Narodziny mitu. Powrót Sołżenicyna

"Zeszyty Literackie" 49, 1995, s. 137-139





/

TADEUSZ KLIMOWICZ

NARODZINY MITU. POWRÓT SOŁŻENICYNA 

[WERSJA AUTORSKA; niżej wersja redakcyjna]

 /

ON: „Jutro przylatuje Sołżenicyn. Myślę, ze tak  jest dobrze dla niego. Tyle lat spędzić na zesłaniu  nad Wołga, a w dodatku, jeśli nie dopuszczają do ciebie dyplomatów zachodnich...”

ONA [ostrożnie]: „Według mnie, tam zesłano Sacharowa. Sołżenicyn jest pisarzem”.

ON: „Czy to ten, który napisał scenariusz do filmu Iwan Wasiliewicz zmienia zawód?”

ONA: „Nie, to ten, który napisał Jeden  dzień  Iwana Denisowicza”.

ON [mrucząc]: „Nie widziałem”.

ONA  - dziennikarka „Moscow Times”, ON -  taksówkarz z Władywostoku.

A więc wrócił. Wydarzenie roku 1994 w Rosji. Przyleciał do Władywostoku 27 maja. Odyseusz. Przybył z narastającym od lat poczuciem misji do spełnienia. Prorok. I rozpoczął podróż z Władywostoku do Moskwy. Nauczając, jak po 77 latach odrodzić Rosję.

Jeszcze kilka tygodni wcześniej żona, Natałia Dmitriewna, w wywiadzie dla „Izwiestij” nie chciała ujawnić dokładnej daty powrotu. Potem rozeszła się wiadomość, że nastąpi to w końcu maja. Wkrótce były już znane szczegóły (także ten, że wyłączność na relacje telewizyjne wykupiła BBC). 

Jest taka piosenka Bułata Okudżawy (Piesienka o moskowskom murawje, w tłumaczeniu Ziemowita Fedeckiego Piosenka o robaku), która zaczyna się od słów: „Mnie nużno na kogo-nibud’ molit’sia” (niestety nie mogę się tu posłużyć przekładem poetyckim: „Muszę do kogoś się pomodlić”).    

          Przypomniała mi się, kiedy czytałem onegdaj wywiad z Wadimem Borisowem („Litieraturnaja gazieta” 1989, nr 48), „literackim przedstawicielem Sołżenicyna w ZSRR”: „ - Pan zapewne lepiej od innych był zorientowany w trybie życia Sołżenicyna w Vermont. A jednak, czy  zobaczył  Pan to, czego oczekiwał? Na przykład, miałem okazję czytać o ogromnej posiadłości, otoczonej wysokim parkanem pod napięciem, słyszeć żarciki na temat tego, że Sołżenicyn stworzył w Vermont zwykłą zonę z drutem kolczastym i ochroną.

- Tak, takich opowiadań było wiele i wszystkie - to kompletna bzdura. Parkan jak parkan; cienka, ażurowa, metalowa siatka o wysokości przeciętnego ludzkiego wzrostu.  Na  wielu podmoskiewskich daczach ogrodzenia są wyższe i  solidniejsze. Przeskoczyć przez płot okalający działkę Sołżenicyna, która nawiasem mówiąc okazała się nie tak znów duża, to nic trudnego. Nie ma zresztą takiej potrzeby, jako ze brama jest otwarta i jest to jej normalna, jak się  okazało, pozycja. Płot dlatego tak poraził wyobraźnię dziennikarzy, ponieważ w Ameryce nie jest to przyjęte.  Sołżenicyn  nawet przeprosił sąsiadujących z nim farmerów za ten płot,  którego  funkcja jest raczej symboliczna – miał on zaznaczyć prawo pisarza do życia prywatnego i do spokoju niezbędnego do  pracy. Mieszkańcy Vermont świetnie to zrozumieli i uszanowali jego wolę. Na własne oczy  widziałem na drzwiach poczty w pobliskim miasteczku [...] ogłoszenie: ‘Adresu Sołżenicyna nie podajemy, drogi do domu nie wskazujemy’. W ogóle należy powiedzieć, że z sąsiadami ułożyły się u  Sołzenicyna bardzo ciepłe stosunki”.    

W innym miejscu Borisow zaprzecza jakoby Sołzenicyn miał w domu służbę i dodaje: „ - Dwa razy w tygodniu przychodzi sekretarz Sołzenicyna: pomaga mu w prowadzeniu  korespondencji  zagranicznej. Sprawy pozostałe spoczywają na barkach Natalii Dmitriewny  i jej matki - Jekatieriny Fierdinandowny.  Rodzina  Sołżenicyna to instytut naukowo-badawczy, to wydawnictwo,  to  drukarnia. Warunki życia rodziny są bardzo ascetyczne i wszystko jest podporządkowane dziełu życia Sołżenicyna”.

Dla uzupełnienia obrazu przeczytałem wywiad z Władimirem Maksimowem („Litieraturnaja gazieta” 1994, nr 10), znanym pisarzem emigracyjnym i do niedawna redaktorem naczelnym „Kontynentu”: „Nazywam to u niego [Sołżenicyna] ‘grzechem tołstojowskim’. Głosi się jedno, a żyje się inaczej.  Wy, powiada,  żyjcie prościej, a ja tak jak do tej pory. Mierieżkowski dobrze podpatrzył podobny grzeszek u Tołstoja: tak, oczywiście, dieta wegetariańska, ale rodzinę to kosztowało kilkakrotnie drożej, ponieważ trzeba było trzymać dla niego osobnego kucharza. Takie rozdwojenie cechowało Tołstoja do końca życia. W tej dwoistości kryła się cała jego tragedia. I, w ostatecznym rozrachunku, jego koniec. To samo z Sołżenicynem.  Mówi jedno, a postępuje zupełnie inaczej. Prosty  przykład.  Josif Brodski jest ateistą. Ale proszę przyjechać do Nowego  Jorku, zadzwonić i powiedzieć: chciałbym Pana zobaczyć, porozmawiać - on natychmiast ustali termin. A potem proszę spróbować dopukać się do chrześcijanina w Vermont. Nie przepuszczą dalej niż do domofonu umieszczonego na  bramie jego posiadłości. I tak jest ze wszystkim. [...]. Jest masa przypadków, kiedy przyłapywałem Sołżenicyna na tym, ze jego deklaracje rozmijają się z praktyką życiową”.

To jednak nie zgorzkniały Maksimow relacjonował dwumiesięczną podróż do Moskwy (wagony wynajęła BBC - uspokajała czytelników prasa), ale zastępy grafomanów nadających  słowom i gestom pisarza wymiar mitologiczny. „[...] Po wspólnym obiedzie z gubernatorem Amurskiej obłasti - relacjonował Nikołaj Bieły („Litieraturnaja gazieta" 1994, nr 20) - gość spotkał się  z przedstawicielami kozactwa amurskiego, Cerkwi, odwiedził pograniczników w starej wiosce rosyjskiej, co stoi na brzegu majestatycznego Amuru. Tuż obok wioski jest piękne, ciche ramię rzeki. Poprosiwszy dziennikarzy, milicję i liczne osoby towarzyszące o pozostawienie go samego, Aleksandr Isajewicz długo stał w zadumie nad czymś swoim...” Z  Jarosławla doniesiono: „Już pierwszy spacer po mieście wzruszył pisarza do łez. Na brzegu Wołgi grała orkiestra dęta  i bynajmniej nie z okazji przybycia A. Sołżenicyna, a po prostu dlatego, że był dzień wolny od pracy. Kobiety z  Jarosławla zaprosiły pisarza do tańca...” („Litieraturnaja gazieta" 1994, nr 19). W ten chór Okudżawowsko brzmiących głosów  („Musze do kogoś się pomodlić”) zupełnie nieoczekiwanie wpisała się jeszcze w kwietniu poetka Inna Lisnianska, znana chociażby z publikacji w kontestacyjnym almanachu „Metropol” (1979), z którą uczestniczymy w małym misterium epistolarnym: „Przed dwoma laty [1992], w rocznicę śmierci Pasternaka, przy jego grobie spotkałam  Natalię Dmitriewnę Sołżenicyn. Przedstawiła nas sobie Jelena Cezariewna Czukowska. I kiedy usłyszałam słowa N. D.: ‘Ach, więc to pani jest Lisnianska? Gdyby pani wiedziała, jak  Aleksandr Isajewicz ceni pani wiersze’, speszyłam się. Jednakże od razu zdecydowałam się podarować swoją nową książkę, ale zadedykować ośmieliłam się tylko Natalii Dmitriewnie i w dedykacji prosiłam ją o przekazanie mojego niskiego pokłonu Aleksandrowi  Isajewiczowi. Nie miałam odwagi zadedykować książki  wielkiemu pisarzowi rosyjskiemu, nie chciałam też zobowiązywać tak bardzo zapracowanego człowieka do odpowiedzi. Ale nieoczekiwanie za jakiś czas nadszedł list, a niedawno dano mi znak [podkr.  T.K.], iż mogę ten list opublikować, co też z radością wielką czynię”. Dzięki „Litieraturnej gazietie" (1994, nr 4) jej iluminacja mogła się stać także naszym udziałem. A w krótkim liście znalazło się parę zwyczajowych w takich okazjach komplementów.

Ale przyjazd Sołżenicyna to jednak coś więcej niż spacery, i łzy, i tańce towarzyszące powitaniu. Najtrafniej wyraziła to już  cytowana dziennikarka „Moscow Times”: „Wygnaniec wrócił do domu, żeby ratować Rosję. Ale kraj, do którego teraz wrócił, to już nie ten, z którego został wydalony przed dwudziestu laty. Czy może on zrozumieć nową Rosję? Czy potrafi znaleźć wspólny  język ze swoim narodem? I czy Rosja zechce przyjąć plan ocalenia, który proponuje Sołżenicyn?”  Nie wiem, jak autor Kręgu pierwszego zareagował na fakt, że w noc przyjazdu witało go w centrum Władywostoku dwa-trzy tysiące ludzi, a  nazajutrz kilkakrotnie więcej  tłoczyło  się  na  bazarze. Nie sądzę, że przewidywał, iż podczas rytualnych „rozmów z ludem”, towarzyszących podróży, w  Krasnojarsku będzie wysłuchiwał utyskiwań na stan toalet publicznych. (W Rosji było i jest powszechne oczekiwanie, że pojawi się Ktoś - może to być Sołżenicyn - i zrobi  porządek z tymi, co „rozkradli” kraj). Nieprzypadkiem więc pewien petersburski poeta i satyryk, jak mi opowiadał,  tuż po powrocie Sołżenicyna, zaproponował kolejno kilku pismom (wszędzie zresztą spotykając się z odmową) pomysł na rysunkowy komentarz do tego zdarzenia. Miało być, jak u  Gogola. Horodniczy Jelcyn zwraca się do stojących obok: „Zaprosiłem panów w celu zakomunikowania im arcyniemiłej  nowiny: jedzie do nas Sołżenicyn!” (wykorzystany  fragment  z Rewizora w tłum. Juliana Tuwima).

Z wystąpień autora Archipelagu Gułag wynikałoby,  że jedyna recepta na odrodzenie Rosji (z Białorusią i Ukrainą) zawarta jest w jego znanym eseju Jak odbudować Rosję  (Kak nam obustroit’ Rossiju, 1990). Najbardziej jednak w nich przeraża - jak zauważył G. Pomieranc - przekonanie pisarza o własnej nieomylności.

Gdy zostaną usunięte wszystkie usterki Sołżenicynowie przeniosą się do nowo wybudowanego domu w podmoskiewskiej miejscowości Troice-Łykowo, gdzie obok części mieszkalnej ma się znaleźć bogate archiwum (dom w USA pozostanie dla synów). Nie wiem, czy wrażenia wyniesione z podróży (to nie jest zapewne najlepsze określenie) będą miały wpływ na wybrany przez twórcę model zachowania. Wszystko wskazuje na to, że zechce uczynić ze swojej posiadłości - ze wszystkimi tego analogiami i konsekwencjami - nową Jasną Polanę. 



[WERSJA REDAKCYJNA]







Komentarze

Popularne posty