Umiłowany Mylycancie / Strzelisty bądź i wiecznie młody

"Odra" 2014, nr 1, s. 72-78 /








Tadeusz Klimowicz /


„Umiłowany Mylycancie / Strzelisty bądź i wiecznie młody”

/

Uwagi na marginesie antologii Wdrapałem się na piedestał. Nowa poezja rosyjska w przekładach Jerzego Czecha.

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, stron 464.

 

            Przez ostatnie dwa stulecia w model zachowania twórcy rosyjskiego na trwałe zostało wpisane posłannictwo – pisarz bywał prorokiem (romantyczny Lermontow i romantyczny Puszkin), obywatelem (poeci-dekabryści), obrońcą uciśnionych (Nikołaj Niekrasow), Nauczycielem (Dostojewski), głosem pokolenia („chorego” lat osiemdziesiątych XIX w. - Nadson), sumieniem narodu (Lew Tołstoj), kapłanem / teurgiem (znany bardziej jako filozof Władimir Sołowiow oraz symboliści Wiaczesław Iwanow i Bieły), misjonarzem (założyciel sekty, nawrócony dekadent Aleksandr Dobrolubow), agitatorem (Biedny), trybunem (Majakowski), kustoszem kultury skazanej na zapomnienie (Mandelsztam), inżynierem ludzkich dusz (zastępy anonimowych dziś socrealistów), męczennikiem (ojciec Pawieł Fłorienski), mistykiem (Daniił Andriejew), demaskatorem (Sołżenicyn), publicystą (odwilżowy Jewtuszenko i odwilżowy Wozniesienski). W Rosji za dogmat uznano formułę wypowiedzianą w połowie XIX stulecia przez Niekrasowa: „Poetą można nie być wcale, / Obywatelem być - należy” (Poeta i obywatel, tłum. L. Lewin), którą – po liftingu - sto lat później powtórzył Jewtuszenko w Brackiej Elektrowni Wodnej„Poeta w Rosji, to ktoś więcej niż poeta”. W autorytarnej Rosji carskiej i totalitarnej Rosji bolszewickiej homo ludens z hasłami sztuki niezaangażowanej, nieobywatelskiej, „nieideowej” był źle widzianym heretykiem, bluźniercą.

To sprawiło, że dziewiętnastowieczna literatura rosyjska, zajęta „przeklętymi problemami”, nie wydała ani nowego Iwana Barkowa (1732-1768) - legendarnego poety znanego z bezpruderyjnych tekstów erotycznych, które przez wiele lat krążyły w odpisach (tak rodził się samizdat), ale drukiem ukazały się dopiero pod koniec ubiegłego stulecia; ani też petersburskich czy moskiewskich Dumasów. I tylko gdzieś na jej obrzeżach czterej panowie (powszechnie szanowany prozaik i dramaturg hrabia Aleksiej Konstantinowicz Tołstoj oraz bracia Żemczużnikowowie) zrealizowali projekt artystyczny pod tytułem „Koźma Prutkow”. Ten daleki przodek Járy Cimrmana - zaopatrzony w interesującą biografię – zajęty był głównie pisaniem epigońskich wierszy i aforyzmów, których głębię doceniła cała czytająca Rosja: „Bądź czujny!”, „Nikt nie obejmie nieobjętego”, „Jeśli chcesz być szczęśliwy, bądź”, „Jeśli chcesz bądź piękny, wstąp do huzarów”, „Jeśli zostaniesz zapytany, co jest bardziej pożyteczne: słońce czy księżyc? – odpowiedz: księżyc. Albowiem słońce świeci w dzień, kiedy i tak jest jasno, a księżyc – nocą”. Po „śmierci” Prutkowa (1863) kraj na długo pogrążył się w żałobie, którą przerwał dopiero na początku dwudziestego wieku znany satyryk Sasza Czorny (wybrany przez Aleksandra Glikberga pseudonim był odpowiedzią na ten wybrany przez Borisa Bugajewa – Andriej Bieły). Profan wypowiedział wojnę wszechwładnie wówczas panującemu symbolizmowi, odzierając z sacrumjego system wartości i jego świat wyobraźni. Była to detabuizacja totalna:

„Mieszkać na turni gołej,

Pisać zwykłe sonety…

I niech mi podają z dołu

Wino, chleb i kotlety”

            (Życzenie, tłum. W. Woroszylski)

Po przejęciu władzy przez bolszewików było jeszcze trudniej o autyzm w sztuce, ale jednak mozolnie zapisywano kolejne eskapistyczne rozdziały w dziejach nierosyjskiej literatury rosyjskiej. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych grupa OBERIU (Daniił Charms, Dojwbier [Boris] Lewin, Konstantin Waginow, Aleksandr Wwiedienski, Nikołaj Zabołocki) pogrążała się samobójczo w oparach absurdu, groteski, surrealizmu i pozostawała w niebezpiecznych związkach z wybitnymi awangardystami Pawłem Fiłonowem oraz Kazimirem Malewiczem. 

Upłynęło kolejne ćwierćwiecze, po hibernacji nastąpił czas odwilży i odkryto wtedy nieoczekiwanie obecność w życiu artystycznym ojczyzny socrealizmu kultury alternatywnej – między innymi twórców związanych z Injazem (Institut inostrannych jazykow / Instytut Języków Obcych), których niekwestionowanym liderem był Leonid Czertkow oraz antycypującej konceptualizm, undergroundowej grupy poetycko-malarskiej Lianozowo. Tę ostatnią tworzyli – jak ich żartobliwie określano – „poeci barakowi” (mieszkający w barakach w Lianozowie, peryferyjnym dziś rejonie Moskwy): Igor Cholin, Wsiewołod Niekrasow, Gienrich Sapgir, Jan Satunowski oraz malarze: Lew Kropiwnicki, Lidia Mastierkowa, Władimir Niemuchin,  Oskar Rabin, Nikołaj Wiecztomow. Ich mistrzem i guru był Jewgienij Kropiwnicki (ojciec Lwa). Międzynarodowy rozgłos lianozowcy zawdzięczali Eduardowi Limonowowi (pozostającemu pod koniec lat sześćdziesiątych w kręgu oddziaływania tej szkoły), który napisał o ich twórczości w paryskim almanachu sztuki nieoficjalnej „Apollo-77” („Apołłon-77”) wydanym przez Michaiła Szemiakina. 

Na początku roku 1965 kilku moskiewskich młodych gniewnych (Władimir Alejnikow, Władimir Batiszew, Leonid Gubanow – zwany „rosyjskim Rimbaudem”, Jurij Kubłanowski, Arkadij Pachomow; później dołączyli m.in. Wadim Delone i Sasza Sokołow) poinformowało świat (czyli swoich najbliższych przyjaciół) o powstaniu SMOG-u (istniało kilka wersji odczytania tego skrótu: Samoje mołodoje obszczestwo gienijew / Najmłodsze Stowarzyszenie Geniuszy, Smiełost’ Mysl Obraz Głubina / Śmiałość Myśl Obraz Głębia). Jego członkowie byli relegowani z uczelni, wyrzucani z Moskwy, umieszczani w psychiatryku (psichuszce). To między innymi z tego powodu ta undergroundowa grupa literacka przetrwała zaledwie piętnaście miesięcy, ale mimo swej efemeryczności dobrze zapisała się w pamięci współczesnych. „SMOG – pisał po latach Kubłanowski – stał się dla mnie szkołą nonkonformizmu. Zrezygnowaliśmy z publikacji w radzieckich czasopismach i wydawnictwach, ponieważ uważaliśmy, że radziecka machina literacka jest częścią totalitarnego aparatu propagandowego”. 

Niemal w tym samym czasie – ale w Leningradzie – powstawał program grupy Chelenuktów, rosyjskiej mutacji beatników. Na początek niestroniący od ironii i autoironiiAleksiej Chwostienko, Siergiej Dorofiejew, Władimir Erl (pseudonim Władimira Gorbunowa), Natalia Fiediuczek, Dmitrij Makrinow, Aleksandr Mironow, Wiktor Niemtinow wraz z licznym gronem sympatyków (Aleksandr Altschuler, Leonid Aronzon, Leon Bogdanow, Jurij Galecki, Leonid Jentin, Konstantin Kuźminski, Siergiej Nikołajew, Oleg Ochapkin, Henri Wołochonski) stworzyli „teatr absurdalnej codzienności” (określenie Stanisława Sawickiego), w którym sami występowali w roli aktorów i (najczęściej) widzów. W poszukiwaniu swych korzeni artystycznych odwoływali się do twórczości Koźmy Prutkowa, futurystów, dadaistów, niemieckojęzycznej awangardy lat sześćdziesiątych. Wzruszały ich dzieła grafomanów, słyszeli o sztuce kampu opisanej przez Susan Sontag, czytali egzystencjalistów (np. niektóre eseje Alberta Camusa), chętnie sięgali po prace z zakresu psychiatrii (radziecka rzeczywistość była dla nich przypadkiem klinicznym), ocierali się o filozofię zen. Natomiast bardzo słabo - co nie powinno budzić szczególnego zdumienia (brak wznowień, utrudniony dostęp do księgozbiorów bibliotecznych) - znali teksty oberiutów. Sami chętnie pisali dramogedie i wiersze takie, jak ten Mironowa i Erla: „Staroświecki fortepian spoczywał na kolanach czarującej Gonzales”, ale przede wszystkim - jak na homo ludensprzystało - byli zajęci wykpiwaniem obowiązującego modelu zachowań i kreowaniem „alternatywnego wariantu artystycznego funkcjonowania w społeczeństwie radzieckim” (S. Sawicki). Zegar Chelenuktów zatrzymał się na początku lat siedemdziesiątych. 

Do ich doświadczeń nawiązywali początkowo „Mit’ki” traktujący życie jako nieprzerwany karnawał. Leningradczycy Andriej Filippow, Aleksandr Fłorienski, Olga Fłorienska, Dmitrij Szagin, Władimir Szynkariow, Wiktor Tichomirowznakomicie się odnaleźli w Breżniewowskiej Rosji, w dekadenckich klimatach konającego imperium (jak u Verlaine’a: „Jam Cesarstwo u schyłku wielkiego konania”, Niemoc, tłum. Miriam), na „uczcie podczas dżumy”. Grupa „Mit’ki” (swoją nazwę zawdzięcza ona Dmitrijowi Szaginowi, do którego ojciec zwykł zwracać się pieszczotliwie Mitiok) powstała w 1982 roku w środowisku undergroundowych malarzy leningradzkich, a jej założycielem był współtwórca postmodernizmu rosyjskiego (Maksim i Fiodor) Władimir Szynkariow. Rozumienia sztuki uczyli się u Koźmy Prutkowa (jak Chelenukci) oraz oberiutów i zaproponowali światu naiw-art w wydaniu dla intelektualistów z odniesieniami do buddyzmu, światowego malarstwa, klasycznej literatury rosyjskiej. Jak napisał dobrze ich znający poeta petersburski Wiktor Kriwulin: „Są celowo naiwni, infantylni, wyjątkowo dobroduszni”. Rzeczywistość w wymiarze politycznym nigdy ich nie interesowała, byli dalecy zarówno od jej akceptowania, jak i negowania. Nie chcieli jej zmieniać, pragnęli jedynie ją oswoić. Byli poza i ponad. Nie mieli w sobie agresji, nie nawoływali do walki i sami jej unikali, „Mit’ki - czytamy w ich manifeście - są niezwyciężeni, dlatego że nikogo nie chcą zwyciężyć”. Połączyła ich, według określenia Szynkariowa, „estetyka, styl życia i światopogląd”. Byli - czas przeszły, bo jednak ich drogi się rozeszły - bractwem szalonych artystów z własnym systemem znaków (rytualnych powitań, pożegnań, zachowań, słów), hierofantami otaczającymi kultem marynarskie koszulki w paski (nawet Puszkin na ich rysunkach pojawiał się w takiej legendarnej tielniaszce). Sława nadeszła do nich z Zachodu. Wraz z nią pieniądze i rozgłos w kraju. Pojawili się też liczni naśladowcy (myślę tu o dorobku wyłącznie artystycznym) zwani „nowymi Mit’kami”. Grupa zyskała, może nawet wbrew sobie samej, status gwiazdy popkultury, trafiła pod strzechy, stała się obiektem zainteresowania prasy bulwarowej i to była droga prowadząca nieuchronnie do artystycznego niebytu. 

W cieniu „Mit’kow” pozostawał w latach osiemdziesiątych Zakon Kurtuazyjnych Manierystów (Ordien kurtuaznych man’jeristow) – ze swoją regułą i swoimi nowicjuszkami - którego członkowie (Aleksandr Bardodym, Dmitrij Bykow, Andriej Dobrynin, Konstantin Grigoriew, Wiktor Peleniagre, Wadim Stiepancow) parodiowali pretensjonalne „pseudoarystokratyczno-supermeńskie” zachowania i wydali wojnę purytanizmowi, wytwornie się ubierali i imitowali styl życia „playboyów XVII-XIX w.”, afirmowali styl cool, do swojej gry chętnie wciągali publiczność i zawsze mogli liczyć na grono fanów chętnie mitologizujących braci kurtuazyjnych manierystów.

W Polsce wszyscy ci twórcy - poza oberiutami - pozostawali przez dłuższy czas nieznani i dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, po zaspokojeniu apetytu na Brodskiego, pojawiły się pierwsze przekłady (pamiętam – duży wybór ukazał się w „Literaturze na Świecie”, 1994, nr 7-8; pamiętam – w tłumaczeniu Jerzego Czecha). Dziś kilkunastu spośród nich trafiło do jego antologii Wdrapałem się na piedestał. We wstępie („W brzuchu wieloryba”) możemy przeczytać o „osobistym charakterze antologii” i że „wybór szesnastu tych, a nie innych, jest całkiem subiektywny, choć i nie przypadkowy”. 

Jest więc Gienrich Sapgir (1928-1999) - z którym o mało co nie poznaliśmy się w Petersburgu (powinienem napisać wspomnienia o moich niespotkaniach z Wielkimi – Lichaczowem, Łotmanem, Kusznerem, Olegiem Grigoriewem), ale zamiast jego wieczoru autorskiego wybrałem spotkanie („Non, rien de rien”) ze świętej pamięci Arkadijem Spiczką, znanym dziennikarzem i autorem dwóch fundamentalnych książek kucharskich: Kuchnia kawalera Nauka picia z korzyścią dla zdrowia:

          „1. Błogosławiony mąż,

            który między niezbożnymi nie siada

            który nie wie co to jest rada

            spółdzielni

            rada osiedla

            który na zebrania nie chodzi

            za stołem prezydialnym nie siedzi

            siedzi w domu” 

(Psalm 1)

          „4. Boże! Tyś jest pomocą moją

            253 71 47

            Boże! Nie zapomnij

Dzwonić dwa razy!” 

(Psalm 69)

          „W Harlemie hipis Brodski zaś przez całe ranki

            Filuje na Afroamerykanki;

            Piękny i rudy, po ojczyzny stracie,

            We własnej «chаcie» bierze je na macie”.

(Mity moskiewskie);

            i Igor Cholin (1920-1999) - „pierwszy poeta Wszechświata”:

            „Był Sapgir,

               I nie ma Sapgira

Do komisu 

Oddana  

Lira.

Był Rabin,

I nie ma Rabina.

A taki zdolny 

Chłopina.

I Lwa

Kropiwnickiego

Kryje ziemia

A może niebo.

Nawet Cholin

Zmierza do domu,

Gdzie wejść nie bronią nikomu”.

(Zbiorowe epitafium);

i Jan Satunowski (1913-1982):

„Nie jestem poetą.

Nie drukują mnie od trzydziestego ósmego,

Nie przypadam do smaku.

No i już zostanę taki.

Wiem tylko, że te wasze ważne wiersze,

to mało ważne, to nieważne wiersze.

Wy tam je sobie do druku, druku, druku…

A ja wam gwóźdź do trumny: stuku, stuku.” 

(Nie jestem poetą…);

i Wsiewołod Niekrasow (1934-2009); 

i Władimir Ufland (1937-2007) - mieszkaniec krainy zwanej Uflandią, którego nazwisko wiosną 1961 roku Achmatowa wymieniła w gronie dziesięciu najbardziej obiecujących poetów młodego pokolenia, w „złotej dziesiątce młodych” (obok Walentina Chromowa, Stanisława Krasowickiego, Gienricha Sapgira, Igora Cholina, Michaiła Jeriomina, Jewgienija Riejna, Anatolija Najmana, Dmitrija Bobyszewa i Josifa Brodskiego):

„Jeszcze w okresie

mej bytności panną

pewien komendant milicji szalał za mną.

Dzielny był,

pokazywał, ile ma «naganów».

A ja wolałam chuliganów.”

(Opowieść kobiety);

i Władlen Gawrilczik (1929) - przez przyjaciół zwany Gawrilissimusem,na początku lat pięćdziesiątych zwyciężył podobno w crossie im. Ławrientija Berii;

i Konstantin Kuźminski (1940) - między nami mówiąc poeta marny, ale z całą pewnością sztandarowa postać bohemy leningradzkiej (a od 1975 – emigracyjnej, nowojorskiej), kustosz samizdatu (gromadził i wydawał utwory Brodskiego, Bobyszewa, Najmana, Riejna, Sapgira, Sosnory). W 1999 roku ukazał się w Petersburgu tomik jego utworów wybranych – Na Galernoj… Izbrannoje (60-je gody) – w nakładzie 45 numerowanych egzemplarzy (w petersburskiej bibliotece Akademii Nauk czytałem nr 38). Już w USA rozpoczął wydawanie monumentalnej (zaplanowanej na trzynaście tomów, do tej pory wydano dziewięć o objętości 800-900 stron, 600-800 egzemplarzy) Antologii najnowszej poezji rosyjskiej nad Błękitną Laguną. Ważną rolę w odtworzeniu niektórych tekstów odegrał niewidomy Grigorij Kowalow, zwany „petersburskim Homerem”, który chronił je w swojej pamięci i nagrał dla Kuźminskiego. Z tego zapewne powodu nie zawsze, niestety, wiersze w Błękitnej Laguny są przytaczane zgodnie z oryginałem. W 1997 roku poeta został uhonorowany prestiżową petersburską nagrodą im. Andrieja Biełego (przyznawaną od roku 1978, kolejni laureaci otrzymywali zawsze 1 rubla, 1 butelkę wódki i 1 jabłko na zakąskę). Ze smutkiem muszę odnotować nieodpartą potrzebę Konstantina Konstantinowicza, satyra o obfitych kształtach, do pozowania do zdjęć nago;

i Oleg Grigoriew (1943-1992) - poeta przeklęty i outsider, którego życie upłynęło pod znakiem alkoholu. W jego bogatym CV odnajdziemy i psichuszkę i znane petersbursko-leningradzkie więzienie „Kriesty”. Wszystkie jego bliskie spotkania trzeciego stopnia z radzieckim wymiarem sprawiedliwości miały zawsze niewinne prologi i utrzymane w Kafkowskich klimatach, w konwencji koszmarów sennych epilogi. Zatrzymano go, na przykład, kiedyś na klatce schodowej jakiegoś domu. Podobno ktoś się poskarżył na jego nieodpowiednie zachowanie. W kieszeni poeta miał pieniądze za honorarium, ale oczywiście oficjalnie nie był zatrudniony. Więc dwa lata zesłania i 

„Z ogoloną głową

W drelichu pasiastym

Komunizm buduję

Łomem i łopatą” 

(tłum. T. Klimowicz)

W 1989 roku został któryś tam raz zatrzymany za awanturowanie się i stawianie oporu milicji. Był recydywistą, groził mu poważny wyrok, ale na szczęście to był czas pieriestrojkii byli przyjaciele, którzy zrobili wszystko, by nie trafił do łagrów. Skończyło się na wyroku w zawieszeniu. W swojej poezji odwoływał się między innymi do dziedzictwa oberiuty Daniiła Charmsa (i tak jak jego Mistrz utrzymał się z pisania książek dla dzieci). Jego naturalnym środowiskiem jako artysty (był również utalentowanym malarzem, grafikiem) – jak zauważa Walerij Szubinski – była „współczesna subkultura nizin miejskich – dowcipy uliczne, bajdy, graffiti”. Przyjaźnił się z Mit’kami, ale obce mu były ich gry intelektualne: on - pisał krwią, oni - czerwonym atramentem. Miejsce w podręcznikach (ale tylko w tych dobrych, które są sprzedawane w dobrych księgarniach) zapewniły mu gorzkie, utrzymane w konwencji czarnego humoru teksty, które Rosjanie nazywają straszyłkami. Niektóre z nich zautonomizowały się i rozpoczęły samodzielne, anonimowe życie we współczesnym folklorze miejskim:

„Pytam elektryka, co jest powodem,

Że sobie szyję obwiązał przewodem.

A elektryk w ogóle się nie odzywa,

Tylko wisi i wolno się kiwa.”

(Pytam elektryka, co jest powodem…);

i Josif Brodski (1940-1996);

i Dmitrij Prigow (1940-2007) - performer, który w październiku 1986 roku, po wieczorze autorskim, został zatrzymany na ulicy zatrzymany i odwieziony go na przymusowe badania psychiatryczne. Po trzech dniach pozwolono mu opuścić psychiatryk. Prawdopodobnie był on ostatnim pisarzem rosyjskim, wobec którego zastosowano ten powszechny do niedawna środek represyjny. Dwa czy trzy lata wcześniej diagnoza brzmiałaby zapewne: „Schizofrenia bezobjawowa”:

„Mylycant się przechadza srogi

i radiostację swą nastawia

W dodatku stale z kimś rozmawia

Z kim? – Któż to zgadnie? – Pewnie z Bogiem

 

A głos nieziemskiej wprost urody

Z niebiańskiej słychać radiostacji

Umiłowany Mylycancie

Strzelisty bądź i wiecznie młody

Jako kwitnący cyprys

(Mylycant się przechadza srogi…)

i Michaił Ajzenberg (1948);

i Iwan Achmietiew (1950) - znakomity i (bo?) lapidarny / aforystyczny (jak Lec), ale piszący niekiedy teksty, których zrozumienie wymaga podstawowej bodaj znajomości realiów radzieckich. Trzy przykłady. 1. Artyści kontestujący lub po prostu ignorujący reżim – a z reguły byli to absolwenci liczących się uczelni – mieli ograniczony dostęp do rynku pracy, więc zostawali najczęściej palaczami w jednej z wielu kotłowni, albo nocnymi stróżami. 2. Przez całe dziesięciolecia oswajano społeczeństwo z koniecznością internacjonalistycznego dożywiania nieskolektywizowanych Polaków czy rozleniwionych Węgrów. Po zaopatrzeniu w wędliny sklepów w Moskwie, Leningradzie, Warszawie i Budapeszcie okazywało się, że radziecka prowincja musi się obejść smakiem, więc w odpowiedzi na to lud pracujący miasteczek i wsi wysyłał swoich delegatów po zakupy do wielkich miast i ludzie jechali po kilkaset kilometrów – znak rozpoznawczy: człowiek z workiem na plecach na Newskim Prospekcie – by dla siebie i sąsiadów kupić żywność. Pociągi z taki pasażerami zaczęto nazywać kiełbasianymi, wędliniarskimi (kołbasnyj pojezd). Trafiły one do anegdoty: „Długa, zielona i pachnie kiełbasą. Co to jest? Elektryczka z Moskwy”. A potem pojawiły się kartki i na kolei zapanował święty spokój. 3. Przez całe lata karmiono (czy raczej: pojono) Rosjan reklamą: „Nowe pokolenie wybiera Pepsi!”. Socjologowie zaczęli mówić o „pokoleniu Pepsi”, a znakomity postmodernista Wiktor Pielewin napisał genialną powieść Generation P:

„tyle możliwości

popatrz

palacz stróż kopacz”

(tyle możliwości…)

„i pamiętaj

nie można im pokazywać

że tak bardzo

chce się na wolność”

(i pamiętaj…)

„wzięli forsę

 

i do Kiełbasy 

po moskwę!”

(wzięli forsę…)

„i nie wódź nas do Inguszetii” 

(tekst jednowersowy, 1994)

„nowe pokolenie wybrało

stare pokolenie wypiło”

(nowe pokolenie wybrało…)

„Sztandar koloru khaki”

(tekst jednowersowy);

i Timur Kibirow (1955) – obrazoburczy konceptualista. Żałuję, że w wyborze Jerzego Czecha nie znalazła się moja ukochana Eleonora

i Igor Irtieniew (1947);

i Aleksandr Makarow-Krotkow (1959) – „wierny uczeń lianozowców” (J. Czech):

Dedykacja: Dla K.

„życie trwa tyle

ile pocałunek 

cała reszta

to pamiętniki”

(życie trwa tyle…)

i Władimir Druk (1957) – po pierwsze, ironista; po drugie – poeta i prozaik; po trzecie - wynalazca (proszę mnie nie pytać o szczegóły); po czwarte – założyciel Moskiewskiego Instytutu Marzeń Sennych i Rzeczywistości Wirtualnych; po piąte – mieszkaniec od prawie dwudziestu lat Nowego Jorku (ciekawe, ilu poetów amerykańskich wyemigrowało w 1994 roku do Moskwy). 

Po przeczytaniu Wdrapywania się… dwukrotnie z mej piersi wyrwało się „Szkoda”  - szkoda, że jest Brodski, pan z innej bajki (to nie jest antologia dla niego i jego poezji) i szkoda, że nie ma Bachczaniana. 

Wagricza Akopowicza Bachczaniana (1938-2009) - jednej z gwiazd konceptualizmu moskiewskiego, emigranta od 1974 roku (zmarł w Nowym Jorku). W Autobiografii pisał: 

„Urodziłem się w Charkowie 21 lat po tym, gdy dokonała się Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa. 

Poszedłem do szkoły w roku kapitulacji faszystowskich Niemiec. 

Podjąłem pracę wkrótce po śmierci Stalina. 

Trafiłem w szeregi Armii Radzieckiej 20 lat po 1937 roku. 

Zdemobilizowano mnie po 90-leciu W. I. Lenina. 

Przeniosłem się do Moskwy 6 lat przed zgonem marszałka Związku Radzieckiego Siemiona Michajłowicza Budionnego. 

W decydującym roku dziewiątej pięciolatki opuściłem ZSRR. 

Wiedeń. Na trzeci dzień po dymisji Richarda Nixona”. 

Mnie urzekł w swoim czasie jego Referat Breżniewa (tekst został napisany w czasach socjalistycznej marketingowej niewinności, gdy termin product placement był szerzej nieznany): 

            „Drodzy towarzysze! (oklaski)

               Wkrótce u nas będzie bardzo dużo pepsi-coli. (oklaski)

               U nas wkrótce będzie dużo bardzo pepsi-coli. (oklaski)

Bardzo dużo pepsi-coli wkrótce u nas będzie. (oklaski)

Pepsi-coli bardzo dużo u nas będzie wkrótce. (oklaski)

Wkrótce będzie pepsi-coli u nas bardzo dużo. (oklaski)

U nas pepsi-coli będzie dużo wkrótce bardzo. (oklaski)

Dużo u nas pepsi-coli będzie bardzo wkrótce. (oklaski)

U pepsi-coli wkrótce bardzo dużo będzie nas. (oklaski)

Wkrótce u będzie nas bardzo dużo pepsi-coli. (oklaski)

U dużo nas wkrótce pepsi-coli będzie bardzo. (oklaski)

Bardzo nas wkrótce dużo pepsi-coli będzie u. (oklaski) 

Dziękuję za uwagę. (burzliwe, długo nie milknące oklaski, rozlegają się okrzyki «hura», «chwała kpzr», «niech żyje pepsi-cola»)” 

(Drodzy towarzysze! (oklaski), tłum. T. Klimowicz) 

 

            Ta poezja (Czech nazywa ją „naprawdę wolną”, która „chociaż nie stroni od tematów politycznych, to nie jest zarazem, że użyję słów Clausewitza, przedłużeniem polityki”) odeszła do historii wraz ze Związkiem Radzieckim. Chciałem napisać „bezpowrotnie”, ale przypomniałem inny jeszcze wiersz Bachczaniana i zrozumiałem, że tak nie jest:

            „«Sputnik» leci.

               Czas biegnie.

Sąd idzie.

Straż stoi.

Bukowski [czytaj: Nawalny – T.K.] siedzi.

Lenin leży.” 

(Radziecka przestrzeń, tłum. T. Klimowicz)

Przestrzeń radziecka jest, jak Lenin, wiecznie żywa. Brodski miał, oczywiście, rację wkładając w usta Tulliusza kwestię o istocie Historii: „Ale to wszystko klisze. To już, Publiuszu, było. Gorzej jeszcze: to będzie. Wciąż od nowa. Historia nie ma w tym sensie zbyt wielu wariantów. Albowiem człowiek jest ograniczony. Nie wydusisz z niego więcej, niż może dać. Podobnie jak z krowy. Krwi, na przykład, tylko pięć litrów. Wszystko wie się z góry, Publiuszu. Z historią jest tak, jak w bajce o morzu, w którym był kołek. Albo, że wpadł pies do kuchni i porwał mięsa ćwierć. Da capo al fine” (Marmur, tłum. J. Gondowicz). 

            Jako praktykujący postmodernista czuję się antologią usatysfakcjonowany. Z poetami i ich tłumaczem połączyła mnie, najwyraźniej, „wspólnota śmiechu”. O jakości przekładów milczę – Czech i wszystko jasne. I tylko różu żal. Wydawnictwo Czarne przecież.

 

 

----------------------------------------------------------------------------------------

 

Autor: Wagricz Bachczanian, Projekt okładki (1975)


бахчанян картины 


https://www.google.com/search?rls=en&sxsrf=ALeKk03Q9oTnsc3QBi9UV-eoJMgHW9sHOg:1591880706123&source=univ&tbm=isch&q=%D0%B1%D0%B0%D1%85%D1%87%D0%B0%D0%BD%D1%8F%D0%BD+%D0%BA%D0%B0%D1%80%D1%82%D0%B8%D0%BD%D1%8B&client=safari&sa=X&ved=2ahUKEwj-j43g6fnpAhWaBhAIHby7B8MQsAR6BAgJEAE&biw=1440&bih=726





 


 

 

 


Komentarze

Popularne posty