Aleksandr Zinowiew, czyli Opowieść o człowieku, który wypadł z historii, ale szczęśliwie do niej powrócił

"Przegląd Polityczny" 42, 1999, s. 148-154. /







Tadeusz Klimowicz

 

 /

 

Aleksandr Zinowiew, 

czyli Opowieść o człowieku, który wypadł z historii,

ale szczęśliwie do niej powrócił

 

 /

                   „‘Jako człowiek radziecki...’ - zacząłem odpowiadać na jedno z pytań. ‘Jako były człowiek radziecki - poprawił mnie jeden z obecnych. ‘Byli ludzie radzieccy nie istnieją’ - odrzekłem. ‘Człowiek radziecki zawsze pozostaje sobą, nawet jeśli z własnej woli wyemigrował, nawet jeśli został wygnany z kraju czy też zajmuje się antyradziecką działalnością’ ” (O skorupce jajka i o tym, że Zachód jest skazany, tłum. N. B. i J. G.).

 

            Ks. Józef Tischner komentując w programie telewizyjnym wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w Polsce posłużył się pojęciem homo sovieticus i następnie (12 stycznia 1991) na prośbę jednego z czytelników „Gazety Wyborczej” szerzej je skomentował: „[...] Homo sovieticus to zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu - żywił się towarami, jakie komunizm przed nim przedkładał. Trzy wartości były dla niego szczególnie ważne: praca, udział we władzy, poczucie własnej godności. Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależniał się od komunizmu [...]. Homo sovieticus to ten, którego świadomość jest określona przez byt, w przeciwieństwie do człowieka, który stara się poddać swój byt wolnej świadomości”. W dyskusji, którą ta publikacja wywołała, w kolejnych próbach przedstawienia jeszcze jednego rozumienia tego fenomenu niemal całkowitym milczeniem pominięto ustalenia filozofa, logika i socjologa Aleksandra Zinowiewa (ur. 1922[-2006, moje uzupełnienie z 2020 roku - T.K.]). 

            „Urodziłem się i wyrosłem - pisał, nie stroniąc od patosu, w eseju O narodzie rosyjskim (1980) - w samej głębinie narodu rosyjskiego. Spędziłem w nim prawie całe swoje długie życie. Razem z nim [...] głodowałem, marzyłem, pracowałem, wojowałem. Byłem kołchoźnikiem, studentem, żołnierzem, oficerem, robotnikiem ziemnym, nauczycielem, tragarzem, laborantem, pracownikiem naukowym, profesorem. Znam ten naród i noszę go w sobie. Oddałem mu wszystkie swoje siły i zdolności, nie żądając niczego prawie w zamian” (tłum. N. B. i J. G.). W przekładzie na język prozy faktów oznacza to między innymi, że przez kilkadziesiąt lat (1954-1977) pracował w Akademii Nauk ZSRR i na Uniwersytecie Moskiewskim, gdzie sprawnie pokonywał kolejne szczeble kariery naukowej, a jego publikacje cieszyły się uznaniem także za granicą (np. Państwowe Wydawnictwo Naukowe wydało w 1976 roku Logikę nauki w tłumaczeniu Z. Simbierowicza). To wtedy, o czym mówił w wywiadzie udzielonym Jurijowi Danilinowi („Litieraturnaja gazieta” 1992, nr 51), znalazł receptę na życie godziwe i wypracował „kodeks zachowania”: w każdej sytuacji zachowaj godność osobistą, bądź niezależny, nie poniżaj się, nie podlizuj się, unikaj karierowiczów, intrygantów, donosicieli, oszczerców, tchórzy i innych „złych ludzi”, w miarę możliwości radź sobie sam, dochowuj danej obietnicy, nie oszukuj, nie pozwól się zgwałcić i nie gwałć innych, nie bierz udziału w akcjach zbiorowych, nie poddawaj się nastrojom tłumu, działaj sam, ignoruj ideologię, unikaj robienia kariery, nie dąż do dobrobytu („lepiej nie mieć niż tracić”). Dzięki temu, jak twierdzi, funkcjonował w rzeczywistości breżniewowskiej zachowując pełną niezależność do czasu, dopóki nie przeszkodzili mu w tym zawistni koledzy, zawistni o jego prace wydawane na Zachodzie, zawistni o tworzoną przez niego szkołę skupiającą młodych logików. „To otaczający mnie ludzie - stwierdził Zinowiew - pisali donosy do KC i KGB” i sprawili, iż znalazł się w „całkowitej izolacji”. Ograniczenia w działalności naukowej sprawiły, że zajął się pisaniem Przepastnych wyżyn (Zijajuszczije wysoty, tłum. Zenobiusz Aleksandrowski, „Wezwanie. Niezależne Pismo Literackie” nr 9, 1985; w innym polskim przekładzie: Denne wyżyny), utworu, którego ukazanie się w Lozannie w 1976 roku w sposób istotny zaważyło na dalszych losach autora: wykluczenie z partii, zwolnienie z pracy, emigracja.

            6 sierpnia 1977 roku Aleksandr Zinowiew opuścił kraj i zamieszkał w Monachium, gdzie - jak pisze Lucjan Suchanek - „przez pewien czas wykładał na tamtejszym uniwersytecie, lecz chociaż zatrudnienie dawało gwarancję dobrej egzystencji, porzucił uczelnię. Zawiedli go trochę studenci; przy niemieckim systemie kształcenia nie miał możliwości pełnego kierowania ich pracą, kształtowania nawyków i zainteresowań. Była też przyczyna natury moralnej: uważał, że zajmowanie przez obcokrajowca posady w uniwersytecie, o którą ubiegało się wielu uczonych niemieckich jest niehonorowe”. Jak dotąd nie ma zresztą jednej, kanonicznej wersji wydarzeń wyjaśniającej przyczyny jego odejścia z uczelni, ponieważ sam zainteresowany generuje wciąż nowe interpretacje (np. we wspomnianej już rozmowie z Danilinem powiedział: „Po pierwszych wykładach uniwersyteckich, które studenci przyjęli oklaskami, rektor uniwersytetu wyciągnął dla siebie wnioski. Przydzielono mi inną salę, o której nikt nie wiedział, gdzie się mieści, zmieniono czas wykładu na wyjątkowo nieodpowiedni dla studentów. W ten sposób nie wpuszczono mnie do logiki”), w których jednak zawsze przewija się wątek wrogości środowiska dążącego do pomniejszenia dorobku przybysza. „Gdybym nie był Rosjaninem, - skonstatował przy innej jeszcze okazji Zinowiew - byłyby przede mną otwarte drzwi wszystkich uniwersytetów” (cyt. za L. Suchankiem).

            Powrócił więc do z powodzeniem do literatury i, jak wyznał znanemu rusycyście niemieckiemu Wolgangowi Kasackowi, „[...] może pisać, [...] przez 20 godzin nieustannie i nigdy nie poprawia swoich utworów [...]” (W. Kasack, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku, tłum. B. Kodzis). Światowy rozgłos przyniosły mu teksty nawiązujące do poetyki Przepastnych wyżyn, które on sam nazywa wprawdzie „powieściami socjologicznymi”, ale są to raczej - utrzymane w konwencji dziewiętnastowiecznej satyry społecznej - rozpisane na głosy eseje: Świetlana przyszłość (Swietłoje buduszczeje, 1978), W przedsionku raju (W priedwierii raja, 1979), Żółty dom (Żołtyj dom, 1980), Idź na Golgotę (Idi na Gołgofu, 1985), Katastrojka (1988). Jednak nazwisko tego twórcy jest powszechnie kojarzone przede wszystkim z Homo sovieticus (1982), fundamentalnym - mimo całej swojej kontrowersyjności - studium socjologicznym społeczeństwa radzieckiego lat siedemdziesiątych. „Jest to książka - czytamy w Przedmowie autora - o człowieku radzieckim jako o nowym typie człowieka, o homo sovieticus, albo, krócej mówiąc, o homososie. Mój stosunek do tej istoty jest ambiwalentny: kocham go i jednocześnie nienawidzę, szanuję i jednocześnie pogardzam, zachwyca mnie i jednocześnie przeraża. Sam jestem homososem. Dlatego będę okrutny i bezlitosny w jego opisie. Osądzajcie nas, albowiem wy sami będziecie oceniani przez nas”. W dziewiętnastowiecznej literaturze francuskiej musiało paść Flaubertowskie „Pani Bovary - to ja”, w dwudziestowiecznej rosyjskiej - Zinowiewowskie „My, ludzie radzieccy”.

            To właśnie homosos jest bohaterem większości jego utworów i to homosos funkcjonuje z reguły jako porte-parole autora. Najczęściej, tak jak w Przepastnych wyżynach, porusza się on w dobrze sobie znanej, przesiąkniętej groteską i absurdem, przestrzeni: buduje nowy ustrój społeczny (socizm), rozwija „literaturę realizmu klozetowego”, wygłasza jedynie słuszne sądy („[...] informacja nigdy nie może być pełna i prawdziwa, co wynika z samej istoty pojęcia informacji”) czy rozważa o subtelnych różnicach między donosem a informosem. Niekiedy, tak jak w Homo sovieticus,jest już emigrantem i mieszka w jakimś zachodnioniemieckim Pensjonacie, albo jeśli miał więcej szczęścia - w sozial Wohnung. Tych banalnych mutacjach Kafkowskiego Zamku.

            Wczesny Zinowiew - traktowany w Europie Zachodniej jako dysydent - zaproponował prowokacyjną, dla wychowanych na pracach o demonicznym „imperium zła” graniczącą zapewne z bluźnierstwem, naukę gry w trywializowanie. Wielkie Metafizyczne Zło podzielone na dwieście milionów homososów staje ledwie zauważalnym małym złem, Wielkie Idee i Mity ulegają desakralizacji i demitologizacji (por. w Homo sovieticus zabiegi deprecjonujące zjawisko emigracji: „Gdyby w Związku  była bodaj w dziesiątej części taka obsługa, jak tutaj, za nic bym nie wyjechał. Wie pan, co było najważniejsze w mojej decyzji o emigracji? Marzenie, żeby chociaż raz posiedzieć właśnie w takiej kawiarni i zostać obsłużonym na takim właśnie poziomie”; znalazł się tam też spragniony taniej popularności autor koniunkturalnych powieści obrachunkowych oraz paru „pasożytów”, „schyziów”, „emerytów” i „agentów KGB”, którzy „[...] boją się nie tyle pogorszenia w kraju, co poprawy sytuacji. I to jest zrozumiałe: jeśli następuje poprawa, emigracja traci sens”).

            Jednak już wówczas, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, autor Przepastnych wyżyn odczuwał potrzebę pisania ku pokrzepieniu serc rodaków. Wszystkich rodaków, ponieważ, jak pisał w cytowanym już eseju O narodzie rosyjskim: „Współczesny naród rosyjski to nie tylko półpiśmienne staruszki [...]. To nie tylko członkowie sekt religijnych [...]. To nie tylko pechowcy-inteligenci [...]. To nie tylko poszczególni dysydenci i buntownicy. Naród rosyjski to również ogromna armia urzędników partyjnych i państwowych, to generałowie, oficerowie, profesorowie, aktorzy, pracownicy organów bezpieczeństwa, dyplomaci, sędziowie, strażnicy, pracownicy ideologiczni, milicjanci, sportowcy, artyści, inżynierowie, urzędnicy biurowi. To właśnie oni stanowią ostoję i szkielet współczesnego narodu rosyjskiego. [...]. Współczesny naród rosyjski to przede wszystkim naród radziecki, jądro i podstawa radzieckości, najbardziej precyzyjny wyraz radzieckości” (tłum. N. B. i J. G.). Tym deklaracjom coraz częściej towarzyszyła pochwała życia w kolektywie (O skorupce jajka i o tym, że Zachód jest skazany: „[...] tęsknota emigrantów radzieckich za tym, by bezinteresownie z kimś pogadać i połazić, jest tęsknotą za najważniejszym elementem radzieckiego życia - za kolektywnym, wspólnym myśleniem i przeżywaniem” tłum. N. B. i J. G.; Homo sovieticus: „Największą stratą dla homososa jest oderwanie się od kolektywu”); odwołanie się, świadome zapewne, do od dawna w historiozofii rosyjskiej (resp. ruskiej) zakorzenionej idei Moskwy Nowego Jeruzalem, Moskwy Trzeciego Rzymu (tym Drugim, przypomnę, był do swego upadku Konstantynopol): „Żyję teraz na Zachodzie, a czuję się tak, jakby mnie wyrzucono na głuchą prowincję rosyjską. [...]. Dla mnie tylko jedno miejsce na świecie jest stolicą: to - Moskwa. Wszystko pozostałe jest dla mnie prowincją. Moskwa nie jest stolicą po prostu państwa. Jest stolicą historii. I zrobiłem wielkie głupstwo porzucając ją: wypadłem z historii” (Homo sovieticus) i, wreszcie, próba wpisania się w odwieczny spór toczony między okcydentalistami (czy, jak nazywano ich w Rosji, zapadnikami), a tymi wszystkimi formacjami kulturowymi, które - różnie swoje poglądy webalizując: sceptycyzm, lęk, wrogość - w kulturze i cywilizacji zachodniej dostrzegały zagrożenie dla wyznawanych przez siebie wartości. 

            Piotr Czaadajew (1794-1856), autor ośmiu Listów filozoficznych (pierwszy pochodzi z 1836) i Apologii obłąkanego (1837), po okresie zafascynowania Zachodem, „twierdził, że Rosja była przez Opatrzność izolowana od reszty Europy, by uchronić ją od błędów cywilizacji” (cyt. za Lucjanem Suchankiem). Dla słowianofila Iwana Kiriejewskiego (1806-1856), „Europa była [...] duchowo i intelektualnie martwa. Stworzono sztuczną cywilizację, życie społeczne i indywidualne na Zachodzie, oparte na indywidualizmie, doprowadziło do izolacji jednostek [...]” (Adam Bezwiński). Podobne sądy głosił Aleksiej Chomiakow (1804-1860) i to on pisał o soborowości (sobornost’) właściwej za sprawą prawosławia Rosjanom. Nikołaj Danilewski (1822-1885), jeden z ideologów panslawizmu, pisał w traktacie Rosja i Europa (1869) o „dwóch przeciwstawnych, wrogich sobie typach kulturowych, odmiennych cywilizacjach” (Marian Broda, Andrzej de Lazari). „Kultura Rosji - deklarowali w latach dwudziestych tego stulecia twórcy doktryny euroazjatyzmu (m. in. Nikołaj Trubieckoj) - nie jest ani kulturą europejską, ani jedną z kultur azjatyckich, ani sumą czy też mechanicznym połączeniem elementów różnych kultur. Jest ona całkowicie szczególną, specyficzną kulturą [...]. Należy ją przeciwstawić kulturze Europy i Azji jako kulturę środka - kulturę euroazjatycką” (cyt. za Andrzejem de Lazari). Wizja „gnijącego Zachodu” (pierwszy tym określeniem posłużył się jeszcze w dziewiętnastym stuleciu słowianofil Stiepan Szewyriow) jest obecna w tekstach Aleksandra Hercena, Konstantina Leontiewa, Fiodora Dostojewskiego, Pawła Morozowa czy Aleksandra Sołżenicyna. Tylko więc nieliczni, jak Vladimir Nabokov (a wcześniej Iwan Turgieniew, a później Josif Brodski) wybrali inny model zachowania: „Ja byłem szczęśliwy, bo od najwcześniejszego dzieciństwa miałem nie tylko francuską nauczycielkę, ale też kilka angielskich guwernantek. W wieku dwunastu lat czytałem tragedie Szekspira w oryginale, tak jak prozę Flauberta i poezję Rimbauda. [...]. Jestem trójkolorowym Rosjaninem, Amerykaninem wykształconym w Anglii, sanktpetersburczykiem grasejującym z paryska, który jednak, mówiąc po francusku, wymawia wyraźnie ‘r’, jak Rosjanie. [...]. Przyznaję, że uwielbiam Amerykę. To jedyny kraj, gdzie byłem i jestem doskonale szczęśliwy, gdzie czuję się u siebie...” (z wywiadu udzielonego przez V. Nabokowa w 1968 roku, tłum. J. Gutorow). Bohaterowie Homo sovieticus Lolita i eseje ostatniego noblisty rosyjskiego nie należały do kononu lektur obowiązkowych homososa - jeszcze pół żartem (pokpiwając z propagandy radzieckiej) wymieniają wszystkie choroby toczące zachodnie społeczeństwa: „A młodzież - lepiej o tym nie mówić. Problemy rasowe. Terroryzm. Narkotyki. Przestępczość...” Wkrótce Zinowiew postawi zupełnie serio taką diagnozę.

            W 1984 roku udzielił on głośnego wywiadu George’owi Urbanowi (Portrait of a Dissenter as a Soviet Man, „Encounter”, nr 4; Portret dysydenta jako człowieka sowieckiego, tłum. K. A. [w:] A. Zinowiew, Homo sovieticus, tłum. S. Deja, London 1984 i Portret dysydenta sowieckiego, tłum. P. P., „Przegląd Polityczny” nr 5, 1985; fragmenty rozmowy cytuję w przekładzie P. P.), w którym podjął próbę wykreowania swego nowego wizerunku. Już nie socjologa - ironisty i satyryka, lecz logika, mentora z uprawnieniami proroka; już nie uczonego, lecz - jak w marnej powieści gotyckiej - demiurga. Obok przenikliwych obserwacji socjologicznych, obok opinii nie budzących poważniejszych wątpliwości (np. „Weźmy zachodnią interpretację radzieckiego społeczeństwa opartą bezpośrednio na twierdzeniu Sołżenicyna, że Rosjanie nie identyfikują się z partią i rządem i chcą obalić system. To jest po prostu niezgodne z prawdą”) znalazły się w wywiadzie megalomańskie opinie wywołujące odruchy zażenowania: „Przez trzydzieści lat zajmowałem się badaniem społeczeństwa radzieckiego, opracowując swą własną metodę i logikę, by te badania miały sens. Zapewne jestem jedynym człowiekiem na świecie, który - by zrozumieć społeczeństwo radzieckie - rozwinął swoją własną teorię socjologiczną”. Zinowiew nie zdradził wprawdzie żadnych szczegółów („Budowanie modelu matematycznego wymaga najwyższych umiejętności i jest bardzo skomplikowane. Mógłbym pana nauczyć mojej metody, gdybyśmy mieli jakieś dwa lata do dyspozycji”), ale wyznał, że opracowana przez niego metoda (dziwne, iż nie nazwał jej „prawem Zinowiewa”) najlepiej się sprawdza na przykładzie dwustumilionowego społeczeństwa komunistycznego (czyli radzieckiego, co złośliwie skomentował Urban: „Dysponuje więc pan teorią, która po pierwsze jest koncepcyjnie dostępna tylko mieszkańcom Związku Sowieckiego, po drugie może być zastosowana jedynie do opisu sowieckiego typu społeczeństwa komunistycznego akurat wielkości odpowiadającej istniejącemu społeczeństwu sowieckiemu”). Dlatego też przewidział (podobno) interwencję radziecką w Afganistanie, zaręczył „[...] z matematyczną pewnością, że Chiny nie mogą stać się efektywnym mocarstwem światowym właśnie dlatego, że są państwem zbyt licznym. Społeczeństwem złożonym z miliarda ludzi trudno i nieporęcznie jest kierować”, stanowczo wykluczył możliwość rozpadu ZSRR, ponieważ „poza odosobnionym przypadkiem małych republik nadbałtyckich związanych kulturowo z Niemcami (zwłaszcza Łotwa i Estonia) nierosyjskie narody i narodowości wyciągają korzyści ze swojego związku z Rosją. [...]. Weźmy na przykład Azerbejdżan. Wielu z nich mieszka w Moskwie lub w Leningradzie, zajmuje uprzywilejowane stanowiska, zamieszkuje w luksusowych domach, posyła dzieci do uprzywilejowanych szkół i tak dalej. Żyją z ziemi rosyjskiej. Dla nich Rosja jest kolonią. [...] Jedną z charakterystycznych cech Rewolucji Październikowej było skolonizowanie Rosji i narodu rosyjskiego” i, co najważniejsze, wyraził przekonanie, że „[...] system komunistyczny ma przed sobą przyszłość. Więcej, że obejmie całą ludzkość”. Strasznym latom siedemdziesiątym i osiemdziesiątym autor Homo sovieticus przeciwstawił - jak na „dziecko Rewolucji” przystało - słodkie lata trzydzieste. Chłopi uciekali wprawdzie wtedy do miast, ale ich exodus nie był wywołany głodem (jak twierdzą niektórzy historycy), lecz nieodpartym pragnieniem włączenia się do „[...] życia kolektywnego w ramach radzieckich instytucji” (biblioteki, kina, nauka języków obcych, interesujące kontakty towarzyskie). Stalin przeprowadził wprawdzie wtedy czystki w wojsku, ale bez nich „[...] Związek Radziecki poniósłby porażkę w wojnie z Hitlerem. Mój kraj ocaliło nowe i doskonalsze dowództwo Armii Czerwonej, złożone z przepojonych nowym duchem kompetentnych młodych oficerów”. 

            Właśnie postać ukrzyżowanego na gwieździe czerwonoarmisty, którego ciało przeszyła seria z automatu, umieszczono w 1995 roku na pretensjonalnej obwolucie Smuty - jednej z ostatnich książek Zinowiewa. Złożyły się na nią dwie powieści: pochodząca z końca lat osiemdziesiątych Katastrojka i ukończona już po sierpniowym puczu (1991) Pokusa (Iskuszenije). Uczonego zabił w sobie twórca Przepastnych wyżyn w tak obszernie cytowanym przeze mnie wywiadzie, pisarza - teraz, tymi dwoma marnymi, tandetnymi tekstami publicystycznymi. Ogarnięty patologiczną wręcz niechęcią do reform Gorbaczowa (psychiatra określiłby to zapewne mianem gorbofobii) - pieriestrojkę nazywa katastrojką - w wywiadzie udzielonym czasopismu „Rodina” (1990) Zinowiew stwierdził: „To, co nazywane jest pieriestrojką, nie jest wyzdrowieniem i postępem, to choroba. Pieriestrojka jest kryzysem, który przejawia się w tym, że system władzy stracił kontrolę nad społeczeństwem, a władza najwyższa straciła kontrolę nad systemem władzy” (cyt. za L. Suchankiem). Chłoszcze więc biczem satyry, niczym znany z subtelności i wyrafinowania „Krokodił” w latach czterdziestych kosmopolitów, Raisę Maksimowną za jej wyjazdy do salonów kosmetycznych Paryża i opłakuje „bezpowrotnie utraconą leworęczność”. Nawet tę wcześniej wykpioną, breżniewowską, bo wtedy przecież „[...] poziom życia podniósł się tak, jak o tym nawet nikt nie marzył przed i po wojnie. W każdej rodzinie pojawiła się lodówka i telewizor. Wielu nabyło motory i samochody, zbudowało dacze. Zaczęto się lepiej ubierać” (Katastrojka). Zinowiew - a wraz z nim jego bohaterowie, a wraz z nimi miliony Rosjan - nie ma wątpliwości, że pieriestrojkaktóra została „narzucona nam z zewnątrz” (Pokusa) uczy jedynie „opluwania przeszłości”, „oczerniania wszystkiego, co zostało dokonane po rewolucji” i oportunizmu: „[...] Warto wspomnieć o pisarzu, który za Stalina wysławiał Stalina i otrzymał Nagrodę Stalinowską, za Breżniewa wysławiał Breżniewa i otrzymał Nagrodę Leninowską, a za Gorbaczowa zaczął wysławiać Gorbaczowa i został uznany za ofiarę stalinowskiego i breżniewowskiego terroru. Razem z tym pisarzem światową sławę zyskał także malarz, który za Stalina pacykował Stalina i otrzymał Nagrodę Stalinowską, za Breżniewa pacykował Breżniewa i otrzymał Nagrodę Leninowską, a za Gorbaczowa zajął się pacykowaniem Gorbaczowa i został uznany za ofiarę stalinowskiego i breżniewowskiego terroru. Razem z tym pisarzem i malarzem światową sławę zyskali także reżyser teatralny i reżyser filmowy, którzy (patrz, co zostało powiedziane wyżej o pisarzu i malarzu). W okresie pieriestrojki wszyscy oni zostali deputowanymi ludowymi i członkami biura rajkomów, gorkoma i obkoma partii. Pisarz został członkiem KC KPZR i deputowanym do Rady Najwyższej ZSRR. Ze względu na to został wybrany do szeregu organizacji międzynarodowych i nagrodzony licznymi nagrodami na Zachodzie” (Katastrojka). Powrót do normalności, po okresie Gorbaczowowskiej smuty, nastąpił tylko na kilka dni, kiedy prawdziwi Rosjanie podjęli próbę obalenia znienawidzonego przez naród tyrana i jego żony: „Życie zaczęło się normalizować dosłownie w oczach. Podwinęli ogony bandyci i chuligani. Przyczaili się prywaciarze, monarchiści, anarchiści i nawet demokraci. Skryły się prostytutki i homoseksualiści [...]. Spekulanci na bazarach obniżyli ceny. Bez żadnych zakazów z góry przestały się ukazywać niezliczone gazety i czasopisma zajmujące się propagandą antyradziecką i antykomunistyczną”.

            Zinowiew z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych już nie musi mnie przekonywać o swojej przynależności do rodziny homo sovieticusWierzę w każdą jego deklarację i może dlatego coraz wyraźniej dostrzegam pieczołowicie ukrywane kompleksy outsidera. I coraz wyraźniej panujące nastroje, zwłaszcza te (jak u Sołżenicyna) antyinteligenckie. Pod pozorem obrachunków z przeszłością, w próbie opisania fenomenu „hańby domowej” („Wszyscy artyści - to prostytuki”, by posłużyć się słowami Kazika Staszewskiego), dochodzi w Katastrojce Pokusie do bardzo osobistych porachunków z współczesnością. Dziś już nie mam najmniejszych wątpliwości, że za order Bohatera Związku Radzieckiego, a nawet Bohatera Pracy Socjalistycznej, za Nagrodę Leninowską, ale też Stalinowską Zinowiew oddałby wszystkie swoje honoraria otrzymane podczas pobytu w Niemczech. „Mam sporo żywności, - mówił George’owi Urbanowi - porządne mieszkanie, trzy garnitury i niech mi pan wierzy, oddałbym to wszystko, a nawet więcej za możność włączenia się ponownie do radzieckiego kolektywu. [...]. Życie radzieckie jest przesycone poczuciem wspólnego celu i to daje mu trwałą orientację i nową bogatą świadomość. Można czuć wówczas, że pomimo porażek dokądś się zmierza. Nikt na Zachodzie nie jest w stanie odczuwać niczego podobnego. [...]. Jestem rybą wyciągniętą z wody i to samo dotyczy wszystkich wygnańców radzieckich, nawet tych najbardziej rozgoryczonych. Bez względu na to, czy żyją w Paryżu, czy w Londynie, niosą system radziecki w sobie”.

            Kilkakrotnie pytany, czy zamierza wrócić do kraju, odpowiadał najczęściej, że tak i że chętnie podjąłby pracę na Uniwersytecie Moskiewskim. Jednak ostateczną decyzję podjął dopiero w połowie 1999 roku. Na łamach „Le Monde” oświadczył: „Przed totalną amerykanizacją chronił Europę Zachodnią ZSRR”, „Mój pobyt na Zachodzie stracił sens. Nie tyle więc wyjeżdżam do Rosji, co opuszczam Zachód”, „Uważam, że obecny system Zachód narzucił Rosji, bo chce ją doprowadzić do żałosnego, marnego stanu za pomocą ohydnej kultury, ideologii, systemu. Sformułowano nawet konkretne zadanie, w jaki sposób osiągnąć zmniejszenie ludności Rosji do 50 mln. ludzi”. Nawiązał też do „agresji na Serbię”: „Stało się dla mnie jasne, że Rosję czeka ten sam los, że pijani swą superpotęgą amerykańscy władcy świata zachodniego i ich lokaje zachodnioeuropejscy nie cofną się przed niczym, by zlikwidować najmniejszy opór ze strony Rosji, by zetrzeć ją z powierzchni ziemi i z pamięci ludzkości. Moim obowiązkiem jako Rosjanina jest stanąć u boku mojego narodu w tej tragicznej chwili jego historii i dzielić jego los”, „Wierzę, że [Rosja] odegra jeszcze ważną rolę w walce z amerykanizacją”(Cyt. za „Gazetą Wyborczą” 1999, nr 152). 2 lipca 1999 roku PAP poinformował: „Po ponad 20 latach spędzonych na emigracji wrócił w środę [30 czerwca - T. K.] do Rosji dawny dysydent, pisarz i logik Aleksander Zinowiew. Zinowiew zamieszka w Moskwie i już otrzymał mnóstwo propozycji wykładów” (Cyt. za „Gazetą Wyborczą” 1999, nr 152).

            Autor Katastrojki skazany na samotność i zapomnienie w Monachium (ten wymiar kary wymierzyła mu pieriestrojka), w Rosji bez najmniejszych kłopotów odnajdzie dla siebie miejsce w kolektywie i właściwy klimat dla rozwoju głoszonych idei. Mogłem się o tym przekonać podczas swego czerwcowego pobytu w Petersburgu. 

            Wtedy właśnie „Sankt-Pietierburgskije Wiedomosti” (5-10 czerwca 1999) opublikowały tekst Dość eksperymentów z historią rosyjską - rozpowszechniony przez służbę prasową Dumy - w którym Oleg Griszkiewicz (członek komisji Dumy d/s Oświaty i Nauki) wyraził oburzenie (nie tylko w swoim imieniu, ale także innych parlamentarzystów), że większość spośród wydanych ostatnio 40 podręczników do histori zakłamuje to, co najpiękniejsze w dziejach Rosji. Winien temu jest oczywiście Soros, który opłaca tłumaczenie prac autorów zachodnich i popiera tych autorów rosyjskich, którzy sprzedają mu się za judaszowe (czy może raczej: sorosowe) srebrniki. Deputatów najbardziej zabolał podręcznik do IX klasy (Historia najnowsza. XX wiek) wydany w ramach sponsorowanego przez George’a Sorosa programu „Odrodzenie oświaty humanistycznej w Rosji”. Pada tam nieprzyzwoite i krzywdzące określenie, iż 17 września 1939 roku Związek Radziecki „wtargnął do Polski”. Wymienione zostały także inne grzechy autorów tego i innych podręczników. 

            Wtedy właśnie (9 czerwca 1999) odbył się w Moskwie mecz eliminacyjny mistrzostw Europy w piłce nożnej Rosja-Islandia, transmitowany przez kanał ORT (Obszczestwiennoje Rossijskoje Tielewidienije). Komentator rozpoczął relację od przypomnienia niedawnego zwycięstwa nad Francją (5 czerwca, 3:2 w Paryżu). „Drodzy Przyjaciele, - mówił podniosłym tonem - musimy stale pamiętać, że za nami stoi Wielka Rosja. Powinniśmy zawsze o tym pamiętać. Jesteśmy wtedy zdolni do dokonania wielkiego dzieła”. Nie, powiedział inaczej: „Wielkiego Dzieła”. Tym mniej pojętnym wyjaśnił: „Dotyczy to nie tylko piłki nożnej”.

            To wtedy właśnie, w dniu święta państwowego Rosji, jakiś historyk cierpliwie tłumaczył telewidzom, że w dziejach ludzkości funkcjonowały dwa typy imperium: „morskie” i „lądowe”. To pierwsze z założenia było złe i niemoralne, ponieważ zdobywano ziemie (vide Wielka Brytania) nie położone w bezpośrednim sąsiedztwie; to drugie (vide Rosja) rodziło się w sposób naturalny, a do powiększania terytorium dochodziło często w sposób pokojowy.

            Zinowiew z całą pewnością stanie w obronie poniewieranej i szkalowanej przez obcych historii Rosji, wygłosi patriotyczny komentarz sportowy, zaproponuje nowe rozumienie filozofii dziejów. „Gazeta Wyborcza” (2-3 października 1999, nr 231) próbowała wyjaśnić „dlaczego Zinowiew, przez lata znany rosyjski dysydent, nie ma po powrocie do kraju nic lepszego do zaproponowania swoim rodakom”. Obawiam się, że autor Homo sovieticus nigdy nie był dysydentem i nie chciał nim być, nawet „w egzystencjalnym znaczeniu tego słowa” (Katarzyna Duda). Nieporozumienie polega na tym, że w powszechnej świadomości funkcjonował wyidealizowany obraz człowieka, któremu przypisywano niewypowiedziane słowa  i niedokonane czyny. Widziano w nim dysydenta (czyżby na podstawie deklaracji złożonej w rozmowie z Urbanem: „[...] Nigdy nie wahałem się poddawać różnorodnych aspektów systemu ostrej krytyce. Potępiałem braki w zaopatrzeniu żywnościowym, zatrważający stan budownictwa mieszkaniowego i wiele innych niedomagań”) i zapewne mówiono, że jest sumieniem niepokornej Rosji, a on - jak trzy siostry - marzył o powrocie do Moskwy. Nie tej zdeprawowanej przez pieriestrojkę, lecz tej dobrze sobie znanej z lat siedemdziesiątych. 

            Zgadzam się natomiast z opinią, iż „odrębność Zinowiewa na tle innych badaczy i analityków polega na tym, że spojrzał na komunizm jako codzienność, jako egzystencję człowieka i system powiązań między władzą, ideologią i jednostką” (L. Suchanek). Trafi więc on do historii (socjologii i literatury) jako kronikarz opisujący życie codzienne w poststalinowskiej Rosji, a na jego wystąpienia po roku 1985 spuśćmy miłosierną zasłonę milczenia.

Komentarze

Popularne posty