Ile wódki się wypiło... Ileż kobiet porzuciło! (Nikołaj Rubcow)

[w:] T. Klimowicz, Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach, Wrocław 2005. /

Tadeusz Klimowicz

/

„Ile wódki się wypiło... Ileż kobiet porzuciło!”

(Nikołaj Rubcow)

/



Nikołaj Rubcow. http://info-vb.ru/2018/07/27/po-sledu-rubtsova/


 

Osoby:

·    Nikołaj Rubcow (1936-1971) - Poeta.

·    Gienrietta Mieńszykowa (1937-2002) – Przyjaciółka Nikołaja Rubcowa.

·    Ludmiła Dierbinaprimo voto Granowska (1938) – Poetka. Bibliotekarka. Muza i anioł śmierci.


            Zanurzamy się z Buninem w oceanie zapomnianych, wyblakłych snów, błądzimy po dawno zarośniętych ścieżkach i powtarzamy za nim: „...Pamiętam wczesną, pogodną jesień. [...] Pamiętam wczesny, rześki, cichy ranek... Pamiętam wielki, cały złoty, podeschnięty i przerzedzony ogród, pamiętam klonowe aleje, subtelny aromat opadłych liści i - woń antonówek, woń miodu i jesiennego przymrozku” (Antonówki, tłum. M. Popowska). I jeszcze pamiętamy smak Proustowskich magdalenek. I jeszcze... Jeszcze inne arkadyjskie zapachy i smaki szczęśliwego dzieciństwa przywrócone do życia w naszej pamięci.

            Ale jest też smak głodu, i paraliżujący zapach gazety pachnącej świeżą farbą drukarską, i nirwaniczny zapach fermentujących drożdży, i gryzący smak taniej wódki i jeszcze tańszych papierosów „Biełomorkanał”, i duszący zapach środków zwalczających wszy w sierocińcu. Esencja dwudziestowiecznej Rosji. Smaki i zapachy dzieciństwa Nikołaja Rubcowa.

            Spędził je w nikolskim domu dziecku (dzienna racja żywnościowa w czasie wojny: pięćdziesiąt gramów chleba, talerz zupy), ponieważ jak wyjaśniał w autobiografii dołączonej do przepisanego na maszynie w pięciu egzemplarzach tomiku Fale i skały: „Rodziców straciłem na początku wojny”[1]. Kłamał. Matka rzeczywiście zmarła w 1942 roku, ale ojciec szczęśliwie powrócił z frontu. Tyle, że nie chciał pamiętać o dzieciach, założył nową rodzinę i do pierwszego spotkania z synem doszło po wielu latach, w 1955 roku. Poeta może zresztą nie kłamał, ale mitologizował rzeczywistość - herosom łatwiej wybacza się śmierć, niż zdradę. Wokół było tyle zła. Lokalna gazeta „Raboczij Lesa” („Pracownik Lasu”) donosiła: „Żukowa A. A. ukradła 3,5 kg kłosów w kołchozie ‘1 Maja’ za co została skazana przez sąd ludowy na rok pracy reedukacyjnej [isprawitielno-trudowyje raboty]”[2] (13 września 1945 w artykule Czujnie strzeżcie kołchozowej własności), „J. W. Owczinnikowa, pracując jako pastuch w kołchozie ‘Pobieda’, systematycznie dokonywała udoju krów i mleko wykorzystywała dla swoich potrzeb. 29 czerwca wydoiła na pastwisku cztery krowy, co dało jej 5 litrów mleka i została zatrzymana na miejscu przestępstwa. Za kradzież kołchozowego mleka Owczinnikową aresztowano i oddano pod sąd zgodnie z Dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 4 czerwca 1947 roku O odpowiedzialności karnej za zagarnięcie mienia państwowegoi społecznego[3] (24 lipca 1947; jak wynika z późniejszych informacji, skazano ją na 10 lat łagrów). 

            Pozostawał eskapizm. Młodego Rubcowa przed zaakceptowaniem obowiązujących powszechnie zasad - gdzie patriotyzm mierzono liczbą napisanych donosów i gotowością do wykrzyczenia w chórze jednakowo brzmiących głosów: „Ukrzyżuj go!”, gdzie rezygnację z własnych poglądów i czystych sumień nazywano poświęceniem dla idei, gdzie codziennie oczekiwano składania przysięgi na wierności partii, gdzie konformizm świadczył o mądrości życiowej - uratowało nieodpowiednie towarzystwo z alternatywną hierarchią wartości. Tam kosmopolityczny spirytus ceniono wyżej od marksistowskiego spiritusu, a trójkę chętnych do wypicia butelki samogonuod trójki murarskiej; tam szacunek budziły stale rosnące promile alkoholu w krwi, a nie procenty świadczące o przekraczaniu planu produkcyjnego. I repertuar chóru był też inny, i łatwiej zapominano o smaku chleba i mleka. Dla Gogola Rosja była pędzącą w nieznane trojką, dla Turgieniewa - szlacheckim gniazdem, dla Czechowa - salą szpitalną, dla Błoka (ale też całych zastępów grafomanów) - matką, żoną i kochanką, dla oberiutów - panoptikumi kunstkamerą, dla Sołżenicyna - gułagiem, dla Rubcowa (jak wcześniej dla Jesienina) - krainą wiecznego, czterdziestoprocentowego zapomnienia. „W latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych picie było modne - zwierzał się Annie Żebrowskiej znany z grupy „Mit’ki” Aleksandr Fłorienski - Kto nie pił, był albo karierowiczem, albo donosicielem, albo - w najlepszym przypadku - miał chorą wątrobę. Ale wtedy pił mało. Wszyscy normalni, przyzwoici ludzie - Wysocki, Wieniczka Jerofiejew - pili”[4]. Ich pijane życiorysy obrastały legendami. Także ten Nikołaja Rubcowa.

            Jego pierwszą i najwierniejszą kochanką była wódka (status żony był zarezerwowany przez Ryszarda Riedla dla whisky), drugą (ale równie ważną) poezja, na wielką miłość do kobiety nie było już miejsca w jego życiu. Nawet jako początkujący autor nie pisał erotyków (nie doczekała się ich ani Tatiana Agafonowa, ani Taisija {Taja} Smirnowa, ani Tatiana Rieszetowa, ani wszystkie następne panie wymieniane przez biografów), podmiot liryczny tych najbardziej znaczących wierszy z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - na poły autobiograficznych, na poły inspirowanych folklorem miejskim (swoją rolę odegrały tu niezwykle popularne błatnyje piesni) - porusza się w zaklętym, delirycznym kręgu:

                                               Gościłem raz u brata.

Dopóki była kasa,

w porządku wszystko szło.

Lecz kiedy przyszła bieda,

nie znalazł się kolega,

który by pomógł mi…

 

Po prośbie więc do brata,

a on ma do wypłaty

przepastnych kilka dni.

Nie czekam więc pierwszego,

na targ idę z kolegą,

sprzedaję spodnie w dzwon.

 

Od razu wziąłem litra,

no i natychmiast z gwinta

łyknąłem szklanki dwie.

Potem w następnym barze

kolega się nadarzył,

więc jeszcze trochę z nim…

 

Pod muzykę tramwajów

na tańce pojechałem,

a tam szalony krąg:

na środku, na parkiecie

twist oszalały leci,

a potem rock’n’roll!

 

W szacownym towarzystwie

ruszałem się jak wszyscy,

a potem robię szum:

wśród par, nim ktoś coś powie, 

jakiemuś cwaniaczkowi

strzeliłem ostro w pysk!

 

I przy latarni, w rowie

ocknąłem się: huk w głowie

i w żebrach czuję ból…

Na czole wielki siniak,

i pomyślałem — nijak!

Nie będę więcej pić!

 

Ale czas robi swoje.

Dusza i ciało moje

aż huczy, pełne sił!

I spodnie, w których chodzę

(znowu uległem modzie),

sprzedaję, co mi tam…

(Morskie wybryki, 1957, tłum. P. Fast)


                                                          Ile wódki się wypiło,

Ile okien się wybiło,

Ile kasy przepuściło,

Ileż kobiet porzuciło!

Ostrza noży gdzieś błyskały,

Jakieś dzieci w głos płakały…

 

Ej, siwucho mętna!

Życie było… piękne

                                                           (Świętona osiedlu, 1959, tłum. P. Fast)


                                                           Kochana twoja już

  usnęła.

I ty, gdy zamkniesz mętne oczy, 

sam spadniesz z krzesła 

         lub pod stołem

rozwalisz się — ktoś cię 

          przeskoczy.

I nikt nie powie

          słowa złego,

nie burknie nawet, nie przygani.

Podniosą cię — niczym świętego,

co kryształową duszą

      mami.

Ułożą,

         żeby nie przewiało,

i cicho twe opuszczą progi

Zachrapiesz wtedy…

I świat cały —

ruszy jak dawniej swoją drogą!

(Do solenizanta, 1961, tłum. P. Fast)

            

                                                           Ach, co też czynię ja? Dlaczego męczę

Organizm biedny, miast go mieć na oku?

Ach, czemu ciągle się tak strasznie dręczę,

Gdy o komunizm ludzie walczą wokół?!

 

Bydło się mnoży, ziarna pełny garniec,

I każdą drogę ludzkość łatwo przetrze…

Ech, burzo-wietrze, zasyp mnie i zamieć,

Ech, zamieć mnie i zasyp, burzo-wietrze!

 

Równik czy biegun — rzucało mną wszędzie,

W drodze mej marnej wszystko miałem za nic,

Więc zasyp, burzo, do jasnej — niech będzie!

Ech, burzo-wietrze, zasyp mnie i zamieć!

(Skarga alkoholika, 1962, tłum. P. Fast)

 

            Większość tych tekstów powstała w Leningradzie, dokąd Rubcow przeniósł się w 1959 roku. Miał już za sobą służbę wojskową w marynarce wojennej i pracę na trawlerze łowiącym na Morzu Północnym, teraz pracował jako ślusarz, pił, przeżywał kryzysy twórcze i czasami marzył o studiach w moskiewskim Instytucie Literackim. „Mnie też teraz nie bardzo ciągnie do pisania - nie do końca szczerze zwierzał się na początku lat sześćdziesiątych Konstantinowi Kuźminskiemu, jednej z barwniejszych postaci leningradzkiej bohemy artystycznej (zmarł na emigracji w 2015 roku) - Bardziej ciągnie na kobiety [tak w oryginale - T. K.], do drzew, do cieni na trotuarze [...]”[5].

            I pociągnęło. Latem 1962 roku Rubcow przyjechał na urlop do Nikoły (to wtedy po raz ostatni miał okazję porozmawiać z ojcem) i na wiejskiej potańcówce spotkał Gienriettę (dla przyjaciół Gietę) Mieńszykową, koleżankę jeszcze z sierocińca. Tych kilka, może kilkanaście dni i nocy spędzonych razem - które mogły dramatycznie zmienić dalsze życie bohaterów noweli romantycznej lub doprowadzić do „porażenia słonecznego” którąś z Buninowskich postaci - zrodziły socrealistyczą podróż sentymentalną. Zafascynowana recytującym wiersze przybyszem kobieta podążyła jego śladami i zamieszkała - bo tam było łatwiej o zameldowanie, niż w wielkim mieście - w Łomonosowie (wcześniejsza nazwa: Oranienbaum) pod Leningradem, gdzie zatrudniono ją na poczcie jako listonoszkę. To zauroczenie mogło być dobrym wstępem do ćwiczeń z namiętnych wyznań miłosnych albo niebanalnym prologiem wielkiego uczucia, a okazało się ostatnim odcinkiem tandetnej telenoweli z małżeńskim epilogiem w tle. Z mężczyzną swego życia widywała się sporadycznie (on do niej zaglądał, on czasami do niej wpadał) i nie zostali Romeo i Julią epoki późnego Chruszczowa. Podczas jednego z takich pospiesznych, obojga już nudzących i obojgu niepotrzebnych spotkań (on dopiero co wrócił z pogrzebu ojca, który zmarł 29 września 1962 roku) powiedziała, że jest w ciąży. Ta wiadomość nie miała dla niego żadnego znaczenia, żył inną - został przyjęty do Instytutu Literackiego im. Gorkiego.


Nikołaj Rubcow i Gienrietta Mieńszykowa. https://ygashae-zvezdu.livejournal.com/173592.html

            Porzucona czy raczej zapomniana kochanka powróciła w rodzinne strony, znalazła trzydziestosześciorublową pracę w nikolskim domu kultury i 20 kwietnia 1963 roku urodziła córkę („Daj na imię Lena. Stop. Bardzo się cieszę. Stop. Kola”[6]). W liście do dość znanego, związanego z Wołogdą, poety i prozaika Aleksandra Jaszyna (1913-1968) poirytowany Rubcow nie ukrywał nastrojów mizoginicznych: „Niekiedy po prostu zaczyna mnie mdlić od monotonnych babskich rozmów, które stale się toczą wokół dwóch, trzech codziennych spraw [...]. Szczególnie nie lubię tych kobiet, które wiecznie czują się pokrzywdzone, wiecznie na coś się skarżą, wiecznie ktoś powinien się czuć winnym wobec nich i to winnym na tyle, że są gotowe zetrzeć go z powierzchni ziemi”[7]. Pięć lat później Gienrietta („wiecznie czują się pokrzywdzone”) - za namową matki - wystąpiła do sądu („wiecznie na coś się skarżą”) z pozwem o przyznanie jej alimentów. 6 listopada 1968 roku Rubcow otrzymał więc następujące pismo: „Do Tiutiemskiego Powiatowego Sądu Ludowego zwróciła się ob. Mieńszykowa Gienrietta Michajłowna z prośbą o wyegzekwowanie alimentów na utrzymanie dziecka, dlatego prosimy Was o wysłanie zaświadczenia o Waszym stanie rodzinnym i płacy”[8]. Natychmiast zrezygnowała ze swych roszczeń („wiecznie ktoś powinien się czuć winnym wobec nich”), gdy okazało się, że otrzymywałaby pięć rubli. Potem jeszcze się spotykali, może nawet romansowali, ona snuła nieśmiałe plany na przyszłość, ale nigdy między nimi nie zaiskrzyło, ponieważ nie było w niej dość szaleństwa i zrozumienia dla budzących się w nim demonów. Ostatnie wiadomości o Mieńszykowej pochodzą z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych - podobno pracowała wówczas w miejscowej maślarni[9].

            Student Rubcow nie zagrzał wprawdzie długo miejsca na uczelni, ale z całą pewnością zapisał jeden z barwniejszych rozdziałów w jej historii[10]. Głównie za sprawą pewnej deklaracji, której całą głębię zawarł - co jest darem Bożym danym jedynie najwybitniejszym twórcom - w dziele ujmującym prostotą i ostentacyjnie unikającym wyrafinowanych chwytów artystycznych:

                                               Widzieć mnie w trumnie każde z was by chciało,

Ale stanowczo, prosto w twarz wam rzucam:

Że jakem Kola Rubcow, syn Michała,

Życie na trzeźwo zupełnie wykluczam

(tłum. P. Fast)

 

            Poeta prowokował (nie zawsze nawet świadomie) swoją odmiennością, a alkohol dodatkowo sprzyjał słowom i zachowaniom dalekim od nowomowy i rytualnych gestów. Inni przykładnie uczyli się trudnej sztuki rymowania i jeszcze trudniejszej - pisania na zamówienie społeczne, a jemu przypadła rola czarnej owcy publicznie potępianej na zebraniach komsomolskich i poniżanej w gazetkach ściennych. 

            Kolejne autodafé zakończyło się wydaniem zarządzenia (nr 209 z 4 grudnia 1963 r.) podpisanego przez prorektora A. Migunowa: „3 grudnia b. r. student II roku Rubcow N. M. dopuścił się w Centralnym Domu Literatów postępku chuligańskiego, zniesławiającego cały kolektyw studentów Instytutu Literackiego. Uwzględniając to, że niedawno społeczność instytutu potępiła niegodne zachowanie Rubcowa N. M., a on nie wyciągnął z tego dla siebie żadnych wniosków, postanawia się relegować go za chuligaństwoz niezwłocznym wysiedleniem z domu studenckiego”[11]. Tym razem, jak się okazało, poeta będąc w CDL trafił przypadkiem - bo przychodził tam wyłącznie w celach biesiadnych - na naradę poświęconą nauczaniu literatury w szkole średniej. Prelegent zaczął wymieniać nazwiska tych pisarzy, którzy powinni znaleźć się w programie (Surkow, Utkin, Szczipaczow, Sielwinski, Ałtauzen). „A Jesienin gdzie?” - krzyknął poirytowany Rubcow, którego stan jednoznacznie wskazywał na bardzo bliskie spotkanie któregoś tam stopnia z alkoholem. Ktoś poprosił o ciszę, ktoś spróbował wyciągnąć go z sali, ktoś zaczął się z nim szarpać. Wreszcie spisano protokół znacznie wyolbrzymiający całe zdarzenie. Na szczęście sąd koleżeński 20 grudnia 1963 roku wystąpił do Jego Magnificencji z wnioskiem o złagodzenie kary (powinna być surowa, ale nie usunięcie z uczelni) i dwa dni później rektor J. Sieriogin zaakceptował tę propozycję.

            Ledwie minęło pół roku, gdy w tej samej nobliwej scenerii Rubcow (student już III roku) 12 czerwca 1964 roku starł się z personelem restauracji Centralnego Domu Literatów. Zaczęło się jak zawsze niewinnie: autor Skargi alkoholika i jego dwaj towarzysze (ich personalia pozostały nieustalone, ale wiem na pewno, że byli to Arthur Rimbaud i Rafał Wojaczek) nie chcieli zgodzić się na zapłacenie rachunku, dopóki kelnerka (tak trafiła do literatury rosyjskiej Kława Kondakowa) nie poda jeszcze jednej butelki. Wódki lub wina - nie dążyli przecież do konfrontacji i byli otwarci na wszelkie propozycje. Oprócz tej, która niestety padła. Opuszczenia zamykanej właśnie restauracji. Przedłużające się negocjacje zostały przerwane przez wezwaną milicję. 18 czerwca kajający się Rubcow skierował do władz uczelni stosowne wyjaśnienie: „Przed tygodniem wszedłem do CDL, żeby odpocząć po egzaminie, obejrzeć film, poczytać. Ale popełniłem poważny błąd: na kilka minut postanowiłem zajrzeć do bufetu CDL i w rezultacie pod koniec wieczoru znalazłem się w stanie nietrzeźwym. Funkcjonariusze milicji zabrali moją legitymację studencką”[12]. Rektor Sieriogin - na którego pomoc zawsze można było liczyć - w tym czasie poważnie chory na białaczkę leżał w szpitalu i los kolejnego radzieckiego wcielenia poety przeklętego został przesądzony. Na początek został zawieszony w prawach studenta (i decyzji tej nie zmieniono jesienią, gdy zaczynał się kolejny rok akademicki), a próba przeniesienia się na studia zaoczne - jak go oficjalnie poinformowano - zakończyła się fiaskiem. Wszystko wskazywało na to, iż wreszcie znaleziono pretekst, aby ostatecznie pozbyć się z Instytutu Literackiego niewygodnego outsidera.

            To może właśnie wtedy zgorzkniały Rubcow którejś nocy pozdejmował ze ścian obszczagi portrety znanych pisarzy i zabrał do swego pokoju. Pytany przez komiendanta (wielką naiwnością byłoby tu postawienie znaku równości między radzieckim „komendantem” – najczęściej współpracownikiem KGB, a polskim „kierownikiem domu studenckiego”), dlaczego to zrobił - odpowiedział, że chciał parę godzin spędzić w przyzwoitym towarzystwie, wśród porządnych ludzi.

            Był rok 1964. A to znaczyło, że po skreśleniu z listy studentów nie miał oczywiście żadnych szans na stałe zameldowanie w Moskwie. Próba powrotu do Gienrietty zakończyła się skandalem. Uznano go za pasożyta i jego zdjęcie - z odpowiednim komentarzem - wywieszono na kołchozowej tablicy ogłoszeń. (Mogło być gorzej: w tym czasie inny „truteń z marginesu literackiego”, Josif Brodski, został skazany na zesłanie). Na szczęście jako posiadacz dowodu osobistego (kołchoźnicy radzieccy otrzymali je dopiero w 1967 roku) mógł opuścić niegościnną wieś i pojawić się w mało przyjaznej stolicy, gdzie przez jakiś czas z godną podziwu konsekwencją doskonalił szlachetną sztukę waletowania w akademiku. I, co jeszcze może bardziej zdumiewające, żył w nieświadomości, że dzięki jakiemuś tajemniczemu protektorowi został przeniesiony na studia zaoczne. Dowiedział się o tym w raczej typowych dla siebie okolicznościach. Po wywołaniu awantury w kwietniu sześćdziesiątego piątego roku w taksówce prowadzonej przez J. Akimienko (kolejna po Kławie szczęściara), został odwieziony do izby wytrzeźwień, gdzie po przeprowadzeniu rutynowego dochodzenia ustalono status pacjenta (klienta?, zatrzymanego?) i zabrano na przechowanie: „legitymację studencką [nieaktualną? – T. K.], szary szalik, książeczkę wojskową, paszport [tu: odpowiednik dowodu osobistego – T. K.], pieniędzy trzy ruble, dwa klucze, pasek do spodni”[13]. Przerażone władze uczelni natychmiast powiadomiły wszystkich zainteresowanych, że Rubcow nie napisał żadnej pracy kontrolnej, nie uzyskał zaliczeń, nie zdał egzaminów i dlatego zostanie usunięty z Instytutu Literackiego.

            Podobno, tak twierdzą niektórzy biografowie, jednak ukończył studia w roku 1969 (i na dowód demonstrują zdjęcie, na którym Władimir Lidin wręcza mu dyplom). Podobno, tak twierdzą inni, jednak nie (i nie wierzą fotografii, i wierzą legendzie). Tak naprawdę nie ma to jednak większego znaczenia, czy był poetą dyplomowanym. Był przecież prawdziwym artystą i tylko to się liczy. No i jeszcze może przynależność do Związku Pisarzy Radzieckiego. Za sprawą dwóch tomików (1965, 1967) Nikołaj Rubcow w roku 1968 został przyjęty do tej organizacji i niemal natychmiast skonsumował swoje członkostwo otrzymując przydział na jakieś nędzne, jednopokojowe mieszkanie w wołogodzkiej chruszczowce[14] na ulicy - zabrzmi to mistycznie i symbolicznie - zmarłego nieco wcześniej Aleksandra Jaszyna.

            Latem 1969 roku do drzwi tego mieszkania zapukała rudowłosa, trzydziestoletnia kobieta po przejściach (rozwód, dziecko). Była to Ludmiła Dierbina - z zawodu bibliotekarka, z powołania grafomanka, której brak talentu właśnie doceniono wydając wybór wierszy. W drodze z Woroneża (gdzie  mieszkała) do archangielskiej obłasti (gdzie mieszkali rodzice) postanowiła zatrzymać się w Wołogdzie i złożyć wyrazy uznania swemu mistrzowi. 


Ludmiła Dierbina. https://ygashae-zvezdu.livejournal.com/38365.html

            Poznali się kilka lat wcześniej, 2 maja 1963 roku, w domu studenckim Instytutu Literackiego. Do powtórnego spotkania doszło rok później. Nie sądzę, aby zyskujący na popularności autor Gwiazdy pól pamiętał o tym. Była jedną z wielu przedstawicielek rosyjskiej mutacji groupies[15], kobiet, które od czasów modernistycznego szału wyznawały miłość wielbionemu twórcy. W latach sześćdziesiątych Amerykanki i Angielki kochały się w muzykach rockowych, Polki - w piosenkarzach big-beatowych i Zbigniewie Cybulskim, Rosjanki - w Jewgieniju Jewtuszence, Andrieju Wozniesienskim albo właśnie Nikołaju Rubcowie. Nie miał on wprawdzie charyzmatycznego, Jesieninowskiego wdzięku upadłego anioła czy zniewalającej urody Jamesa Bonda, ale hipnotyzował czytelniczki chwytającymi za serce rymami.

            Tym razem Dierbina zrobiła wszystko, aby ich wspólna podróż w „tramwaju zwanym pożądaniem” trwała dłużej. Może nawet do przystanku końcowego. Do pętli. „Rzuciłam się mu na spotkanie - napisze po latach - z całą namiętnością w pełni dojrzałej kobiety. Pod spojrzeniem jego kochających oczu otworzyłam się przed nim całkowicie, do końca, do zapomnienia o sobie”[16].

            Podjęła pracę w bibliotece wiejskiej w Troicy (2 kilometry od Wołogdy), zamieszkała na ulicy Jaszyna i zaakceptowała swego idola ze wszystkimi jego słabościami, koszmarami, lękami, kompleksami. Początkowo nie próbowała też walczyć ze swoją największą rywalką – wódką, ale sprawiła, że odtąd nocował on częściej w domu, niż w izbie wytrzeźwień (np. redakcja „Wołogodzkiego Komsomolca”, gdzie przez jakiś czas poeta pracował, otrzymywała następujące zawiadomienia: „7 grudnia 1967 roku do medycznej izby wytrzeźwień miasta Wołogda [...] został dostarczony [był dostawlen] członek Waszego kolektywu Rubcow Nikołaj Michajłowicz – pisarz [...]. Prosimy o przedyskutowanie niegodnego zachowania obywatela Rubcowa i poinformowanie nas o podjętych krokach [...]”[17]). Pod koniec lat sześćdziesiątych alkoholik w Związku Radzieckim mógł wybierać między infernopsichuszkipurgatorio ZLP (zakład leczniczo-produkcyjnyLTP, leczebno-trudowoj profiłaktorij) i paradiso współczucia pijących razem z nim. Wybory większości były oczywiste. „Zwrócić dług - wspomina Maria Koriakina (żona znanego pisarza Wiktora Astafiewa) - przyszedł Kola nie sam, a razem ze swoją przyszłą żoną. Oboje pijaniusieńcy, oboje naprędce ubrani.

            - Przyszedłem oddać dług! - powiedział, przyglądając mi się przeszywającym, niezbyt dobrym spojrzeniem.

            - Dobrze! - powiedziałam - Teraz wszystko w porządku? Na życie coś zostało? Jeśli nie, to mi się nie spieszy, oddasz potem.

            - Nie, teraz! Masz! - Wyciągnął z jednej kieszeni pomięte jedno- i trzyrublówki, pogrzebał w drugiej, rozpiął płaszcz: - A mogę wejść do tego domu czy nie? Żeby dług oddać... - ostro, robiąc pauzy powiedział.

            - Oczywiście, Kola! Wchodź! - odsunęłam się na bok.

            - A ona jest utalentowaną poetką! - kiwnął w stronę swojej towarzyszki, stojącej na klatce schodowej piętro niżej.

            - Możliwe.

            - I jest moją żoną! - opuścił głowę, nad czymś z trudem się zastanawiał i znów spojrzał mi prosto w oczy: - Nic nie wiecie! Ja też nie chcę wiedzieć! - Wysunął się z przedpokoju na klatkę i zatrzasnął za sobą drzwi”[18].

            Drobny, wątły, potulny i otwarty Rubcow, stawał się pod wpływem alkoholu nieobliczalny, arogancki, agresywny, podejrzliwy i zamknięty w sobie. W zwariowanej sinusoidzie zmieniających się nastrojów („Pijany mógł godzinami nieruchomo siedzieć na krześle wpatrzony w jeden punkt [...]... W jego oczach często błyszczały łzy, dręczył go jakiś nie wypłakany ból. Albo też nagle mógł zerwać się z miejsca, miażdżyć i niszczyć wszystko wokół, rzucać we mnie tym, co mu wpadło pod rękę”[19], „Rubcow z dobrodusznego, uśmiechniętego, od razu zamienił się w [...] agresywnego, o ostrym spojrzeniu, z mocno zaciśniętymi ustami [...]”[20]) jedni widzieli kwintesencję rosyjskości utrwalonej przez Dostojewskiego w postaci Dmitrija Karamazowa, inni zamiast mistycznej duszy rosyjskiej - banalne uzależnienie od alkoholu i zapowiedź stanów już zapewne z pogranicza delirium tremens.

            To był toksyczny związek starannie pielęgnowany w sadomasochistycznych klimatach. Wariant rosyjski: odrobina uczucia, wyimaginowane zdrady, męki zazdrości i wiele niepotrzebnych słów, i przekraczanie kolejnych granic bólu, i oswajanie się ze smakiem krwi w ustach, i fatalistyczne poczucie nieuchronności nadchodzącego. I jego wołanie o śmierć w roku siedemdziesiątym – w majowej i czerwcowej próbie popełnienia samobójstwa. „Wydaje mi się - pisał Rubcow w nie wysłanym liście do kochanki - że połączyła nas niepojęta siła i to ona kieruje naszymi kontaktami, nie dając, nie pozostawiając żadnej samodzielności nam samym. [...]. Masz niełatwy i bynajmniej nie anielski charakter, a porywczość i nieokiełznanie częściutko oszałamiały nawet mnie [...]. Do tego wszystkiego stale Ci się wydaje, że jesteś w czymś pominięta, że nie dano Ci tak, jak na to zasługujesz i niezwłocznie buntujesz się przeciwko urojonej niesprawiedliwości”[21]. Ona - przypisując oczywiście jemu urojenia („bezpodstawna zazdrość”, „chorobliwa podejrzliwość”) - zgadzała się z taką pesymistyczną, ocierającą się o metafizykę, analizą łączących ich wtedy więzi. W jej wspomnieniach właśnie zaimek „wtedy” (np. „Wtedy zbił mnie okropnie, ale jemu też się dostało ode mnie. Już wtedy mógł być śmiertelny finał. Albo on, albo ja”[22]) umożliwia próbą zdefiniowania trwania poza czasem, ogarnięcia ezoterycznej wieczności rozpisanej na kilkanaście miesięcy.

            Dawne uczucia i nigdy niespełnione nadzieje pozostały jedynie w naiwnym wierszyku:

                                                Gadając o czymś, roześmiani 

szliśmy jesienią pod księżycem,

widziałam jednak jak za nami

ponury smutek się przemykał.

Opowiadałeś coś — szczęśliwy,

wesoły, rozdokazywany,

a ja się czułam tak, jak gdyby 

zwierzątko w klatce zamykano.

Że kochasz — tego byłam pewna,

i że mą duszę weźmiesz siłą,

że to pułapka, z której jednak

ucieknę, bo mi życie miłe!

(tłum. P. Fast)

 

            Pod koniec 1970 roku Rubcow coraz częściej skarżył się na kłopoty z sercem. Kardiolodzy - ze swoim naiwnym scjentycyzmem - mówili wprawdzie coś o niedomaganiach układu krążenia, ale przecież wiadomo, że diagnoza mogła być tylko jedna: Weltschmerz. Poza tym było wszystko tak jak zawsze. „[...] Oboje - te sceny z życia (prawie) małżeńskiego Dierbiny i Rubcowa zawdzięczamy Polinie Sołowiej - władali słowem, żądlili więc nim siebie nawzajem, ale ręce też nie próżnowały... Ona uciekała, ukrywała się, wyjeżdżała. On wciąż na nowo ją odnajdywał, zarzucał listami i telegramami, przyprowadzał, przywoził... Ostatni raz wróciła późną jesienią 1970 roku i oboje postanowili: na zawsze. Po nowym roku udali się do ZAGS-u, złożyli podanie. Ślub wyznaczono na 19 lutego, za miesiąc z kawałkiem. Kiedy wracali z ZAGS-u, zaproponował uczcić to wydarzenie (nie pił wcześniej dziesięć dni). I zaczęło się”[23].

            Pamięć nieco zawiodła panią Sołowiej. Ludmiła Dierbina odeszła od Rubcowa jeszcze raz (22 grudnia 1970 roku), ale po jakimś czasie - jak zawsze w tym dobrze już sobie znanym scenariuszu - znów byli razem i rzeczywiście w na początku 1971 roku znaleźli się w Urzędzie Stanu Cywilnego (po raz pierwszy 8 stycznia, „na Boże Narodzenie”, ale ona nie miała orzeczenia o rozwodzie; po raz drugi 9 stycznia, już z kompletem niezbędnych dokumentów odnalezionych po całonocnych poszukiwaniach), gdzie ustalono datę ślubu. Prawdą też jest, że natychmiast po powrocie on sięgnął po alkohol. W niedzielę, siedemnastego stycznia, był trzeźwy. Aż do wieczora spędzonego w towarzystwie znajomych. W poniedziałek, osiemnastego stycznia, był trzeźwy. Aż do południa, kiedy z trzema zaprzyjaźnionymi dziennikarzami znalazł się w klubie szachowym, a następnie w restauracji „Siewier”. Po dwóch godzinach czwórka biesiadników znalazła się w mieszkaniu poety. Gospodarz pił, grał na harmonii i próbował ukarać Nikołaja Zadumkina za pocałowanie Ludmiły (jego Ludy!) w rękę. O jedenastej wyszedł ostatni gość.

            Przebieg następnych kilku godzin znamy jedynie z relacji Dierbiny. Pijany Rubcow, jak zwykle w takich sytuacjach, rozdrapywał kochance rany, powtarzając, że jest fatalną poetką, grafomanką bez krzty talentu. Widząc jej obojętność, próbował od agresji werbalnej przejść do zadania bólu fizycznego (rzucał w nią zapalonymi zapałkami). Doszło do szamotaniny, oboje stracili równowagę i upadli. Podnieśli się. „Rubcow - pisze niedoszła panna młoda - wyciągnął w moim kierunku rękę, złapałam ją i mocno ugryzłam. Swoją drugą ręką, czy mówiąc dokładniej dwoma palcami, kciukiem i wskazującym zaczęłam szarpać go za gardło [tieriebit’ jego za gorło]. Krzyknął do mnie: ‘Luda, wybacz! Luda, kocham cię! Luda, kocham cię!’. Pewnie się mnie przestraszył, czy może raczej tej strasznej siły, którą przecież sam we mnie wywołał i ten krzyk był próbą zatrzymania mnie. Nagle niewiadomo dlaczego upadł stół, na którym stały ikony oparte o ścianę. [...]. Mocnym uderzeniem Rubcow odepchnął mnie i przewrócił się na brzuch. Odrzucona ciosem, zobaczyłam jego posiniałą twarz. Wystraszona, poderwałam się na równe nogi i stałam osłupiała. Upadł twarzą do ziemi [...]. Stałam nad nim, przyrośnięta do podłogi, porażona szokiem. Trwało to wszystko kilka chwil. Ale nie mogłam jeszcze zrozumieć, że to jest koniec. Teraz wiem: moje palce sparaliżowały tętnice szyjne tak, że [...] się udusił, a jego cios był efektem agonii”[24]. Nad ranem Dierbina włożyła walonki denata i zgłosiła się na milicję. Potem w protokole skrupulatnie opisano pokój, w którym doszło do tragedii: zwłoki (jedne), ikona (jedna), płyta z romansami Wiertinskiego (jedna), butelki po winie (osiemnaście).


Nikołaj Rubcow. 1971. Zdjęcie pochodzi z akt śledztwa. Odręczna notatka informuje, że "w trakcie wizji lokalnej trup Rubcowa został odwrócony". https://science.wikia.org/ru/wiki/Гибель_Николая_Рубцова


Ludmiła Dierbina (Granowska). 1971. Zdjęcie pochodzi z akt śledztwa. https://science.wikia.org/ru/wiki/Гибель_Николая_Рубцова

            Obecny na procesie Wiktor Korotajew zanotował, że oskarżona była „młoda jeszcze, o puszystych włosach, [...], wydatnych piersiach i biodrach, a głos miała miękki, czysty i głęboki. Jak u anioła”[25], ale nawet przez chwilę nie wierzył w zabójstwo w afekcie. Kobieta dusząca mężczyznę - pisał - ma czas, żeby ochłonąć, zwolnić ucisk palców na szyi ofiary, podnieść się, zdjąć płaszcz z wieszaka i wyjść. Sędziowie byli innego zdania.  

            Dla niewtajemniczonych absurdalna śmierć Rubcowa była przez lata otoczona milczeniem, ponieważ w pruderyjnej rzeczywistości radzieckiej artysta musiał żyć zgodnie z zasadami „kodeksu moralnego budowniczego komunizmu”[26]. Mimo to już w latach siedemdziesiątych zrodził się kult tragicznie zmarłego poety. Przez wielu zaczął być traktowany jako nowe wcielenie Jesienina i w blasku jego pośmiertnej popularności grzali się inni[27]. „Los zetknął mnie z Jewtuszenką - pisała petersburska poetka Jelena Ignatowa (obecnie na emigracji w Izraelu) - w 1976 roku w C[entralnym] D[omu] L[iteratów] na wieczorze ku pamięci Nikołaja Rubcowa - poety, którego znałam. W sali wisiała ogromna jego fotografia, na której były starannie podretuszowane podarte buty Koli, nędzny płaszcz i nawet kapelusz wyglądał jak nowy. Pod fotografią w prezydium rozlokowali się luminarze literatury moskiewskiej. Z nimi było wszystko w porządku - ich teraz - retuszować nie trzeba: są dobrze ubrani, odżywieni, fotogeniczni. Przewodniczył Jewgienij Jewtuszenko. ‘Garnitur - tysiąc dolarów!’ - szepnął mi jeden z poetów”[28].

            Ludmiła Dierbina (wzrost: 171 cm., włosy: rude, oczy: niebieskie), skazana na siedem lat pozbawienia wolności (z artykułu 103 kodeksu karnego Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej), spędziła w wołogodskim więzieniu (w żenskoj kołonii) pięć i pół roku. Naczytała się Dostojewskiego i wymyśliła siebie na nowo. W krążących w samizdacie od końca końcu lat siedemdziesiątych wspomnieniach (drukiem ukazały się dwadzieścia lat później) kochanka i zabójczyni poety zagrała pretensjonalną rolę nawróconej grzesznicy: „Moja droga jest drogą skruchy. Jak opłakałam Nikołaja, wie tylko niebo. I będę go opłakiwać do końca dni moich. Marny jest sąd ludzki, ale błogosławiony, ożywczy i nieskończenie przynoszącym ulgę duszy jest sąd Boży! Wypełniłam nałożoną na mnie przez duchownego pokutę: trzy lata przeklęczałam bijąc pokłony do ziemi i nagle poczułam - nie jestem porzucona, nie jestem zapomniana, jestem uratowana!”[29]. Nie wierzę w szczerość jej ekspiacji, w jej literacki (pachnący Zbrodnią i karąrachunek sumienia: „Bezlitosne Fatum można było przebłagać. Ale my oboje, wychowankowie radzieckiej szkoły, byliśmy wtedy dalecy od myśli o Bogu. Jakie światło, jaka pełna przebaczenia łagodność napłynęłaby do naszych dusz, gdybyśmy w modlitewnym pokłonie pochylili się przed świętymi ikonami!”[30].

            Po wyjściu na wolność pracowała w bibliotece Akademii Nauk (popularnym petersburskim BAN-ie) i poza wspomnieniami wydała własnym sumptem tomik kiczowatych - zmarły miał rację - wierszy Kruszyna. Podczas swego kolejnego pobytu w Sankt-Petersburgu dowiedziałem się, że Ludmiła Dierbina jest już na emeryturze, mieszka właśnie w tym mieście i zaproponowano mi z nią spotkanie. Zrezygnowałem. Bałem się, że w czasie rozmowy ani na chwilę nie oderwę oczu od jej rąk. No i nie wiedziałem, że wkrótce znów będzie na ustach całej Rosji.

            Na początku 2001 roku pewien lekarz (znam nawet jego nazwisko: J. Suslikow) ze swierdłowskiej obłasti i dwaj petersburscy eksperci z zakresu medycyny sądowej (też znam ich nazwiska: J. Molin, A. Gorszkow) stwierdzili, że bezpośrednią przyczyną śmierci Rubcowa był zawał[31]. To serce zabiło Nikołaja, a nie Luda. Pokrzepiona tą diagnozą Dierbina, przypomniała po raz kolejny wiernej publiczności, że mężczyznę swego życia dusiła nie całą dłonią, lecz kilkoma palcami i rozpoczęła triumfalne tournée po północnej Rosji. We wrześniu „Prawda Siewiera” odnotowała obecność „poetki” w okolicach Archangielska. Na spotkania z nią przychodziły głównie kobiety poniewierane i bite przez pijanych mężów. Nie były zainteresowane jej twórczością, rozmowami o literaturze feministycznej czy menstruacyjnej, rozważaniami o symbolice gestu odrzucenia biustonosza, ale najczęściej pojawiały się tylko po to, by ofiarować jej kwiaty w dowód współczucia, solidarności i uznania. 

            Nie wiem, która wersja śmierci jest prawdziwa, ale znam mechanizmy tworzenia legend funkcjonujących w kulturze masowej i dlatego jestem pewien, że Dierbina w dziejach literatury rosyjskiej zajmie miejsce obok d’Anthesa oraz majora Aleksandra Martynowa (zabójcy Lermontowa). Była zresztą tego już dawniej świadoma. „Myślę o tym - pisała - że gdyby los nie zetknął mnie z Rubcowem, to moje życie, jak u większości ludzi, minęłoby bez katastrofy. Ale [...] zostałam wciągnięta w wir jego życia. Szukał we mnie współczucia i znalazł je. Rubcow stał się dla mnie najdroższym, najserdeczniejszym, najbliższym człowiekiem. Ale... Jakie to dziwne! Jednocześnie wydawało mi się, że zbliżyłam się do ciemnej otchłani, zajrzałam do niej i, przeraziwszy się, zdrętwiałam. Otworzyła się przede mną straszna głębia duszy, mroczna wielkość smutku, nieludzka męka nieprzemijającego cierpienia. Rubcow cierpiał”[32].

                Sądzę, że tak naprawdę nie żałowała ceny, jaką zapłaciła za możliwość zajrzenia i zanurzenia się w otchłani. Przejścia – za Alicją - na drugą stronę lustra.


[1]Cyt. wg: N. Koniajew, Putnik na kraju pola. Kniga o żyzni, smierti i biessmiertii poeta Nikołaja Rubcowa [w:] Nikołaj Rubcow: wołogodskaja tragiedija, sost., podgot. tiekstow N. Koniajewa, Moskwa 1997, s. 182.

[2]Cyt. wg: ibid., s. 20.

[3]Cyt. wg: ibid., s. 21.

[4]A. Żebrowska, Morze wódki i butelka samogonu, „Gazeta Wyborcza” 23 lipca 1997, s. 13.

[5]Cyt. wg: N. Koniajew, op. cit., s. 361.

[6]Cyt. wg: N. Koniajew, Nikołaj Rubcow, Moskwa 2001, s. 111.

[7]Cyt. wg: P. Sołowiej, ... Pojedinok rokowoj, „Niewa” 1996, nr 2, s. 155-156. 

[8]Cyt. wg: N. Koniajew, Putnik...op. cit., s. 158.

[9]N. Koniajew, Na rodinie Nikołaja Rubcowa„Nikołaj Rubcow: wriemia, nasledije, sud’ba. Litieraturno-chudożestwiennyj almanach” 1, Sankt-Pietierburg 1994, s. 11.

[10]O tym okresie w życiu Rubcowa pisze m. in. jego towarzysz alkoholowych eskapad Lew Kotiukow (Diemony i biesy Nikołaja Rubcowa, Moskwa 1998).

[11]Cyt. wg: N. Koniajew, Putnik...op. cit., s. 87-88.

[12]Cyt. wg: ibid., s. 95.

[13]Cyt. wg: N. Koniajew, Nikołaj...,op. cit., s. 185.

[14]Tak Rosjanie nazywają domy o niezwykle niskim standardzie budowane w czasach (przede wszystkim w latach sześćdziesiątych), gdy pierwszym sekretarzem partii był Nikita Chruszczow.

[15]groupie, bunny, star-fucker, celebrity-fucker Dziewczyna, która lubi przebywać w towarzystwie znanych, bogatych lub popularnych osób i zwykle uprawia z nimi seks (dupofanka)”. M. Widawski, Nowy słownik slangu i potocznej angielszczyzny, Gdańsk 1998, s. 62. Czytelnicy „Polityki” (2000, nr 28, s. 50) w ramach akcji „Spolszcz to sam” zaproponowali mniej dosadne określenia: grupinki, idolatki, kofanki, muzodajki, idiolitki, głupolatki.

[16]L. Dierbina, Wsio wieszczało nam groznuju dramu. Wospominanija o Nikołaje Rubcowie, „Diadia Wania” 5, 1996, s. 176.

[17]Cyt. wg: W. Biełkow, Żyznieopisanije Nikołaja Rubcowa, s. 9, http://www.rubtsov.id.ru/biographia/belkov.htm.

[18]Cyt. wg: N. Koniajew, Putnik...op. cit., s. 166.

[19]L. Dierbina, op. cit., s. 175.

[20]Ibid., s. 171.

[21]Ibid., s. 247.

[22]Ibid., s. 198.

[23]P. Sołowiej, op. cit., s. 157-158.

[24]L. Dierbina, op. cit., s. 232-233.

[25]W. Korotajew, „Giria doszła do połu...” [w:] Wospominanija o Nikołaje Rubcowie, sostawietiel i awtor priedisłowija W. Korotajew, Wołogda 1994, s. 397.

[26]P. Sołowiej, op. cit., s. 154.

[27]W latach dziewięćdziesiątych obaj znaleźli się - obok kilku innych twórców - w panteonie skrajnych nacjonalistów rosyjskich. 

[28]J. Ignatowa, Ja i giganty, maszynopis, 1980, s. 7.

[29]L. Dierbina, op. cit., s. 233.

[30]Ibid., s. 216.

[31]Zob. W. Jesipow, Rubcow nie był ubit, s. 1-3, http://www.rubtsov.id.ru/derbina/esipov.htm.

[32]L. Dierbina, op. cit., s. 175.

Komentarze

Popularne posty