Od anonimowości do ekshibicjonizmu czyli o prywatności pisarza w Rosji

„Odra” 1998, nr 9, s. 53-62.

/




Tadeusz Klimowicz

 /

Od anonimowości do ekshibicjonizmu
czyli 
o prywatności pisarza w Rosji
            

            Wszystkiemu winny jest sentymentalizm. To sentymentalizm - odrzucając w poszukiwaniach nowego porządku świata klasycystyczne tabu - uczył wsłuchiwania się w głos serca, uczył trudnej sztuki werbalizowania uczuć i zachęcał do udziału w zbiorowym sensie psychoanalizy na łonie przyrody (dopiero Freud zaproponuje przesycone zapachem eteru ciasne gabinety z kozetką); to sentymentalizm sprawił, że uznano „[...] wewnętrzne przeżycia człowieka za źródło twórczości literackiej”[1]i to sentymentalizm zrodził na przełomie XVIII i XIX wieku powszechną potrzebę prowadzenia dziennika intymnego. 

            Wkrótce też - już w kręgu kultury romantycznej, która wykreowała mit artysty geniusza i buntownika o niezwykłej osobowości - odkryto banalną prawdę, iż czynnością może jeszcze bardziej fascynującą, a przy tym o niepodważalnych właściwościach terapeutycznych, jest wkraczanie w sferę prywatności kogoś wszystkim dobrze znanego, czyje życie jest własnością publiczną. Zapewne cała Europa z wypiekami na twarzy zaglądała do dzienników znanego ze skandali George’a Byrona, by śledzić dzień po dniu misterium bycia Poetą (nie poetą): „Czytałem - jeździłem konno - strzelałem z pistoletu - wróciłem - jadłem obiad - pisałem - składałem wizytę - mówiłem głupstwa i wróciłem do domu. Napisałem część tragedii. [...]. Kupiłem kołdrę. Pogoda wciąż jeszcze wilgotna [...]”[2]. Być może tym trywialnym, pospolitym czynnościom - i jeździe konnej, i strzelaniu, i jedzeniu, i składaniu wizyt, i kupowaniu kołdry - ktoś mógł przypisać wartości transcendentne lub estetyczne (bowiem zdaniem Michała Głowińskiego: „[...] w wielu wypadkach odbiór czytelniczy dziennika intymnego określony jest przez zwyczaje wyniesione z lektur powieściowych”[3]), ale znacznie częściej interpretowano pojawienie się publikacji jako zaproszenie do demitologizacji obowiązującego systemu kultury. Bodaj najbardziej przenikliwą uwagę - odczytując relacje zachodzące między autorem dzienników a czytelnikami jako jeszcze jeden wariant programowej opozycji poeta-tłum - poczynił przy tej okazji Aleksandr Puszkin w liście do Piotra Wiaziemskiego (listopad 1825): „Pospólstwo chciwie czyta spowiedzi, wspomnienia etc., ponieważ w niskości swojej cieszy się z poniżenia wzniosłego, ze słabości potężnego. Wpada w zachwyt przy ujawnieniu wszelkiej niegodziwości. On jest mały jak my, on jest niegodziwy jak my. Łżecie, podli: on jest mały i niegodziwy - nie tak jak wy - inaczej”[4].

            Artysta - czego twórca Eugeniusza Oniegina jeszcze nie do końca był świadom - miał odtąd płacić coraz wyższą cenę za przemiany obyczajów, za utratę anonimowości, za funkcjonowanie w społeczeństwie zmierzającym od kultury elitarnej ku masowej. „[...] Pewnego razu, - pisała we Wspomnieniach  Awdotia Panajewa - siedząc w loży teatru wraz z rodzeństwem oraz jedną z ciotek, zauważyłam, że do sąsiedniej loży, w której siedziały dwie damy w towarzystwie staruszka, wszedł kędzierzawy, blady i szczupły mężczyzna. Natychmiast dostrzegłam na jego palcu coś w rodzaju złotego naparstka. Bardzo mnie to zainteresowało. Miałam wrażenie, że twarz tego człowieka jest mi skądś znana. Kędzierzawy pan ziewał, przeciągał się i wcale nie patrzył na scenę, obserwując raczej loże, a kiedy damy wszczynały rozmowę po francusku, odpowiadał im jakby od niechcenia. Nagle przypomniałam sobie, skąd go znam i pociągnęłam ciotkę za rękaw szepcząc: ‘Z tyłu za nami siedzi Puszkin!’”[5]. Już kilkanaście lat później - za sprawą dagerotypów i fotografii - nie byłby jeszcze jedną bezimienną twarzą w teatrze i zostałby natychmiast rozpoznany przez obecnych, jak Turgieniew, Dostojewski czy Tołstoj[6]. A w dwudziestym stuleciu posiadłby trudną sztukę swobodnego poruszania się w przestrzeni wykreowanej przez mass media, jak inni mieszkańcy masowej wyobraźni obdarzeni charyzmą medialną. „Diana, Księżna Walii, - czytamy w eseju Salmana Rushdiego - rozwinęła z czasem umiejętność takiego projektowania swych wizerunków, które pokazywałyby ją tak, jak chciała, by ją ludzie widzieli. Pamiętam, jak kierownik działu w pewnej angielskiej gazecie opowiadał mi, jak to Diana inscenizowała słynne zdjęcie pokazujące ją samą, chorą z miłości, przed Tadż Mahal w indyjskiej Agrze, największym na świecie pomnikiem miłości. Mówił, że dokładnie wiedziała, jak opinia publiczna będzie to zdjęcie ‘czytać’. Przyniosłoby to jej wielkie współczucie i spowodowało, że ludzie lubiliby Księcia Walii mniej niż przedtem. Diana nie używała takich słów jak ‘semiotyka’, ale sama była semiotykiem par excellence. Z rosnącą pewnością siebie dawała nam znaki, poprzez które my mieliśmy ją widzieć taką, jaką chciała być znana”[7]

            W drugiej połowie XIX wieku już tylko nieliczni pisarze rosyjscy wierzyli jeszcze w to (i było w tym, jak się zdaje, wiele wiktoriańskiego zakłamania), że ich dzienniki umrą wraz z nimi. Ilja Zilbersztejn przytacza wspomnienia, których autor spotkał się z Turgieniewem latem 1882 roku w Bougivalle: „Pewnego razu Iwan Siergiejewicz powiedział mi w rozmowie: ‘- Zawsze prowadzę dziennik, w którym zapisuję wszystko, co mnie interesuje. W dzienniku jestem u siebie w domu, sądzę i obgaduję wszystkich i wszystko’. ‘- Zamierza go pan wydrukować?’ ‘- Nigdy! - szorstko odpowiedział mi Iwan Siergiejewicz - Zaleciłem pani Viardot, żeby po mojej śmierci został natychmiast zniszczony. Uczyni zadość memu życzeniu’. Nie wiadomo mi, czy Viardot spełniła to stanowcze życzenie, ale mam pewne podstawy, by sądzić, że nie zrobiła tego”[8]. Przyjaciółka autora Szlacheckiego gniazda- nie niszcząc rękopisu i wyrażając zgodę na jego publikację po upływie dziesięciu lat od swojej śmierci (a zmarła w 1910) - antycypowała zachowania wydawców dzienników Franza Kafki czy Emila Ciorana (1911-1995). Zeszyty tego ostatniego, jak pisze Adam Zagajewski, pojawiły się „[...] wbrew życzeniu autora, który nie życzył sobie publikacji swoich zapisków (ale ich nie spalił!) [...]”[9]. Powszechnie więc przez ostatnie sto lat stosuję się zasadę, że nawet najbardziej intymne rękopisy nie zniszczone przed śmiercią przez samego pisarza („ale ich nie spalił”) wcześniej (częściej) czy później (coraz rzadziej) można opublikować.

            Inni pisarze rosyjscy nie ukrywali, że ich dzienniki będą lub, jak w przypadku Tołstoja, już są czytane: w 1895 roku żona wymogła na nim zamazanie 45 fragmentów; w latach trzydziestych już następnego stulecia Korniej Czukowski, przerażony narastającą falą terroru, coraz częściej uciekał się do autocenzury - wyrywał wcześniej zapisane kartki (tak zniknął rok 1938), wycinał niektóre zdania, nie pisał o represjonowaniu najbliższych lub formułował opinie, których się później wstydził; a pod koniec XX wieku Jurij Nagibin już sam je przygotował do druku i tylko lepiej wychowany od pisarza los, zadecydował, iż ukazały się w parę miesięcy po nagłej śmierci autora[10].

            Ten ostatni przypadek był wyjątkowy, jako że najczęściej ostateczny kształt dziennikom nadają najbliżsi nieżyjącego autora lub wydawcy. Pauline Viardot wprawdzie rękopis Turgieniewa przechowała, ale prawdopodobnie usunęła trzy kartki; redaktorzy wydania jubileuszowego dzieł Lwa Tołstoja odtworzyli niemal wszystkie wykreślone przez niego opinie o żonie; w wydanych w 1927 roku dziennikach Walerija Briusowa pominięto fragmenty, w których mowa jest o cyklicznie powracających chorobach wenerycznych (w roli cenzora - co warto podkreślić - wystąpili tu edytorzy, a nie wdowa).     

            Na osobne potraktowanie zasługuje kuriozalna historia dziennika Wieniedikta Jerofiejewa. Większość notesów z lat sześćdziesiątych została zużyta przez teściową pisarza na rozpalenie w piecu[11]. W 1993 roku Irina Tosunjan na łamach tygodnika „Litieraturnaja gazieta” (z 17 listopada, nr 46) poinformowała (dając wiarę słowom wdowy, Galiny Nosowej) o losach rękopisów Jerofiejewa - wiele z nich utracono lub ukradziono, część trafiła do zaprzyjaźnionego filologa Jewgienija Murawjowa i tylko niektóre pozostały w rękach rodziny i były przechowywane w mieszkaniu przy ul. Fłotskiej w pudełku po butach. Beztroska i ufna Nosowa (to ona tak o sobie) pozwalała czytać rękopisy (m. in. dzienników) wszystkim chętnym i za późno zorientowała się, iż niektóre czytelniczki - pozostające w zażyłych stosunkach z Wieniczką - wycinają kompromitujące je fragmenty. Prawda, zdaniem Awdijewa, jest inna: to Nosowa skrupulatnie niszczyła nie tylko wszystkie ślady o rywalkach, ale też o przyjaciołach męża (o Wadimie Tichonowie, o Borisie Sorokinie, o bohaterach powieściMoskwa-Pietuszki). Przerażony tym Jerofiejew (jako, że wszystko to się działo za jego życia) zmuszony był nosić ze sobą nieszczęsne pudełko z notatnikami. Samej zaś Tosunjan miał za złe (i nie chciał już z nią rozmawiać), że usunęła z tekstu wywiadu jego aforyzm mówiący o tym, iż wielkość twórcy mierzy się w gramach wódki jakiej nie żal mu nalać.

            Znacznie mniej kontrowersji wywołują - wydawane najczęściej w wersji ocenzurowanej już po śmierci autorek - dzienniki kobiet (m. in. Sofii Tołstojowej, Apolinarii Susłowej, Galiny Bienisławskiej, Sofii Tołstojówny - wnuczki Lwa Tołstoja, Jeleny Bułhakowej) obecnych w życiu uczuciowym twórców rosyjskich. Żony Tołstoja[12]i Bułhakowa[13]- jak wiele na to wskazuje - prowadziły swoje zapiski z myślą o potencjalnym odbiorcy. To nie znaczy, że nie były szczere, ale była to, powiedzmy, otwartość starannie wyważona (np. nienaturalne dla tego typu wypowiedzi unikanie poruszania spraw intymnych przez Jelenę Siergiejewną) czy też potraktowana instrumentalnie (tekst Tołstojowej należy odczytywać jako polemikę z czytanym przez nią na bieżąco dziennikiem męża). Jednak znacznie bardziej wyrafinowaną grę komunikacyjną zaproponowała potencjalnemu odbiorcy pozostająca w sadomasochistycznym związku dusz (i ciał?) z Fiodorem Dostojewskim Apolinaria Susłowa, która wprowadzała go w równie narkotyczny trans jak ruletka i która trafi później do jego powieści jako kobieta fatalna (Polina w Graczu, Nastasja Filipowna w Idiocie, Gruszeńka w Braciach Karamazow). Te same zdarzenia z przełomu sierpnia i września 1863 roku, kiedy towarzyszącemu jej w podróży sentymentalnej autorowi Zbrodni i kary (wówczas jeszcze żonatemu z Marią Isajewą) nie oszczędziła żadnego upokorzenia, zostały przez nią utrwalone nie tylko w dzienniku, ale także w opowiadaniu Obca i swój. Jego bohaterowie (Łosnicki i Anna Pawłowna) powtarzają - wydawałoby się - słowa, gesty, zachowania pary realnych kochanków, ale Susłowej nie dbającej o konwenanse w życiu codziennym zabrakło odwagi (a może po prostu talentu) i w sztuce pozostała niewolnicą konwencji, całkowicie uległą kanonom literatury drugo- czy trzeciorzędnej (masowej). 6 września w jakimś pensjonacie w Baden-Baden doszło do kolejnego sprawnie przeprowadzonego eksperymentu (podział ról pozostawał niezmienny) mającego określić stopień dostępności interpersonalnej jego uczestników: „[...] byłam tego dnia zmęczona, położyłam się na łóżku i poprosiłam F[iodora] M[ichajłowcza], żeby przysiadł się do mnie bliżej. Było mi tak dobrze. Wzięłam jego dłoń i długo trzymałam w swojej. Powiedział, że bardzo dobrze mu się siedzi. [...].

            - Co się dzieje? - spojrzałam na jego twarz, i zauważyłam poruszenie.

            - Teraz chciałem pocałować twoją nogę.

            - Ach, po co to? - powiedziałam mocno speszona, podciągając nogi”[14].

            W Obcym i swoim Susłowa - może w ramach ekspiacji - wykreowała bezgrzeszny światw kolorze rumieńca pruderii:

            „- Nie wiesz, co teraz ze mną się działo - zaczął po chwili ze wzruszeniem.

            - Co? - spytała z niepokojem [...].

            - Nie będziesz się gniewać?

            - Co się stało?

            - Ja tylko chciałem podejść i pocałować twoją nogę [...].

            Rumieniec wstydu pojawił się na szlachetnym, niewinnym czole Anny i nadał jej twarzy prawdziwie dziewczęcy wyraz”[15].

            Inne autorki dzienników nie miały literackich ambicji, nie zastanawiały się nad konsekwencjami głoszonych sądów, nie uciekały się do autocenzury, nie oczekiwały, iż ich intymne zapiski zostaną kiedykolwiek opublikowane. Mogły więc być spontaniczne i szczere aż do bólu, jak były związane z Siergiejem Jesieninem Bienisławska[16]i Tołstojówna[17], które płaciły wysoką cenę za możliwość poznania wszystkich odcieni miłości i nienawiści, za naukę sztuki oczekiwania, wybaczania i zapominania.

            Losy dziennika intymnego pisarza dzieliły najczęściej jego listy. „Z pedanterią, - pisze Natalia Modzelewska - która w życiu domowym stanowiła jej nieocenioną zaletę, Anna Dostojewska atramentową krechą zamazywała wszystko, co w jej pojęciu mogłoby rzucić cień na dobre imię małżonka. Nie szczędziła nawet jego licznych w listach do niej zwrotów miłosnych, które wydawały się jej nazbyt zmysłowe”[18]. Po cenzorskich zabiegach żony  jeden z listów (z 1/13 sierpnia 1879) autora Zbrodni i kary, brzmi następująco (skreślenia zaznaczyłem gwiazdką): „Teraz o bardzo intymnychsprawach. Pisze moja królowa i mędrczyni, że widzi same nieskromne sny. * To wprawiło mnie w zachwyt i uniesienie, ponieważ ja sam nie tylko nocami, lecz również w ciągu dnia o mojej królowej i pani myślę tutaj bez przerwy, aż do szaleństwa. Nie myśl, że tylko o tych sprawach, a nie, nie! Ale szczerze przyznaję się, że myśl o tym wywołuje we mnie gorączkę. Na ogół piszesz listy dość suche i nagle wyskoczyła ta sprawa. * której by natychmiast nie chwyciła, pozostając wspaniałą mędrczynią i aniołem, a wobec tego wszystko działo się jedynie ku radości i zachwytowi jej mężusia, ponieważ mężuś bardzo lubi, kiedy ona jest całkowicie szczera. To właśnie w niej ceni i jest tym oczarowany. I nagle ta fraza: same nieskromne sny * Pani pozwoli * w tym momencie całuję Cię szalenie. Ale, aby wypowiedzieć się o śnie * to, że serduszko mojej ubóstwianej żoneczki * Ańka, te sprawy powinny Ci powiedzieć, co się ze mną dzieje. Wydaje mi się, że majaczę. Boję się ataku. Całuję Twoje rączki, ramiona, nóżki, po prostu od stóp do głów”[19]. Czynność zamazywania można by uznać za akt hipokryzji, ale „hipokryzja - jak zauważył pewien semiotyk ze szkoły tartuskiej - jest przywilejem społeczności ludzkiej i im bardziej kultura danego społeczeństwa jest tradycjonalistyczna, tym więcej możliwości dla ‘rozkwitu’ hipokryzji (zresztą hipokryzja w umiarkowanych dawkach jest konieczną właściwością wszelkiej kultury: normy etyczne, etykieta, ubiór itd. - zawierają zawsze elementy hipokryzji: bez takiej ‘umiarkowanej’ hipokryzji niemożliwe byłyby stosunki oficjalne, w ogóle społeczeństwo nie mogłoby istnieć, rozpadłoby się pod naporem chwilowych namiętności i nastrojów jednostek)”[20]. Poczynania Dostojewskiej wpisywały się zatem w „zachowanie epistolarne”[21]- i szerzej tekst zachowania - powszechnie akceptowane w mieszczańskiej Europie drugiej połowy XIX wieku.

            Nie ulega natomiast wątpliwości, że takie same listy pisane na przełomie wieków pozostałyby zapewne już bez skreśleń, ale ich wydanie - co też warto sobie uświadomić - byłoby możliwe po upłynięciu następnych kilkudziesięciu lat. Na przykład, skądinąd niewinna, korespondencja pary kochanków z początku dwudziestego stulecia (księcia Jewgienija Trubieckiego i Margarity Morozowej) ujrzała światło dzienne dopiero w 1993 roku i to wsparta komentarzem-usprawiedliwieniem Aleksandra Nosowa: „[...] wszystkie listy są opublikowane w całości, ponieważ kupiury w intymnej korespondencji wywołują jedynie zbędną pracę wyobraźni [...]”[22].

            Tradycja cenzurowania przez adresatki otrzymywanej korespondencji pozostała jednak żywa - choć nie zawsze już ze względów natury obyczajowej - w dwudziestowiecznej Rosji. Tak postępowała między innymi żona Michaiła Bułhakowa, Jelena i była to zapewne reakcja na list napisany przez męża 15 czerwca 1938 roku: „Słyszałem, że miałaś w zwyczaju palić listy. Jeśli teraz zrezygnowałaś z tego zwyczaju, to w każdym razie mam nadzieję, że moje epistoły nie leżą na kredensie obok jajek?”[23]. Obszerne fragmenty kilku następnych listów (m. in. z 19 czerwca i 8 sierpnia 1938) zostały przez nią zamazane tuszem. Jeszcze inaczej zachowała się Lubow Biełozierska, poprzednia żona twórcy Mistrza i Małgorzaty,która po rozwodzie (1932) zniszczyła wszystkie otrzymane od niego listy.

            Pozornie najbardziej pieczołowicie potraktowała otrzymywane od męża listy Sofia Tołstojowa. Już w roku 1913 ukazały się one w wydaniu książkowym poprzedzone wstępem nieutulonej w żalu wdowy: „Nim odejdę z życia, aby połączyć się z ukochanym człowiekiem w tamtej strefie ducha dokąd on odszedł, chciałabym się podzielić z ludźmi kochającymi i otaczającymi czcią pamięć Lwa Nikołajewicza tym, co jest mi tak drogie - jego listami do mnie, a z nich informacjami o naszym wspólnym, 48-letnim, niemal do końca szczęśliwym życiu małżeńskim. Listy drukuję wszystkie, oprócz trzech dotyczących żyjących osób i sześciu ostatnich, których czas jeszcze nie nastąpił. [...]. Do opublikowania tych listów skłoniło mnie także to, że po mojej śmierci, która zapewne jest bliska, będzie się utartym zwyczajem fałszywie sądzić i opisywać mój stosunek do męża i jego do mnie. A więc niech już się interesują i osądzają w oparciu o żywe i prawdziwe źródła, a nie - domysły, plotki i kłamstwa. I niechaj ludzie pobłażliwie potraktują tę, dla której, być może, było ponad siły dźwiganie od młodzieńczych lat na słabych ramionach doniosłego powołania - bycia żoną geniusza i wielkiego człowieka”[24]. A. Gruzinski w notce Od redaktora lojalnie uprzedził: „Do oryginałów listów L. N. nie miałem wglądu; są obecnie przechowywane w Muzeum Historycznym i dostęp do nich jest niemożliwy. Ale hrabina Sofia Andriejewna dawno już osobiście sporządziła kopie [...]”[25].

            Jestem daleki od posądzenia jej o mistyfikację, ale na wszelki wypadek warto przypomnieć, co miał do powiedzenia Artur Wołyński Władysławowi Mickiewiczowi (synowi Adama): „Nikomu bym nie powierzył rękopisu, nawet kochanemu Panu, bo cię ludzie obwiniają, że dokumenta fałszujesz przez obcinanie i przerabianie wstępów, które ci się nie podobają, że dokumenty pożyczone do odpisania zatrzymujesz, a właścicielom oddajesz udane fascimilia z nadwyrężonym tekstem, że w swoich publikacjach naciągasz jedne fakta, inne zupełnie pomijasz milczeniem...”[26]i warto też przypomnieć dzieje pewnego pomysłu edytorskiego. Po śmierci Goethego Bettina (z domu Brentano, żona poety Achima Ludwiga von Arnim) - przypisująca sobie rolę muzy zmarłego twórcy - zwróciła się z prośbą do wykonawcy testamentu, kanclerza Müllera „[...] o dostarczenie jej wszystkich listów, które wysłała do Goethego. Odczytując je, - pisze Milan Kundera - przeżyła rozczarowanie: cała historia zdawała się ledwo szkicem, owszem, arcydzieła, lecz tylko szkicem i, co więcej, niedoskonałym. Trzeba było zasiąść do pracy. Trwała trzy lata: Bettina poprawiała, pisała od nowa, uzupełniała. Nie była zadowolona z własnych listów, ale jeszcze większe rozczarowanie przyniosły jej listy Goethego. Kiedy je odczytywała, czuła się dotknięta ich zwięzłością, ich rezerwą, a nawet impertynencją. Tak jakby biorąc ją naprawdę za dziecko, nadawał swym listom postać miłych lekcji adresowanych do uczennicy. Musiała zatem zmienić ich ton: ‘moja droga przyjaciółko’ stało się ‘moim drogim sercem’; pouczenia, których jej udzielał, zostały złagodzone przez pochlebne dopiski, a inne dopiski dawały do zrozumienia, jaką to rolę natchnienia i muzy urzeczonego poety odegrała Bettina.

            Jeszcze bardziej stanowczo potraktowała własne listy. Nie, nie zmieniła ich tonu, ton był właściwy. Ale na przykład zmieniła daty (aby poznikały długie przerwy w korespondencji, które zadałyby kłam stałości ich uczucia), usunęła wiele fragmentów nieodpowiednich (na przykład ten, w którym błaga Goethego, by nie pokazywał jej listów nikomu), inne rozwinęła, opisywanym zdarzeniom przydała więcej dramatyzmu, dodała głębi swoim opiniom o polityce i sztuce, zwłaszcza gdy mowa była o muzyce Beethovena.

            Ukończyła książkę w 1835 roku i wydała ją pod tytułem Goethes Briefwechsel mit einem Kinde(Korespondencja Goethego z dzieckiem). Nikt nie podawał w wątpliwość autentyczności listów aż do roku 1929, w którym odkryto i wydano korespondencję oryginalną.

            Ach, dlaczego jej w porę nie spaliła?

            Proszę postawić się na jej miejscu: niełatwo jest spalić intymne, drogie nam papiery; to tak jakby przyznać, że wasz czas się skończył, że jutro umrzecie; toteż akt zniszczenia odkładacie wciąż do jutra, i pewnego dnia jest już za późno.

            Człowiek liczy na nieśmiertelność, a zapomina liczyć się że śmiercią”[27].

            I właśnie z tego powodu zapewne nigdy nie przeczytamy półtora tysiąca listów Mariny Vlady („zapewne grzeszyły zbyt wielkim uniesieniem miłosnym”[28]) do Wysockiego, które zniknęły w tajemniczych okolicznościach z jego mieszkania tuż po jego śmierci.

            Właśnie w chwili śmierci pisarza jego najbliżsi (żona, matka, kochanka, dzieci, krewni, przyjaciele) dokonywali wyboru, świadomie lub podświadomie, nowych „scenariuszy zachowań”[29]. Za sprawą Anny Dostojewskiej w Rosji najwcześniej ukształtował się „repertuar ról”[30]przypisanych Wdowie - kapłance chroniącej przed zapomnieniem imię i dorobek zmarłego. W jej Wspomnieniach wątek ten powraca kilkakrotnie: „Idąc za trumną Fiodora Michajłowicza przysięgłam sobie żyć dla naszych dzieci, przyrzekłam, że resztę mojego życia i wszystkie moje siły poświęcę na rozsławianie pamięci mojego niezapomnianego męża oraz rozpowszechnianie jego szlachetnych idei”[31]; „Gdy dowiedziała się [Sofia Tołstojowa - T. K.] od znajomych, że z powodzeniem wydaję dzieła mojego męża, postanowiła spróbować sama wydawać utwory Lwa Nikołajewicza i przyszła dowiedzieć się ode mnie, na jakie kłopoty i trudności napotykam prowadząc działalność wydawniczą. Hrabina wywarła na mnie miłe wrażenie i z prawdziwą przyjemnością wprowadziłam ją we wszystkie ‘tajniki’ mojego wydawnictwa, pokazałam, jak należy prowadzić księgi buchalteryjne, dałam wzory prospektów, które rozsyłałam, przestrzegałam ją przed niektórymi błędami, jakie popełniłam itd.”[32]. Na miano „wzorowej wdowy”[33](tak Anna Achmatowa określiła Jelenę Bułhakową) zasłużyły w oczach współczesnych i potomnych Nadieżda Mandelsztam, Maria Płatonowa, Tatiana Paustowska. To im wiele ciepłych słów poświęcili Josif Brodski: „Na osiemdziesiąt jeden lat swojego życia Nadieżda Mandelsztamowa dziewiętnaście lat przeżyła jako żona największego rosyjskiego poety tego stulecia, Osipa Mandelsztama, a czterdzieści dwa - jako wdowa po nim. Na resztę złożyły się dzieciństwo i młodość. Wśród ludzi wykształconych, zwłaszcza literatów, wystarczy być wdową po wielkim człowieku, by zdobyć sobie pewną pozycję. Jest tak szczególnie w Rosji, gdzie przez lata trzydzieste i czterdzieste reżim naprodukował takie ilości wdów po pisarzach, że w połowie lat sześćdziesiątych wystarczyłoby ich na utworzenie własnego związku zawodowego”[34]i Andrzej Drawicz: „Strach pomyśleć, co byłoby bez nich, wdów po pisarzach. Nie byłoby całych rozdziałów i tak pokieraszowanej historii literatury. [...]. Towarzyszą swoim wybrańcom przez dłuższe czy krótsze lata ich biografii i powołań, ucząc się znosić zmienne koleje losu: alkoholowe upojenia, kaprysy, depresje, zdrady. [...]. Trzeba męstwa, charakteru, opanowania, kiedy przychodzą groźby i szantaże. Trzeba z jasną twarzą pomagać znosić oszczerstwa, donosy, pogromowe artykuły”[35].

            Sądzę, że dla wielu wdów „życie po” miało być formą kompensacji za lata nienajszczęśliwszego - z różnych zresztą powodów - małżeństwa. „Geniuszowi - pisała Sofia Tołstojowa - trzeba stworzyć warunki spokojne, wesołe i wygodne; geniuszatrzeba nakarmić, umyć, trzeba niezliczoną ilość razy przepisywać jego utwory, trzeba go kochać, nie dawać mu powodów do zazdrości, żeby miał spokój, trzeba wykarmić i wychować niezliczoną ilość dzieci, którą geniusz płodzi, ale którymi nie ma czasu i nie lubi się zajmować, gdyż musi obcować z Epiktetami, Sokratesami, Buddami itp. i musi dążyć do tego, by stać się takim jak oni. Służyłam i ja blisko czterdzieści lat memu geniuszowii setki razy burzyło się we mnie życie duchowe, wszelkie pragnienia, energia, dążenie do rozwoju, miłość do sztuki i muzyki. Ale wszystkie te porywy dławiłam i dławię - i znów, na nowo, teraz i do końca życia będę tak czy inaczej służyła swemu geniuszowi. Gdy między żoną geniusza a nim samym jest prawdziwa miłość, jak to było między mną a Lwem Nikołajewiczem, wówczas żonie nie jest potrzebny wielki umysł dla rozumienia, potrzebny jest instynkt serca, intuicja miłości - wtedy żona wszystko zrozumie i oboje będą szczęśliwi”[36]. A syn Tołstojów Ilja dopisał jeszcze własny komentarz: „Z trzynaściorga dzieci, jakie wydała na świat, matka własną piersią wykarmiła jedenaścioro. W ciągu pierwszych trzydziestu lat małżeństwa była w ciąży sto siedemnaście miesięcy, czyli dziesięć lat, a karmiła piersią ponad trzynaście lat. Równocześnie potrafiła prowadzić całe skomplikowane gospodarstwo dużej rodziny i sama przepisywała Wojnę i pokójAnnę Kareninęi inne utwory po osiem, dziesięć, a czasem nawet dwadzieścia razy każdy”[37].

            To wszystko prawda. Trudy wychowania licznego potomstwa, siedmiokrotne (tu Ilja Tołstoj się pomylił) przepisywanie Wojny i pokoju, troska o status materialny rodziny. A jednak mimo to Sofii Tołstojowej nie udało się wykreować wiarygodnego mitu małżeńskiej arkadii, hipnotyzującej legendy, w którą mogłaby się wpisać. Popełniała za dużo błędów, które nigdy nie przydarzyłyby się - doskonale wyczuwającej wszelkie niuanse public relations - Annie Dostojewskiej. Żona Fiodora kierowała się w życiu, budzącą powszechną sympatię, dewizą „mój biedny Fiedia” i umiejętnie usuwała się na dobrze oświetlony drugi plan, a żona Lwa mówiła wciąż o własnych cierpieniach i wspomnienia o mężu zatytułowałaby zapewne Ja, biedna Sonia.Pianista Aleksandr Goldenweiser, częsty gość w Jasnej Polanie, zapisał 5 sierpnia 1908 roku: „W związku ze zbliżającym się jubileuszem L. N. [80 urodziny Tołstoja - T. K.] w lipcu przyjechali z Petersburga fotografowie i przez kilka dni robili zdjęcia dla pisma ‘Nowe Czasy’. Nazajutrz byłem z żoną w Jasnej. Nastrój był nieprzyjemny. Sofia Andriejewna starała się znaleźć na wszystkich zdjęciach, i na najbardziej widocznym miejscu. L. N. wyglądał bardzo źle”[38].

            Kolejne generacje żon (wdów) nauki pobierały częściej u Dostojewskiej - Jelena Siergiejewna „[...] szybko stała się częścią legendy o Bułhakowie”[39]; Nadieżda Jakowlewna trafiła do podręczników i leksykonów (np. do Słownika pisarzy rosyjskich[40]pod redakcją Floriana Nieuważnego), a w adresowanej do młodego odbiorcy Literaturze powszechnej[41]Jana Tomkowskiego została wręcz potraktowana na równi z mężem (hasło Mandelsztamowie).

            To one, ale też siostra i córka Mariny Cwietajewej czy matka i siostra Antona Czechowa, tworzyły kanoniczny image zmarłego twórcy. Pełniły rolę anioła stróża prowadzącego bezradnego jak dziecko uczonego po bezdrożach biogarfii męża, matki, brata, siostry, syna. Tylko przed nimi twórczość Wielkiego Nieobecnego nie kryła żadnych tajemnic i tylko dzięki nim na badacza mogła spłynąć iluminacja. Spotkaniom z córką Mariny Cwietajewej, Ariadną Efron (nb. zgodnie z jej życzeniem archiwum poetki będzie udostępnione w roku 2000), wiele miejsca poświęciła Wieronika Łosska: „[...] Ariadna Siergiejewna [...] powiedziała: ‘A więc zamierza Pani pracować nad Mariną Cwietajewą? A czy może mi Pani powiedzieć, że rozumie ją Pani do końca?’ - ...?? - ‘A więc co zamierza właściwie Pani badać? Po to, żeby badać trzeba ją całą rozumieć, do końca, a jeśli Pani nie rozumie!.. Tylkoja rozumiem i znam ją do końca. Jestem jej pierwszym i jedynym, wiernym i wnikliwym czytelnikiem!”[42]. Magicznym zaklęciem, które miało zapewne sparaliżować recenzentów, posłużył się Nikita Struve we wstępie do swojej monografii Osip Mandelsztam: „Nasze tezy [...] zyskały aprobatę Nadieżdy Jakowlewny Mandelsztam, która do samej śmierci nie przestawała dzielić się z nami danymi archiwalnymi i radami”[43].

            Wielu innym wdowom było obce rozumienie swego życia jako misji i pragnienie złożenia go w ofierze na ołtarzu pamięci. Ich patronką jest zapewne Natalia Gonczarowa, której udało się - jak pisze Marina Cwietajewa - zachować całkowitą „obojętność dla pracy męża, dla jego sławy. Stan najwyższej bierności. [...]. Było w niej jedno: uroda. Tylko piękna kobieta, po prostu piękna kobieta, bez śladu intelektu, duszy, serca, talentu. Sama uroda, która razi jak miecz. I poraziła. Po prostu piękna kobieta. Po prostu geniusz”[44]. Nie było jej na pogrzebie męża. W późniejszej korespondencji rodziny Gonczarowów nigdy nie padło nazwisko zmarłego tragicznie poety i nigdy nie wspominało się o pojedynku. Najważniejsza była dla nich pomyślność rodziny, a ta w rezultacie tragicznych wydarzeń (rozpętanych - ich zdaniem - przez zmarłego) została zniszczona. Gonczarowowie nigdy tego Puszkinowi nie wybaczyli. Natalia powtórnie wyszła za mąż i przeżyła szczęśliwych dziewiętnaście lat z Piotrem Łanskim. Z nim czuła się bezpieczna - nie pisał wierszy.

            Młodsze siostry w nieszczęściu Gonczarowej już wiedziały, że nawet zmarły mąż najczęściej nie traci na wartości. Pozostają po nim honoraria i zajmujące zbyt dużo miejsca rękopisy, które na szczęście można przecież sprzedać. Zinaida Pasternak - znalazłszy się podobno w trudnej sytuacji materialnej (ale jak w takim razie należałoby określić położenie Nadieżdy Mandelsztam?) - wszystkie listy, pocztówki, telegramy otrzymane od męża sprzedała w roku 1963 za 500 rubli (na szczęście S. Prokofjewej[45], która sześć lat później za taką samą kwotę przekazała do CGALI - Centralnego Państwowego Archiwum Literatury).Po śmierci Jerofiejewa (1990) Nosowa najpierw spróbowała dokończyć jego sztukę Fanny Kapłan albo Dysydenci, a potem zajęła się wydawaniem napływających honorariów. Lokowała je głównie w kryształach i meblach (ten wysoki połysk szaf, ta cudowna miękkość fotela). Niemal wszystko, co pozostało po mężu (księgozbiór - bo kryształy, biurko i fotel - bo takie stare) zostało zniszczone, wyrzucone, rozdane, rozkradzione. I gdy mieszkanie zostało urządzone, i gdy na wszystkich półkach stało cudownie mieniące się w słońcu szkło, i pudełko (to po butach) z ocalałymi częściowo dziennikami Jerofiejewa któregoś sierpniowego dnia (w 1993 roku) trafiło do sąsiadki - pozostał już tylko skok. Nie, nie skok - lot. Z dwunastego piętra. Przeżyć kilkanaście lat z człowiekiem takim jak Jerofiejew było trudne do szaleństwa. Do obłąkania. Prawa autorskie przeszły teraz na własność matki samobójczyni. Ocalałym rękopisom już nic nie grozi. W mieszkaniu jest centralne ogrzewanie.

            A wszystko mogło się potoczyć inaczej. Galina Nosowa - jak wcześniej Anna Dostojewska, Nadieżda Mandelsztam[46], Tatiana Łappa-Kiselhof[47]i Lubow Biełozierska[48](żony Bułhakowa), Zinaida Pasternak[49]czy Iza Wysocka[50]i Marina Vlady (żony Wysockiego) - mogłaby się poddać dobrze rokującej kuracji: pisaniu wspomnień[51]. Początkowo przywilej ten był zarezerwowany wyłącznie dla wdów, które status muzy miały potwierdzony w cerkwi lub zagsie (urzędzie stanu cywilnego). Jedynie Natalia Rieszetowska (pierwsza żona Aleksandra Sołżenicyna), łamiąc dobre obyczaje, nie czekała z publikacją na śmierć eks-męża. Książka - co do tego nie ma żadnych wątpliwości - powstała na zamówienie (jak na dobrego mecenasa przystało) KGB, była utrzymana w tonacji paszkwilu, ale mimo to rozpowszechniano ją wyłącznie za granicą[52], ponieważ odbiorca rosyjski nie miał prawa nawet za pośrednictwem takiego tekstu dotrzeć do cytatów z dzieł pisarza wydalonego z kraju.

            Do wdów dołączyły dzieci (w tym pięcioro dzieci Lwa Tołstoja[53], Ariadna Efron[54]), rodzice (Nina Wysocka[55], matka Władimira), rodzeństwo (Anastasija Cwietajewa[56]), krewni (siostrzeniec jednej z żon Bułhakowa[57], siostra Sofii Tołstojowej Tatiana Kuźmińska[58]), przyjaciele (Ałła Diemidowa[59], aktorka występująca z Wysockim w Teatrze na Tagance), znajomi (córka Olgi Iwinskiej Irina Jemieljanowa[60]) i - najpóźniej - te, które dla pisarzy znaczyły najwięcej (Lidia Awiłowa[61], Lila Brik[62], Wieronika Połonska[63], Natalia Sztempel[64], Olga Iwinska[65], Ludmiła Dierbina[66]). We wspomnieniach Tołstojów Jasna Polana przeobraziła się w arkadię (np. „Teraz, kiedy mam ponad sześćdziesiąt lat, wspominając mamę, często myślę, jaka to była niezwykle dobra kobieta, niezwykła matka i niezwykła żona”[67], „Co wieczór przed snem mama z miłością obmyślała, kogo czym karmić. To była jej radość i duma”[68]); w książce O Marinie Cwietajewej córka wykreowała świat rodzinnej idylli - bez nieporozumień, kłótni i kolejnych romansów matki; Anastasija Cwietajewa stworzyła mit o bliźniaczo uzdolnionych, bliźniaczo genialnych siostrach, niejednakowo jednak potraktowanych przez los, który wyraźnie sprzyjał Marinie; a panie muzy pisały głównie o tym, co im do zawdzięczenia ma literatura rosyjska („Piszę, żeby ochronić pamięć o poecie przed kłamliwymi domysłami, żeby obronić jego i swój honor oraz godność”[69], „Rzuciłam się mu na spotkanie z całą namiętnością w pełni dojrzałej kobiety. Pod spojrzeniem jego kochających oczu otworzyłam się przed nim całkowicie, do końca, do zapomnienia o sobie”[70]). Tylko nieliczni oparli się pokusie przejścia do historii (m. in. Nikita Wysocki, syn Władimira z drugiego małżeństwa, który wspomniał w jednym z  wywiadów: „Proponowano mi udział w jakichś imprezach związanych z ojcem, pisanie memuarów - odmawiałem”[71]).

            Dyskrecja już dawno straciła na wartości, o czym przekonuje także zawartość wspomnień. Początkowo czytelnik zaglądał do sypialni przez dziurkę od klucza, później drzwi do niej prowadzące zostały szeroko otwarte. W latach dziesiątych Anna Dostojewska, rumieniąc się zapewne, wyznawała szeptem tajemnice alkowy małżeńskiej: „W istocie bezgranicznie kochałam Fiodora Michajłowicza, nie była to jednak miłość fizyczna, namiętność, która mogłaby pojawić się u kobiety równej mu wiekiem. Moja miłość była czysto duchowa, idealna. Było to raczej uwielbienie dla człowieka, tak bardzo utalentowanego i posiadającego tak wielkie wartości moralne”[72]. Autorki wspomnień pisanych kilkadziesiąt lat później współuczestniczyły, może nie zawsze świadomie, w jeszcze jednej rewolucji - obyczajowej (światowej, wymarzonej przez Lwa Trockiego) i wykorzystały efekt zjawiska obniżania „progu wstydu”[73](określenie Norberta Eliasa): „Już w pierwszy wieczór [...] łatwo i po wariacku zbliżyliśmy się”[74], „Szczerze mówiąc, nie wierzę w miłość bez łóżka [...]”[75](Nadieżda Mandelsztam), „A o szóstej rano - dzwonek. Za drzwiami - Boris Leonidowicz. [...]. Milcząc objęliśmy się... Był piątek, czwartego kwietnia, czterdziestego siódmego roku. [...]. I podobnie do tego, jak nowożeńcy mają pierwszą noc, tak my mieliśmy nasz pierwszy dzień. Prasowałam jego pogniecione spodnie. Wpadł w uniesienie i był zachwycony zwycięstwem”[76](Olga Iwinska), „Wiem o tobie wszystko (w każdym razie tak mi się wydaje), jesteś bardzo cierpliwy, ale czuję, że coraz goręcej mnie pragniesz. Pewnego październikowego wieczora proszę przyjaciół, żeby użyczyli nam swego mieszkania. [...]. Noc nie wystarcza, byśmy zrozumieli, jak wiele nas łączy. Miesiące rozmów, spojrzeń, śmiechu - to tylko preludium do czegoś nieskończenie bardziej głębokiego. Należymy do siebie każdą cząstką ciała, zanurzamy się w bezkresne przestrzenie miłości, nasze oddechy zamierają na chwilę, by połączyć się znów w tym samym rytmie przeciągłego jęku rozkoszy. Mamy po trzydzieści lat, nasze życie jest bogate w najróżniejsze doświadczenia, wiele kobiet i mężczyzn, w sumie pięcioro dzieci, sukcesy zawodowe, pieniądze, niepowodzenia, sława. I oto jak dwoje dzieci zauroczonych sobą odkrywamy tajemnice miłości. Nic nigdy nie zatrze tych pierwszych godzin pełnego zespolenia. Trzeciego ranka opuszczamy przyjazne mieszkanie. Od tej chwili jesteśmy razem na dobre i na złe”[77](Marina Vlady).

            „Wszystko na sprzedaż” stało się więc dewizą Nadieżdy Mandelsztam (nie szczędzącej czytelnikowi szczegółów o kobietach, które mąż kochał: Oldze Waksel, Marii Pietrowych, Natalii Sztempel), Mariny Vlady (rozpisującej się o roli, jaką w życiu Wysockiego odegrały alkohol - regulanie nadużywany, woda kolońska - wypijana ukradkiem, esperal - wycinany nożem, „zimne przerażenie wywołane głodem narkotycznym”[78]) i przede wszystkim Ludmiły Dierbiny. Latem 1969 r. przyjechała do Wołogdy złożyć hołd Nikołajowi Rubcowowi, poecie o talencie i reputacji Jesienina. Została z nim i z jego delirycznymi upiorami zamieszkującymi dno butelki. Próbowała kilkakrotnie odejść i zawsze wracała wierząc, że będzie inaczej. Na początku roku 1971 ustalono w zagsie termin ślubu na 19 lutego. 19 stycznia doszło do wydarzeń rozgrywających się początkowo wedle dobrze im obojgu znanego scenariusza (alkohol, sprzeczka, szarpanina). Jednak tym razem jej palce zacisnęły się mocniej niż zwykle na jego szyi. Jednego poetę zabiła Natalia Gonczarowa i była to tragedia. Drugiego zabiła Ludmiła Dierbina i była to tragifarsa. Tak, jak przewidział klasyk. W więzieniu spędziła pięć i pół roku. Po odbyciu kary pracowała jako bibliotekarka, wydała własnym sumptem tomik wierszy Kruszyna. Obecnie jest na emeryturze i mieszka - jeśli nic się nie zmieniło - w Sankt-Petersburgu. Wiem o tym wszystkim nie z ulicznych plotek, pogawędek w maglu czy bulwarowej prasy, lecz z jej wspomnień funkcjonujących przez wiele w samizdacie, a ostatnio opublikowanych w czasopiśmie „Diadia Wania”. Quentin Tarantino nigdy ich jednak nie przeczyta, i nigdy nie powstanie Russian Pulp Fiction, i nigdy w nim nie zagra Marina Vlady („[...] ja - wdowa przytłoczona smutkiem”[79]), która - stojąc przed trumną męża wystawioną w Teatrze na Tagance - pochłonięta była „rozglądaniem się” i „wydawaniem się”: „Rozglądam się dookoła, wydaje mi się, że gram w filmie, a reżyser ogłosi zaraz koniec ujęcia”[80]. Tych słów, wiem, nie należy traktować dosłownie, ale na to zasługują.

            Doświadczenia dwudziestego stulecia wskazują, iż pisarz - za cenę funkcjonowania w mediach - ma coraz mniej do ukrycia i do ról tradycyjnie mu przypisanych, gotów jest dodać nową: ekshibicjonisty; jego najbliżsi do wspomnień dołączą wkrótce filmy video kręcone ukrytą kamerą. I tylko historyk literatury czy krytyk literacki ma od lat wciąż te same wątpliwości, przeżywa wciąż te same rozterki, zadaje wciąż te same pytania o granice prywatności, których biograf nie powinien przekroczyć. Jak się wydaje, funkcjonuje wciąż dobrze sprawdzona zasada postępowania (być może tu i ówdzie traktowana jako anachronizm), którą nazwałbym zasadą stref czasowych. Pierwsza - chroni prawo do intymności żyjących twórców (niekiedy jednak, o czym już była mowa, sami z niego rezygnują). Tomasz Jastrun, pisząc o książce Anny Bikont i Joanny Szczęsnej Pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny Wisławy Szymborskiej, pochwalił autorki za to, że „Książka jest taktowna. Wiele o Szymborskiej mówi, ale nie wkracza w te rejony jej sfery prywatnej, gdzie zaczyna się niedyskrecja. Dwaj mężczyźni jej życia pojawiają się i znikają, jak znikają delikatne duchy”[81].

            Po śmierci artysty biograf  - co oczywiste - zyskuje możliwość poszerzenia z każdym rokiem kręgu spraw, o których wolno już publicznie się wypowiadać. Musi się jednak liczyć z tym, iż nawet po pięćdziesięciu latach hipotezy nazbyt śmiałe wywołają emocje. „Nowoje litieraturnoje obozrienije” (nr 25, 1997) opublikowało list podpisany przez Irinę Karum, Warwarą Swietłajewą i Jelenę Ziemską (przedstawiające się jako kuzynki Michaiła Bułhakowa i jego najbliższych). Protestują one przeciwko niektórym informacjom zawartym w Encyklopedii Bułhakowowskiej Borisa Sokołowa[82](np.: „Po śmierci pisarza B. [Jelena Bułhakowa] była kochanką pierwszego sekretarza Związku Pisarzy Radzieckich Aleksandra Aleksandrowicza Fadiejewa [...], którego poznała w czasie ostatniej choroby swego męża”[83], „Ł.[appa] nie miała jakichś szczególnych talentów albo znajomości w kręgach teatralno-literackich, dlatego, gdy tylko Bułhakow poczuł się pisarzem, zostawił ją, żeniąc się z bardziej interesującą z punktu widzenia kręgu znajomości literackich L. Biełozierską...”[84]). List kończy się ostrzeżeniem: „Wzywamy B. W. Sokołowa i wydawnictwo ‘Łokid-Mif’ do wstrzymania prac nad drugim wydaniem Encyklopedii Bułhakowowskieji oczekujemy stosownych przeprosin w środkach masowej informacji. Informujemy wytwórców podobnej produkcji ukazującej się drukiem, iż zamierzamy bronić dobrego imienia naszych nieżyjących rodziców i krewnych w sądzie”[85]. Pisaniu o pisarzach jeszcze wcześniejszych, z początku XX stulecia lub dziewiętnastowiecznych, nie towarzyszy zbyt wiele zakazów, nie ma tematów tabu (potomkowie Natalii Gonczarowej czy Apolinarii Susłowej nie wytoczą procesu), ale wciąż - jak sądzę - powinno obowiązywać przynajmniej jedno kryterium, wysoko cenione przez Josifa Brodskiego: dobrego smaku.

            „Nasuwa się pytanie: jaka jest granica skromności - pisał w swoim czasie Dmitrij Fiłosofow - zabraniającej naruszać tajemnicę prywatnego życia pisarza? Jak zachować umiar? Czy w ogóle mogłoby cokolwiek splamić honor Turgieniewa, rzucić cień na jego uczucie do Viardot? Co więcej, jeżeli nazwisko samej pani Viardot przejdzie nawet do historii, to raczej jako przyjaciółki Turgieniewa niż jako śpiewaczki. Można tak czy inaczej wyodrębnić pojęcia pisarza i człowieka, ale będzie to podejście czysto formalistyczne, zwłaszcza w Rosji, gdzie pisarza lubi się i ceni właśnie jako człowieka. Myślę, że nie ma tu zamachu na życie prywatne, ani niezdrowej ciekawości do intymnego życia, lecz chęć umiłowania całego człowieka, objęcia tą miłością nie tylko jego wielkości, ale również słabości, pragnienie, by zrozumieć go do głębi, przejąć do własnego serca jego cierpienie i ból, jego szczęście”[86].

            A wszystkiemu, przypomnijmy, winny jest sentymentalizm.



[1]T. Kostkiewiczowa, Sentymentalizm [w:] Słownik terminów literackich, pod red. J. Sławińskiego, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1976, s. 401.

[2]Cyt. wg: M. Głowiński, Powieść a dziennik intymny [w:] tenże, Gry powieściowe, Warszawa 1973, s. 97.

[3]Ibid., s. 105.

[4]A. Puszkin, Listy, tłum. M. Toporowski i D. Wawiłow, Warszawa 1976, s. 183.

[5]A. Panajewa, Wspomnienia, tłum. A. Sarachanowa, Kraków 1977, s. 38.

[6]Zob.: T. Klimowicz, Z profilu i en face. Z problematyki komunikacji literackiej, „Teksty Drugie” 1997, nr 5.

[7]S. Rushdie, Śmierć z pożądania, tłum. A. Krzemińska, „Polityka” 1997, nr 46, 15 listopada, s. 92.

[8]I. Zilbersztejn, Ze studiów nad Turgieniewem[w:] Bezimienna miłość. Opowieści z życia pisarzy rosyjskich, tłum. M. Dolińska, Warszawa 1977, s. 84. Imiennik Turgieniewa Gonczarow w artykule Naruszenije woli napisanym trzy lata przed śmiercią napisał m.in.:  „Niech listy moje pozostaną własnością tych, do kogo były pisane i nie przechodzą w obce ręce, a po śmierci zostaną zniszczone” (Cyt. wg: N. Iwanowa-Gładilszczikowa, Naruszenije woli, „Litieraturnaja gazieta” 1997, nr 49, s. 12).

[9]A. Zagajewski, Poezja i wątpliwość, „Gazeta Wyborcza” („Świąteczna”) 27-28 grudnia 1997, nr 300 (2592), s. 18.[10]Zob.: T. Klimowicz, Dzienniki Kornieja Czukowskiego i Jurija Nagibina, „Odra” 1997, nr 1.[11]I. Awdijew, Priedisłowije [w:] W. Jerofiejew, Poslednij dniewnik (oktiabr’ 1989 g. - mart 1990 g.), „Nowoje litieraturnoje obozrienije” 18, 1996. Pierwsze zapiski w tym dzienniku pojawiły się w okresie pobytu Jerofiejewa w centrum onkologicznym na Kaszyrce.

[12]Z. Tołstoj, Pamiętniki, wybór i tłum. M. Leśniewska, przedmowa i przypisy W. Jakubowski, Kraków 1968.

[13]J. Bułgakowa, Dniewnik, Moskwa 1990, s. 128.

[14]A. Susłowa, Gody blizosti s Dostojewskim, Moskwa 1928, s. 58.

[15]Ibid., s. 149.

[16]G. Bienisławskaja, Iż dniewnika[w:] Lubow’ i smiert’ Siergieja Jesienina, Moskwa 1992, s. 138.

[17]„...Gor’ko widiet’ żyzni kraj”. Siergiej Jesienin i Sofia Tołstaja, publikacyja, wstuplenije i primieczanija T. Nikoforowoj, „Nasze nasledije” 34, 1995, s. 60.

[18]N. Modzelewska, Pisarz i miłość. Dostojewski, Czechow, Warszawa 1975, s. 10.

[19]F. Dostojewski, Listy, tłum. Z. Podgórzec i R. Przybylski, Warszawa 1979, s. 541.

[20]B. Jegorow, Slowianofilstwo - okcydentalizm - kulturologia[ W:] Semiotyka dziejów Rosji, wybór i przekład B. Żyłko, Łódź 1993, s. 367.

[21]Pojęciem tym posłużył się A. Nosow. Zob.: „Nasza lubow’ nużna Rossiji...’ Pieriepiska J. N. Trubieckogo i M. K. Morozowoj, wst. stat’ja, sostawlenije, publikacyja i kommientarii A. Nosowa, „Nowyj mir” 1993, nr 9, s. 174.

[22]Ibid.

[23]M. Bułgakow, Pis’ma, sost. i kommientarii W. Łosiewa i W. Pietielina, wst. stat’ja W. Pietielina, Moskwa 1989, s. 434.

[24]S. Tołstaja, Priedisłowije [w:] Pis’ma grafa L. N. Tołstogo k żenie. 1862-1910 g., Moskwa 1913, s. III-IV.

[25]A. Gruzinskij, Ot riedaktora [w:] ibid., s. V.

[26]Cyt. wg: T. Żeleński-Boy, Brązownicy[ W:] tenże, Pisma, t. IV. Warszawa 1956, s. 86.

[27]M. Kundera, Nieśmiertelność, tłum. z francuskiego M. Bieńczyk, Warszawa 1995, s. 88-89.

[28]M. Vlady, Wysocki, czyli przerwany lot, tłum. K. Szymanowska, Warszawa 1990, s. 76.

[29]J. Sławiński, Myśli na temat: biografia pisarza jako jednostka procesu historycznoliterackiego[W: ] Biografia - geografia - kultura literacka, pod red. J. Sławińskiego i J. Ziomka, Wrocław 1975, s. 22.

[30]Ibid.

[31]A. Dostojewska, Wspomnienia, tłum. Z. Podgórzec, Warszawa 1974, s. 438.

[32]Ibid., s. 441.

[33]A. Najman, Rasskazy o Annie Achmatowoj, „Nowyj mir” 1989, nr 2, s. 105.

[34]J. Brodski, Wspomnienia o Nadieżdie Mandelsztamowej, tłum. E. Krasińska, „Gazeta Wyborcza” („Świąteczna”) 1990, nr 280, 1-2 grudnia, s. 8.

[35]A. Drawicz, Pocałunek na mrozie, Łódź 1990, s. 103.

[36]Z. Tołstoj, Pamiętniki, wybór i tłum. M. Leśniewska, przedmowa i przypisy W. Jakubowski, Kraków 1968, s. 321-322.

[37]I. Tołstoj, Wspomnienia o moim ojcu, tłum. I. Tuwim, J. Stawiński, Warszawa 1962, s. 312-313.

[38]A. Goldenweiser, Tołstoj wśród bliskich, tłum. H. Winawerowa, Warszawa 1961, s. 225.

[39]M. Czudakowa, O miemuarach i miemuaristach (Wmiesto poslesłowija)[w:] Wospominanija o Michaile Bułgakowie, sostawitieli J. Bułgakowa i S. Landries, wstupitielnaja stat’ja W. Łakszyna, poslesłowije M. Czudakowoj, Moskwa 1988, s. 483.

[40]A. D[rawicz], Mandelsztam Nadieżda Jakowlewna [w:] Słownik pisarzy rosyjskich, pod red. F. Nieuważnego, Warszawa 1994, s. 245.

[41]J. Tomkowski, Literatura powszechna, Warszawa 1997, s. 266-267.

[42]W. Łosskaja, Marina Cwietajewa w żyzni, Moskwa 1992, s. 10.

[43]N. Struwe, Osip Mandielsztam, London 1990, s. 5.

[44]M. Cwietajewa, Natalia Gonczarowa,tłum. W. Bieńkowska [W:] tejże, Dom koło starego Pimena, Warszawa 1971, s. 344.

[45]S. Prokofjewa, Nieskolko słow o sud’bie pisiem Borisa Leonidowicza Pastiernaka k Zinaidie Nikołajewnie Pastiernak[w:] Pis’ma B. L. Pastiernaka k żenie Z. N. Niejgauz-Pastiernak, wstupitielnaja stat’ja A. Prokofjewoj, priedisłowije, podgotowka tiekstow i kommientarii K. Poliwanowa, Moskwa 1993.

[46]N. Mandelsztam, Nadzieja w beznadziei, tłum. A. Drawicz, Warszawa 1997. Nadzieja w beznadziei (wcześniej ukazała się jako Nadzieja w beznadziejnościw 1982 roku, w drugoobiegowej oficynie „Krąg”) jest skróconym przekładem - krążącej początkowo w samizdacie - pierwszej części wspomnień N. Mandelsztam (Wospominanija, New York 1970). Dwa następne tomy ukazały się w latach 1972 (Wtoraja kniga Druga księga) i 1987 (Kniga triet’ja Księga trzecia).

[47]T. Kisielgof, Gody mołodosti[w:] Wospominanija o Michaile Bułgakowieop. cit., s. 111. Wspomnienia spisała w roku 1970 Marietta Czudakowa. 

[48]L. Biełozierska-Bułgakowa, Wospominanija, Moskwa 1989, s. 90. Książka ta składa się z trzech części, które umownie można by nazwać: przedbułhakowską, bułhakowską i postbułhakowską. Ta środkowa nosi tytuł O, miod wospominaniji została spisana w latach 1968-1969.

[49]Z. Pastiernak, Wospominanija [w:] Wospominanija o Borisie Pastiernakie, sostawlenije, podgotowka tieksta, kommientarii J. Pastiernak, M. Fiejnbierg, Moskwa 1993, s. 186.

[50]I. Wysockaja, Korotkoje sczast’je na wsiu żyzn’ [w:] Staratiel. Jeszczo o Wysockom. Sbornik wospominanij, sost. A. Kryłow, J. Tyrin, Moskwa 1994, s. 88.

[51]Pomijam tu (poza przypadkiem Natalii Rieszetowskiej) dość istotny aspekt: okoliczności towarzyszące powstaniu i publikacji dziennika.

[52]Zob. np.: N. Rieszetowska, Sołżenicyn - realia i mistyfikacje, tłum. S. Marych, Warszawa 1977.

[53]Dotarłem do wspomnień czworga: Siergieja (S. Tołstoj, Oczerki byłogo, Moskwa 1949), Tatiany (T. Suchotina-Tołstoj, Wspomnienia, tłum. M. Okołów-Podhorska, E. Wassongowa, Warszawa 1983), Ilji (I. Tołstoj, W Jasnoj Polanie. Prawda o mojom otce i jego żyzni, Praha 1923) i Aleksandry (A. Tołstaja, Mładszaja docz, „Nowyj mir” 1988, nr 11). 

[54]A. Efron, O Marinie Cwietajewoj, Moskwa 1989.

[55]N. Wysockaja, „Dom na Pierwoj Mieszczanskoj, w konce” [w:] Staratielop. cit., s. 53.

[56]A. Cwietajewa, Wospominanija, izd. 2, Moskwa 1974.

[57]I. Biełozierskij, Zamietki o Lubowi Jewgienjewnie [w:] L. Biełozierska-Bułgakowa, op. cit., s. 212.

[58]T. Kuźmińska, Mój dom i Jasna Polana, tłum. Z. i S. Głowiakowie, Warszawa 1966, s. 105.

[59]A. Diemidowa, Władimir Wysockij, kakim znaju i lublu, Moskwa 1989.

[60]I. Jemieljanowa, Moskwa, Potapowskij, „Nasze nasledije” 1990, I, s. 52.

[61]Pozostawiła po sobie rękopis Czechow w moim życiu.

[62]O swoim związku z Majakowskim pisało rzadko (np. Jak się miały sprawy Kak było dieło). Więcej na ten temat zob.: W. Woroszylski, Życie Majakowskiego, Warszawa 1984, B. Jangfieldt, O Władimirie Majakowskom, „Ogoniok” 1989, nr 44.

[63]W. Połonskaja, Wospominanija o W. Majakowskom, „Woprosy litieratury” 1987, nr 5, s. 146. Tekst pochodzi z 1938 r.

[64]N. Sztiempiel, Mandielsztam w Woronieże, „Nowyj mir” 1987, nr 10, s. 230. Opublikowano prawdopodobnie jedynie fragmenty wspomnień żyjącej jeszcze wówczas autorki, które - jak wiele na to wskazuje - zostały spisane w połowie lat osiemdziesiątych. Nie porusza się w nich spraw o charakterze intymnym i Sztempel nieustannie powołuje się na swoją przyjaźń z Mandelsztamową.

[65]O. Iwinskaja, W plenu wriemieni. Gody s Borisom Pastiernakom, Librairie Arthème Fayard 1978, s. 29. Wspomnienia pochodzą z początku lat siedemdziesiątych.

[66]L. Dierbina, Wsio wieszczało nam groznuju dramu. Wospominanija o Nikołaje Rubcowie, „Diadia Wania” 5, 1996. W samizdacie jej wspomnienia pojawiły się w końcu lat siedemdziesiątych.

[67]I. Tołstoj, Wspomnienia o moim ojcu, tłum. I. Tuwim, J. Stawiński, Warszawa 1962, s. 19.

[68]A. Tołstaja, op. cit., s. 191.

[69]O. Iwinskaja, op.cit, s. 9.

[70]L. Dierbina, op. cit., s. 176.

[71]Nikita Wysockij: Dołgoje uznawanije otca, biesiedu wieła G. Mursalijewa, „Ogoniok” 1996, nr 43, s. 34.

[72]A. Dostojewska, op. cit., s. 124. Dodam, że swoje wspomnienia spisała w latach 1911-1916.

[73]N. Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, tłum. T. Zabłudowski, Warszawa 1980. Zob. rozdział Wstyd i zakłopotanie.

[74]N. Mandielsztam, Wtoraja kniga, Paris 1972, s. 20.

[75]Ibid., s. 159.

[76]O. Iwinskaja, op. cit., s. 29.

[77]M. Vlady, op. cit., s. 17-18.

[78]Ibid., s. 190. Nikita Wysocki w rozmowie z Galiną Mursalijewą wspomniał o tym, że nosił się z zamiarem podania Mariny Vlady do sądu (głównie z powodu jej wspomnień), ale ostatecznie się rozmyślił, ponieważ w czasie procesu „zaczęłyby wypływać takie brudne rzeczy, że...”. Zob.: Nikita Wysockij...,op. cit., s. 35.

[79]M. Vlady, op. cit., s. 243.

[80]Ibid., s. 227.

[81]T. Jastrun, W szponach Nobla, „Twój Styl” 1997, nr 12, s. 180.

[82]B. Sokołow, Encykłopiedija bułgakowskaja, Moskwa 1996.

[83]Cyt. wg: I. Karum, W. Swietłajewa, J. Ziemskaja, Pis’mo w riedakcyju, „Nowoje litieraturnoje obozrienije” 25, 1997, s. 430-431.

[84]Ibid., s. 432.

[85]Ibid., s. 433.

[86]Cyt. wg: I. Zilbersztejn, op. cit., s. 87.

Komentarze

Popularne posty