Krym, miłość, październik
Tadeusz Klimowicz
/
Krym, miłość, październik
(Konteksty Października w wagonie Mariny Cwietajewej)
/
Wszystko zaczęło się na Krymie. Tam, w Koktebelu u znanego poety i malarza Maksimiliana (dla przyjaciół - Maksa) Wołoszyna, Marina Cwietajewa (1892-1941) 5 maja 1911 roku spotkała swojego przyszłego męża. Marzycielka, wychowana w kulcie Napoleona i Orlątka, dojrzała w niczym nie wyróżniającym się Siergieju Efronie (1893-1941) bohatera z dziewczęcych lektur i stanowczo za późno zrozumiała, iż nie należy już do mężczyzn, którzy „[...] mieli w sobie coś ojcowskiego, odwieczny strach, że zabłądzimy, przestraszymy się, gdzieś na zakręcie usiądziemy i będziemy płakały [...]”[1], lecz do tej neurotycznej generacji, która w partnerkach wywoływała jedynie odruchy opiekuńcze, a jeśli wzbudzała uczucia - to tylko macierzyńskie. W tym związku to ona dominowała, to ona zadecydowała, że się pobiorą (ślub odbył się 27 stycznia 1912 r.), to ona narzuciła mu swoje przesiąknięte romantyzmem poglądy na życie i oczywiście traktowała go, zdaniem bliskich, raczej jak syna niż męża. Dedykowane mu wiersze (jest ich około dwudziestu) są całkowicie pozbawione erotyki, nie mieszczą się w nurcie liryki miłosnej i „nie ma w nich - jak zauważyła Wiktoria Szwiejcer - ani namiętności, ani zazdrości, ani zwyczajowych wyznań miłosnych”[2].
Wydawać by się mogło, że są szczęśliwym małżeństwem i narodziny córki Ariadny (5 września 1912, zm. w 1975) uznano za jeszcze jedno potwierdzenie tej opinii. Nikogo nie dziwiło też, iż wciąż - tak miało pozostać na zawsze - zwracają się do siebie „Pan” i „Pani” (rosyjskie: „Wy”), ponieważ ta forma grzecznościowa świadczyła wyłącznie o przywiązaniu rodziny rosyjskiej do tradycji, a nie o temperaturze uczuć. Tym bardziej, że Cwietajewa przy każdej okazji powtarzała niezmiennie te same magiczne zaklęcia wyznań miłosnych. „Mój mąż - pisała 7 marca 1914 roku do Wasilija Rozanowa - ma 20 lat. Jest niezwykle i szlachetnie piękny. [...]. W Sierioży połączyły się - wspaniale połączyły się - krew żydowska i rosyjska. Jest cudownie uzdolniony, mądry, szlachetny. [...]. Sieriożę kocham nieskończenie i na wieki. [...]. Nigdy nie mogłabym kochać kogoś innego [...] Tylko przy nim mogę żyć, tak jak żyję - zupełnie wolna. Nikt - prawie nikt! - z moich przyjaciół nie rozumie mojego wyboru. Wyboru! Boże, jakbym to ja wybierała!”[3]. Tak naprawdę, jestem tego pewien, pisała ten list do siebie i siebie - a nie Rozanowa (tak na marginesie: myśliciela, któremu nieobcy był antysemityzm) - chciała przekonać o rozlicznych zaletach męża. Już po kilku miesiącach miało się okazać, jak bardzo nieudany był ten seans autohipnozy.
W październiku 1914 roku na szczęście dla siebie, na szczęście dla sztuki i na nieszczęście dla męża Cwietajewa poznała - ostentacyjnie demonstrującą swój homoseksualizm - poetkę Sofię Parnok (1885-1933). Dopiero teraz, dzięki niej, Marina zrozumiała czym może być prawdziwa namiętność i to ona z poczuciem wyższości mogła napisać w jednym ze swoich wierszy: „Nie ty, o junyj, raskołdował jejo” („Nie ty, o młodzieńcze, odczarowałeś ją”). Ten musiał się czuć szczególnie upokorzony publicznym romansem swojej młodej żony z inną kobietą i w marcu 1915 roku zgłosił się na ochotnika do wojska jako sanitariusz (czy jak wówczas mówiono: „brat miłosierdzia”). Został przydzielony do znajdującego się w odwodzie w Moskwie 56 pułku i wiele czasu spędzał w domu. Natomiast obie poetki wiosnę i lato 1915 roku spędziły razem, goszcząc między innymi przez cały czerwiec i lipiec u Wołoszyna w Koktebelu[4]. Z tego okresu pochodzi list Cwietajewej do szwagierki, Lili (Jelizawiety) Efron: „Sonia bardzo mnie kocha i ja ją kocham - to jest wieczne i od niej nie mogę odejść”[5]. Jeszcze wierzyła, chociaż związek ten - wyjątkowo zresztą burzliwy (o czym już w liście nie było mowy) - był od samego początku, od tamtego październikowego dnia naznaczony piętnem niewierności i nieodległego melodramatycznego rozstania. Parnok była żądnym podbojów Don Juanem, co wywoływało gwałtowne przypływy zazdrości u młodej kochanki. To nieuchronne (życie bowiem często naśladowało brazylijskie telenowele jeszcze przed pojawieniem się telewizji) wydarzyło się 5 lutego 1916 roku, kiedy Marina Cwietajewa niespodziewanie ją odwiedziła - zastała tam inną i pewnie usłyszała, że to już koniec. Porzucona - pisała o Parnok z coraz większą nienawiścią, z jaką można pisać tylko o kimś, komu się zawdzięcza odkrywanie lądów nieznanych, kogo się idealizowało i ubóstwiało, a ten ktoś zawiódł i przestał być bogiem. Ale kogo nadal bardzo się kocha. Zapomnienia szukała w ramionach męża.
13 kwietnia 1917 roku urodziła córkę. Irina była chorowita, z trudem chodziła, miała kłopoty z mówieniem. Głodne lata wojny domowej i komunizmu wojennego były zabójcze dla dzieci, a Cwietajewa była fatalną matką, irytowały ją niedomagania córki („[...] z nią nie było ciekawie, jak z Alą, a potem z Murem, nie można było nią się pochwalić przed znajomymi”[6]) i przy pierwszej nadarzającej się okazji oddała ją do przytułku, gdzie zmarła w lutym 1920 roku. Może drugiego, może trzeciego, a może piętnastego. Całą winą za śmierć córki obarczyła Cwietajewa siostry męża, które nawiasem mówiąc chciały się zaopiekować chorą Iriną, ale matka nie wyraziła na to zgody. Po latach Ariadna Efron zwierzała się znajomej: „Jej stosunek do dzieci nie był macierzyński. Na Irinę brakowało sił. Mnie traktowała jak sobie równą, a Mura - jak matka-fanatyczka. W ogóle przecież lubiła młodych mężczyzn, a w jej namiętności do Mura było coś niezdrowego - freudowskiego”[7].
Kilka tygodni po urodzeniu Iriny, w sierpniu 1917 roku, Cwietajewa poprosiła siostrę o wynajęcie na lato mieszkania w Teodozji. Na Krym poetka przyjechała (sama, bez dzieci) na początku października. Tu znacznie mniej dotkliwie odczuwano niedogodności życia codziennego (zapowiadały je dopiero kartki na cukier i naftę), ale co najważniejsze - i co dla niej było znacznie bardziej istotne - znów znalazła się wśród osób sobie bliskich (Maksimiliana Wołoszyna i jego matki Jeleny Kirijenko-Wołoszyny, zwanej przez wszystkich Pra). Z Teodozji Cwietajewa wyjechała 31 października (wg kalendarza juliańskiego[8]) nic nie wiedząc o wydarzeniach sprzed kilku dni (25-26 października) w Piotrogrodzie i Moskwie - obaleniu Rządu Tymczsowego i przejęciu władzy przez bolszewików. O tym wszystkim dowiedziała się dopiero w pociągu jadącym do Moskwy. Ta podróż pozostawiła pozostawiła po sobie także ślad w jej poezji:
Разгромили винный склад. - Вдоль стен
По канавам - драгоценный поток,
И кровавая в нем пляшет луна.
...................................................................
Гавань пьет, казармы пьют. Мир - наш!
Наше в княжеских подвалах вино!
Целый город, топоча как бык,
К мутной луже припадая - пьет.
Do Moskwy Cwietajewa szczęśliwie dotarła wtedy, kiedy na ulicach już ustały walki. 4 listopada, a więc nazajutrz po powrocie, poetka ponownie (ale tym razem z mężem i jego przyjacielem Borisem Golcewem) wyruszyła na południe. Siergiej Efron zaciągnął się tam do armii walczącej z bolszewikami (był to pułk dowodzony przez gen. Siergieja Markowa), ona - spędziła w Teodozji i Koktebelu kilka tygodni i 25 listopada wyjechała do Moskwy[9].
Autorka Łabędziego obozu już od pierwszych chwil, być może od tamtej październikowej podróży z Krymu do Moskwy, nie miała żadnych wątpliwości po czyjej jest stronie. Jak zawsze kierując się uczuciami, emocjami, wpisała biały, „łabędzi obóz” w krąg swojej romantycznej mitologii. „Moskwę 1918 r. - 1922 r. - pisała - przeżyłam nie z bolszewikami, a z białymi. [...]. Bolszewików jakoś nie zauważyłam. [...]. Kochać bolszewików nie pozwoliła mi moja - od razu - [...] wiara w ostateczność ich zwycięstwa [...]”[10].
11 maja 1922 roku Cwietajewa z córką Ariadną opuściła kraj - wyjechała z Moskwy i przez Rygę dotarła 15 maja do Berlina. Tam 7 czerwca, po blisko pięciu latach spotkała się z mężem, który przyjechał do niej z Czechosłowacji. Dwoje zupełnie sobie obcych ludzi. On po kilkunastu dniach powrócił sam do Pragi. Ona, po kilku tygodniach wahania, postanowiła mimo wszystko podążyć za nim i opuściła Berlin 31 lipca[11]. Pozostali razem do końca, do jego śmierci. Dwoje zupełnie sobie obcych ludzi.
Swoich kolejnych partnerów (Abrama Wiszniaka, Konstantina Rodziewicza, Aleksandra Bachracha, Anatolija Steigera, Nikołaja Gronskiego) porażała zaborczością, maksymalizmem uczuć, próbą nadania romansowi wymiaru transcendentnej iluminacji. Jeden z nich, Mark Słonim (1894-1976), emigracyjny krytyk literacki, pisał we wspomnieniach: „Wyobrażała sobie, że mogę dać jej to wsparcie duchowe, zwłaszcza że ja także w tym czasie rozstałem się z pierwszą żoną i w tym przybliżonym podobieństwie sytuacji osobistej M. I. dostrzegła rękojmię wzajemnego zrozumienia. Ale wtedy doszło do zderzenia naszych indywidualności, temperamentów i dążeń. Po pierwsze, jak zwykle, M. I. stworzyła sobie pewną iluzję: dojrzała we mnie wcielenie mocy ducha i wszelkich cnót, nie mając w istocie pojęcia o moim życiu osobistym, skłonnościach, namiętnościach i wadach. Takie bujanie w obłokach nie mogło trwać długo, a upadek, jak zawsze, przysporzył jej bólu i cierpień. Po drugie, wymagała od bliskich całkowitego oddania, bezwzględnego podporządkowania, wręcz ofiary, po czym chciała, aby złożył ją nie ktoś słaby, lecz silny, słabym by pogardzała”[12]. A Cwietajewa zwierzała się w listach do Olgi Czernowej-Kołbasiny (1886-1964): „A z ‘najdroższym’ pogodziłam się - przedwczoraj. [...] On był zwyczajny, otwarty, czuły, ludzki, ja - zwyczajna, otwarta, czuła, ludzka. [...]. Rozstaliśmy się przyjaźnie - nie bez lekkiego skowytu w sercu - Dlaczego wszyscy zawsze mają rację w stosunku do mnie??-”[13](6 listopada 1924), „Z ‘najdroższym’ po Pani odjeździe widzieliśmy się dwukrotnie: raz, kiedy ‘godziliśmy się’, drugi raz niedawno, w W[oli] R[ossii], w pośpiechu, przy ludziach, trzy minuty. Wyraźnie jest mi rad i wyraźnie jestem mu niepotrzebna [...]. Poślę mu na Nowy Rok ten wiersz, który posłałam Pani (‘Jak się panu żyje z inną...’). Niech sieknie po sercu albo smagnie po ambicji. Tego wieczoru przynajmniej nie będzie mu smakował jego ‘miał gipsowy’”[14](3 grudnia 1924).
I zapewne wysłała Próbę zazdrości:
Jak się panu żyje z inną?
Łatwiej, prawda? Pchnięcie wiosła
I - od brzegu? Z oczu zginął!
Szybko fala pamięć zniosła
O mnie, pływającej wyspie?
(O, nie po wodach - po niebie!)
Dusze, dusze! - siostry wyście,
Wam - miłośnicami nie być!
Jak się żyje ze zwyczajną
Żoną? Świat - bez bóstwa - lepszy?
Królową z tronu strącając
(Samemu się go wyrzekłszy),
Jak się żyje - krząta - troszczy -
Dobiera się w korcu maku?
Myto wiecznej trywialności
Jak się spłaca mój biedaku?
„Konwulsji szarpiących tętno -
Starczy! Dom wynajmę nowy”.
Jak się panu żyje z jedną
Z wielu - memu wybrańcowi!
Swojskie jadło, święty spokój -
Tak? - Triumfu nie powstrzymuj! -
Tylko... jak się żyje z kopią
Panu - któryś deptał Synaj!
Jak się panu żyje z obcą
Tutejszą, rajsko-pierwotną?
Jowiszowej lejcy chłostą
Nigdy czoła wstyd nie dotknął?
Jak się żyje - wstaje - wiedzie -
Śpiewa w chórze rannych ptaków?
Ból sumienia - rany wiecznej -
Jak się znosi, mój biedaku?
Jak też żyje się z towarem
Rynkowym? Marże - niemałe!
Po marmurze z gór Carrary
Jak się panu żyje z miałem
Gipsowym? (Wykuty w bryle
Bóg - i znów skruszony do cna!)
Jak się panu żyje z byle
Jaką - któryś Lilith poznał!
Nowalijką sezonową
Sytyś pan? Gdy czary prysły -
Jak się żyje z tuzinkową,
Ziemską, bez szóstego zmysłu?
No, szczerze: więc jednak szczęście?
Nie? W zapaści bez głębiny -
Jak się żyje, miły? Ciężej?
Czy tak samo - jak mnie z innym?
(tłum. Wiktor Woroszylski)
Na szczęście tym razem namiętności życia osobistego nie dotknęły życia literackiego. Wspomniana w liście Cwietajewej „Wola Rossii” była pismem (początkowo tygodnikiem, następnie miesięcznikiem) założonym w 1922 roku w Pradze (pięć lat później redakcję przeniesiono do Paryża) przez reprezentujących lewy odłam partii eserowców (socjalistów-rewolucjonistów): Władimira Lebiediewa, Marka Słonima i innych. Redakcja deklarowała wierność socjalizmowi („Konskekwentnie i stanowczo opowiadamy się przeciwko bolszewickiej dyktaturze i bronimy socjalizmu demokratycznego [...]”[15]), z niechęcią traktowała pisarzy emigracyjnych starszego pokolenia (Dmitrija Mierieżkowskiego, Zinaidę Gippius czy Iwana Bunina), bez większych sprzeciwów zaakceptowała nowe zasady ortografii rosyjskiej (a Bunin protestował: „Nawet na rozkaz samego Archanioła Michała nie zaakceptuję bolszewickiej ortografii”[16]), wysoko oceniała współczesną literaturę nieemigracyjną i chętnie zamieszczała teksty twórców pozostających w kraju (Isaaka Babla, Leonida Leonowa, Władimira Majakowskiego, Borisa Pasternaka, Borisa Pilniaka). Do niewątpliwych zasług „Woli Rossii” - z którą współpracowali m. in Konstantin Balmont, Władisław Chodasiewicz, Marina Cwietajewa, Gajto Gazdanow, Aleksiej Riemizow - należy publikacja (1927) fragmentów napisanej sześć lat wcześniej antyutopii My Jewgienija Zamiatina. Miesięcznik przestał się ukazywać w roku 1932.
Marina Cwietajewa, której - jak wiadomo - obce były odruchy stadne, nie znalazła wspólnego języka ze środowiskami białej emigracji (powiedziała kiedyś: „Tutaj jestem niepotrzebna. Tam jestem niemożliwa”[17]) i drzwi większości redakcji były przed nią zamknięte. Zawsze jednak mogła liczyć na Marka Słonima i jego pismo. Tam też umieściła esej Październik w wagonie, który ukazał się w dziesiątą rocznicę przewrotu październikowego („Wola Rossii” 1927, nr XI-XII).
W tekście Cwietajewej wzrusza naiwna konspiracja. Cała ówczesna wykształcona Rosja (także piśmienni czekiści) znała jednego „Maksa W.” - Maksimiliana Wołoszyna (1877-1932).
[1]M. Cwietajewa, Duch uwięziony, tłum. W. Bieńkowska [w:] tejże, Dom koło Starego Pimena. Szkice i wspomnienia, Warszawa 1971, s. 244.
[2]W. Szwiejcer, Byt i bytije Mariny Cwietajewoj, Moskwa 1992, s. 95. Jest to reprint wydnia paryskiego z 1988 r.
[3]Cyt. wg: S. Karlinski, Dwa sołnca - sopierniki, „Litieraturnoje obozrienije” 1992, nr 11-12, s. 32-33.
[4]Por. J. Kagan, Marina Cwietajewa w Moskwie. Put’ k gibieli, Moskwa 1992.
[5]Cyt. wg: S. Karlinski, op. cit., s. 36.
[6]W. Szwiejcer, op. cit., s. 245. Gieorgij Efron (1925-1944), pieszczotliwie Mur; Ala - to Ariadna.
[7]W. Łosskaja, Marina Cwietajewa w żyzni, Moskwa 1992, s. 140.
[8]Cwietajewa przez kilka następnych lat czesto pisała: „rosyjskiego Października”, „rosyjskiego sierpnia” itd. „Październik zawsze piszę z dużej litery, z powodu tamtego - moskiewskiego”. M. Cwietajewa, Nieizdannoje. Swodnyje tietradi, Moskwa 1997, s. 113. Szerzej na temat tej interesującej książki napiszę w nastepnym numerze „Zeszytów”.
[9]Historię październikowo-listopadowych podróży poetki relacjonuję na podstawie książki W. Szwiejcer (op. cit.).
[10]M. Cwietajewa, Nieizdannoje..., op. cit., s. 76-77.
[11]Zob.: I. Kudrowa, Wiorsty, dali... Marina Cwietajewa: 1922-1939, Moskwa 1991.
[12]Cyt. wg: M. Biełkina, Na skrzyżowaniu losów, tłum. N. Woroszylska, „Zeszyty Literackie” 52, 1995, s. 142-143.
[13]M. Cwietajewa, Z listów do Olgi Czernowej-Kołbasiny, tłum. N. Woroszylska, „Zeszyty Literackie” 52, 1995, s. 155.
[14]Ibid., s. 157.
[15]Cyt. wg: W. Kasack, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku, tłum. B. Kodzis, Wrocław-Warszawa-Kraków 1996, s. 701.
[16]I. Bunin, Przeklęte dni, tłum. J. Kornel, Warszawa 1989, s. 49.
[17]Cyt. wg: I. Kudrowa, W naczale tridcatych, „Oktiabr’ ” 1988, nr 9, s. 187.
Komentarze
Prześlij komentarz