może odbyli rozmowę podobną do tej: „Pewnego razu Maksym spytał, w czym, zdaniem Piotra, zawiera się sens zen.

            Zen - powiedział Piotr, który lubił porównania subtelne, lecz niedalekie - to sztuka nalać dwie pełne szklanki wódki z jednej ćwiarteczki.

            - Z pustej - dorzucił Wasyl.

            Maksym przeniósł wzrok na Fiodora.

            - I wódki nie wypić - rzekł Fiodor.

            Maksym z zadowoleniem kiwnął głową, powiedziawszy:

            - I do szklanek nie nalać”[64].

A potem Wysocki odleciał do Moskwy (z przesiadkami, jak mniemam). 

Pół roku później udało mu się doprowadzić do kilkudniowej homogenizacji nieprzekładalnych kultur. 10 maja 1980 roku już pijany Władimir Siemionowicz odleciał do Paryża. W samolocie wypił dwie butelki koniaku i nieprzytomny trafił w Paryżu do kliniki psychiatrycznej. Danse macabre (Moskwa: alkohol, Vlady, szpital; Paryż: alkohol, Vlady, szpital) był jego przedostatnim pomysłem na zjednoczoną Europę. 

Ostatni był znacznie bardziej wyrafinowany i perwersyjny. W latach siedemdziesiątych dla zrozumienia zasad funkcjonowania ekonomiki radzieckiej wystarczyła znajomość jednego nieskomplikowanego pojęcia: dieficyt (tu: towar deficytowy). Manipulowani przez propagandę obywatele ZSRR pogodzili się z sytuacją, że z ważnych powodów (zagrożenie ze strony Zachodu, internacjonalistyczna pomoc dla innych krajów) nie można mieć wszystkiego naraz i że ich światli przywódcy muszą z ciężkim sercem dokonywać w imieniu społeczeństwa nieustannych wyborów: opublikować dzieła zebrane Dumasa czy Breżniewa, białoruskie ziemniaki wysłać do Leningradu czy do głodującej Polski. Rozumiano też, że dieficyt jest zjawiskiem globalnym i może mieć różne oblicza – w zachodnioeuropejskich sklepach jest zawsze chleb, ale bezrobotni przymierają głodem; w amerykańskich salonach są w stałej sprzedaży samochody, ale biali zwyrodnialcy pastwią się nad Angelą Davies. Już podczas pierwszego pobytu we Francji, Wysocki zrozumiał, że również ten kraj ma swoją wstydliwą listę towarów deficytowych i postanowił - w ramach wdzięczności dla narodu, który przygarnął rodziców jego ukochanej – tę niekorzystną sytuację stopniowo zmieniać. Odtąd wyjeżdżając do Paryża zabierał ze sobą kilka (niekiedy kilkanaście) telewizorów „Šilalis”[65](które znana aktorka Marina V. natychmiast oddawała do komisu), sobole skórki, biżuterię[66],  dzieła sztuki. Ojczyznę żony wspierał Władimir Siemionowicz także finansowo: na ręce obywatelki francuskiej – była to znana aktorka Marina V. - złożył honorarium (38 000$, słownie: trzydzieści osiem tysięcy dolarów), które otrzymał za osiem koncertów w Stanach Zjednoczonych; niekiedy zapraszał kogoś do siebie i wraz z tym gościem (wysłannikiem ludu Paryża była zawsze znana aktorka Marina V.) w latach 1975-1976 odbywał statkiem „Białoruś” rejsy po Morzu Śródziemnym. Wysocki uwielbiał te wyprawy, ponieważ był za granicą, ale jednocześnie wśród swoich, którzy go rozpoznawali, cenili i dopieszczali. No i miał status VIP-a - wszyscy turyści zwiedzali portowe miasta korzystając z autokaru, a dla pana W. i jego uroczej małżonki (skądinąd znanej aktorki Mariny V.) kapitan zamawiał samochód.

Zachód nauczył go w zasadzie tylko jednej, ale bardzo ważnej, bardzo niepodważalnej i bardzo uniwersalnej prawdy: samochód marki „Mercedes” jest lepszy od samochodu marki „Renault”. I odtąd już nigdy nie kupował samochodów marki „Renault”, bo wiedział, że lepsze od nich są samochody marki „Mercedes”.

Wysocki zrozumiał też, że jego miejsce jest w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, kraju, w którym ma swoich widzów i słuchaczy, w którym mężczyźni marzą o napiciu się z nim wódki, a kobiety o spędzeniu z nim nocy. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek poważnie myślał o emigracji czy o nielegalnym pozostaniu za granicą (zwłaszcza status niewozwraszczenca nigdy go nie nęcił). Wiedział, że może oddychać (żyć, tworzyć) jedynie „tu”, „tam” powietrze ma inny, zabójczy dla niego skład. Gdy więc w piosence Niejtralnaja połosa śpiewał:  „Jemu i na fig nie nużna była czużaja zagranica” (niekiedy „na fig” zastępował dosadniejszym określeniem), to tak naprawdę myślał o sobie.

„Tam” śpiewałby dla garstki (jak Aleksandr Galicz), „tu” hipnotyzował cały naród. Był „poza dobrem i złem”, Jenseits von Gut und Böse: milicjanci nie reagowali na wykroczenia drogowe, na stacjach benzynowych nie żądano pieniędzy za paliwo, celnicy nie zauważali sobolich skórek (ale też złota, starych obrazów i nowych telewizorów), tajniacy zapraszali na koncerty, lekarze wykradali dla niego narkotyki[67], a piloci „Aerofłotu” dostarczali je do Paryża (francuskie były za drogie). W 1968 roku Wysocki śpiewał na daczy pewnego staruszka-emeryta, który od innych staruszków-emerytów różnił się tym, że się nazywał Nikita Siergiejewicz Chruszczow, a w latach siedemdziesiątych powstał jego fun club na Kremlu – Galina Breżniewa („Wołodia – pisał Walerij Jankłowicz - znał córkę Breżniewa, ale jak to się mówi, trzymał ją w zanadrzu, na wypadek gdyby było już bardzo źle, po prostu beznadziejnie”[68]), Jurij Czurbanow (mąż Galiny, od 1977 roku wiceminister spraw wewnętrznych) i Jurij Andropow - wówczas szef KGB, później sekretarz generalny partii („Wysockiego – jak zauważył pisarz Arkadij Lwow - uwielbiał Andropow, co w tamtych czasach było niezwykle istotne. To było coś jak edykt królewski, jak indulgencja papieska. Z góry mu wiele wybaczano. Wysocki był człowiekiem nietykalnym”[69]).

            W ramach niepisanej umowy pieśniarz unikał z kolei bezpośredniego wyrażania swoich opinii na tematy tabu. To była komfortowa sytuacja dla wszystkich: jego teksty  nadintepretowano w środowiskach dysydenckich (np. w Polsce) i trywializowano w pierwszym obiegu (odczytując je na poziomie sportowo-alpinistycznym); przypisywano mu zamiar obalenia panującego systemu, a on sam obnosił się na koncertach ze swoim lojalizmem i ucinał wszelkie rozmowy na tematy polityczne. W jednej z ostatnich swoich piosenek,  Nigdy nie wierzyłem w miraże (1979), śpiewał: 

                                          Jak wszyscy byłem bez pojęcia

                                               A jeśli miałem – całkiem małe:

                                               Budapeszt spłynął jak po gęsi, 

                                               Pragę przeżyłem bez zawału. 

                                               …………………………………….

                                               Nikt podnieść oczu nie miał mocy, 

                                               Choć przecież nie strzelano do nas. 

                                               I wszystkich – dzieci strasznej Rosji - 

                                               Napełniał wódą pusty czas. 

                                                                       (tłum. P. Fast)

            Rosji Wysocki nie chciał porzucić także dlatego, że – jak wspomniałem - tu wciąż pozostawał obiektem (oczywiście coraz bardziej mrocznym) pożądania. Wiele pięknych i sławnych pań nadal poczytywało sobie za honor dopisanie do biografii romansu z charyzmatycznym artystą. Wśród kobiet, które mniej lub bardziej delikatnie sugerowały, że coś je łączyło z Władimirem znalazła się między innymi początkująca skandalistka Natalia Miedwiediewa, która w jednym z wierszy napisała:

                                               Dla samej nudy,

Pochłaniać grudy

Smutku twojego.

………………………

Rób mi,

co zechcesz,

Duszę

wywracaj na nice.

Ciało

w dygocie proroczym.

I na nic nie patrz

Tylko

Mnie zerżnij![70]   

            (tłum. P. Fast)

 

Jednak w ostatnich latach życia Wysockiego najwięcej dla niego znaczyła Oksana Afanasjewa, studentka Instytutu Tekstylnego. Spotkali się w jakimś pomieszczeniu administracyjnym Teatru na Tagance. Ona była z kimś umówiona, on wpadł po obiecane komuś bilety. Niektórzy twierdzą, że był to rok 1977, inni - że 1978. Oksana miała 18 lat, on – 40. Nie chcę po mieszczańsku obliczać, o ile był od niej starszy i cytować mądrych psychologów czy seksuologów piszących o męskich kryzysach wieku średniego. Chcę wierzyć, że była to wielka miłość. Przez kilka tygodni – jak na prawdziwy romans przystało – on zabiegał o jej względy: dzwonił, umawiali się, po spektaklach szli razem coś zjeść. Aż któregoś dnia zaprosił ją na kolację do siebie i oczywiście coś dla niej zaśpiewał. Ta rozpływająca się w ustach wątróbka i ten jego głos… Teraz Oksana została jego i Ofelią, i Kopciuszkiem, i Galateą. Już ostatnią. Mogła się poruszać tylko taksówkami (płacąc jego rublami),  mogła nosić pantofelki tylko przez niego kupione (koleżanki z roku zazdrościły jej tych siedemnastu par), mogła wkładać suknie uszyte tylko z materiałów przywiezionych przez niego z Francji, jako jedyna osiemnastolatka w komunistycznej Rosji mogła kupować tonic w „Bieriozce” za jego dolary (przypłaciła to – wiadomo: nielegalne posiadanie obcej waluty - rozmową z jakimś smutnym panem z KGB, który później chciał się z nią ożenić), wkładać napoje do lodówki przez niego ofiarowanej i stojącej w mieszkaniu urządzonym za jego pieniądze. „Ale nie byłam jego utrzymanką” - zapewnia dzielna Oksana w wywiadzie dla gazety „Moskowskij Komsomolec”[71] i ja jej wierzę, bo pani ma już lat czterdzieści pięć i chyba wie, co mówi. Miała też prawo być smutna, gdy niezapowiadana przyjeżdżała do jego mieszkania na Małej Gruzińskiej 28/30, a drzwi otwierała jakaś panienka przyodziana jedynie w koszulę mężczyzny, który Afanasjewą ponoć kochał nad życie. Na szczęście Vlady zawsze zapowiadała swoje wizyty i dzięki temu Oksana opuszczała mieszkanie kochanka zawsze kompletnie ubrana. 



Oksana Afanasjewa i Władimir Wysocki. https://bigpicture.ru/?p=855891



Pod koniec lat siedemdziesiątych Wysocki już wiedział, że po raz czwarty musi coś zmienić w swoim życiu matrymonialnym. Zwiodły go Żukowa i Abramowa, i Vlady zwiodła też[72]– więc to Afanasjewa miała otworzyć nowy rozdział w poszukiwaniach tego mistycznego, świętego Graala. Nie było ani chwili do stracenia: w niedzielę 13 lipca 1980 roku kupił – w uruchomionym na jego prośbę parę stoisku z wyrobami jubilerskimi jakiegoś domu towarowego – parę obrączek i kontynuował, rozpoczęte wcześniej, gorączkowe pertraktacje z kilkoma duchownymi, którzy zgodziliby się na udzielenie mu ślubu cerkiewnego. Jak wspominała po latach niedoszła panna młoda, „Wołodia rwał się do ślubu... 

-      Wołodia, nam i tak nie dadzą ślubu. Jesteś przecież żonaty! 

-      Nie, chodź. Pobierzemy się - i już!”[73]

Ten pośpiech był uzasadniony. Wysocki był świadom tego, że od kilku lat żyje na kredyt. Już parokrotnie oszukał śmierć i obawiał się, że następnym razem nie uwiedzie jej swoim głosem i nie spije jej na umór. 

Wszystko zaczęło się od niewinnej ponoć wizyty u dentysty 4 kwietnia 1977 roku – następstwa nieudanego zabiegu stomatologicznego nałożyły się na wcześniejsze niedomagania i pacjenta trzeba było reanimować w Instytucie Sklifosowskiego (diagnoza: obrzęk mózgu, niesprawnie działająca wątroba i jedna nerka). Aktor cierpiał na halucynacje i nie rozpoznawał najbliższych. Dwa lata później (25 lipca 1979 r.) Władimira Siemionowicza dopadła w Bucharze (Uzbekistan) śmierć kliniczna. „Wysocki – wspominał Stanisław Ałtunianc - na gwałt potrzebował pieniędzy - musiał spłacić daczę pod Moskwą - spełnione marzenie Mariny Vlady. Musiał spłacić meble przywiezione przez Marinę z Londynu. Meble, lampy, łóżka, ogromną lodówkę, różne naczynia, roboty kuchenne, itd. Oczywiście trudno przypuszczać, by te wyjątkowo kosztowne zakupy mogły go ucieszyć. Zawsze musiał zarabiać morderczą pracą pieniądze dla siebie i bliskich. Na tournéepo Azji Środkowej zgodził  się od razu”[74]. Poczuł się źle już w trakcie jednego z koncertów i po przyjeździe do hotelu stracił przytomność. Towarzyszący Anatolij Fiedotow (jego marny, osobisty lekarz, z zadatkami na całkiem przyzwoitego szarlatana) i Oksana Afanasjewa rozpoczęli sztuczne oddychanie. Jeszcze raz pomogło – Władimir otworzył oczy, rozejrzał się i patrząc na dziewczynę wypowiedział pierwsze słowa: „Kocham cię”. Opatrzność ofiarowała mu jeszcze jeden rok życia. Dokładnie rok.

            To był dwunastomiesięczny koszmar – pije, bo musi utopić chandrę; narkotyzuje się, bo musi się pobudzić przed wejściem na scenę; zdradza (Marinę, Oksanę), bo w oczach kolejnych kochanek szuka miłości i podziwu („Wychodzi na jaw, że masz coraz więcej przygód. Chora z zazdrości nie widzę najważniejszego: rozpaczliwie usiłujesz uczepić się życia, udowodnić samemu sobie, że jeszcze istniejesz”[75]); czuje się osamotniony, bo już nie znajduje wspólnego języka z innymi aktorami i posądza ich o zawiść (demonów/mozartów nikt nie kocha, ponieważ ignorują świat salierich)[76]; czuje się osaczony, bo trwa śledztwo w sprawie nielegalnych dochodów z koncertów[77]

            W jego „kronika zapowiedzianej śmierci” los dopisywał wciąż nowe zdarzenia, które teraz, po wielu latach, są odczytywane jako znaki, zwiastuny, symbole i semiotycy mają pełne ręce roboty.

Nowy Rok (1980) witał z grupą przyjaciół w swojej jeszcze nieukończonej podmoskiewskiej willi. Nad ranem dopadł go głód i pod pretekstem odwiezienia kolegi na poranny spektakl wyruszył „Mercedesem” do Moskwy po swoje arkadyjskie zastrzyki. Pijany, ignorując światła (te na skrzyżowaniach) i znaki (te drogowe), pędził z szybkością 200 kilometrów na spotkanie – nie, jeszcze nie ze śmiercią – z trolejbusem. Sam (jak zawsze) wyszedł bez szwanku, inni z niezbyt poważnymi obrażeniami trafili do szpitala. Najbardziej ucierpiał samochód, który czekał teraz na naprawę w towarzystwie wcześniej rozbitego innego „Mercedesa”. 

Kilka dni później odleciała do Paryża Marina. Wiedziała, że wkrótce spotka się z mężem i jego „Šilalisami” we Francji; nie wiedziała (nie domyślała się? nie przeczuwała? nie wierzyła w sny? nie wsłuchiwała się w bicie serca?), że do Moskwy powróci dopiero na jego pogrzeb. 

Ale to dopiero za jakiś czas, póki co Wysocki w marcu – ma jeszcze przed sobą cztery miesiące życia – przybył z rutynową wizytą do żony. Wszystko było, jak zawsze – zanudzała go na pewno pogadankami o fatalnych skutkach picia wódki, a on natychmiast spotkał się ze swoim dobrym przyjacielem, leningradzkim emigrantem, niebanalnym artystą Michaiłem Szemiakinem (tym od pomnika Piotra I ustawionego przed wejściem do twierdzy Pietropawłowskiej), żeby sprawdzić, czy Marina miała rację. Miała. Wykorzystując tę chwilę jego powódczanej słabości, zaczęła snuć jakąś sugestywną opowieść o szkodliwości szprycowania się. Podziałało. W kwietniu Władimir Siemionowicz umawia się w Sklifie na kurację antynarkotykową (już drugą w ciągu ostatnich kilku miesięcy) – tym razem przechodzi dwudniowe (23-go i 24-go) „oczyszczanie krwi”. Hemodializa nie zatrzymała odliczania – poeta umrze za trzy miesiące.   

W maju był najpierw Paryż (wspomniany już, psychiatryczny). A ja, niczego nieświadom, kupiłem bilet na wrocławskie występy Teatru na Tagance i cieszyłem się, jak głupi, że obejrzę idola mego pokolenia (już nie pamiętam, w Hamlecie czy w Wiśniowym sadzie). „Z powodu choroby aktora” (ależ musi mieć kaca, pomyślałem) - nie było mi to dane. Znacznie później dowiedziałem się, że Wysocki bezpośrednio z Francji poleciał najpierw na kilkanaście godzin do Moskwy – pocieszyć Oksanę (zmarł jej ojciec) i, przede wszystkim, odebrać nową partię narkotyków. Wkrótce dołączył do Lubimowa, Diemidowej, Zołotuchina i innych. Niestety, w tym czasie Taganka przeniosła się już do Warszawy. Pod koniec miesiąca Władimir raz jeszcze jest u Vlady (i tym razem majowo-czerwcowy Paryż jest taki sam, jak marcowy), 11 czerwca odlatuje do znajomych w RFN, gdzie rozmawia o planowanych koncertach w USA, 12 czerwca odjeżdża pociągiem do kraju i po drodze upija się z celnikami w Brześciu. Na konsumowanie życia pozostało mu jeszcze sześć tygodni.

W czerwcu czuje się fatalnie, ale ma olbrzymie długi (co najmniej 30 000 rubli), więc wciąż koncertuje. 18 czerwca zaczął kilkudniową, zabójczą serię w Kaliningradzie (codziennie pięć recitali), której nie wytrzymałby bez życzliwości miejscowej służby zdrowia. Lekarze z pogotowia ratunkowego wielokrotnie pojawiali się za kulisami ze środkami wspomagającymi (wersja oficjalna: witaminy), ale nawet oni byli bezradni, gdy zaczęły się łatwe do przewidzenia kłopoty z głosem. Na ostatnim koncercie (22 czerwca) Wysocki nie mógł już śpiewać – pięciotysięczna widownia zgodziła się, by wyszedł bez gitary. Opowiadał, recytował swoje teksty (ale też monolog Hamleta), odpowiadał na pytania słuchaczy przez godzinę. W pewnym momencie, po przeczytaniu kolejnej kartki otrzymanej z sali, nieoczekiwanie wyszedł. Ktoś napisał: „Przestań pieprzyć - śpiewaj”[78]. Jego kaliningradzkie honorarium wyniosło 6 000 rubli. 

Stary niemiecki Königsberg zapisał się w biografii śpiewającego poety z jeszcze jednego powodu – wymuszono tam na nim romans. Piękna i tajemnicza Marina – jak na prawdziwą Rosjankę przystało – od lat marzyła o zostaniu kochanką Wołodi. Teraz, gdy był na wyciągnięcie ręki, postanowiła go zdobyć. Osobom z najbliższego otoczenia artysty (na pewno towarzyszył mu Fiedotow) złożyła cenną ofertę: jeśli Władimir Siemionowicz zechce zawrzeć z nią znajomość, to ona odwdzięczy mu się narkotykami dostarczonymi przez męża-lekarza. Nie wiem, skąd wiedziała o jego uzależnieniu; nie wiem, na ile wtajemniczony w tę transakcję był jej szanowny małżonek i nie wiem, jakie była pierwsza reakcja Wysockiego. Może powiedział po francusku: „Oui”, może po angielsku: „Yes” (albo „Deal”), a może po rosyjsku: „Nu i bla!” Mniejsza o jego językowe preferencje – najważniejsze, że się zgodził. Ona z tej radości dorzuciła w promocji panu W. S. W. badania lekarskie (wiadomo przez kogo przeprowadzone). Diagnoza była do bólu szczera (więc pan doktor chyba coś podejrzewał): „Żywy trup”. Pani doktorowa była najwyraźniej innego zdania, ponieważ po paru dniach ujawniła się w Moskwie, gdzie z nieznanych powodów została bardzo chłodno podjęta przez Oksanę Afanasjewą.

Ta rywalizacja pań toczyła się już poza świadomością pieśniarza, który w tym czasie był bliski osiągnięcia stanu nirwany absolutnej - zaraz po powrocie z Kaliningradu wpadł w taki zapoj, że wprawił w osłupienie nawet swoich towarzyszy, a ci przecież nie z jednej gorzelni wódkę pili i zwyczajni byli wszelkich ekstrawagancji alkoholowych. Dzień zaczynał od wlania czterdziestoprocentowej zawartości butelki do jakiegoś naczynia, które natychmiast opróżniał jednym duszkiem; kończył dzień dwiema butelkami szampana. Uwolniony od codziennych trosk, nie rozpamiętywał chyba zbyt długo wiadomości o śmierci siostry Mariny Vladi. Nazywała się Odile Versois, była też aktorką i zmarła 23 czerwca.

W lipcowym życiu Wysockiego jest już wszystko ostatnie: ostatni koncert (szesnastego, w Kaliningradzie, ale tym pod Moskwą), ostatni Hamlet (osiemnastego, z lekarzem szprycującym go jakimś wynalazkami w garderobie), ostatnie wyjście z domu (dwudziestego trzeciego), ostatnie przygotowania do wyjazdu do Paryża (dwudziestego trzeciego: odbiór paszportu, zakup biletu lotniczego), ostatni telefon do Mariny (dwudziestego trzeciego), ostatni lot do Francji (dwudziestego dziewiątego). Nie, Opatrzność odwołała ten rejs i skróciła miesiąc o kilka dni. W zamian zaproponowała też coś ostatniego, boskie last minute – Śmierć.



Władimir Wysocki. https://kp.ua/culture/613403-skonchalas-pervaia-zhena-vysotskoho-k-kotoroi-on-ezdyl-v-kyev



Tamten lipiec w Moskwie był miesiącem specjalnej troski – wyrzucono z miasta prostytutki (których, jak wiadomo, nie było w Związku Radzieckim), narkomanów (których, jak wiadomo…), niebieskie ptaki (których, jak wiadomo…) i wszystkich niezameldowanych (tacy się niestety zdarzali), dokonywano profilaktycznych aresztowań, milicjanci padali ze zmęczenia dbając o porządek na ulicach, a tajniacy zostawali przodownikami pracy węsząc w ludzkich umysłach i duszach. Z tak dobrze uzbrojonym Dobrem Zło nie miało najmniejszych szans. Humanizm jeszcze raz zatriumfował - 19 lipca 1980 roku, w tym najczystszym z czystych miast, Leonid Breżniew otworzył kolejne igrzyska olimpijskie i przy okazji skazał na śmierć pewnego ćpuna z Małej Gruzińskiej, który tak kochał sport. 

Zastraszeni lekarze i aptekarze wciąż kochają Wysockiego, ale teraz nikt nie chce ryzykować - zamykają więc przed nim swoje narkotyczne sezamy i proszą o przetrwanie do 3 sierpnia. Fiedotow podaje mu jakieś środki uspakajające, współczujący przyjaciele szklankę wódki i tylko Oksana początkowo niczego nie rozumie. „Powiedziałam mu – wspominała po latach tamten poniedziałek, 21 lipca - że odchodzę. Ubrałam się i wyszłam na ulicę. Z dołu patrzę, a Wołodia wisi na rękach na balustradzie balkonu. Jak ja wróciłam na to siódme piętro - sama nie wiem. I nie wiem, jak my z Wanią [Bortnikiem – T.K.] wciągnęliśmy z powrotem na balkon Wołodię”[79].

Postanowiono nie zostawiać go samego. Gdy Władimir dość spokojnie przetrwał wtorek, a w środę poradził sobie ze zdobyciem paszportu i biletu, to uznano, że najgorsze jest za nim. Dumny Anatolij Fiedotow pojechał do Instytutu Sklifosowskiego po – prawdopodobnie – wodzian chloralu (chlorali hydras), środek o działaniu uspokajająco-nasennym. Jednak jeszcze tego samego dnia, nafaszerowany lekami przez swego nadwornego medyka, Wysocki stracił przytomność. Doszło do zaniku odruchów fizjologicznych, ale nikt nie chce podjąć decyzji o odwiezieniu go do szpitala na reanimację. Obawiają się, że tym razem nie uda się ukryć jego uzależnienia, że rozpocznie się śledztwo, które obejmie wielu spośród nich. Pytany o radę ojciec poety, wyjątkowa skądinąd kreatura (klasyczny wytwór radzieckiego kołtuna), pochwala tę decyzję i dodaje, że byłoby mu wstyd przed ojczyzną za syna-narkomana. Obecni, by zabić wyrzuty sumienia, pocieszają się – Władimir Siemionowicz jest okazem zdrowia, jeszcze raz jakoś się wykaraska. Jakby na potwierdzenie tych słów, ich przyjaciel odzyskuje przytomność, próbuje rozmawiać i nawet przechodzi z pokoju do kuchni. Grozi, że osoba, która zadzwoni po karetkę pogotowia straci jego przyjaźń. Wszyscy widzą, jak cierpi, ale łatwo ulegają jego szantażowi, bo wciąż wierzą w happy end. W nieśmiertelność konającego. Przez następnych kilkadziesiąt godzin sytuacja się nie zmienia, swoim absurdem przypomina mi inną, wcześniejszą o trzy lata (umieranie Elvisa Presley’a w Memphis): przez mieszkanie przewijają się tabuny ludzi, którzy dodają otuchy jęczącemu w pokoju gospodarzowi i w kuchni piją za jego zdrowie, konował wciąż mu aplikuje kolejne leki, życzliwi podsuwają alkohol, Afanasjewa kupuje na targowisku truskawki i podaje mu ze śmietaną. Tak minęły pierwszy dzień, pierwsza noc i drugi dzień. W nocy z czwartku na piątek Fiedotow proponuje Oksanie, żeby odpoczęła, a on posiedzi przy Wołodi. Śmiertelnie zmęczona Afanasjewa natychmiast zasnęła, a chwilę później zapadł w pijacki sen doktor Anatolij. 

Gdy się obudzili, Władimir Siemionowicz Wysocki już nie żył. Zmarł 25 lipca 1980 roku między godziną trzecią a czwartą trzydzieści.

Do mieszkania na Małej Gruzińskiej powracają, wezwani przez Fiedotowa, biesiadnicy z ostatnich godzin. Najpierw starannie usuwają wszystkie ślady, które mogłyby świadczyć o uzależnieniu gospodarza od narkotyków, a potem już jako żałobnicy urządzają dłuższą sesję fotograficzną – pozując po kolei do zdjęć ze zmarłym (niektóre z tych fotografii można teraz kupić na aukcjach internetowych). Wreszcie ktoś zawiadomił pogotowie ratunkowe. Przybyły lekarz, jako oficjalną przyczynę zgonu podał „ostrą niewydolność układu krążenia” (było inaczej: zapadnięty język doprowadził do niedrożności dróg oddechowych i uduszenia) i przyjął do wiadomości, iż rodzice zmarłego - ku nieopisanej radości wszystkich obecnych - nie wyrażają zgody na sekcję zwłok. 

Przylatuje Marina Vlady, chłodnym okiem ogarnia przedpogrzebową radziecką krzątaninę i próbuje jej nadać nowy funeralny rytm. Osobiście sporządza pośmiertną maskę męża; zgadza się na przeprowadzenie zabiegu przypominającego balsamowanie (lekarze, oczywiście z Instytutu Sklifosowskiego, wprowadzili do naczyń zmarłego formalinę); domaga się (bezskutecznie) wycięcia serca, które chciałaby zabrać ze sobą do Paryża; pakuje rękopisy[80]i podejmuje kilka innych mniej lub bardziej ważnych decyzji.  „Każe sprzedać – pisze Marek Jurkowicz - dwa samochody Wysockiego. Pieniądze idą na pokrycie jego długów. Każe sprzedać daczę. Rozdaje jego osobiste rzeczy. Chce przekazać mieszkanie Wysockiego jego matce. Kiedy przy tym pojawiają się trudności, pisze list z prośbą do Breżniewa. Jeden z jego sekretarzy, Wiktor Suchodriew, przekazał list adresatowi. ‘On rzeczywiście tak zrobił i cała sprawa została szybko załatwiona’ - wspomina jeden z przyjaciół Wysockiego. Zapewne wówczas powstaje także w głowie Mariny myśl o powołaniu fundacji, która zajęłaby się rozdziałem tantiem wśród jego spadkobierców. Wtedy wszystkim pomysł wydał się dziwaczny. Wysocki wówczas nie miał żadnych tantiem, zresztą w ogóle nie dbał o pieniądze. Dziś pieniądze z tantiem płyną rzeką”[81].

            Dla Siemiona Wysockiego najważniejsze było, żeby syna pochowano na cmentarzu Nowodiewiczjem, ale okazało się to niemożliwe. Uruchomione więc zostały prawie wszystkie znajomości i one też nie zadziałaly. Wtedy przypomniano sobie o Galinie Breżniewowej, protektorce poety, do której należało się zgłaszać w ostateczności. Uznano, że ta czarna godzina właśnie nadeszła i wtedy okazało się, że gensekówna jest gdzieś poza Moskwą i na dodatek jest nieuchwytna (nawet ona nie miała jeszcze telefonu komórkowego). Wysocki-senior musiał więc z ciężkim sercem przystać na mniej prestiżowy cmentarz Wagańkowski. Jednak Siemion Władimirowicz przeżył też swoje chwile radości. Juniora także po śmierci potraktowano jak VIP-a: pochowano, jak pisze Walerij Pieriewozczikow, w rządowej trumnie (wyrób nr 6, w żargonie „szestiorka” / „szóstka”; w takiej samej zostanie pochowany kilka lat później Breżniew), grabarze wykopali podobno głębszy grób, żeby ciało zmarłego pozostało dłużej nienaruszone, a w szczegółowo rozpisanym scenariuszu pogrzebu „odpowiedzialnym za wieko trumny” został sam Walerij Zołotuchin. 

Jednak to nie aktor z Taganki był gwiazdą uroczystości pogrzebowych, ale mitomanka Marina Vlady. Z jej książki wynika, że ta ceremonia mogłaby się odbyć nawet bez nieboszczyka, ale nie bez niej: „Przyglądam się twojej twarzy, dobrze, że ją trochę podmalowałam, dziś, o świcie wydawała się zbyt blada”[82], „Rozglądam się dookoła, wydaje mi się, że gram w filmie, a reżyser ogłosi zaraz koniec ujęcia”[83], „Jako ostatnia pochylam się nad twym czołem i ustami. Kładą wieko. W ciszy rozlega się stukanie młotka. Trumna zostaje zsunięta do grobu, rzucam białą różę, odwracam się. Teraz będę musiała żyć bez ciebie”[84].

W swoich wspomnieniach jest ciepła, liryczna i traumatyczna, myśli o sobie: „[...] Ja - wdowa przytłoczona smutkiem”[85]i jest pełna nabożnego skupienia. Było inaczej. Też uroczo. Ale uroczo inaczej. Po powrocie z pogrzebu wściekła na cały świat – bo dopiero teraz do niej dotarło, ile kobiet pretenduje do roli tej największej miłości Wysockiego – miała powiedzieć:  „Zgroza! Co za bladzie! Teraz od razu wszystkie zostaną żonami Wołodi!”[86]

Nie złamał obowiązującej konwencji (także tej stylistycznej) Szemiakin, który 29 lipca popełnił w Paryżu grafomański tekst, odę ku czci: „Teraz, myśląc i mówiąc o Wysockim, nie sposób myśleć i nie mówić o Marinie Vlady, jego żonie i prawdziwym przyjacielu. Przeżyła z nim dwanaście lat i oddawała mu przez te lata wszystko, co mogła. I wszystko, co stworzył przez te dwanaście lat, to głównie jej zawdzięcza. Z całą pewnością, gdyby nie Marina, Wysocki odszedłby od nas jeszcze wcześniej. Szanuję i kocham ją, i obraz Wołodi jest nierozerwalnie związany w mojej pamięci z tą zadziwiającą kobietą. Dziękuję Ci, Marino, w imieniu nas wszystkich, w imieniu Rosji - za Wołodię, za Ciebie - dziękuję”[87].

Śmierć Wysockiego zrodziła co najmniej dwie legendy. Pierwszą wykreowali romantycy – aktora pochowano w kostiumie Hamleta (tymczasem ten strój był eksponowany w gabinecie Lubimowa); drugą – schizofrenicy (Wysocki został zamordowany przez współpracującego z KGB Fidotowa[88], ponieważ władze obawiały się, że pieśniarz tym razem już nie wróci z Francji na ojczyzny łono). 

Po pogrzebie, gdy już minął kac, wyschły łzy i zwiędły kwiaty trzeba było zacząć żyć bez Wołodi. Wszyscy jakoś sobie poradzili.

Marina – „wdowa przytłoczona smutkiem” - wciąż gra (w teatrze i w filmie), wciąż wychodzi za mąż (ostatnio za starszego od siebie o 15 lat onkologa Léona Schwartzenberga - przez jakiś czas ministra zdrowia, zmarł w 2003 roku - którego poznała, gdy poszukiwała lekarza dla Andrieja Tarkowskiego) i wciąż pamięta o Wołodi (ale rzadko odwiedza jego grób, bo pomnik się kobiecie nie podoba). Wystawiła więc swój, prywatny i nazwała Wysocki, czyli przerwany lot. Nikita Wysocki w rozmowie z Galiną Mursalijewą wspomniał, że po przeczytaniu ksiązki Vlady chciał autorce wytoczyć proces, ale ostatecznie się rozmyślił, ponieważ „zaczęłyby wypływać takie brudne rzeczy, że...”[89].

Anatolij Fiedotow, nękany podobno wyrzutami sumienia, świadomie zafundował sobie narkotykowo-alkoholowe piekło, jakie przeszedł jego patron i zmarł w 1992 roku.

            Ostatnia miłość Wysockiego projektuje teraz kostiumy teatralne i już dawno zmieniła nazwisko. Dwa lata po śmierci Władimira wyszła za mąż za nową gwiazdę Teatru na Tagance - Leonida Jarmolnika, który nie jest alkoholikiem i narkomanem, więc w dowód wdzięczności Oksana urodziła mu w 1983 roku córkę Aleksandrę.  

            A ja sobie czytam o rozwoju psychofarmakologii w drugiej połowie XX wieku i żałuję, że prozac pojawił się dopiero w roku 1987. Podany wtedy, w lipcu osiemdziesiątego roku, podniósłby „poziom serotoniny”, wzmógł „dobre samopoczucie”, zwiększył „poczucie bezpieczeństwa”[90], stłamsił depresję i pozwoliłby jakoś przetrwać te nieszczęsne igrzyska. Jednak wiem też, że taka dawka szczęścia zabiłaby w Wysockim wrażliwość artysty i wtedy nie mam już żalu do Losu. 


[1]Cyt. wg: A. Diemidowa, Władimir Wysockij, kakim znaju i lublu, Moskwa 1989, s. 20.

[2]Zob.: P. Sołdatienkow, Władimir Wysockij, Moskwa-Smolensk 1999, s. 153. O instytucji studia teatralnego w Rosji zob.: K. Osińska, Studio w rosyjskiej kulturze teatralnej XX wieku, Warszawa 1997. We współczesnej Rosji – podobnie, jak przed czterdziestu laty – dyplomowanym aktorem można zostać kończąc jedną ze szkół teatralno-filmowych, albo studio funkcjonujące przy niektórych teatrach.

[3]Cyt. wg: J. Suszko, „Chodił w mienia wlublonnyj wies’ słabyj żenskij poł…” Żenszcziny w żyzni Władimira Wysockogo, Moskwa 2005, s. 7.

[4]N. Wysockaja, „Dom na Pierwoj Mieszczanskoj, w konce” [w:] Staratiel. Jeszczo o Wysockom. Sbornik wospominanij, sost. A. Kryłow, J. Tyrin, Moskwa 1994, s. 53. 

[5]Cyt. wg: J. Suszko, op. cit., s. 19.

[6]I. Wysockaja, Korotkoje sczast’je na wsiu żyzn’ [w:] Staratiel..., op. cit., s. 88.

[7]W tym czasie w Związku Radzieckim można było zawrzeć związek małżeński oczywiście po ukończeniu 18 roku życia. Tak więc, albo Iza otrzymała specjalną zgodę, albo do uzyskania pełnoletniości była „żoną cywilną” (grażdanskaja żena), czyli konkubiną.  

[8]Ustalenie podstawowych danych jest uciążliwe, jakby dotyczyły one pisarza siedemnastowiecznego. Np. Fiodor Razzakow (Żyzn’ i smiert’ Władimira Wysockogo, Moskwa 1994) podaje, że Wysocki poznał Izę w 1956 roku, jesienią 1957 zamieszkali razem, a w maju 1958 pobrali się. Inni z kolei sugerują, że dla Izy było to trzecie, a nie drugie małżeństwo. To akurat nie miało większego znaczenia dla zakochanego studenta. No i było przed.

[9]N. Wysockaja, op. cit., s. 54.

[10]Relacjonuję wywiad udzielony przez L. Abramową 24 maja 1990 r. [w:] Fakty jego biografii. Ludmiła Abramowa o Władimirie Wysockom, Moskwa 1991, s. 6.

[11]WGIK – Wsiesojuznyj Gosudarstwiennyj Institut Kinematografii / Wszechzwiązkowy Państwowy Instytut Kinematografii.

[12]N. Wysockaja, op. cit., s. 54-55.

[13]Z właściwą sobie elegancją narodziny Arkadija i Nikity skomentuje Marina Vlady w Przerwanym locie: „Od początku naszego wspólnego życia stale marzyłeś, żebyśmy mieli dziecko. Druga żona urodziła ci dwóch synów. Zawiadomiła cię o ciąży, kiedy było już za późno na zabieg, co doprowadzało cię do rozpaczy. Ja zaplanowałam moich trzech synów z dokładnością do jednego dnia, walczyłam o prawo rodziców do decydowania, czy poczęty człowiek ma się urodzić, czy nie, i nigdy nie chciałam zgodzić się na dziecko, które w naszym związku byłoby zakładnikiem”. M. Vlady, Wysocki, czyli przerwany lot, tłum. K. Szymanowska, Warszawa 1990, s. 86.

[14]Przy okazji odrobina mistyki: innego 25 lipca Wysocki przeżyje śmierć kliniczną, a jeszcze innego – umrze.

[15]Fakty…op. cit., s. 48-49.

[16]Ibid., s. 50.

[17]Ibid., s. 54. Co Wysocki zamierzał zrobić z adresatką w „w wieku 24 lat” nie dowiemy się, ponieważ w wydaniu rosyjskim pojawił się znak (kwadratowy nawias) sygnalizujący opuszczenie fragmentu oryginału listu. Szkoda, że nie zachowały się te pisane przez Ludmiłę. Przez jakiś czas przechowywała je Nina Wysocka, a następnie zwróciła nadawczyni. W 1976 roku Abramowa, przed przeprowadzką do nowego mieszkania, wszystkie zniszczyła: „Czytam i myślę: Boże, jakaż głupia baba je pisała! Strach czytać! Raz - i na kawałki! A teraz okropnie żałuję - głupia, nie głupia, ale tam były takie szczegóły, takie detale... Szkoda”. Ibid., s. 48

[18]Sądzę, że mit wykreowany poza teatrem (jeszcze jedno wcielenie „poety przeklętego”) miał istotny wpływ na kształtowanie opinii o jego aktorstwie. Tylko nieliczni potrafili się oprzeć magii legendy. Andriej Tarkowski, dla którego Wysocki pozostawał zjawiskiem wyjątkowym w kulturze rosyjskiej, powiedział kiedyś: „Aktorem jest słabym”, a po obejrzeniu Hamleta dodał: „Kiedy on wychodzi na scenę z gitarą, wstyd mi za niego”. Cyt. wg: D. Karapetian, Włodzimierz Wysocki. Między słowem a sławą. Wspomnienia, tłum. L. Miłowanowa, Warszawa 2005, s. 32.

[19]I. Kochanowskij, „Pis’ma Wysockogo” i drugije rieportaży po radio „Swoboda”, Moskwa 1993, s. 7.

[20]Zob.: J. Suszko, op. cit., s. 99.

[21]Cyt. wg: F. Razzakow, op. cit., s. 80. Piotr Maszerow (1918-1980) - od 1965 r. pierwszy sekretarz KC KPB.

[22]G. Bachelard, Psychoanaliza ogniatłum. H. Chudak [w:] tenże, Wyobraźnia poetycka, Warszawa 1975, s. 51. 

[23]M. Zimna, Wysocki - dwie lub trzy rzeczy, które o nim wiem, Koszalin 1998, s. 70.

[24]Cyt. wg: W. Nowikow, Wysockij, Moskwa 2003, s. 109.

[25]Zob.: ibid., s. 225. Sklif - Instytut im. Sklifosowskiego (Moskowskij Nauczno-Issledowatielskij Institut Skoroj Pomoszczi im. N. W. Sklifosowskogo). I wtedy, i dziś jeden z najbardziej prestiżowych szpitali moskiewskich, w którym Wysocki powinien dostać kartę stałego klienta. W dowód wdzięczności występował z recitalami dla personelu (np. w 1974 r.).

[26]Cyt. wg: J. Suszko, op. cit., s. 88.

[27]J. Szczerbinowskaja, W naczale szestidiesiatych [w:] Staratiel…op. cit., s. 130.

[28]Cyt. wg: M. Zimna, Kto zabił Wysockiego?, Kraków 1999, s. 129. Ulica przypisywała mu też romans z Pugaczową. Niesłusznie. Byli przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi. Po prostu nie podobał się jej, a Ałła – jak powiedział jeden z jej znajomych – „całe życie kochała pięknych facetów”. Cyt. wg: J. Suszko, op. cit., s. 86.

[29]N. Wysockaja, op. cit., s. 55.

[30]Fakty…op. cit., s. 13.

[31]W 1970 r. Abramową zaczął coraz częściej odwiedzać Jurij Owczarienko. Został zaakceptowany przez synów i Ludmiła wyszła za niego za mąż. Urodziła się córka Sierafima. 

[32]Zob.: J. Suszko, op. cit., s. 146.

[33]Zob. Ł. Simakowa, Wstriecza Mariny Władi s Wysockim, o kotoroj ona zabyła, http://www.otblesk.com/vysotsky/znakoms-.htm.

[34]M. Vlady, op. cit., s. 12. Wysocki grał wówczas w wyreżyserowanym przez J. Lubimowa Pugaczowie S. Jesienina.

[35]Ibid.

[36]Ibid.

[37]Ibid.

[38]Ibid., s. 71. Vlady była o 5 centymetrów wyższa od Wysockiego.

[39]Ibid., s. 28.

[40]Ibid., s. 80.

[41]Cyt. wg: M. Zimna, Kto…op. cit,s. 130.

[42]M. Vlady, op. cit., s. 17-18.

[43]Ibid., s. 19.

[44]Piat’ pisiem [w:] Staratiel...,op. cit., s. 113.

[45]Wiersz powstał w 1963 lub 1964 roku (inc.: „Siegodnia w naszej kompleksnoj brigadie…”). Wysocki był jeszcze formalnie mężem Ludmiły Władimirowny Abramowej. Po rosyjsku Władi[mirowna] i Vlady brzmi tak samo.

[46]W. Zołotuchin, Wsio w żertwu pamiati twojej... [w:] Staratiel...op. cit.,s. 148.

[47]M. Vlady, op. cit., s. 20. Poruszonych jej kolejkową martyrologią pragnę uspokoić – najczęściej korzystała z usług „Bieriozki” (takiego ich „Peweksu”).

[48]W Związku Radzieckim, kraju powszechnej trzeźwości, esperal był jeszcze nieznany. Pojawił się później i popularnie był nazywany „spiralą” lub „sprężyną”. Tak się złożyło, że w Teatrze na Tagance jednocześnie się zaszyło sporo aktorów i Lubimow mówił o nich: „wszywizna” („wszywota”). 

[49]M. Vlady, op. cit., s. 21.

[50]Cyt. wg: M. Zimna, Kto…op. cit., s. 122. (W cytacie pozwoliłem sobie zamienić „tego” kanalię, na „tę”). Pojawienie się takich tekstów, jak ten Wołodarskiego, było nieuniknione. Przewidział je już 25 listopada 1968 roku W. Zołotuchin: „My filistrzy, my szarość [...] grzejemy się przy jego ognisku, chętnie opowiadamy o nim obcym ludziom, niedostrzegalnie dla samych siebie legendy o nim tworzymy. I czekamy też - niech no tylko coś się przydarzy przyjacielowi naszemu [...], to takie wspomnienia, takie memuary przyrządzimy, że mucha nie siada, oczu nie będziecie mogli oderwać”. „Wsio w żertwu pamiati twojej...” Walerij Zołotuchin o Władimirie Wysockom, Moskwa 1992, s. 35.

[51]„Wsio…ibid.s. 29. Zapis w dzienniku Zołotuchina z 21 października 1968 r. WTO - Wsierossijskoje Tieatralnoje Obszczestwo / Wszechrosyjskie Towarzystwo Teatralne. 

[52]Ibid., s. 21. Pod koniec lat sześćdziesiątych nałóg Wysockiego był już tajemnicą publiczną. Gdy więc 10 listopada 1968 r. pojawił się w teatrze niedysponowany z innego niż zwykle powodu (ból gardła), to przybyli na spektakl (znów Galileusz) nie uwierzyli. Z widowni rozległy się głosy: „Mniej pić, więcej śpiewać”. Dopiero informacja o wystawieniu jeszcze niegranego Świętoszkauspokoiła publiczność.

[53]W. Zołotuchin, Wsio…op. cit.,s. 150.

[54]Ibid., s. 157. Przy tej okazji Zołotuchin, powołując się na Wysockiego, sformułował wstrząsający zarzut: „Jaką dziwną i straszną rzecz mi powiedział [Wysocki – T. K.]. Sekretarka z KGB jakoby widziała papiery, w których szef - Lubimow - zdawał relację ze swoich rozmów z Wysockim - to znaczy, że szef kabluje. [...]. Wołodię obłożono jak prosiaka” (s. 157). W swojej kolejnej publikacji Zołotuchin dokonał istotnej zmiany w tym zdaniu: „Sekretarka z organów jakoby widziała papiery, w których N zdawał relację ze swoich rozmów z Wysockim” (W. Zołotuchin, Siekriet Wysockogo. Dniewnikowaja powiest’, Moskwa 2002, s. 97).

[55]J. Nagibin, Dniewnik, Moskwa 1995, s. 350.

[56]Cyt. wg: M. Zimna, Kto…op. cit.,s. 123.

[57]Zob.: P. Leonidow, Władimir Wysockij i drugije, New York 1983. 

[58]Cyt. wg:. M. Zimna, Kto…op. cit., s. 108.

[59]M. Vlady, op. cit., s. 96.

[60]Nieprzynależność. Salman Rushdie w rozmowie z Jerzym Jarniewiczem, „Gazeta Wyborcza” 22-24 kwietnia 2000.

[61]M. Vlady, op. cit., s. 199.

[62]Zob.: Władimir Wysockij w zapisiach Michaiła Szemiakina, New York 1987.

[63]Ta i wiele następnych informacji dotyczących ostatnich miesięcy życia Wysockiego pochodzi z książki Walerija Pieriewozczikowa Prawda smiertnogo czasa. Władimir Wysockij, god 1980, Moskwa 1998. Pieriewozczikow należy do tych autorów, którzy wciąż wydają tę samą pracę pod różnymi tytułami. Zob.: W. Pieriewozczikow, Władimir Wysockij: prawda smiertnogo czasa. Posmiertnaja sud’ba, Moskwa 2003.

[64]W. Szynkariow, Maksym i Fiodor. Jeż domowy, tłum. J. Zamojski, Poznań 1997, s. 16.

[65]Mieszkańcy Związku Radzieckiego sądzili, że jest to najlepszy telewizor na świecie. Dlaczego kupowano je we Francji mogę się tylko domyślać: uboższych – wabiła niska cena, snobów – egzotyka.  

[66]W 1979 roku wydał na biżuterię 24 000 rubli, co - jak starannie policzyła Marlena Zimna - stanowiło równowartość czterech samochodów marki „Żyguli”. A ja początkowo postanowiłem być w swoich rachunkach jeszcze bardziej demagogiczny i szczodrość Wysockiego przeliczyć na pensje przeciętnego inżyniera radzieckiego, który zarabiał wtedy 150 rubli miesięcznie (a więc 1800 rubli rocznie). Zrezygnowałem jednak, bo przecież nie można siły uczucia mierzyć w rublach, frankach, rocznych dochodach, karatach. W końcu Francję ma się jedną. I Marinę też.  

[67]Mówiąc precyzyjnie, były to oczywiście leki o działaniu narkotycznym. Ich nazwy (m. in. promedolum) wymienia w jednym z wywiadów Oksana Afanasjewa. Zob.: Prawda lubwi i smiertnogo czasa. Z Oksaną Afanasiewą-Jarmolnik rozmawia Marina Rajkina, „Moskowskij Komsomolec” 17 V 2005, http://www.mk.ru/numbers/1634/article53898/htm.

[68]Cyt. wg: M. Zimna, Kto…op. cit., s. 114.  

[69]Cyt. wg: Ibid., s. 117.

[70]Cyt. wg: J. Suszko, op. cit., s. 273. Natalia Miedwiediewa (1958-2003) - pisarka (Hotel „Kalifornia”, Mamo, kanciarza kocham!), piosenkarka (w Paryżu śpiewała w „Rasputinie”), modelka (pozowała dla „Playboya”); przez jakiś czas towarzyszka życia Eduarda Limonowa, którego porzuciła dla solisty grupy „Korrozija Mietałła” („Korozja Metalu”) Siergieja Wysokosowa. O swojej obecności w życiu Wysockiego opowiadała również Jelena Szczapowa, poprzedniczka Miedwiediewej na etacie żony faszyzującego Ediczki (on napisał nieobyczajną powieść To ja, Ediczka, a ona w odpowiedzi równie odważną – To ja, Lenoczka). Marlena Zimna wymienia inne „przelotne znajomości” Wysockiego: Biełłę z Samary, Swietłanę Gudckową z Rostowa nad Donem. 

[71]Prawda lubwi…op. cit.

[72]Anatolij Sidorczenko pierwsze małżeństwo Wysockiego nazwał komedią, drugie - dramatem, trzecie -tragedią. A. Sidorczenko, O Wysockom kniga Władi w izłożenii „raszen-diadi”, Donieck 1996.

[73]Cyt. wg: W. Pieriewozczikow, Prawda…op. cit.,s. 159. Tym razem Wysocki zrezygnował z przeprowadzenie obowiązującej w ZSRR procedury rozwodowej, ponieważ przede wszystkim nie miał pewności, czy Marina Vlady wyrazi zgodę na jej wszczęcie. A jeśli nawet tak, to, czy zostanie ona przeprowadzona odpowiednio sprawnie. W tej sytuacji uznał, iż ważniejsze od rozwiązań zgodnych z obowiązującym prawem będą gesty nacechowane symbolicznie i dlatego starał się znaleźć kogoś, kto gotów byłby udzielić ślubu, nie bacząc na wszystkie wynikające z tego konsekwencje. Podobno pewien batiuszka wyraził zgodę. Może odczuł dumę z nawrócenia syna marnotrawnego, może przekonały go argumenty pieśniarza (brzmiały mniej więcej tak: Trzy wcześniejsze związki - „zagsowskie”, „cywilne” - są nieważne, ponieważ zostały zawarte poza cerkwią), może był miłośnikiem jego twórczości, a może został skuszony odpowiednią ilością banknotów z Leninem.

[74]Cyt. wg: M. Zimna, Kto…op. cit., s. 120. W tej sytuacji dość zabawnie brzmi jej nigdy niezrealizowany pomysł na ich wspólne życie: „[...] Nie mogę oprzeć się myśli, że nasze życie potoczyłoby się inaczej, gdyby od początku, pozwolono nam zamieszkać na wsi. Spokój, samotność, przestrzeń utemperowałyby twoje szaleństwa”. M. Vlady, op. cit., s. 196.

[75]M. Vlady, ibid., s. 200

[76]Myśli nawet o odejściu z teatru. Chyba dlatego 7 stycznia 1980 roku Jurij Lubimow wyraził zgodę na roczny urlop pod warunkiem, że Wysocki nadal będzie grał w Hamlecie (którego premiera odbyła przed ośmiu laty - 29 listopada 1971). Na szczęście dla widzów Władimir pojawiał się od czasu do czasu także w innych spektaklach. Zob. m. in.: Żyzn’ biez wran’ja [w:] Staratiel…op. cit., s. 331. 

[77]Oficjalne honorarium Wysockiego (ale też Magomajewa czy Pugaczowej) za koncert wahało się od 200 do  300 rubli. Organizatorzy byli świadomi, że za takie pieniądze nie wystąpi żadna wielka gwiazda, więc nielegalnie dopłacali do tych śmiesznie niskich stawek. Niezbędną kwotę zdobywano zaniżając w rozliczeniach ilość sprzedanych biletów. Tak też zrobiono podczas koncertów Wysockiego w Iżewsku (wiosna 1979), ale tym razem milicja wpadła na trop tych machinacji. Zaczęły się aresztowania. Jeden z prokuratorów pojechał za pieśniarzem aż do Tbilisi i tam go przesłuchał. Władimir zrozumiał, że skończyły się żarty – zaczęło się zaciskanie pętli. Uruchomił więc wszystkie swoje znajomości, by prokuratura zapomniała o nim. Bez większego, jak się okazało, powodzenia – w marcu 1980 roku otrzymał kilka wezwań do stawienia się przed sądem w Iżewsku. Wyrok zapadł w lipcu: ob. Wysockiemu W. S. nakazano zwrócić nielegalnie otrzymane pieniądze. Mogło być oczywiście gorzej, ale to już i tak nie miało wtedy większego znaczenia dla zainteresowanego. O całej tej sprawie pisze bardzo szczegółowo M. Zimna w książce Kto…op. cit.

[78]Cyt, wg: W. Pieriewozczikow, Prawda…op. cit.,s. 138.

[79]Cyt. wg: M. Jurkowicz, I jak tu umrzeć po Wysockim, „Nowe Kontrasty” 1997, nr 12, s. 14.

[80]„Kiedy 26 lipca 1980 roku wchodzę do twojego pokoju, widzę od razu, że jedynie biurko uniknęło kataklizmu. Wszystko inne zostało wywrócone do góry nogami, przeszukane, poprzestawiane. Wścibska ręka nie śmiała tknąć stronic, na które przelałeś swą sztukę. I kiedy mechanicznie pakuję do walizki kilka tysięcy kartek stanowiących twoją spuściznę, po to, by bezpiecznie zdeponować ją u jednego z przyjaciół, nie wiem jeszcze, że ratuję właśnie to, co należało ocalić, co najważniejsze, czego sam strzegłeś jak źrenicy oka”. M. Vlady, op. cit., s. 228.

[81]M. Jurkowicz, op. cit., s. 16. Mowa tu o świeżo wybudowanej daczy (na działce należącej do Eduarda Wołodarskiego), w której Wysocki spędził swoją ostatnią sylwestrową noc. Postawienie i urządzenie budynku pochłonęło około 40 000 rubli. Po śmierci pieśniarza nie potrafiono w sposób satysfakcjonujący wszystkich zainteresowanych rozstrzygnąć spraw własnościowych. Ostatecznie Wołodarski polecił daczę rozebrać i wypłacił synom Wysockiego kwotę w wysokości wartości odzyskanych materiałów budowlanych. Meble sprzedała Vlady.

[82]M. Vlady, op. cit., s. 227.

[83]Ibid.

[84]Ibid., s. 227-228.

[85]Ibid., s. 243.

[86]Cyt. wg: J. Suszko, op. cit., s. 236.

[87]Władimir Wysockij w zapisiach…op. cit., s. 6.

[88]Zwolenniczką tej hipotezy jest m. in. M. Zimna w książce Kto… (op. cit.).

[89]Nikita Wysockij: Dołgoje uznawanije otca, biesiedu wieła G. Mursalijewa, „Ogoniok” 1996, nr 43, s. 35.

[90]R. Porter, Szaleństwo. Rys historyczny, tłum. J. Karłowski, Poznań 2003, s. 232-233.

Komentarze

Popularne posty