Życie na brudno. Notatki Mariny Cwietajewej

"Zeszyty Literackie" 65, 1999, s. 170-173
/


Tadeusz Klimowicz

Notatki Mariny Cwietajewej. Życie na brudno

 /

            W 1997 roku w niezwykle interesującym wydawnictwie moskiewskim Ellis Luck ukazały się Swodnyje tietradi Cwietajewej (opracowanie, wstęp i komentarze J. Korkina i I. Szewielenko), inicjując sygnowaną przez Rosyjskie Państwowe Archiwum Literatury i Sztuki oraz Dom-Muzeum Mariny Cwietajewej serię Nieizdannoje. W tytule tego tomu posłużono się pojęciem wywodzącym się z tradycji staroruskiej, gdzie zwód oznaczał „[...] wielowarstwową kompilację z wielu źródeł będących dziełami różnych autorów dawniejszych latopisów lub ich części, kompilację dokumentów, opowieści, podań folklorystycznych itp.” (Wiktor Jakubowski).

            W 1932 roku poetka pod naciskiem męża i córki jest coraz bliższa podjęcia decyzji, które miały zaważyć na dalszych losach rodziny Efronów - wystąpienia z prośbą o przyznanie obywatelstwa radzieckiego i powrotu z emigracji do kraju. Z myślą o wyjeździe dokonuje między innymi przeglądu zgromadzonego archiwum. Wiedząc, że przewiezienie wszystkich rękopisów będzie niemożliwe, rozpoczyna przepisywanie do kolejnych zeszytów tego, co uważa za najbardziej istotne, warte zachowania. Tym zabiegom zostały poddane dzienniki, brudnopisy i konspekty listów, cytaty z przeczytanych książek, szkice zrealizowanych i niezrealizowanych pomysłów. W następnym roku - po zapisaniu całego jednego zeszytu i jednej trzeciej drugiego - nieoczekiwanie przerywa pracę. Trzeci i czwarty zeszyt (do zapisywania w drugim już nie powróciła) pochodzą z lat 1938-1939, kiedy mąż i córka już byli w Rosji, a Cwietajewa miała wkrótce do nich dołączyć. Pod presją czasu zasadniczo zmieniła koncepcję: część materiałów postanowiła przewieźć w postaci pierwotnej, a selekcję ograniczyć wyłącznie do tych, które należało zniszczyć lub pozostawić we Francji. Wśród tych ostatnich znalazły się opublikowane już wiersze (ale przepisywała poszczególne warianty i redakcje, które nie zostały uwzględnione w wersji przeznaczonej do druku), materiały mniej ważne (pojedyncze kartki, zapiski na pudełkach od papierosów lub kopertach) i wreszcie te, które nie powinny trafić do Rosji ze względów cenzuralnych. 

            W trakcie przepisywania niektórych rękopisów (np. dzienników) Cwietajewa dokonywała nie tylko korekty stylistycznej, ale też, co bardzo istotne, przy tej okazji swoje wcześniejsze - czynione najczęściej na gorąco, pośpiesznie - zapiski rozszyfrowywała, uzupełniała i komentowała. Jednocześnie wiedziona uzasadnioną ostrożnością utrudniała niepożądanym czytelnikom próby zidentyfikowanie niektórych utworów (PieriekopPoema o Carskoj Siemje). 

            W dwóch pierwszych zeszytach zachowany został układ chronologiczny, natomiast w trzecim i czwartym poetka rezygnuje już z tej zasady. Życie Cwietajewej pod koniec lat trzydziestych toczy się w nowym zupełnie rytmie i nie szczędzi kolejnych traumatycznych doświadczeń. Jej świat (w wymiarze nie tylko osobistym) ulega nieodwracalnej erozji i wywołuje nastroje eschatologiczne. Kompozycję wcześniejszych zeszytów kształtował naturalny porządek temporalny, późniejszych - poczucie narastającego zagrożenia. Jedyną wartością pozostała entropia.

            We wstępie napisano, iż zeszyty „są jeszcze jedną szansą dla czytelnika, by zrozumieć los Cwietajewej, a w jakiejś mierze także pośmiertne losy jej spuścizny”, ale dla mnie są one przede wszystkim brudnopisem życia, scenariuszem ról życiowych Poetki, Kochanki, Matki, Obywatelki, Żony. Tak naprawdę, to zeszyty są życiem zapisywanym na brudno.

            Szczególnie wiele miejsca zajmują w nich listy do mężczyzn[1], których autorka Latarni czarnoksięskiej darzyła miłością. Miłość bowiem była jej narkotykiem, bez niej nie potrafiła tworzyć (a więc: egzystować). Musiała kogoś kochać, odczuwała potrzebę powtarzania rytualnych słów wyznań, gestów powitań i rozstań. Bezgranicznie zakochana przypisywała partnerowi równie wielkie i romantyczne uczucie (a z reguły było inaczej) i gdy jej miłość po kilku tygodniach czy miesiącach gasła, to sądziła, że On (Słonim, Wiszniak, Bachrach, Rodziewicz) nie podniesie się po takim ciosu. A On zmęczony (znużony, znudzony, przerażony, zniecierpliwiony) jej zaborczością, prawdopodobnie oddychał z ulgą i powracał do kobiet, u których temperatura uczuć nie przekracza 37 stopni. Tymczasem w jej życiu pojawiał się ktoś następny, kogo znów kochała do szaleństwa pierwszą miłością. To był jej danse macabre, w którym fizyczna bliskość obiektu pożądania nie była zresztą nieodzowna. Aleksandra Bachracha - podobnie jak np. Rilkego - znała jedynie z publikacji, ale ten epistolarny romans (z bardzo zaskoczonym adresatem w tle) przebiegał wedle wszelkich praktykowanych przez nią reguł gatunku: w listach wyznawała mu miłość, w listach spędzała z nim noce i (już nieprzytomnie zakochana w Konstantinie Rodziewiczu) listownie z nim zerwała. „Byłam - pisała do Bachracha 27 sierpnia 1923 r. - o krok (wczoraj!) od innego człowieka - po prostu ust. Odprowadzałam go na dworzec, staliśmy w świetle księżyca, jego chłodna jak lód ręka była w mojej, ręce nie rozstawały się, słowa pożegnania już się skończyły, patrzyliśmy, nie patrzyliśmy, i ja: ‘Gdyby...’ i jakoś tak tracąc oddech... ‘Gdyby...’ (teraz nie był taki duży księżyc...) i cichutko uwalniając rękę: ‘Dobranoc!’ - Proszę mnie nie osądzać. Gdyby... Pan mnie znał (Zrozumiałby Pan, że Pana teraz nie kocham, kocham innego. 1932 r., natomiast w oryginale:) Zrozumiałby Pan, że do ust tego miłego, czułego, wesołego, obcego człowieka popchnęła mnie po prostu - rozpacz. To było wczoraj, o 12-tej w nocy. Odjeżdżał ostatni pociąg”.

            I inne listy do innych adresatów: „Wieczorem mnie już Pana brakuje, mojemu niepokojowi - Pańskiego. Dusza od drugiego razu - przywykła.Teraz już nikt nie jest mi potrzebny, wszystko zbędne. Moja pustynia jest zamieszkała: konie, skrzydła. Ale Pan sam jest - z nich. W Panu jest dokładnie tyle ludzkiego, ile mi teraz trzeba: mniej byłoby ubogo, więcej - trudno. Kiedy jestem z Panem, ja - po raz pierwszy od trzech lat - nie staję się Panem, nie rozstaję się ze sobą. Ja, z Panem - sama w pokoju, głośno myślę (jak często to robię w życiu). (A! złapałam się: ‘w życiu’ - czy oznacza, że to nie jest w życiu? - Sprawdzam siebie. - Nie w życiu.) Myślę głośno, a o Panu - nie myślę”, „Nie przeceniam Pana w swoim życiu - Jest Pan lekki nawet na mojej stronniczej (miłosiernej!, niesprawiedliwej!) wadze. Nawet nie wiem, czy jest Pan w moim życiu? W przestrzeni duszy mojej [...] - nie. Ale w tym: OBOK DUSZY, w jakimś MIĘDZY, w tym, co przedsenne, [...], tam Pan nie tylko jest, tylko Pan jest. (Teraz!)”, „Mój mały, takich listów do nikogo nie pisałam [Późniejszy komentarz Cwietajewej: ‘Od tej pory jak pióro trzymam - nie, nawet przed piórem! - DO WSZYSTKICH, ZAWSZE’]. Znam wszystko: i Pańską powierzchowność, i niepoważność, i pustkę (bowiem Pan jest - pusty), ale Pańska ziemska powierzchowność (wyrachowana wrażliwość na duszę innego) jest mi droższa od innych dusz”,   „Moje dziecko (pozwoli Pan tak!) - mój chłopcze!”, „Być może powiesz mi: - Taka jak ja nie jest ci potrzebna. I na to zgoda. Na jedno nie ma zgody - na kłamstwo. Chcę, żebyś kochał mnie całą, taką jaka jestem. To jedyna możliwość (być kochaną - lub niekochaną). Czuje się Pańska, jak nigdy niczyja. Już się nie boję słów. Gdy zaczną się na nowo krzyżować wszystkie wasze kręte ścieżki [крутежи], mimo wszystko od ciebie odejdę (z ciebie - wyjdę). Odejdę od nieśmiałości, zakłopotania - o moim bólu nie będziesz wiedzieć. [...]. Przyciskam twoją rękę do ust. Pisz do mnie. Pisz więcej. Będę spać z twoimi listami, jak spałabym z tobą. Potrzebuję od ciebie czegoś żywego”, „Pan leży, wchodzę, siadam z brzegu, podnoszę do ust rękę, wtulam się, podziwiam, kocham. Za oknem - wielkie życie, obce, nic nas nie obchodzi, wszystko jest takie proste: Pan, ja. I cała noc przed nami. Opowiadam Panu jakieś nonsensy, śmiejemy się - nic miłosnego! - noc jest nasza, robimy, co chcemy. Ale noc jest jeszcze swoja, własna, z własnymi regułami, i oto - przez śmiech, dowolność, pianę - PRAWDA: jedyna: usta do ust. Pan uroczo całuje (proszę zniszczyć moje listy), bez naciskania - delikatnie [...], wytrwale i ostrożnie, z każdą setną sekundy głębiej, jak człowiek, który chce pić - i nie odrazu...”

            I jeszcze inni adresaci, i jeszcze inne listy. I kiedy po kilkunastu latach Cwietajewa przepisuje do zeszytu fragment kolejnego („Nie chciałam do Pana pisać i nie myślałam o Panu [...]”), to odrobinę zakłopotana zaopatruje go w nagłówek-komentarz: „Z listu (do kogo??)”.  Zupełnie niepotrzebnie. Sądzę bowiem, iz listy miłosne traktowała ona jako rodzaj ćwiczeń stylistycznych w szkole uczuć, której uczniowie uczyli się zacierania granic między życiem a sztuką. Próba zazdrości wyrażona w liście oraz wiersz Próba zazdrości były dla Cwietajewej elementami tego samego tekstu, którego bohaterowie funkcjonują w tej samej przestrzeni wirtualnej, są jednakowo realni i fikcyjni. Ich personalia są dla poetki czymś umownym, do czego nie przywiązuje się większej wagi. Zawartość zeszytów Cwietajewej nie pozostawia żadnych wątpliwości, że były to zachowania świadome. 1 lipca 1921 r. przekazano jej list od męża, o którym od dłuższego czasu nie miała żadnych wiadomości. Jest szczęśliwa. Natychmiast pisze odpowiedź. Na brudno. Wyznaje miłość. W brudnopisie. W kilku stylistycznych wariantach (redakcjach). Jedni dojrzą w tym zabiegu wyłącznie chłodne, wyrachowane zabijanie umiejętności spontanicznego artykułowania uczuć; inni - troskę genialnej artystki, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”: „Jeśli ze szczęścia się nie umiera - to - [...] - ze szczęścia kamienieje. - Łzy po trzech godzinach”, „Mój Sieriożeńko! Jeśli ze szczęścia się nie umiera, to - w każdym razie - kamienieje. Skamieniałam. Ostatnie wieściPanu [...]: Pański list do Maksa. Potem pustka. Nie wiem od czego zacząć. - Wiem od czego zacząć: to, czym zakończę: moja miłość do Pana”.

            Zamiast komentarza warto przytoczyć dwie gorzkie refleksje poetki:

„Dlaczego ludzie (mężczyźni) mnie nie kochali

            Dlatego że nie kochałam ludzi.

            Dlatego że nie kochałam mężczyzn.

            Dlatego że nie mężczyzn kochałam, a dusze.

            Nie ludzi, a wokół, nad, pod.

            Dlatego że zbyt wiele dawałam.

            Zbyt mało żądałam.

            Niczego nie żądałam.

            Zbyt wiele (wszystkiego) oczekiwałam - i nie dla siebie.

            Zbyt cierpliwie oczekiwałam (gdy nie szli).

            Nigdy się nie broniłam.

            Zawsze wybaczałam”

            „Męskie we mnie:

            Obawa przed obrażeniem pocałunkiem. Uczucie: zaufałeś mi, a ja - . Tak było z Wołodią Aleksiejewem, z którym ani razu - dlatego, że naprawdę mi zaufał. Uczucie - po pocałunku - haniebnego zwycięstwa, zawstydzającego triumfu. Nuda zwycięstwa.

            Nieumiejętność być kochaną: nie ma nic do roboty”.

            Narodziny syna (Gieorgija, nazywanego przez najbliższych Murem) zaowocowały m. in. takimi zapiskami: „50 gr. wody 50 gr. mleka niecała łyżeczka kaszy manny, gotować 5 min. Dwa razy dziennie po dwie łyżki”, „31 maja 1925 r., w niedzielę, Mur ważył 7, 5 kilo (4 miesiące bez jednego dnia). 7 czerwca - 7 k. 70, 14 czerwca - 7 k. 80, 21 czerwca - 8 k. 10, 28 czerwca - 8 k. 25, 5 lipca - 8 k. 65”.

            Rzadko - rzadziej niż powiedzonka Mura czy chociażby szczegółowo opisywane sny - wdziera się do notatek autorki Szczurołapa rzeczywistość (bo przecież „wielkie życie, obce, nic nas nie obchodzi”) pierwszych popaździernikowych lat: „Myślę dalej: cztery lata żyję w Rosji Radz[ieckiej] (wszystko wcześniejsze jest snem, nie liczy się), cztery lata żyję w Moskwie radz[ieckiej], cztery lata wpatruję się w każdą twarz, szukając - twarzy. I cztery lata widzę mordy (gęby)”, „upadek Krymu (dowiedziałam się 1 listopada w T[eatrze] Kameral[nym] na prem[ierze] Zwiastowania Claudela. Kiedy zaśpiewano Międzynar[odówkę], ja jedna, w całym teatrze, na oczach wszystkich (loża prasowa) nie wstałam: nie dlatego, że nie chciałam, a dlatego, że - NIE MOGŁAM)”.

            W czterozeszytowej antologii życia Cwietajewej odnajdziemy wreszcie wiele lapidarnych sformułowań, które są aforyzmami lub mogą uchodzić za aforyzmy: „Wszystkie kobiety dzielą się na idących na utrzymanie i biorących na utrzymanie. Należę do tych ostatnich”, „Nie wiem, co to jest płeć, ale żyję miłością”, „Wszyscy ludzie chronili moje wiersze, nikt - mojej duszy”, „Mogę jeść - brudnymi rękoma, spać - z brudnymi rękoma, pisać z brudnymi rękoma - nie mogę. (W Rosji Radz[ieckiej], kiedy nie było wody, wylizywałam.)”, „Płeć w życiu ludzi - to katastrofa”, „U kobiety - twórczość zawsze jest zakłóceniem normy. - A u mężczyzn, widocznie, zwykłym stanem?”, „Nie jest mi dobrze ani z dziewczętami, ani z kobietami: dziewczęta są dla mnie zbyt głupie, kobiety - zbyt przebiegłe (skryte)”, „Kochać tylko kobiety (kobieta) albo tylko mężczyzn (mężczyzna), wcześniej wykluczając zwyczajne odwzajemnienie - jakie to przerażające! A tylko kobiety (mężczyzna) albo tylko mężczyzn (kobieta) wcześniej wykluczając niezwykłe braterstwo - jakie to nudy! I wszystko razem - jakie ubóstwo. Tu rzeczywiście jest na miejscu zawołanie: Będziecie jak bogowie!”, „Ja, zdaje się, wszystkich mężczyzn zamieniam w kobiety. Niechby chociaż ktoś jeden mnie - z powrotem - na swoją [u góry dopisek: moją] płeć”. 

                Nie wiem, czy ukażą się następne tomy z tej serii. Kolejny miał nosić tytuł Marina Cwietajewa i rodzina Efronów. 

[1]O swojej największej miłości, poetce Soffi Parnok, jedynie wspomniała (bez wymieniania nazwiska) w liście do Michaiła Kuzmina: „To było tak. Dopiero co przyjechałam. Byłam z pewnym człowiekiem, to znaczy to była kobieta. - Boże, jak płakałam! - Ale to nieważne. No, jednym słowem, za nic nie chciała, żebym jechała na ten wieczór i dlatego szczególnie mnie namawiała. Sama nie mogła - bolała ją głowa - a kiedy boli ją głowa - a ją zawsze boli - jest nieznośna. [...]. A mnie głowa nie bolała - nigdy nie boli! - i strasznie nie chciałam zostać w domu [...]”.

Komentarze

Popularne posty