Kompendium encyklopedyczne jako gatunek wypowiedzi historycznoliterackiej

50 lat polskiej rusycystyki literaturoznawczej, pod red. B. Stempczyńskiej i P. Fasta, Katowice 2000, s. 20-34.






/

Tadeusz Klimowicz (Wrocław) /


Kompendium encyklopedyczne jako gatunek wypowiedzi historycznoliterackiej

 

 /           

            Początki mojej choroby leksykonowej sięgają roku 1988. Wówczas to w krakowskim „Piśmie Literacko-Artystycznym”, na wieść o planowanym przeze mnie wyjeździe do Leningradu, poproszono o napisanie tekstu poświęconego poetom, do niedawna nieobecnym w oficjalnym życiu literackim. 

            Było to doświadczenie dla mnie nowe, ponieważ wcześniej zajmowałem się historią literatury rosyjskiej drugiej połowy wieku XIX (naturaliści) oraz przełomu XIX i XX (dekadenci, symboliści), promotorem mojej pracy magisterskiej był prof. Zbigniew Barański, doktorskiej - prof. Telesfor Poźniak, czyli więc wszystko wskazywało na to, że nie dane mi będzie na przykład przeprowadzenie rozmowy z pisarzem, o którym chciałbym pisać. Za tych kilkanaście lat spędzonych w kręgu entuzjastów srebrnego wieku, z którymi mogłem regularnie spotykać się na konferencjach w Gdańsku organizowanych przez prof. Janinę Sałajczykową, jestem dziś losowi wdzięczny. Nie musiałem bowiem pisać o zjawisku zwanym wówczas literaturą radziecką. 

            A wiec dzięki redakcji „Pisma” rozmawiałem w Leningradzie drugiej połowy lat osiemdziesiątych z Jeleną Ignatową (od 1990 r. na emigracji w Izraelu), Bachytem Kienżejewem (od 1981 r. na emigracji w Kanadzie), Michaiłem Giendielewem (od 1977 r. na emigracji w Izraelu; ze wstydem wyznaję, iż w Przewodniku...[1]w haśle Nostalgiapojawia się on jako Giendiejew) i Wiktorem Kriwulinem (uważanym przez wielu za lidera poezji leningradzko-petersburskiej po wyjeździe Brodskiego). Po powrocie do Wrocławia napisałem obiecany tekst dla krakowskiego miesięcznika[2], rok później (1989) mówiłem o poezji Ignatowej[3]na konferencji zorganizowanej przez rusycystykę poznańską, a po kolejnych dwóch latach (1991) wystąpiłem w roli outsidera w Zaborowie pod Warszawą[4]. Nieuleczalnie zachorowałem na literaturę współczesną, na którą spoglądałem (spoglądam) najczęściej przez pryzmat socjologii literatury, jako że znacznie bardziej interesowały (interesują) mnie bowiem teksty zachowań dwudziestowiecznych pisarzy, niż poetyka ich tekstów. Zgromadzone materiały pozwoliły na wydanie monografii Obywatele Arkadii. Losy pisarzy rosyjskich po roku 1917 (Wrocław 1994). Zanim jednak jeszcze ukazała się książka postanowiłem wybrane fragmenty zaprezentować w „Odrze” i wtedy zrozumiałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie ich podanie w formie haseł. Ostatnie lata, co warto zauważyć, upływają pod znakiem leksykonów, one łatwiej znajdują odbiorców i są - jak mi się wydaje w naszej postmodernistycznej rzeczywistości - bardziej wyrafinowanym i wysublimowanym odpowiednikiem komiksów, seriali telewizyjnych. Tak więc w „Odrze”[5]opublikowano szesnaście haseł (AlkoholAlmanachyBanicjaCenzuraEmigracjaKompromisLianozowoListyPogrzebyRękopisySamizdatSamobójstwoSavoir-vivreSieksotSyndrom ćmyTamizdat), a opinie osób, które wysoko cenię (np. polonisty prof. Jacka Łukasiewicza), sprawiły, iż ostatecznie zostałem porażony wirusem przewodnikowym. 

            W pierwotnej wersji miała powstać książka składająca się wyłącznie z esejów swoim charakterem zbliżonych do tych, które ukazały się we wrocławskim miesięczniku. Jednak po pewnym czasie uznałem, że warto ją wyposażyć nie tylko w hasła odnoszące się do zjawiska zwanego „cywilizacją komunizmu” (określenie Leopolda Tyrmanda), ale też - nazwijmy je - szkolne, obowiązkowe (np. grupy literackie lat dwudziestych) oraz biogramy (początkowo miało ich być kilkadziesiąt i miały zawierać wyłącznie podstawowe informacje: rok urodzenia i śmierci, tytuły utworów; wszystko to bez słowa komentarza jak w Literackim Słowniku Encyklopedycznym[6]).

            Zmiana koncepcji sprawiła, iż rozpocząłem - bezowocne jak się miało okazać - poszukiwania współautora z kręgów uniwersyteckich. Być może powinienem był się zwrócić z propozycją współpracy także do paru osób formalnie nie związanych z instytutami slawistyki. W każdym bądź razie w połowie roku 1994 wiedziałem już jednak, że moim szaleństwem nie uda się nikogo zarazić. Korzyści płynące z zespołowego opracowania wszelkiego typu leksykonów są oczywiste (można by na przykład sformułować następującą regułę: ilość popełnionych błędów jest wprost proporcjonalna do ilości napisanych haseł, ponieważ z każdym dodatkowo napisanym biogramem zmniejsza się zasób kompetencji autora; oczywiście od tej reguły są wyjątki i - o czym przekonuje lektura niektórych fragmentów Słownika pisarzy rosyjskich[7]wydanego pod redakcją Floriana Nieuważnego - można popełniać błędy pisząc tylko kilkanaście not), ale dla mnie równie oczywiste są niedogodności. Pominę te najbardziej prozaiczne (np. dotrzymywanie ustalonych terminów przez wszystkich współautorów) i wskażę na tę, jak się wydaje, podstawową: zachowanie bodaj względnej jednolitości warsztatowo-stylistycznej. Dobry redaktor pełnić więc musi rolę demiurga kreującego byt leksykonu (resp. przewodnika, słownika), a spolegliwy autor powinien pogodzić się ze swego rodzaju anonimowością, ponieważ zgodnie z tradycją w idealnym biogramie osobowość piszącego nie powinna mieć żadnego wpływu na narrację. Porównajmy fragmenty tego samego hasła (Szczipaczow) z czterech różnych słowników:

            „Urodził się na wsi. W dzieciństwie pracował przygodnie jako wyrobnik rolny, robotnik fabryczny i sprzedawca sklepowy. W 1919 zaciągnął się do Armii Czerwonej i wstąpił do partii. W 1934 ukończył Instytut Czerwonej Profesury. W czasie drugiej wojny światowej był korespondentem wojennym. [...]. Sz. należy do wielkiej generacji literackiej, której młodość upłynęła w walkach o władzę radziecką, na uniwersytetach robotniczych i w pracy agitacyjnej. Liryka Sz. jest osobistym dziennikiem, utrwalającym poszczególne etapy rozwoju duchowego tego pokolenia. Tematem jej są problemy moralne komunizmu, miłości, przyjaźni i pracy”[8]

            „Ukończył Instytut Czerwonej Profesury (1934). W czasie drugiej wojny światowej był korespondentem wojennym. Wiersze zaczął publikować w 1919 [...]. Wiersze tego okresu pozostawały pod wpływem patosu <<kosmicznego>> poezji proletkultowskiej. Usiłując przezwyciężyć tę manierę [...] poeta sięga po tzw. tematykę obronną, wpadając z kolei w obcy jego talentowi styl publicystyczny”[9]

            „Pochodził z rodziny chłopskiej. Od 1914 pracował w handlu ksiegarskim, w 1917 został powołany do służby wojskowej, a w 1919 zgłosił się ochotniczo do Armii Czerwonej i wstąpił do partii. Debiutował w prasie lokalnej w 1919, w 1923 wydał pierwszy zbiorek wierszy. [...]. W 1931-1934 studiował na kierunku literackim w Instytucie Czerwonej Profesury. [...]. W latach młodości pisał wiersze w duchu poetyki Kuznicy, z charakterystycznymi dla niej kosmicznymi obrazami i symboliką, później zrezygnował z głośnych intonacji i pustego patosu. Pozostał w obrębie tematów poprzednich, dotyczących komunizmu, ojczyzny, szczęśliwej przyszłości i pracy, ale zabarwił je nastrojem lirycznym, uczuciem miłości, później również cierpienia i nasycił obrazami przyrody”[10]

            „Do wydanego w nakładzie 50 000 egzemplarzy rok przed jego śmiercią zbiorku Стихотворения и поэмы (Wiersze i poematy) dołączono za osiem kopiejek malutki (dziesięciocentymetrowy) niebieski plastikowy krążek, przypominający płytę gramofonową, z informacją: Стихи читает автор (Wiersze recytuje autor). Jakość nagrania - mówiąc delikatnie - nie była najwyższa, ale był to przecież tylko taki odpustowy wariant prawdziwej płyty, w zasadzie gadżet. Taka też jest poezja Szczipaczowa: słowa układają się w wersy, wersy w zwrotki, zwrotki w wiersze, a wszystko to jest opowiedziane do rymu i każdy wiersz wydrukowany na osobnej kartce. Jak w prawdziwym tomiku poetyckim. Tyle że wartym osiem kopiejek. Należał - trzeba mu oddać sprawiedliwość - do najpopularniejszych w latach trzydziestych poetów, kształtujących nurt tak zwanej liryki kameralnej, unikającej taniej publicystyki. Młodzi - jak zgodnie twierdzą świadkowie epoki - bardzo chętnie sięgali po jego teksty, ponieważ obok dyżurnych słów-kluczy (<<komunizm>>, <<partia>>, <<Lenin>>) znalazły się tam także słowa wyznań miłosnych. Dla ówczesnych czytelników nie było aż tak ważne, że wartość artystyczna wierszy Szczipaczowa - które można interpretować jako nie zamierzoną parodię czy pastisz liryków Afanasija Feta - była na poziomie makatek porozwieszanych na ścianach [...]”[11](dalej jest przytoczony wiersz По дороге в совхозPo drodze do sowchozu). 

            Ten ostatni cytat pochodzi z mojego Przewodnika..., gdzie podjąłem próbą odejścia od utartej formuły obowiązującej w tego rodzaju wydawnictwach (por. np. wstęp Wolfganga Kasacka do polskiego wydania jego leksykonu: „W poszczególnych hasłach osobowych z dużą konsekwencją przestrzegane było następujące uszeregowanie danych: nazwisko, imię, imię ojca; rzeczywiste imię i nazwisko, jeśli pisarz korzystał z pseudonimu; data i miejsce urodzenia [...]; podstawowy rodzaj działalności literackiej; zawód ojca [a co z matką? - T. K.]; wykształcenie; początek pracy literackiej; przynależność do partii komunistycznej; wieloletnia działalność w kolegiach redakcyjnych czasopism literackich; rok wyjazdu na emigrację; stanowisko w instytucjach kierowniczych Związku Pisarzy ZSRR i RFSRR; miejsce zamieszkania w chwili obecnej [...]”[12]), proponując jako regułę brak reguły (niezmienne pozostawały jedynie chyba trzy czynniki: data urodzin i śmierci; określenie specjalizacji literackiej - „poeta”, „prozaik”, „dramaturg”; tytuły utworów w brzmieniu oryginalnym i w tłumaczeniu na język polski). O członkostwie w KPZR wspomniałem tylko kilka razy (np. pisząc o zastanawiająco późnym, już jako czterdziestopięciolatka, wstąpieniu do partii Robierta Rożdiestwienskiego lub o nielicznych wystąpieniach/wykluczeniach z jej szeregów), uznając, że informacja tego typu ma mniej więcej taką samą wartość poznawczą jak podanie koloru skóry członka Związku Literatów Kamerunu. Konsekwentnie też unikałem podawania innych nieistotnych - moim zdaniem - danych biograficznych (o „zawodzie ojca” - jeśli dobrze pamiętam - uznałem za stosowne napisać jedynie w haśle Jerofiejew Wiktor, bo przecież dzięki tacie-dyplomacie spędził przyszły pisarz - ważne w kształtowaniu się osobowości - trzy lata w Paryżu). Złamałem też inną generalną zasadę, którą Kasack tak określił: „Rozmiar poszczególnych haseł starałem się w większym lub mniejszym stopniu uzależnić od rangi autora”[13]. W moim przewodniku hasło Limonow jest dwukrotnie obszerniejsze od hasła Pasternak, ale nie oznacza to, iż według mnie ten pierwszy jest dwukrotnie lepszym (wartościowszym) pisarzem od twórcy Doktora Żywago (nb. do pewnej niekonsekwencji przyznał się też koloński rusycysta: „Zasada ta jednak często pozostawała w sprzeczności z koniecznością bardziej szczegółowego przytaczania informacji, zebranych z najrozmaitszych źródeł, dotyczących tych pisarzy, którzy jeszcze nie trafili na łamy istniejących opracowań”[14]). Jeśli więc w Leksykonie literatury rosyjskiej...w biogramie Bobyszew (boleję teraz nad tym, ale tego hasła nie ma w Przewodniku po współczesnej...) czytamy - nawiasem mówiąc to polszczyzna przekładu pozostawia wiele do życzenia - o śmierci ojca w czasie blokady Leningradu, o ukończeniu przez poetę Instytutu Technologicznego i wreszcie o tym, że „pewne transcendentne doświadczenia spowodowały, że od 1972 stał się B. wyznawcą ortodoksyjnego prawosławia”, to w przeze mnie napisanej notce nie byłoby zapewne mowy o ojcu, o ukończonej uczelni (jednak gdybym wspomniał, to od razu w nawiasie dodałbym, że petersburżanie mówią o tym instytucie: tiechnołożka), ale znalazłaby się z całą pewnością informacja o trójkącie Marina Basmanowa-Brodski-Bobyszew. Napisałbym o powszechnym potępieniu tego ostatniego w kręgach dysydenckich za złamanie zasad kodeksu honorowego obowiązującego w Rosji od ubiegłego stulecia (respektowanego zarówno przez pospolitych przestępców, jak i więźniów politycznych, od dekabrystów poczynając), zgodnie z którym przyjaciół zesłańca mogły z jego żoną-przyjaciółką-ukochaną-dziewczyną-kobietą łączyć uczucia wyłącznie platoniczne i że jego emigracja była właśnie klasycznym przypadkiem ostracyzmu. Może dodałbym też - choć tego już pewien nie jestem - o skądinąd zrozumiałym zachowaniu Brodskiego, który uczynił wiele, aby Bobyszew miał kłopoty ze znalezieniem pracy w uczelniach amerykańskich. Życie artysty bowiem z jego „transcendentnymi doświadczeniami”, proszę pana profesora Kasacka, toczy się znacznie częściej w okolicach magla niż parnasu. No i koniecznie napisałbym jeszcze o upadku liryki Dmitrija Bobyszewa okresu emigracyjnego. Jego muza pewnie była niewyjezdnaja i pozostała w Rosji.

            Nazwisko emerytowanego profesora uniwersytetu w Kolonii nie zostało tu oczywiście przywołane przypadkiem. Jego leksykon wydany po raz pierwszy w latach siedemdziesiątych uważany był powszechnie za najlepsze tego typu wydawnictwo poświęcone dwudziestowiecznej literaturze rosyjskiej. Przez wiele lat, pochłonięty - jak już wspomniałem - naturalizmem czy dekadentyzmem, nie odczuwałem potrzeby korzystania z tej książki i dopiero przystępując do pisania przewodnika musiałem rozstrzygnąć dość nieoczekiwany dylemat: czy i w jakim stopniu korzystać z książki wydanej przez Wolfganga Kasacka. Ostatecznie uznałem, iż otoczona nimbem niezwykłości praca mogłaby zbyt mocno zaciążyć nad pisanym przeze mnie słownikiem i zapominając o dobrych zwyczajach filologicznych (nakazujących przeczytanie tysiąca książek, aby napisać tysiąc pierwszą) zawarcie bliższej znajomości z dziełem niemieckiego rusycysty odłożyłem do chwili wydania Przewodnika po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach. Dziś można już stwierdzić, iż moje obawy były niczym nie uzasadnione i zniewolenie umysłu mi nie groziło. Jego praca zachowuje wszelkie reguły obowiązujące w wydawnictwach encyklopedycznych, moja - wyrosła z potrzeby przełamywania tamtej i tworzenia nowej konwencji, czyli na swój sposób jest takim Anty-Kasackiem.

            Zostało to dostrzeżone i docenione przez niektórych recenzentów:

            „Takie książki stawia się na półce, by zajrzeć do nich, gdy się chce sprawdzić jakąś datę urodzenia czy tytuł utworu. Są równie pożyteczne, co nudne. Ta jest ich zaprzeczeniem. Ma oczywiście wartość encyklopedyczną, ale jest równocześnie zbiorem ocen własnych, sympatii i antypatii, wyrazem fascynacji ludźmi i utworami. To sprawia, że trudno się od lektury oderwać [...]”[15]; „Najbardziej zaskakuje część pierwsza. Klimowicz napisał ją, zrywając z tradycyjnym myśleniem o wszelkiego rodzaju słownikach i literackich przewodnikach. Nie ograniczył się bowiem do stowarzyszeń pisarzy, rodzajów literackich, tendencji i prądów. Wyszedł z założenia, że literatura nie istnieje w próżni, powstaje w ściśle określonej rzeczywistości politycznej, społecznej i kulturalnej”[16]; „Jest to pierwszy w moim życiu leksykon, który przeczytałem jednym tchem od strony pierwszej do ostatniej. Poszczególne hasła Przewodnika...skrywają tę prawdę o literaturze sowieckiej, której daremnie szukalibyśmy w pracach w rodzaju Słownika pisarzy rosyjskich pod redakcją Floriana Nieuważnego. [...]. I chwała Bogu, chciałoby się rzec. Dzięki temu powstało dzieło wielkiej urody, pełne pasji twórczej, o ogromnej wartości poznawczej”[17]; „[...] Przewodnik... czyta się nie jak opracowanie encyklopedyczne, lecz jak wielowątkową powieść o niezwykłych ludziach i wydarzeniach”[18]; „[...] Lektura staje się frapująca także dzięki oryginalnemu, miejscami znacznie nacechowanemu subiektywizmem, stylowi autora”[19]; „Dwa lata temu wziąłem do ręki Słownik pisarzy rosyjskich pod red. Floriana Nieuważnego. Lektura książki tak mnie rozeźliła, że napisałem pamflet na całe środowisko rusycystów, które ją porodziło. [...]. Tego lata trafił do księgarń Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach, tym razem już nie owoc trudów kolektywu, ale autorski tom Tadeusza Klimowicza. Przewodnik wprawdzie ani nie rozwiewa do końca mojego pesymizmu, ani też nie zmienia poprzednich surowych sądów, zasługuje jednak, by spojrzeć nań życzliwym okiem. Jest to bowiem zdecydowany postęp w stosunku do dokonań p. Nieuważnego i to postęp mierzony nie tylko ilością wypowiedzianych dźwięków <<gbdu>>. Z radością należy powitać fakt, iż rusycysta z wykształcenia może jednak pisać poprawną polszczyzną i nie mieć większych trudności z formułowaniem zdań w naszym języku. Powiem więcej, Tadeusz Klimowicz potrafi pisać nie tylko dobrze, ale i ciekawie, co już zupełnie rozbraja nawet tak wymagającego czytelnika, jak autor tych słów. [...]. Nie byłbym wszakże sobą, gdybym się leksykonowi uważnie nie przyjrzał; to zaś może w efekcie sprawić, że do beczki miodu, jaką uraczony zostanie Klimowicz, trafi także łyżka innej substancji. Mam nadzieję, że autor nie weźmie mi za złe słów krytyki, zapewniam bowiem, że przy czytaniu jego dzieła ciepłe uczucia stanowczo przeważają u mnie nad pozostałymi. Obszerny, liczący osiemset stron przewodnik, składa się z dwóch zasadniczych części: w jednej zgrupowano hasła rzeczowe, w drugiej - osobowe. Interesujący jest dobór tych pierwszych, daleki od akademickiego namaszczenia. Są tam np. takie hasła, jak KotłowniaPłotSeksNekrologiObscena. Muszę powiedzieć, że takie niebanalne podejście do zgromadzonego materiału bardzo mi się podoba. Jak widać z tego, rzecz jest napisana także z myślą o szerszych kręgach czytelniczych”[20].

            Słowa uznania skierowane pod adresem mojego przewodnika („Trudno się od lektury oderwać”, „Jest to pierwszy w moim życiu leksykon, który przeczytałem jednym tchem od strony pierwszej do ostatniej”) zawdzięczam liberalizmowi recenzentów, którzy skłonni byli zaakceptować skażenie czystości gatunku[21]. Trudno przecież sobie wyobrazić sytuację przeczytania jednym tchem nawet najlepiej napisanego leksykonu (resp. słownika, przewodnika, encyklopedii). Ma oczywiście rację Jerzy Czech, twierdząc, że jest to tekst „daleki od akademickiego namaszczenia”, w którym daje się zauważyć „niebanalne podejście do zgromadzonego materiału”. Tak jednak naprawdę to klucz do zrozumienia poetyki Przewodnika po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach, kryje się w słowie ironia, co - nawiasem mówiąc (co za ironia losu!) zostało zauważone i opisane przez recenzentkę petersburską[22].

            Natomiast odruchy zniecierpliwienia, niechęci, oburzenia (i temu podobne) budzi mój tekst u recenzentów-strażników niczym nie mąconej czystości formuły przypisanej leksykonowi, u recenzentów, którzy bądź nie zauważyli dokonanej przeze mnie postmodernistycznej (chyba) metamorfozy gatunku, bądź też zauważyli, ale jej nie akceptują. W „Nowych Książkach” czytamy:

            „W sumie więc i ten leksykon nie został napisany tak całkiem jednoosobowo. Swoją drogą, chyba pierwszy raz widzę słownik literacki złożony głównie z cytatów. [...] Całość podzielono na dwie części. W pierwszej pomieszczono różne hasła przedmiotowe, w znacznym stopniu opracowane przez samego autora. Część druga obejmuje osobowe hasła autorskie [...]. Część pierwsza jest agresywnie antysowiecka, a ta druga mniej. [...]. I właśnie za sprawą komentatorskiego umiarkowania oraz bibliograficznej staranności wcześniejszy Słownik pisarzy rosyjskich [...] jest niedoścignionym wzorem leksykonu. Rejestr, układ i treść haseł rzeczowych w części pierwszej ma dość woluntarystyczny charakter. Obok omówień ciekawych, oryginalnych i pomysłowych są również banalne, stereotypowe lub w ogóle niepotrzebne. Autorowi chodziło zapewne, tu i ówdzie, o żartobliwe ożywienie lektury, ale nie wiem, czy to się udało. Za całkowicie chybioną uważam treść haseł BibliotekaKent [...], MetroObscenaTatuaż. Z kolei szereg refleksji w treści innych haseł rzeczowych składa się na interesujące mini eseje. [...]. W sumie gdyby ten leksykon ukazał się trzy lata wcześniej, byłby zapewne przyjęty bardzo dobrze. Spóźnienie kosztuje: teraz istnieje inny układ odniesienia, jest z czym porównywać i to porównanie ujawnia niejakie słabości. Wynika zaś z tego przynajmniej tyle, że skonstruowanie słownika literackiego w pojedynkę jest niezwykle trudne”[23].

            Pan Jacek Wojciechowski, autor cytowanej recenzji, wykazując wiele dobrej woli (por.: „interesujące mini eseje”, „skonstruowanie słownika literackiego w pojedynkę jest niezwykle trudne”), musiał jednak z bólem serca zauważyć, iż nie dość, że napisałem przewodnik o trzy lata za późno, to jeszcze nie mający się co równać z „niedoścignionym wzorem leksykonu”. Mógłbym wprawdzie w tym miejscu raz jeszcze powołać się na cytowane wyżej opinie Jerzego Czecha czy Krzysztofa Masłonia, ale wydaje mi się, że zestawianie Słownika pisarzy rosyjskich Przewodnika po współczesnej literaturze rosyjskiej jest mocno ryzykowną (chociaż oczywiście wartą podejmowania) próbą konfrontacji dwóch różnych poetyk i konwencji. Tak na marginesie, to łatwiej zapewne byłoby znaleźć wspólny mianownik dla pracy wydanej pod redakcją Floriana Nieuważnego i leksykonu Wolfganga Kasacka. Tekst Wojciechowskiego spowodował, że znalazłem się w dość niezręcznej sytuacji opowiadającego dowcip, który jednemu że słuchaczy musi jeszcze dodatkowo wyjaśnić istotę pointy. Muszę więc przypomnieć, że we wstępie do Przewodnika... stwierdziłem: „[...] zrezygnowałem z roli wszechwiedzącego narratora, który dysponuje kompletną wiedzą o świecie przedstawionym, i chętnie - nie stroniąc przy tym od cytatu - przywoływałem cudze opinie, podając oczywiście nazwisko autora wypowiedzi”[24]. Tych przytoczeń jest w mojej pracy bardzo dużo, ale gdyby recenzent lepiej się przyjrzał, to z całą pewnością zauważyłby, że funkcjonują one na różnych poziomach, że ich wybór nie jest przypadkowy i że ich obecność nie musi być oznaką ignorancji, niewiedzy czy lenistwa. Pisząc kilkaset biogramów (tak nawiasem mówiąc, podobno jest ich 372, natomiast haseł rzeczowych - 159) zacząłem odczuwać obawę przed wpadnięciem w pułapkę rutyny generującej dziesiątki bliźniaczo do siebie podobnych sformułowań, ubierania myśli w te sama słowa  (ten lęk towarzyszy - jak wiem - wielu piszącym tego rodzaju teksty) i wtedy uciekałem się do obcego tekstu, najchętniej sięgając po bliższe mi myślowo i stylistycznie eseje (np. Andrzeja Drawicza, Seweryna Pollaka, Adama Pomorskiego). W pewnym momencie zrozumiałem też, iż moja książka może być (przepraszam za patos) wyrazem hołdu złożonego kilku badaczom piszącym - w czasach dla rusycystyki polskiej trudnych - teksty o literaturze współczesnej, które przetrwały próbę czasu. Inne jednak wypowiedzi wydobyłem z naukowego niebytu, aby w nowym kontekście mogły zabłysnąć całym bogactwem swego intelektualnego ubóstwa. Wydaje się, że z Jackiem Wojciechowskim rożni nas także poczucie humoru („Autorowi chodziło zapewne, tu i ówdzie, o żartobliwe ożywienie lektury, ale nie wiem, czy to się udało”). No cóż, kogoś może bawić obrzucanie się tortami i wywoływany tym rechot widowni, ja wyżej cenię inne środki wyrazu, którymi - jak sądzę - posługiwałem się dość konsekwentnie, od notki biograficznej na skrzydełku obwoluty poczynając. W ten klimat narracji wpisały się też, mam nadzieję, ilustracje Siergieja Lemiechowa. 

            Na zakończenie chciałbym się jeszcze podzielić paroma uwagami związanymi z technologią powstawania mojej książki. Po pierwsze, uznałem, że musi być w niej miejsce na biogramy Siemiona Babajewskiego i Isaaka Babla, grafomanów i twórców wybitnych, katów i ich ofiary. Wszyscy oni bowiem współtworzyli literaturę dwudziestowieczną. Najwięcej problemów było oczywiście z ustaleniem kryterium doboru pisarzy współczesnych, którzy debiutowali kilka czy kilkanaście lat temu. O nieobecności wielu z nich zadecydował jednak brak podstawowych bodaj materiałów biograficznych, o obecności innych - moje kontakty osobiste, sugestie przyjaciół (tak np. pojawił się biogram Olega Grigorjewa). Miejsce szczególne, podkreślę to raz jeszcze, zajęli w Przewodniku...postmoderniści, z którymi łączy mnie podobne postrzeganie rzeczywistości. Po drugie, udało mi się przekonać wydawcę, że są jeszcze w Polsce czytelnicy znający język rosyjski (chociażby studenci, nauczyciele) i dlatego warto pewne informacje podawać grażdanką. Wydaje mi się, iż ani transkrypcja, ani transliteracja nie zastąpią całkowicie pisowni oryginalnej. Nie oczekiwałem, szczerze mówiąc, że Przewodnik... okaże się nietypowy także pod tym względem. Po trzecie, obecność komputerów w procesie powstawania wydawnictw encyklopedycznych (por. możliwość uzupełniania danych niemal do ostatnich godzin przed rozpoczęciem druku) ośmieliła mnie do podania w tytule roku 1996 (nb. najwyraźniej za moim przykładem poszedł tłumacz książki Kasacka). Pilnie więc śledziłem nekrologi zamieszczane w tygodniku „Litieraturnaja gazieta”, ale mimo to nie odnotowałem śmierci Olega Wołkowa, ponieważ informujący o tym numer „Litieraturki” zaginął gdzieś na poczcie i dotarł do naszej biblioteki że znacznym opóźnieniem (co dziwniejsze nie informuje też o tym wydany pod koniec września leksykon Kasacka). I tu pora na konstatację najsmutniejszą (mam nadzieję, iż wśród obecnych są wyłącznie piszący słowniki). A więc po czwarte, napisanie leksykonu literatury współczesnej bez różnego rodzaju błędów jest - jak wszystko na to wskazuje - niestety niemożliwe. Uczy to wprawdzie pokory autorów i redaktorów, ale nie wiem, czy może to być pocieszeniem dla odbiorcy.

            Nie wiem, czy kiedyś dojdzie do drugiego wydania Przewodnika po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach, ale już wiem, że byłoby w nim kilkadziesiąt nowych biogramów, pojawiłoby się też kilka haseł rzeczowych nieobecnych w wydaniu pierwszym. Wciąż zbieram materiały, śledzę nowości i wszystko wskazuje na to, że najwyraźniej jestem uzależniony od książki, którą napisałem. Jest to przecież niekończąca się opowieść, w której każdy miesiąc, każdy tydzień, każdy dzień zapisują nowe rozdziały. Wszystkie objawy wskazują na syndrom encyklopedysty. A wszystko się zaczęło w roku 1988.

[1]T. Klimowicz, Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917-1996), Wrocław 1996.

[2]T. Klimowicz, Leningrad 1988. Wieczór poezji, „Pismo Literacko-Artystyczne” 1989, nr 5, s. 157-158.

[3]T. Klimowicz, Krajobraz po Brodskim (Jelena Ignatowa i leningradzki „Klub-81”), „Studia Rossica Posnaniensia” XXIII, 1993, s. 75-90.

[4]T. Klimowicz, Mechanizmy zachowań artysty w systemie totalitarnym. Losy pisarzy rosyjskich po roku 1917 [w:] Literatura rosyjska XX wieku. Nowe czasy, nowe problemy, pod red. G. Bobilewicz-Bryś i A. Drawicza, Warszawa 1992, s. 149-164.

[5]T. Klimowicz, Mały przewodnik po życiu literackim popaździernikowej Rosji, „Odra” 1993, nr 11, s. 42-51.

[6]Литературный энциклопедический словарь, под ред. В. Кожевникова и П. Николаева, Москва 1987.

[7]Słownik pisarzy rosyjskich, pod red. F. Nieuważnego, Warszawa 1994. Por. recenzję tego słownika: J. Czech, GBDU, „Twórczość” 1995, nr 4, s. 86-95.

[8]R. P[rzybylski], Szczipaczow Stiepan Pietrowicz [w:] Mały słownik pisarzy narodów europejskich ZSRR, Warszawa 1966, s. 273.

[9]M. Ś[ciepuro], Szczipaczow Stiepan Pietrowicz[w:] Słownik pisarzy rosyjskich, pod red. F. Nieuważnego, Warszawa 1994, s. 377.

[10]W. Kasack, Szczipaczow Stiepan Pietrowicz [w:] tenże, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku. Od początku stulecia do roku 1996. Przekład, opracowanie, bibliografia polska i indeks osób Bronisław Kodzis, Wrocław-Warszawa-Kraków 1996, s. 615-616.

[11]T. Klimowicz, Szczipaczow Stiepan Pietrowicz [w:] tenże, Przewodnik...op. cit., s. 665-666.

[12]W. Kasack, op. cit., s. VIII.

[13]Ibid., s. VII.

[14]Ibid.

[15]aga, „Polityka” 1996, nr 41, s. 57.

[16]E. Sarnowicz, Pół żartem, pół serio, „Gazeta Dolnośląska” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) 1996, 16 sierpnia, nr 190 (1695), s. 7.

[17]K. Masłoń, Inżynierowie dusz, „Rzeczpospolita” (dodatek tygodniowy „Plus - Minus”) 1996, 29-30 czerwca, nr 26 (180), s. 13.

[18]J. Pyszny, O literaturze rosyjskiej inaczej, „Odra” 1996, nr 12, s. 119.

[19]I. Malej, Powoli zmierzając do syntezy, „Dykcja” 1996, nr 3-4, s. 169.

[20]J. Czech, Więcej okolic niż literatury, „Literatura na Świecie”, w druku (cyt. na podstawie nadesłanego przez autora recenzji maszynopisu).

[21]Tę inność mojego leksykonu zaakceptowała - za co jestem Jej wdzięczny - także pani redaktor Małgorzata Grochocka, która po pierwszym czytaniu książki zrezygnowała z pewnych zabiegów formalnych stosowanych w hasłach encyklopedycznych, ponieważ mogłyby one wywrzeć niepożądany wpływ na strukturę stylistyczną tekstu (np. podawanie inicjału zamiast pełnego nazwiska, itp.).

[22]O. Kuszlina, Póki co u nas remanent, tłum. I. Malej, „Dykcja”, w druku (cyt. na podstawie maszynopisu przekazanego mi przez tłumaczkę). W Rosji recenzja ta ukaże się prawdopodobnie w czasopiśmie „Nowoje litieraturnoje obozrienije” („Новое литературное обозрение”). Joanna Pyszny (op. cit.) dodaje inne jeszcze ważne pojęcie - sarkazm.

[23]J. Wojciechowski, Jeszcze jeden leksykon, „Nowe Książki” 1996, nr 10, s. 32-33.

[24]T. Klimowicz, Przewodnik...op. cit., s. 6.

Komentarze

Popularne posty