Wieniedikt, Wieniczka, Wienia...

"Odra" 1998, nr 11, s. 73-76 /









Tadeusz Klimowicz

 

Wieniedikt, Wieniczka, Wienia...

 

            24 października Wieniedikt Jerofiejew obchodziłby kolejne urodziny. Ten dzień miał swój dobrze opracowany scenariusz i dlatego przyjęcie - jestem tego pewien - byłoby równie udane, jak to ostatnie (1989), po którym ślad pozostał w dzienniku pisarza: „Najbardziej nieprzytomny że wszystkich moich dni urodzin. Pamiętam tylko dwa pierwsze kieliszki, dalej mgła, oprócz (trzeciego) upadku w kuchni (obok byli Timak[ow] i Ir. Leont[jewa], utyskiwała potem Gal.). Byli wszyscy, nawet deleg[acja] aktorów, grupy zdjęc[iowe] BBC i Lenfilmu, Osietinski, Lon, Siedak[owa], Lubczik[owa]. Wypłynął nawet niewiadomo skąd S. Filipp[ow]. Nast[ępnego] dnia odkrył[em] jedynie masę ofiarowanych książek. I guza ze zdrapanym naskórkiem na ciemieniu”[1].

            Urodził się w 1938 roku. Mimo wielu przeciwności losu (ojciec przebywający przez wiele lat w łagrach, trzy lata spędzone w domu dziecka) szkołę średnią ukończył ze złotym medalem i w 1955 r. został przyjęty na Uniwersytet Moskiewski, skąd relegowano go jednak półtora roku później (w marcu 1957) z powodu nieobecności na zajęciach ze szkolenia wojskowego (bardziej heroiczną - ale wątpię, czy bardziej wiarygodną - wersję podaje Wolfgang Kasack: „został usunięty za udział w nielegalnym kółku studenckim”[2]). Odtąd przez kilka lat jego życie toczyło się w rytmie wyznaczanym kolejnymi egzaminami wstępnymi, paromiesięcznym pobytem na studiach i dorywczą pracą po usunięciu z jeszcze jednej uczelni. Imał się różnych zajęć. Był między innymi (to „m. in.” jest konieczne, ponieważ sporządzenie pełnej listy jest zapewne niemożliwe) pracownikiem fizycznym w sklepie spożywczym w Kołomnie, pomocnikiem murarza na budowie moskiewskiego osiedla Czeriomuszki, palaczem we Władimirie, dyżurnym w komisariacie milicji w Oriechowo-Zujewie, pracownikiem skupu butelek po alkoholu w Moskwie, wiertaczem wyprawy geologicznej na Ukrainie, wartownikiem w straży przemysłowej w Moskwie, bibliotekarzem w Moskwie, próbkobiorcą ekspedycji geofizycznej za kołem polarnym, kierownikiem magazynu z cementem na budowie drogi Moskwa-Pekin w Dzierżynsku (gor’kowskaja obłast’) i jeszcze gdzie indziej podobno kioskarzem. Najdłużej, bo niemal 10 lat, pracował oczywiście jako „monter kablowych linii łączności” (to wtedy napisał Moskwę-Pietuszki), ale szczególnie do serca przypadły mu stanowiska „laboranta ekspedycji parazytologicznej” (w Tadżykistanie) i „laboranta WNIIDIS-u do walki z wysysającymi krew owadami uskrzydlonymi”.

            To wtedy, na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, poznał smak alkoholu (dotąd porażony alkoholizmem ojca pozostawał abstynentem) i smak wielkiej miłości. Wódka uczyniła go pisarzem, Walentina Zimakowa - mężem i ojcem (1966). Najszczęśliwsze były lata poprzedzające zawarcie małżeństwa (Jerofiejew nazywał je „czteroletnim okresem próbnym”[3]), potem coraz bardziej zaborczy alkohol wypalał dzień po dniu ich uczucie. Po wielkiej miłości pozostał gigantyczny kac. No i Wieniedikt-junior. No i pewien niezwykle wyszukany i elegancki bon mot Wieniedikta-seniora, który stwierdził, iż w verite de l’amour łączy go z Wagnerem przywiązanie do rzeczy używanych.

            W 1974 r. Jerofiejew poznał „kandydata nauk ekonomicznych” Galinę Nosową[4](1941-1993), która wkrótce zaproponowała mu kąt z materacem u siebie, w mieszkaniu na Projezdie MCHAT-u. Karmiła go i poiła, a po roku zaproponowała legalizację związku, który dawał pisarzowi możliwość oficjalnego zameldowania się w stolicy. Jerofiejew podobno machnął ręką, zgodził się, ale od razu poprosił „na czerwone”. Ślub odbył się w lutym 1976 roku, a w roli świadka wystąpił w zagsie (USC) znany poeta undergroundowy Władisław Lon. 

            Nowa żona wyraziła zgodę na spotkania z poprzednią (nie pozwalała im jednak spędzać nocy w swoim mieszkaniu), mówiła też z patosem o złożeniu siebie w ofierze, nie wiedząc, że nie mija się z prawdą i wypowiadane przez nią słowa wkrótce przestaną być figurą retoryczną. O mieszkaniu (mecie?, melinie?) Wieniczki wiedziała wkrótce cała bohema moskiewska, a ten w swoim notesiku pedantycznie zapisywał: „Wczoraj było dwadzieścia sześć osób: przyniesiono osiemnaście [butelek - T. K.] wódki, czternaście ‘przeciwpancernych’ wermutu (w sąsiednim sklepie wzięto resztki, cały wyczyszczono), pięć szampanów, dziewięć wytrawnego (‘Gamza’ bułgarska, dwulitrowa) i koniak ‘Napoleon’ (dziewuchy przytaszczyły). Ciekawe: czy w tym tygodniu rekord przetrwa?”[5]. Odwiedzający Jerofiejewa Wadim Delone z Biełogorodską, Piotr Jakir, Julij Kim, Ernst Nieizwiestny, Jurij Dombrowski, Oskar Rabin, Dmitrij Pławinski, Andriej Amalrik z Giselle Makudinową pili poza tym likier morelowy, absynt, anyżówkę, arak, benedyktyna, piwo domowe, lurę, buzę, wermut, whisky, wiśniówkę, wódkę, grzane wino, horyłkę, grog, gruszówkę, gin... (i na „d” jak „dżin”, piątej literze alfabetu rosyjskiego, biograf przerywa wyliczanie). Pisarz zwierzał się siostrze (list do Tamary Guszcziny z 11 lutego 1976): „Wiktor Niekrasow[6], nawiasem mówiąc, błagał [w rozmowie telefonicznej - T. K.] całe dwie minuty, żebym przestał i zajął się literaturą. Najzabawniejsze jest to, że dwa dni później zadzwonił dzielnicowy ze 108 komisariatu milicji rejonu Frunzenskiego i zażądał tego samego, z tą tylko różnicą, iż on [...] unikał rozmów na tematy literackie”[7]. Jerofiejew reagował na swój sposób. W chwilach trzeźwości sięgał po jedyne książki, które były w zasięgu ręki: dzieła Marksa i Lenina oraz dysertację żony. Pilna lektura zaowocowała Moją maleńką leninianą.

            W świecie chaosu Jerofiejewa nie było początkowo miejsca dla roztropnej i systematycznej (codziennie kurczak na obiad) Galiny Nosowej - najlepiej czuła się w przedpokoju, kiedy uprzedzała wchodzących gości: „Tych kapci nie ruszajcie. Kupiłam je specjalnie dla Galiny Wiszniewskiej. Z Mstisławem Rostropowiczem obiecała przyjechać”[8]. Nie rozumiała przyczyn popularności Moskwy..., nigdy nie piła i bezskutecznie próbowała wpaść w tonację biesiadników.

            Na początku roku 1983 Jerofiejew w zagadkowych okolicznościach trafił po raz pierwszy do psichuszki z diagnozą „ostra halucynoza alkoholowa”. Jesienią 1985 r. przeszedł operację onkologiczną (rak krtani), po której struny głosowe zastąpiła specjalna aparatura. Kilka miesięcy później (6 czerwca 1986) po raz kolejny trafił do szpitala dla psychicznie chorych. Jak się okazało, to Nosowa - już przed trzema laty - rozpoczęła dziwną grę o męża, która prawdopodobnie miała się zakończyć jego całkowitym ubezwłasnowolnieniem. Tymczasem to ona od początku lat osiemdziesiątych cierpiała na postępującą chorobę psychiczną, która szczególnie się nasiliła na przełomie lat 1985-1986. Poczuciu zagrożenia totalnego (oczekiwanie na zderzenie Ziemi z kometą Halley’a) towarzyszył niepokój - rozpisany na zazdrość, strach i mściwość - o losy związku z mężczyzną, którego nie rozumiała, ale którego kochała. To dlatego, gdy nadeszło dla niego zaproszenie (1986) z Paryskiego Centrum Onkologicznego, podjęła się sama załatwienia niezbędnych formalności i oczywiście „zgubiła” wszystkie dokumenty. Bała się, że Wieniczka wyjedzie do Francji i tam już zostanie; bała się zresztą zupełnie niepotrzebnie, ponieważ teraz w jego kosmosie objęła posadę anioła stróża. Czuwającego i przynoszącego ukojenie mierzone szklankami. On już nie był uzależniony od alkoholu, lecz od niej - siostry miłosierdzia wprawnie dawkującej coraz dłuższe chwile delirycznej szczęśliwości. Nieprzytomny - nie budził jej demonów, bezbronny - należał tylko do niej. Za 100 gramów koniaku zrzekł się na jej rzecz wszystkich praw do honorariów. Hojność Galiny po podpisaniu stosownego oświadczenia nie miała granic - nalała pełną szklankę. A Jerofiejew z właściwym sobie poczuciem humoru przy najbliższej okazji zawarł umowę, zgodnie z którą za stronę rękopisu miał otrzymywać butelkę szampana.

            Koniec lat osiemdziesiątych zapowiadał lepsze czasy dla Jerofiejewa - pojawiły się pierwsze oficjalne publikacje w wydawnictwach krajowych, nadeszła miła sercu każdego twórcy popularność (prawie wszyscy artyści - wbrew deklaracjom - o nią zabiegają) i wraz z nią, coraz częściej, honoraria. Za pierwsze - Galina miała jednak miękkie serce - kupił siostrze brazylijską kawę i wędzoną kiełbasę. Okazało się też, że za sprawą Wieniedikta-juniora został dziadkiem (1988). 

            Niestety, znów dał o sobie znać nowotwór i tym razem Jerofiejew przegrał. Zmarł 11 maja 1990 roku.

            Pozostawił po sobie kilka opublikowanych (eseje Wasilij Rozanow oczami ekscentryka 1973 i Moja maleńka leniniana 1988 oraz dramat Noc Walpurgii, albo Kroki Komandora 1985) i jeszcze mniej nieopublikowanych utworów (m. in. dramat Dysydenci, albo Fanny Kapłan), ale powszechnie kojarzony jest z jednym - powieścią Moskwa-Pietuszki (1969, pierwodruk - Izrael 1973). Można ją odczytywać jako anegdotę, studium alkoholizmu czy zapis postępującej degradacji kraju w czasach Breżniewa, ale też jako rodzaj traktatu zawierającego głębokie i błyskotliwe zarazem refleksje historiozoficzne (Ruś - Rosja - Związek Radziecki, „dusza rosyjska”, losy inteligencji), subtelną analizę dezintegracji osobowości, odwołującą się do doświadczeń egzystencjalizmu tragiczną w swoim pesymizmie koncepcję życia ludzkiego (osamotnienie, absurd istnienia) i wtedy fantasmagoryjny opis stodwudziestokilometrowej podróży pociągiem urasta do rangi paraboli. „Wieniedikt Jerofiejew - pisze Wiktor Jerofiejew (inny znany pisarz, przypadkowa zbieżność nazwisk z Wieniediktem) - zaserwował prozie rosyjskiej szczególny biologiczny rytm alkoholicznej spowiedzi. Zło to efekt narodowego autentyzmu. Alkoholik - łaknąca pieszczoty, nieśmiała, rozdygotana, chamska dusza - okazał się trzeźwiejszy od trzeźwego świata. Wieniedikt natrafił na poważny w kulturze rosyjskiej temat ‘niepoważnego’, szyderczego stosunku do życia, sięgający korzeniami religijnej przeszłości jurodiwychskomorochów. Zaproponował też rdzennie narodowe rozstrzygnięcie problemu: ‘naturalny’ cykl pijaństwa i kaca, jako odmowę akceptacji narzuconego narodowi kalendarza ideologicznego, swój własny rodzaj narkotycznej podróży, rozgłaszającej dobra nowinę o sprzeczności nie do pogodzenia miedzy sowietyzmem a duszą rosyjską”[9].

            Pozostawił po sobie również mit. „Mitologiczna ranga pisarza - zauważa Michaił Epsztejn - niekoniecznie odpowiada przy tym jego randze literackiej. Nie stał się mitem Dostojewski, stał się nim natomiast Nadson, stał się nim Jesienin. Stał się nim jednak także Puszkin, a Gribojedow na przykład nie. Jakie są warunki niezbędne po temu, by pisarz stał się mitem? Przede wszystkim musiał już wcielić się w którąś z postaci literackich, najlepiej lirycznych. To poeci z reguły stają się mitami, sami bowiem tworzą własną postać, w której łączą w jedno zmyślenie i rzeczywistość. Villon, Byron, Rimbaud, Błok... Z tego punktu widzenia Moskwa-Pietuszkito poemat nie tylko z nazwy, ale skończony utwór liryczny, w którym autor odtwarza siebie, Wieniczkę, w taki sposób, że Wieniczka życia i Wieniczka poematu są ta sama osoba, co już stanowi początek mitu”[10]. Jak stwierdza dalej Epsztejn, narodziny mitu są najczęściej nierozerwalnie związane z przedwczesnym (najlepiej tragicznym, tajemniczym) zgonem twórcy i wtedy staje się on formą nagrody „za to, czego nie było dane dożyć” (w kulturze bowiem funkcjonują dwa poziomy: „realności” i „potencyj”). Jerofiejew z niewielkim ilościowo dorobkiem nadawał się idealnie do wykreowania wokół niego legendy. „Spróbujmy rozpatrzeć - pisze cytowany badacz - składniki mitu Wieni. Staje przed nami, ma się rozumieć, bohater wysoki, gibki, postawny, ten, który oczarowywał dosłownie wszystkie kobiety. Pozwalał im siebie wielbić, otaczał się ‘kapłankami’, które sypały kwiaty na jego łoże. I jeszcze jedna cecha bohatera - pił, ale się nie upijał, wychodził zwycięsko ze wszystkich pojedynków z rutynowanymi pijakami: oni już leżą pod stołem pijani w trupa, a on, trzeźwiuteńki, jest czysty jak szkło. Wewnętrzna subtelność, delikatność, schludność. No i, ma się rozumieć, talent, mądrala, erudyta, który pamiętał setki dat i wierszy, język miał ostry jak nikt i zdobył światową sławę swoim poematem. Z drugiej strony - nędza i nieład, relegacje ze wszystkich uczelni, na których w imponującym stylu zaczynał studia, praca przy kopaniu rowów i układaniu kabli, tułaczka, niezdolność osiągnięcia czegokolwiek w życiu, nieprzytomne pijaństwo, brak bielizny, zagubienie rękopisów, dowodu osobistego, maltretowanie najbliższych, rak gardła. I twórcza impotencja: ów poemat, napisany bodaj dla zabawienia przyjaciół, pozostał jego łabędzim śpiewem. Te właśnie sprzeczności wzmagają naszą potrzebę mitu, racjonalnie bowiem niesposób ich pogodzić. Skoro to taki talent, dlaczego nie pisał? Skoro taki mądrala, to dlaczego ideę ‘zrzutki na flaszkę’ przedkładał nad wszelkie pozostałe idee? Skoro dumny był z Rosji, dlaczego mało się nią interesował i ścierpieć nie mógł patriotów? Skoro tak lubił wszelką systematyzację, dlaczego żył chaotycznie? Skoro był schludny, dlaczego chodził w łachach? Skoro był delikatny, dlaczego pozwalał sobie na chamstwo? Pomiędzy tymi skrajnościami przemyka pierwszy zarys mitu: jurodiwy[11].

            Można by oczywiście podążyć śladami Epsztejna i przedstawić kolejne elementy struktury „mitu Wieniczki” („potulna metoda autoprezentacji”, delikatność, motyw kaca), można by przywołać jeszcze inne paradoksy ukrytego pod tyloma maskami twórcy, ale można też podjąć próbę dotarcia do Jerofiejewa mniej znanego (listy, brudnopisy, dzienniki), nieprzyjemnie zaskakującego głoszeniem opinii, które nie przystają do powszechnych o nim wyobrażeń (np. w liście do siostry z 6 stycznia 1988 nazywa Brodskiego „[...] najlepszym poetą współczesnej Rosji, chociaż jest Żydkiem [...]”[12]).

            Do takich penetracji zachęca wydany przed trzema laty tom Zostawcie moją duszę w spokoju: Prawie wszystko[13], którego redaktorzy opublikowali - obok utworów dobrze już znanych - także wybrane fragmenty notatników autora Moskwy... Jerofiejew traktował je zapewne - wzorem wielu innych pisarzy - jako przechowalnię intelektualno-stylistyczną, lamus nigdy nie wypowiedzianych kwestii przez nigdy nie wykreowane postacie (znajdziemy tam kpiny z radzieckich świętości, przewrotne aluzje literackie, mniej i bardziej błyskotliwe aforyzmy, itp.). Warto jednak publikację Z notatników odczytać w kategoriach poetyki prozy postmodernistycznej i wtedy okaże się, że jest to tekst mieszczący się w nurcie poszukiwań współczesnej literatury (charakterystyczna hybryda gatunkowa). Mam nawet odpowiedni (przyznaję, zapożyczony od Eduarda Limonowa) tytuł: To ja - Wieniczka.




[1]I. Awdijew, Priedisłowije [w:] W. Jerofiejew, Poslednij dniewnik (oktiabr’ 1989 g. - mart 1990 g.), „Nowoje litieraturnoje obozrienije” 18, 1996, s. 177.

[2]W. Kasack, Leksykon literatury rosyjskiej XX wieku, tłum. B. Kodzis, Wrocław 1996, s. 238.

[3]I. Awdijew, op. cit., s. 165.

[4]Zob.: T. Klimowicz, Od anonimowości do ekshibicjonizmu czyli o prywatności pisarza w Rosji, „Odrze” 1997, nr 9.

[5]I. Awdijew, op. cit., s. 164-165.

[6]Wiktor Niekrasow (1911-1987) - prozaik, m. in. W okopach Stalingradu (1946), od 1974 na emigracji.

[7]W. Jerofiejew, Pis’ma k siestrie, „Tieatr” 1992, nr 9, s. 126.

[8]I. Awdijew, op. cit., s. 164.

[9]W. Jerofiejew, Rosyjskie kwiaty zła, tłum. A. Pomorski, „Literatura na Świecie” 1994, nr 7-8, s. 342.

[10]M. Epsztejn, Po karnawale, czyli Wieczny Wieniczka, tłum. A. Pomorski, „Literatura na Świecie” 1994, nr 7-8, s. 303.

[11]Ibid., s. 306-307.

[12]W. Jerofiejew, Pis’ma..., s. 136.

[13]W. Jerofiejew, Ostaw’tie moju duszu w pokoje: Poczti wsio, izd. AO „ChGS”, Moskwa 1995.

Komentarze

Popularne posty