Pamięci, przemów
„Pamięci, przemów”
(Zbigniew Żakiewicz, Rosja, Rosja... Notatki z podróży. Ludzie. Lektury. 1964-2002, POLNORD – Wydawnictwo OSKAR, Gdańsk 2006, ss. 239)
Speak, Memory.
Na pewno późnojesienny Gdańsk. Chyba koniec lat siedemdziesiątych. Na pewno jedna z tych niezapomnianych konferencji poświęconych literaturze rosyjskiej przełomu XIX i XX wieku i w programie na pewno „dr Zbigniew Żakiewicz (Uniwersytet Gdański)”. Z referatem chyba o Buninie. Jeszcze wtedy nie doceniłem chyba w pełni całej urody i mądrości dobrze napisanego eseju.
Na szczęście teraz, po trzydziestu latach, dzięki Rosji, Rosji... mam okazję przeżyć to jeszcze raz. W książce tej znalazły się zresztą teksty nie tylko o twórczości pierwszego noblisty rosyjskiego w dziedzinie literatury, ale też o dorobku Fiodora Dostojewskiego (między innymi znakomity szkic Polacy u Dostojewskiego), Lwa Tołstoja, Aleksandra Błoka, Artioma Wiesiołego, Wielimira (nie: Wielemira) Chlebnikowa, Wasilija Szukszyna, Niny Berberowej, Wieniedikta Jerofiejewa. Sąsiadują z nimi wrażenia wyniesione z innych jeszcze lektur: Lwa Gumilowa, Witalija Szentalinskiego (Wskrzeszone słowo), Mariusza Wilka (Wilczy notes), markiza Astolphe’a de Custine’a, Mieczysława Jałowieckiego.
Ale tak naprawdę Rosja, Rosja... jest przede wszystkim, mówiąc Drawiczem, zaproszeniem do podróży, w której gdański historyk literatury występuje w roli klerka, turysty, easternologa[1]i pielgrzyma.
Żakiewicz-klerk przysiaduje zapewne całymi dniami w bibliotekach i zbiera materiały do kolejnych publikacji, a wieczorami integruje się z moskiewskimi i leningradzkimi literatami - Aleksandrem (Alikiem) Rewiczem, Bułatem Okudżawą, Jewgienijem Jewtuszenką, Jewgienijem Winokurowem, Iriną Ozierową, Dawidem Samojłowem, Władimirem Cybinem, Josifem Brodskim[2]. Żakiewicz-turysta podziwia w Teatrze Wielkim Maję Plisiecką, w Teatrze Małym jest obecny na sztuce Tołstoja Potęga ciemności, przechadza się po placu Czerwonym i zaułkach starej Moskwy, ogląda w Ermitażu płótna Tycjana, Rembrandta i Veronese, spaceruje po styczniowym Leningradzie, pod okiem przewodnika poznaje Petersburg Dostojewskiego, odwiedza Zagorsk (obecnie: Siergijew), Nowogród, Psków, Michajłowskoje (majątek rodzinny Puszkina), Orzeł (Orioł; dom-muzeum Iwana Turgieniewa), Kijów, Odessę, Tbilisi. Żakiewicz-easternolog wchłania Rosję wszystkimi porami swego ciała – jej rytm, jej kolory i jej zapachy, wtapia się w uliczny tłum, z tysiącami pasażerów tłoczy się w metrze i elektriczce, rozmawia z mieszkańcami kommunałek.Po pierwszych godzinach naturalnego zaciekawienia pejzażami i klimatami radzieckiej mutacji ojczyzny Dostojewskiego („Te dziwne dworce oglądam przez okno swego hotelu-pałacu <<Leningradskaja>>”, „Egzotyczność i obfitość dworcowych bufetów: koniaki, wina, porcje łososia i innych ryb, bułki i bułeczki”), następują tygodnie chłodnej obserwacji („nie ma cerkwi ani kościołów”, „chaos stylu w powojennej architekturze Moskwy”, „pijackość rosyjska to religia”, „terror trzasków, łomotów i chamskich przytyków” - to coś więcej niż scenka z uniwersyteckiej stołówki), a po nich czas odrzucenia: „Ostatni pobyt w Moskwie w 1988 roku. Trwał tylko siedem tygodni, już po dwóch – byłem w stanie zapaści psychicznej. Jak obliczyłem – tylko raz jeden uśmiechnęła się do mnie kasjerka w sklepie. Życie stawało się w upadającej Rosji coraz cięższe. Ludzie coraz bardziej agresywni, walczyli z bezlitosnym, manicheistycznie pojmowanym życiem. Na dzień przed wyjazdem musiałem mieć dziwny wyraz twarzy, gdyż dwie różne osoby z pretensją zapytały: <<czto wam nie nrawitca?>> A przecież nie wyrzekłem ani słowa”. Żakiewicz-pielgrzym dostrzega inną Rosję – zepchniętą do podziemia, chrześcijańską. Uczestniczy w na poły konspiracyjnych obchodach Bożego Narodzenia w ocalałej cudem cerkwi, trafia do świętych miejsc prawosławia - Ławry Troicko-Siergijewskiej, Ławry Aleksandra Newskiego i Ławry Pieczerskiej. W kategoriach pielgrzymki należy też rozpatrywać sentymentalno-kresowe podróże na Litwę i Białoruś. Z tej pierwszej wrócił „wewnętrznie obolały po odwiedzeniu Wilna”, które odkrył w „sowieckim kokonie”. Ta druga była tak naprawdę wzruszającą wyprawą do krainy dzieciństwa, do „mojej Białorusi”, do „mojego Mołodeczna”, co to „leżało niecałe trzydzieści kilometrów od bolszewickiej granicy”. Tamtej mitycznej Białorusi już oczywiście nie odnalazł, była inna – zaskakująco przyjazna. To Białoruś nauczyciela Juliana Sierhiejewicza (który w 1945 roku sympatię do uczniów-Polaków przepłacił wieloletnim pobytem w łagrach), Białoruś pisarza Janki Bryla i Białoruś profesora Adama Maldzisa (literaturoznawcy, kustosza kultury białoruskiej, w 2002 roku pobitego przez „nieznanych sprawców”).
Rosja, Rosja... to książka bardzo osobista, a zarazem – i na tym między innymi polega jej wartość - opowiadająca o doświadczeniach wspólnych dla kilku generacji rusycystów polskich. Także moich. Przez kilkadziesiąt lat oddychaliśmy ze Zbigniewem Żakiewiczem tym samym Mandelsztamowym powietrzem („Rossija, Leta, Łorieleja” / „Rosja, Lorelei, Leta” tłum. W. Słobodnik), poruszaliśmy się w tej samej przestrzeni kulturowej, rozmawialiśmy z tymi samymi ludźmi. Wprawdzie na swój pierwszy staż (1976/1977) pojechałem nie do Moskwy, ale do Leningradu; zakwaterowano mnie nie w „hotelu-pałacu”, ale w zapluskwionym i zakaraluszonym domu studenckim dla przybyszów z socstran (ul. Szewczenki 25, obok był akademik dla kapstran); nie spotykałem się z Brodskim (na którym parę lat wcześniej wymuszono emigrację), ale z poetami pozostającymi w jego cieniu; nigdy nie byłem w Państwowym Akademickim Teatrze Opery i Baletu im. Kirowa (Gosudarstwiennyj ordiena Lenina akadiemiczeskij tieatr opiery i baleta im. S. M. Kirowa), ale przesiedziałem kiedyś cały dzień na przeglądzie kapel rockowych w Domu Kultury im. Kirowa, to jednak nieustannie mi towarzyszył ten sam, wszechobecny „terror trzasków, łomotów i chamskich przytyków”. Zmieniała się jedynie sceneria, zmieniało się jedynie tło.
Mimo początkowych wątpliwości zaakceptowałem również pomysł autora Rosji, Rosji... na pozostawienie tekstów w ich pierwotnym brzmieniu. W jego strategii pisarskiej prawo do eseistycznego niepamiętania i popełniania błędów jest cenione wyżej od skrupulatności i poprawności akademickiego skryby. Nadal więc nie wiemy, kto wyreżyserował Annę Kareninę z Tatianą Samojłową w tytułowej roli („nazwiska nie zapamiętałem”), jak się nazywał znany gruziński scenograf („nazwisko wyleciało mi z głowy”), jak to się stało, że żyjący w latach 1886-1921 Nikołaj Gumilow zmarł jako czterdziestopięciolatek i wreszcie, dlaczego autor dwukrotnie spotkał się po raz pierwszy z Janką Brylem: „W śląskim Jaszowcu w 1968 roku odbywał się Zjazd Pisarzy Ziem Zachodnich i Północnych. Jasio Goczoł, śląski poeta, w pewnym momencie przedstawił mnie barczystemu, rosłemu mężczyźnie, jako prozaika rodem z Wileńszczyzny. Był nim dobry duch Białorusi, wybitny prozaik Janka Bryl”, „W Moskwie (przebywałem tam jako rusycysta-stypendysta) Janka Bryl zaprosił mnie na obiad do hotelu <<Moskwa>>. Była jesień 1964 roku”.
Zamykam książkę. Na okładce na pewno zdjęcie autorstwa Pawła Huellego pochodzące chyba już z tego wieku. Na fotografii chyba jesień w chyba Gdańsku i na pewno Pan Doktor Zbigniew Żakiewicz ze swoją – chyba muszę o tym napisać – laską.
[1]Swego czasu filmy polskie (np. Wilcze echa A. Ścibora-Rylskiego) czy radzieckie (np. Białe słońce pustyni Władimira Motyla) nawiązujące do poetyki westernu zaczęto nazywać easternami. Gdy więc teraz poszukiwałem określenia dla osoby (najczęściej jest to rusycysta), która zanurza się w rzeczywistości rosyjskiej i poznaje wszystkie jej kręgi, to zrezygnowałem z przywołania już istniejących pojęć (sowietolog, rosjoznawca). W zamian proponuję nowe – easternolog.
[2]Wspomniany jest też Wiktor Jerofiejew, którego jednak Zbigniew Żakiewicz poznał – inny czas, inne miejsce – już później w Polsce.
Komentarze
Prześlij komentarz