Żenada 3

"Odra" 2007, nr 4, s. 57-63




Tadeusz Klimowicz 

 /

 

Żenada 3

/

(Oksana Robski, Casual. Zwyczajna historia, tłum. Małgorzata Buchalik, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006; Maria Arbatowa, Na imię mi kobieta, tłum. Teresa Kiełb, Twój Styl, Warszawa 2005; Nina Mole-Bielutin, Wiek XX widziany z Moskwy, tłum. Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska, Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2006; Филипп БобковКГБ и властьМосква 2003)

 /

1.

 

       Po naszej globalnej wiosce krążą wykreowane przez glamourową cywilizację plastikowe klony postaci archetypicznych. Ostatnio spotkałem Kopciuszka pochodzącego z Chruszczowowskich slumsów Moskwy. 

       Oksana Polanska urodziła się 10 czerwca 1968 roku i po zakończeniu edukacji w szkole średniej nr 1652 (opowieść o dziennikarstwie na Uniwersytecie Moskiewskim została przez nią zapożyczona z innej bajki) rozpoczęła intensywne życie towarzyskie. Co noc walcowała w kolejnym klubie nocnym, co ranek gubiła kolejny pantofelek, a książę wciąż nie rozpoczynał poszukiwań właścicielki. Aż wreszcie się pojawił i został jej mężem. Niestety, Andriej Antonow okazał się farbowanym księciem – nie miał pałacu, pił „jak szewc” (tak mówią sąsiedzi) i wkrótce został wyrzucony z małżeńskiej kommunałki. Po pewnym czasie zginął w jakiejś mało salonowej awanturze. Pozostała po nim córka Dasza. Drugi mąż Oksany – jest ona komputerowym Kopciuszkiem, więc ma prawo do kilku żyć i, ma się rozumieć, kilku mężów - był człowiekiem majętnym i podawał się za księcia-biznesmana. Niestety (to już drugie „niestety”) na początku lat dziewięćdziesiątych został zastrzelony niemal tuż przed drzwiami własnego mieszkania. Wdowa więc je natychmiast sprzedała i za zdobyte w ten sposób środki bardzo intensywnie pogrążała się w rozpaczy. Taką ją spotkał na swej drodze Michael Robski - dobrze sytuowany cudzoziemiec, którego rodzina prawdopodobnie wyemigrowała z Rosji do Niemiec w 1998 roku. W pierwszym odruchu swego romantycznego serca (książę + pieniądze = ślub) Oksana wyszła za niego za mąż. Szczęściarz Michael otrzymał obywatelstwo rosyjskie i otworzył świetnie prosperujący salon meblowy. Jednak – jak gdzieś to przeczytałem – pieniądze szczęścia nie dają i wkrótce pan Robski zaproponował pani Robski niestety (to ma numer 3) rozwód. Wyjechał gdzieś do Azji, ale na otarcie łez zostawił dom na Rublowce. Czyli w nowej, magicznej Arkadii, czyli w podmoskiewskim Raju.

Reżyser Grigorij Lubomirow (serial Rublowka. Live) opowiada, że mieszkają (mieszkali?) tam trzy kategorie ludzi: na początku byli ci, których Rosjanie nazywają Oligarchami Oligarchowiczami, ale ich już tam nie ma (są teraz w Londynie lub na Lazurowym Wybrzeżu, jak sam Lubomirow, albo w jakiejś kolonii karnej, jak Chodorkowski); drugą tworzą „nowi Ruscy”, z których wyłania się rosyjski high middle classi jest – wreszcie – mniej więcej pięćdziesięcioosobowa grupa pań (żon, kochanek), zabiegających u swych partnerów o godny pakiet socjalny na pogodne jutro po. Po owdowieniu, po rozwodzie, po rozstaniu, po odejściu[1]. Utrzymanie odpowiedniego standardu życia na Rublowce wymaga miesięcznych dochodów podobno w wysokości 30-50 tysięcy dolarów. Przegranym na pewno grozi ostracyzm rublowsko-towarzyski.

Doświadczyła tego Oksana, właścicielka domu bez środków na jego utrzymanie, protekcjonalnie potraktowana przez miejscową społeczność. „Widzę tu Robski, gdy się zbiera młodzież – zwierzał się dziennikarzom jeden z bywalców „Wiejskiej Werandy” - Tu różni ludzie bywają. Obok są dacze Chodorowskiego, Rostropowicza, Szostakowicza. A kim jest Robski? To parweniuszka”[2]. Jej bogactwo, opowiadali sąsiedzi, jest mocno wątpliwe, ponieważ: a) ma tylko dwa stare samochody („Mercedesa” i „ZIŁ-a”), b) brama prowadząca do daczy pozostaje nieukończona, c) rzadko sobie sprawia nową garderobę, d) okłamuje wszystkich mówiąc, ze pije „Veuve Cliquot Ponsardin” i „Martini Bianco”, gdy tymczasem upija się trywialnym „Absolutem” i jada kiszone pomidory.

       Zdesperowana Robski rozpoczęła walkę o przetrwanie. Prowadziła „modną galerię”, założyła agencję ochroniarską (zatrudniającą wyłącznie kobiety - bodyguardki?, gorylice?), próbowała być dziennikarką i scenarzystką. Przegrałaby oczywiście i zostałaby wypędzona z raju, gdyby nie napisała i nie wydała w 2005 roku powieści Casual. Zwyczajna historiaBanalnie zwyczajnej – jak ją kiedyś nazywano - powieści dla służących (albo jeszcze: powieści dla kucharek). 

       Z okładek rosyjskiego i polskiego wydania dowiedziałem się, że Casual – „jest ekstremalnym cocktailem z delikatnej kobiecej ironii i delikatnego uroku burżuazji rosyjskiej” i że została napisana „przez jedną z nich” – „bohaterkę towarzyskich”, która jest osobą „niezależną, mądrą i niezwykłą”. Od siebie dodałbym coś z całą pewnością o erudycji – powieść otwiera motto z Novalisa, a pierwsze strony w niczym nie ustępują Annie Kareninie. Tam kryzys przeżywa małżeństwo Stiwy Obłońskiego, tu – narratorki, którą mąż (Serge, w polskim przekładzie dziwaczna pisownia: Serż) zdradza z atrakcyjną blondynką. Dalej jest jeszcze ciekawiej (rzecz jasna u pani R., a nie u pana T.):  zabójstwo, killer, seks, narkotyki, skorumpowani stróże prawa, biznesowe koło fortuny, zdrady. 

Z tych puzzli Dashiell Hammett czy Raymond Chandler ułożyliby jeszcze jeden znakomity czarny kryminał, Joanna Chmielewska – humorystyczną opowieść detektywistyczną, a Robski wypichciła niestrawną, trzystustronicową glamourową papkę. Jednym słowem, bestseller sporządzony na miarę aspiracji intelektualnych konsumentów kolorowej prasy. Ta trzydziestopięcioletnia Rosjanka zrozumiała (i na tym polega jej wielkość), że kupi nowy luksusowy samochód, dokończy budowę ogrodzenia, stanie się właścicielką nowych kreacji, od rana do rana będzie pić szampana, kiedy sprzeda Rublowkę w ramach ogólnoświatowej akcji: „Czytelniczki <<Glamoura>> wszystkich krajów, łączcie się!” 

W jej/ich różowym matriksie noir jest démodé. Na jej/ich kolorową rzeczywistość składa się: seans u kosmetyczki, zastrzyk botoksu, kąpiel z trzema kroplami olejku jaśminowego, „Hongkong” na Twerskiej, peeling kokosowy, „sympatyczny facet w BMW”, „idealny na babie lato” cocktail „Mojito” (już nikt nie pamięta „Łez komsomołki” Wieniczki Jerofiejewa), złota zapalniczka „Dupont”, „Czekoladka”, „Wiejska Weranda”, „Bazar”, papardelle z prawdziwkami, „genialna szarlotka”, sałatka z awokado z krewetkami, operacje psów na Florydzie, operacje plastyczne, męski striptiz, „Czerwony Kapturek”, kokaina wciągana przez zwinięte studolarówki, truskawki flambéenadzwyczajna herbata chińska (której jeden łyk jest wart 10 dolarów), wyjazd na narty do Courchevel (doba 1700 dolarów) lub do Sankt Moritzmarihuana, służąca z Filipin, „Vogue Café” (i ten żal o niepodgrzewane schody), carpaccio z łososia, „Galeria”, smażone rolady, „mięciutkie poduszeczki od Provaziego”, dżinsy z biżuterią Swarovskiego, „Vogue”, Moët&Chandon, kolekcja Vivienne Westwoodjeep Cayenne, biżuteria od Van Cliffa, nurkowanie w Egipcie, makaron z białymi truflami (trzydzieści dolarów gram) popijajany martini z lodem, „Mario” (najlepsze tiramisu w  Moskwie), „Harper’s Bazaar”, serial Seks w wielkim mieścieporcelanowy serwis dla Barbie, Bluemarin, kurteczka od Valentino, buty od Chanel, Dolce&Gabbana, Gucci, drobne zakupy za 12 tysięcy dolarów (w polskim przekładzie urosły do 20 tysięcy; inna redakcyjna wpadka: powinno być „Instytut Sklifosowskiego” a nie „Sklilfowskiego”), „Willa” (banalne ravioli, ale kelnerów ubrał Armani), pidżama dla ukochanego za 1200 dolarówunagipenaché, zegarki „Chopard”, Turcja (już trywialna, ale wciąż atrakcyjna romansowo), Niebiańska plaża Alexa Garlanda, tatar z tuńczyka i łososiatort „Napoleon”, „Green” (a w zasadzie: „Green Grill Room” na Kutuzowskim) - najdroższa restauracja w Moskwie, Indie,  „Shatush”.

Po sukcesie debiutantki sąsiedzi z Rublowki już nie musieli się za nią wstydzić, a Robski wpadła w klasyczny trans grafomana i z regularnością mechanizmu zegarka marki „Chopard” wydala z siebie kolejne utwory: Casual. Повседневное (2005), День счачтья –  завтра (Dzień szczęścia – jutro2005), ПролюбOFF/ON  (O miłościOFF/ON, 2005; te trzy powieści wydane w roku 2005 miały łączny nakład pół miliona egzemplarzy). W 2006 roku ukazały się Жизнь заново (Życie od nowa) i Glaмурный дом (Glamourowy dom), w 2007 – Устрицы под дождем (Ostrygi w deszcz). Ostatnio (2007) została wydana Рублевская кухня Оксаны Робски (Kuchnia rublowska Oksany Robski). Wkrótce – jak wyznała w jednym z wywiadów sama zainteresowana – ukażą się filmy oparte na jej powieściach i rozpocznie się produkcja perfum „Замужзамиллионера” („Za mąż za milionera”), które będzie firmować wspólnie z Ksienią Sobczak (taką ichnią Frytką, córką zmarłego w 2000 roku znanego polityka leningradzkiego/petersburskiego).

 

2.

 

Robski nie miała wyboru –glamour to jej karma. Intelektualna i egzystencjalna. Starsza od niej o 12 lat Maria Arbatowa (właśc. Gawrilina) w swoim życiu artystycznym dokonywała zwykle świadomych wyborów. Jej nonkonformistyczne – często wyrastające z osobistych, bardzo gorzkich doświadczeń - sztuki (m. in. Завистник /ZawistnikАлексеев и тени Aleksiejew i cienieАнкета для родителей Ankieta dla rodzicówУравнение с двумя известными Równanie z dwiema wiadomymiСны на берегу Днепра Sny nad brzegiem DniepruВиктория Васильева глазами посторонних Wiktoria Wasiljewa w cudzych oczach) sprawiły, że autorkę uznano za przywódczynię ruchu feministycznego w Rosji („Media ogłosiły mnie [...] główną feministką kraju”). Przyniosły też popularność, ale na miarę outsidera wpisującego się w offowe klimaty: otrzymała złoty medal Centrum Bibliograficznego w Cambridge „Za wkład do kultury XX wieku” (1991) i dwa ordery przyznane przez organizacje o szlachetnie brzmiących nazwach, trzykrotnie zostawała laureatką (gazety „Litieraturnyje nowosti”, 1993 - za najlepsze opowiadanie roku; biennale teatralnego w Bonn, 1996; Festiwalu Twórczości Radiowej i Telewizyjnej „Prix Europa”, 1998 - za słuchowisko radiowe oparte na sztuce Обряд инициации / Obrzęd inicjacji)[3]. To były miłe „głaski” (jak powiada amerykański psycholog Eric Berne), ale nie mogły one zastąpić uznania u szerszej publiczności. Za czasów Gorbaczowa dramaturgię Arbatowej odrzucano ze względów cenzuralno-obyczajowych; za czasów Jelcyna uznano jej sztuki za nieatrakcyjny, niebudzący większych emocji, niekomercyjny produkt; za czasów wczesnego Putina autorka Zawistnika zmieniła więc swój imagetowarzysko-artystyczny. Została „skandalistką”. Zaczęła prowadzić talk-show na kanale TV-6 i pisanie dla niszowego teatru jednego widza zamieniła na ekshibicjonistyczną prozę autobiograficzną dla wielu tysięcy pasażerów metra czy elektriczki (Меня зовут женщина Na imię mi kobieta 1998, Мне сорок лет Mam czterdzieści lat 1999). Socjolog Abraham Moles napisał przed laty, że kicz bywa patriotyczny, religijny, egzotyczny. Arbatowa stworzyła nowy – feministyczny.

Pisarka przeżyła niebanalnych pięćdziesiąt lat. Na początku była władimirska obłast’ i heinemedina, która na trwałe ją okaleczyła i skazała na wielomiesięczne pobyty w szpitalach i sanatoriach (czyli na kontakt z radziecką służbą zdrowia). Dzieciństwo i młodość upłynęły wprawdzie w kommunałcew „ponurej Moskwie lat siedemdziesiątych”, ale na szczęście prawdziwe „życie zaczynało się po szkole” – bohema artystyczna, hipisi. I jeszcze późniejsze doświadczenia: studia (ostatecznie na Wydziale Dramaturgii Instytutu Literackiego im. M. Gorkiego), buddyzm, spirytyzm, zen, astrologia, psychoterapia, próba autystycznego potraktowania rzeczywistości („Nie czytałam radzieckiej prasy”), ciąże, aborcje, małżeństwa, urodzenie bliźniąt. W przetłumaczonej na język polski Kobiecie... znalazłem też parę ciepłych słów o punkach (z którymi sympatyzowali jej synowie), parę złośliwości pod adresem establishmentu literackiego (Siergiej Michałkow, Jurij Bondariew, Aleksandr Gelman, Julian Siemionow) i parę prób leczenia własnych kompleksów (źle o dysydentach, źle o najwybitniejszej obecnie dramaturżce rosyjskiej – „dramaturżka”, jak lansowane w „Wysokich Obcasach” „psycholożka” czy „socjolożka” – Ludmile Pietruszewskiej: „Była wystrojona w najlepsze europejskie markowe ciuchy i przyjechała z córką, jej nauczycielką francuskiego oraz córką nauczycielki, żeby mała miała się z kim bawić”).

Jednak nowa Maria Arbatowa chce być kochana przez czytelników nie za to, że kiedyś znalazła się wśród sygnatariuszy listu otwartego do Gorbaczowa z żądaniem wycofania wojsk z „okupowanej Litwy” i że kiedyś popierała Jelcyna w dniach puczu, ale za starannie przemyślaną wyprzedaż własnej intymności. Pierwszy mężczyzna, pierwszy gwałt, pierwszy mąż, pierwsza zdrada, pierwszy seks w samochodzie, pierwszy seks w pociągu, pierwsze zaloty lesbijki, poczet kochanków, rozwód, drugi mąż. I tak przez kilkaset stron czy raczej kilkadziesiąt lat: konsumuje („Jego ciało było na tyle interesujące, że na co innego szkoda mi było czasu. [...] Z całą rozkoszą oddałam się seksualnej uczcie”, „Znalazłam sobie chłopca, przy którym fizjologiczna strona mojego jestestwa wróciła do normy”, „Na miejscu upatrzyłam sobie młodego aktora [...]”) i jest konsumowana („Coś tam szczebiotałam, dopóki nie zatrzymał gwałtownie samochodu i nie zaczął zdzierać ze mnie ubrania. Byłam tak wstrząśnięta, że nie od razu zaczęłam gryźć i drapać”, „Milczący taksówkarz skręcił w las i bez jakiejkolwiek gry wstępnej zaczął ściągać ze mnie bluzkę”, „Nad ranem on chrapał, a ja płakałam z bezsilności i obrzydzenia”). Abby Lee[4]mogłaby się wiele od niej nauczyć. Szkoda, że obie panie pisarki są pozbawione tego czegoś, co Susan Sontag nazwała „wyobraźnią pornograficzną” i co sprawia, iż Dekameron i teksty pojawiające się na drzwiach toalet publicznych funkcjonują w różnych przestrzeniach kulturowych. To dlatego nawet najbardziej przejmujące, traumatyczne przeżycie autorki Kobiety... („W taksówce oprócz kierowcy siedziało dwóch Gruzinów. [...]. Nie mogłam krzyczeć, bo mi zaraz zatkali usta. [...]. W ciasnym mieszkaniu był jeszcze trzeci. [...].  To, co się tam działo tej nocy, składam na sumienie narodu gruzińskiego”) – przywołane między trzydziestym siódmym a trzydziestym ósmym opisem „uczty seksualnej” i podporządkowane regułom obowiązującym w kulturze masowej, gdzie jest miejsce i na nimfomanię, i na łatwe wzruszenia - zostało złożone przez nią w ofierze gustom gawiedzi. 

Tej niezamierzonej, jak sadzę, banalizacji zła towarzyszy poczucie misji, potrzeba mówienia o emancypacji Rosjanek, ale dawny poważny dyskurs zastąpiła tania publicystyka przemycona w kolorowym opakowaniu: „Dopiero siedemnaście lat później przeszłam psychoterapię, po której mogłam ułożyć sobie życie. I stanowczo polecam wszystkim ofiarom gwałtu, aby wzięły ze mnie przykład. Bo gwałt zostawia w psychice poważne ślady. Najmniej ciężkie to niska samoocena i związane z tym niepowodzenia życiowe, problemy seksualne, lęk przed współżyciem, nadopiekuńczość wobec dzieci, wywołująca u nich nerwice”, „Może doczekam czasów, kiedy kobiety przestaną się wstydzić mówić o niegodziwościach, jakie je spotkały za strony mężczyzn [...]”, „Chcę wszystkim uświadomić, że w cywilizowanym świecie, jeżeli kobieta mówi nie, ale nie może z jakiegoś powodu stawiać oporu, wykorzystanie jej jest kwalifikowane jako gwałt”, „W sezonie letnim jedna za drugą zaczęłyśmy tracić cnotę. Nie mogłyśmy pojąć, dlaczego była ona kojarzona z honorem i dlaczego mężczyzna bronił swego honoru w pojedynkach, a kobieta – odmawiając współżycia. Dlaczego dla mężczyzny jest to kategoria moralna, a dla kobiety fizjologiczna”.

       Maria Arbatowa osiągnęła zamierzony cel – stała się własnością publiczną. Już jako Masza (zdrobnienie od Maria, ten sam wirus zaatakował również w Polsce) wspomina wprawdzie w wywiadach o swoich sukcesach artystycznych (podobno nakręcono film na podstawie Równania z dwiema wiadomymi), ale najchętniej opowiada o swoim życiu osobistym. W Kobiecie... zdążyła napisać tylko o pierwszym rozwodzie (z Aleksandrem Miroszenko), więc teraz rozwodzi się na temat drugiego (z Olegiem Wite). Najpierw się zmartwiłem, ale chwili – czyli po lekturze artykułu Anatolija Sałunowa Mężczyźni Maszy Arbatowej - ucieszyłem się jak dziecko razem z milionami czytelników tygodnika „Argumienty i Fakty”. Otóż okazało się, że nasza Masza już nie jest sama i znalazła nowego mężczyznę swego życia. Ideał nazywa się Rapoport. Aleksandr Rapoport. Był dobrze zapowiadającym się radzieckim psychiatrą, ale ponieważ nie chciał swoim nazwiskiem sankcjonować umieszczania w psichuszkach dysydentów, więc sam trafił na cztery lata do więzienia. Potem wyemigrował i jest teraz wziętym amerykańskim psychoterapeutą. Na dodatek świetnie śpiewa i często koncertuje. Jak tego należało oczekiwać, Arbatowa po raz trzeci wyszła za mąż. Za obywatela Indii – którego gdzieś przeoczyłem - i teraz przekonuje, że dla Rosjanek najodpowiedniejszymi mężami są Hindusi.

Tę otwartość niedoszłej pani Rapoportowej publiczność docenia i nagradza. Juz czterokrotnie przyznawano jej tytuł Lwicy Salonowej, a ostatnio (25 stycznia) w Golden Palace otrzymała z okazji pięćdziesiątych urodzin dożywotni tytuł „Golden Person” za zasługi dla showbusinessu rosyjskiego. Przy okazji odbyła się promocja jej najnowszej książki – Дегустация Индии (Degustacja Indii). 

Z kulturą masową można flirtować, jak Umberto Eco, ale można też się jej sprzedać, jak uczyniła to Maria Arbatowa. Nic jednak nie wskazuje na to, by odczuwała z tego powodu jakiś dyskomfort – jest zbyt pochłonięta przejściem od degustacji do wielkiego żarcia.

 

3.

 

Mam nadzieję, że polskie wydanie Kobiety... tylko na chwilę zmyłoby uśmiech z jej twarzy. Ot, takie tam drobiazgi personalne: jakiś „Rewizor Mikołaja Sogola” (s. 509; przyznaję, jestem małostkowy: została zmieniona tylko jedna litera), jakiś Jurij Kim zamiast Julija Kima, Eros zamiast Efrosa (mowa o znanym reżyserze teatralnym), Siemion Linkin zamiast Siemiona Lipkina, Inna Lisianska zamiast Inny Lisnianskiej, Władimir Popow zamiast Jewgienija Popowa, Żdaniecki zamiast Żwanieckiego, Klamki zamiast Klamkina; jakieś literówki: „klasa naturalna”; jakieś ekstrawagancje stylistyczne:  „Godzinę później dziewuszysko wracało ze spaceru w czarnych rajstopach, trzydziestostopniowego upału, oraz w symbolicznej spódniczce [...]”, „trudno zapanować na libido”; jakieś urocze rusycyzmy: „okleiłam wannę tapetą” (oczywiście: łazienkę), „wykładowcy z uniwersytetu czytali im literaturę starożytną” (rosyjskie „читать” ma kilka znaczeń, w tym przypadku: „wykładać”), „wieczór dziewiczy” (tu bardzo dyskretnie przypominam sympatycznej niewątpliwie pani Tłumaczce, że rosyjska „девица” różni się od polskiej „dziewicy” i odsyłam do Rosyjsko-polskiego słownika homonimów międzyjęzykowych Krzysztofa Kusala).

Jednak na miano najgorzej przełożonej i równie niechlujnie zredagowanej zasługuje znakomita skądinąd książka Niny Mole-Bielutin Wiek XX widziany z Moskwy. Po jej przeczytaniu odniosłem wrażenie, że wszyscy tłumacze z języka rosyjskiego wyjechali do Londynu albo Dublina. Z nami została tylko pani Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska, która z jakichś nieznanych mi powodów uznała, iż zna język polski. Co gorsza, nie wiem, w jaki sposób, ale przekonała o tym wydawcę. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, aby tłumaczki „język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”.

A ponieważ tych pomysłów było bez liku, więc postanowiłem je skrupulatnie posegregować, zaopatrzyć niekiedy w komentarze i przedstawić w kolejności alfabetycznej:  

·     „18 maja 1935 roku, w czasie pierwszego lotu z pasażerami nad centralnym lotniskiem w Moskwie, rozbił się samolot-gigant <<Maksym Gorki>>. Konstruktor samolotu, Andriej Tupolew, ostrzegał przed towarzyszeniem samolotowi niszczyciela. Jednak został wykonany rozkaz, aby przez kontrast bardziej wyeksponować ogrom nowej maszyny. Podczas wykonywania kolejnej ewolucji powietrznej niszczyciel uderzył o skrzydło <<Maksyma Gorkiego>>. Zginęli wszyscy pasażerowie – samolot miał 90 miejsc – oraz cała załoga”. Muszę Panią zmartwić, Pani Walentyno. Nawet w cudownej stalinowskiej Rosji niszczyciele nie latały, ale – jak na okręty wojenne przystało – pływały. Podczas feralnego pokazu „Maksymowi Gorkiemu” towarzyszyły dwa myśliwce (истребитель). Nawiasem mówiąc, autorka książki podaje niekiedy – na tym polega urok wspomnień - informacje nieścisłe. Niektóre z nich warto byłoby sprostować. Na przykład „samolot-gigant” zabierał na pokład 80 osób (72 pasażerów i 8 członków załogi), ale podczas ostatniego lotu zaproszonych gości było znacznie mniej (37+11). Zginęli rzeczywiście wszyscy, zginął też pilot myśliwca „I-5” Nikołaj Błagin, który spowodował katastrofę; 

·     Bieletowa Maria – czytaj: Biekietowa Maria (ciotka znanego poety Aleksandra Błoka);

·     Bieły Andriej – w toruńskim wydaniu książki Niny Mole-Bielutin znalazł się indeks osobowy, w którym wprawdzie nazwiskom nie towarzyszą strony, ale w zamian zamieszczono cudowne biogramy. Nie wiem, kto jest ich autorem, ale domyślam się, że zostały opracowane dość dawno przez Rosjanina. Wróćmy jednak do Biełego, w którego dorobku znalazła się „powieść satyryczna Petersburg czasów rewolucji 1905 roku”. Proszę mi wierzyć, to jest zabawna informacja;

·     Bolszaja Komunistyczna – zastanawiam się nad celowością tłumaczenia połowy nazwy ulicy;

·     Centralny Komitet – poprawnie: Komitet Centralny;

·     Cetkin Klara – strona 187! Bóg mi świadkiem! Biedna Klara Zetkin! Rozumiem, że Pani Walentyna miało prawo nie wiedzieć, iż osoba znana jej jako Цеткинzmieniła nazwisko na Zetkin, ale przecież ktoś w wydawnictwie (redaktor/ka, korektor/ka) mógłby na to zwrócić uwagę;

·     „czarne wrony” –  oczywiście: „czarne kruki” (ворон- kruk). Tak Rosjanie nazywali ciężarówki (z napisami: „Chleb”, „Mięso”, „Konserwy”), którymi – poczynając od roku 1918 - zwożono aresztowanych do więzień. Początkowo samochody były rzeczywiście ciemne (najczęściej czarne), potem pojawiły się także w innych kolorach. Niekiedy w roli „czarnych kruków” występowały furgonetki. W Requiem Anna Achmatowa przywołuje mniej popularną nazwę: „czarne marusie”;

·     Daniel Jurij – Daniel Julij;

·     dom Rostowych - dom Rostowów;

·     Giskard d’Estegne Valery, Giskard d’Estaing Valéry, Giskard d’Esteigne Walery – tłumaczce jest obca wszelka ortodoksja, jest ciekawa świata i lubi eksperymentować. Na znak swojej sympatii dla pluralizmu zaproponowała trzy różne pisownie tego samego nazwiska. Dla ułatwienia dodam, że jeden z tych panów był prezydentem Francji; 

·     Hercen Aleksandr – „poparł polskie powstanie 1863 r.” (cytat z indeksu). Rosjanie nie posługują się pojęciem „powstanie styczniowe”. Stąd moje wcześniejsze hipotezy dotyczące narodowości autora haseł;

·     „I tu też człowiek w koszulce gimnastycznej: - Przepustka” - dlaczego okazania przepustki zażądał „człowiek w koszulce gimnastycznej”? Ano, dlatego, że miał na sobie gimnastiorkę, czyli – jak objaśnia słownik – rosyjską bluzę wojskową (do kupienia przez tłumaczkę na Allegro).

·     Jabłoczkow Pawieł (1847-1894), „rosyjski elektronik” – wystarczy w zgodzie z prawdą: „elektrotechnik”;

·     kapronowe pończochy – raczej nylonowe;

·     Karłajł Olga  - to oczywiście Olga Carlisle, amerykańska wnuczka pisarza Leonida Andriejewa;

·     Łuppoł, Łuppon – na jednej stronie dwie pisownie tego samego nazwiska. Prawdziwa jest wersja pierwsza;

·     Makarenko Anton – kolejna błyskotliwa charakterystyka: „organizator zakładów dla wykolejonej młodzieży”. Nawiasem mówiąc, w alfabetycznie jakoby ułożonym indeksie osobowym wcześniej pojawiają się nazwiska Malewicza i Malinowskiego;

·     makarony – to Rosjanie mówią o makaronie w liczbie mnogiej;

·     Mandelsztam Osip – „radziecki poeta i eseista”. Niby nic, a tyle radości, z banalnego zestawienia dwóch słów: „Mandelsztam” i „radziecki”;

·     moskwicz – to według tłumaczki mieszkaniec Moskwy;

·     „[...] Może i oni powinni zwrócić się do siebie staroświeckimi słowami: <<Niech będzie pochwalony!>>?” – w odpowiedzi nic „staroświeckiego” nie przychodzi mi teraz do głowy;

·     „Naloty wznieciły 1166 pożarów. Zbito 130 osób [...]” – tak w wersji Pani Walentyny zakończył się pierwszy niemiecki nalot na Moskwę;

·     „narodowlocy” - „narodowolcy” (od: Narodnaja Wola);

·     „nieodstępne kalosze” –  proponuję: „nieodłączne”;

·     „Obaj zostali skierowani do karnej kompanii” – na taką karę, wedle tłumaczki, zostali skazani Andriej Siniawski i Julij Daniel. Tym samym pani od przekładu zapisała nowy rozdział w dziejach sądownictwa radzieckiego i ruchu dysydenckiego;

·     „Oswobadza z książek stolik przy kanapce” – w tak skonstruowanym zdaniu jest wiele nieodpartego wdzięku;

·     Pik Wilhelm – czyli: „Wilhelm Pieck” (współzałożyciel Komunistycznej Partii Niemiec);

·     „Pod koniec 1927 roku Mickiewicz wyjeżdża do Petersburga [...]” – gdyby to była inna książka, uznałbym to za banalną literówkę, ale tu ma to zapewne jakiś głębszy sens;

·     Radieka – czyli: „Radka” (nazwisko znanego działacza bolszewickiego w dopełniaczu);

·     „Rożdziestwienski Robert (1932-)” – a to ci historia, oczywiście: 1932-1994;

·     satrapi – satrapowie;

·     siedziba Jakowlewych – siedziba Jakowlewów;

·     sklep gastronomiczny – rusycyzm. Raczej „spożywczy”, albo – bo tu jest mowa o słynnym Jelisiejewskim w Moskwie - „delikatesy”;

·     SŁON – to nie: „Sowieckij Łagier Osobiennowo Naznaczenija”, a „Sołowieckij Łagier’ Osobogo Naznaczenija”;

·     szary kardynał – kolejny rusycyzm („серыйкардинал”), w języku polskim mówimy o „szarej eminencji”;

·     „Szopenhauera i Nitzschego” - s. 365! Naprawdę!!! A może to jednak Pani Mikołajczyk-Trzcińska ma rację, a ja reprezentuję wymierającą mniejszość kulturową?;

·     Tupolew nie „zbudował ponaddźwiękowego” TU-44, ale TU-144; 

·     „uczennica Piterowa-Wodkina” – Pietrowa-Wodkina (słynnego malarza rosyjskiego);  

·     „uwożące aresztowanych” – no comments!

·     Wchytemas – WCHUTEMAS (znana moskiewska uczelnia artystyczna). Studiowała na niej m. in. pierwsza żona Borisa Pasternaka;

·     Wieriespiew Wikientij – Wieriesajew Wikientij;

·     „wyrywały się tłumy tzw. odkażników, czyli tych, którzy odmówili dalszego życia w ZSRR” – oczywiście: „otkaznik” (od słowa: „отказ” – „odmowa”), czyli obywatel Związku Radzieckiego narodowości żydowskiej, któremu nie wydano (odmówiono wydania) wizy wyjazdowej do Izraela;

·     „Z nikąd pomocy” - naprawdę „znikąd”!

       

4. 

 

       Niestety, o fachowców coraz trudniej w każdej dziedzinie. Z kilkuletnim opóźnieniem przeczytałem wspomnienia napisane przez (?) Filippa Bobkowa, w swoim czasie człowieka nr 2 w KGB (był zastępcą Jurija Andropowa). A zatem faceta, który wie wszystko. Gdy więc okazało się, że nieznane mu są emigracyjne losy Grigorija Swirskiego („Co się z nim stało, nie wiem”), to pomyślałem, że to kokieteria albo chwila intelektualnej słabości – jako że pisarz ten w 1979 roku wydał w Londynie głośną książkę НаЛобномместе(Na Miejscu Kaźni), opowiadającą o funkcjonowaniu pisarza w rzeczywistości radzieckiej, która z całą pewnością trafiła do biblioteki na Łubiance. Całą prawdę o Bobkowie odkryłem po przeczytaniu zdania, które dla pewności przytaczam również w oryginale: „КогдаяоднаждывоВроцлавестоялвозлепамятникапаперимскомуПиюХХII [...]” / „Kogda ja odnażdy wo Wrocławie stojał wozle pamiatnika papie rimskomu Piju XXII [...]” / „Gdy pewnego razu we Wrocławiu stałem obok pomnika papieża Piusa XXII [...]”. W jednej chwili zrozumiałem, że imperium chronione przez tak kompetentnego autora nie miało szans na przetrwanie. 


[1]Zob.: „Комсомольская правда. Еженедельник” 23-30.03.2006, s. 15. 

[2]Zob.: Aннaи Aндрей Велигжанины, Правда о мужьях Оксаны Робски, „Комсомольская правда. Еженедельник” 23-30.03.2006, s. 14-15.

[3]Te informacje podaję za oficjalną stroną internetową Marii Arbatowej.

[4]L. K. Talko, Abby Lee zabiła Bridget Jones, „Wysokie Obcasy”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 9 grudnia 2006, nr 48.

Komentarze

Popularne posty