Samotność intelektualisty

"Odra" 1998, nr 1, s. 9-12 /






Tadeusz Klimowicz /

 

 

SAMOTNOŚĆ INTELEKTUALISTY

(Andriej Siniawski)

 /

 

            Rak. Partytura śmierci rozpisana na miesiące, tygodnie, dnie, noce, godziny, minuty, sekundy. Zaskoczenie, rozpacz, bunt (dlaczego ja?), walka, pogodzenie się z nieuniknionym, wyczekiwanie. I jeszcze długo tląca się nadzieja. I jeszcze zawieszenie między bólem a narkotycznym zapomnieniem. I jeszcze poczucie końca czasu (wszystko jest odtąd ostatnie). I może poszukiwanie Absolutu. I najbliżsi reagujący być może tak jak ci w Tołstojowskiej Śmierci Iwana Iljicza: „Wszyscy wiedzieli, że śmierć jest nieunikniona i niebawem przyjdzie, że chory jest już na pół martwy. Wszyscy pragnęli jednego tylko - by co prędzej umarł, ale wszyscy kryjąc się z tym podawali mu lekarstwo z flaszeczki, wyszukiwali nowe leki, doktorów, łudzili jego i siebie i oszukiwali się nawzajem. Był w tym wszystkim fałsz, obrzydliwy, obrażający bluźnierczy fałsz” (tłum. J. Iwaszkiewicz).    

            W październiku ubiegłego roku Olesia Nikołajewa w tygodniku „Litieraturnaja Gazieta” (nr 41) rozpoczęła oswajanie czytelników z myślą o nieuniknionym: „Siniawski teraz leży, bezsilny, choruje, łyka obrzydliwe proszki, kapsułki [...]”. 

            Andriej Donatowicz Siniawski urodził się w 1925 roku w Moskwie. Po wojnie (był na froncie, otrzymał medal za odwagę) podjął studia filologiczne na Uniwersytecie Moskiewskim, które ukończył w roku 1949. Trzy lata później otrzymał tytuł kandydata nauk i wszystko zdało się zapowiadać udaną, niczym nie zakłóconą karierę akademicką (np. w 1960 wydał wspólnie z Igorem Gołomsztokiem monografię Picasso,a z Aleksandrem Mienszutinem opracował Poezję pierwszych lat rewolucji 1917-1924- publikacja 1964). Jednak już od 1955 roku pisał coraz częściej teksty (esej Co to jest realizm socjalistyczny?1956; opowiadania Ja i ty 1955, W cyrku 1955, Sąd idzie 1956, Grafomani 1960, Lubimow 1962), które nie mogły się pojawić w oficjalnych wydawnictwach. Przemycał je więc na Zachód, gdzie od 1959 r. (pierwsze wydanie książkowe: Opowieści fantastyczne, pol. Paryż 1961, ros. Nowy Jork 1967) ukazywały się podpisane pseudonimem Abram Terc. Sądził wówczas zapewne, iż uda mu się oddzielić dwie role życiowe - „lojalisty” (Siniawskiego) i „opozycjonisty” (Terca).  Wkrótce jednak - być może jeszcze nie do końca świadomie - dokonał wyboru i został naznaczony stygmatem nieprawomyślności niosąc trumnę z ciałem Borisa Pasternaka (zm. 1960) na cmentarz w Pieriediełkinie. 8 września 1965 r. został - prawdopodobnie w wyniku donosu - aresztowany (o czym oficjalnie poinformowano dopiero po kilku miesiącach, w styczniu) i oskarżony wspólnie z Julijem Danielem (1925-1988, ten posługiwał się pseudonimem Nikołaj Arżak) o „działalność antypaństwową”. 

            KGB wcześniejszy proces Josifa Brodskiego (1964) niczego nie nauczył i po raz kolejny posłużono się - nieznacznie go tylko modyfikując - scenariuszem funkcjonującym przy tych okazjach już od lat trzydziestych. Wszystko miało przebiegać rutynowo, tak jak zawsze: sprawdzone składy sędziowskie, wypróbowani prokuratorzy, odpowiednio wyselekcjonowana publiczność (por. w stenogramach reakcje tłumu na wystąpienia Brodskiego czy Daniela) oraz kajający się oskarżeni. Temu wszystkiemu towarzyszyła z reguły mniej lub bardziej sprawnie wyreżyserowana nagonka prasowa. Tym razem nie wszystko przebiegało zgodnie z planem - oskarżeni bardzo niechętnie składali samokrytykę, wśród przysłuchujących się rozprawom znalazły się osoby sporządzające stenogramy (czy może raczej parastenogramy), przebieg procesów dość nieoczekiwanie znalazł się w centrum uwagi zachodnich mass mediów, ale przede wszystkim odbiegała od normy reakcja środowiska pisarskiego. Została przełamana dziesiątkami lat narastająca bariera strachu. 

            Już w grudniu 1965 r. na ręce premiera Aleksieja Kosygina skierował list znany dysydent Aleksandr Ginzburg: „W trzydziestym siódmym, czterdziestym dziewiątym i nawet w sześćdziesiątym pierwszym nie za takie coś wsadzano. Ale kocham swój kraj i nie chcę, żeby kolejne niekontrolowane akcje KGB kładły się cieniem na jego reputacji. Kocham literaturę rosyjską i nie chcę, żeby jej kolejni dwaj przedstawiciele wyruszyli pod eskortą wyrąbywać las. Szanuję Andrieja Siniawskiego - wspaniałego krytyka i prozaika”. Jako odpowiedź można by potraktować artykuł Dmitrija Jeriomina zamieszczony 13 stycznia na łamach „Izwiestij”: „Dla ludzi radzieckich, dla narodów ziemi, dla całej postępowej ludzkości nie ma bardziej świętego imienia niż imię wodza naszej rewolucji Władimira Iljicza Lenina. [...]. W jakież bezdenne bagno ohydy musi pogrążyć się tak zwany literat, żeby swoim chuligańskim piórem oczerniać święte dla nas imię! Nie jest tu możliwe przytoczenie odpowiednich cytatów: tak dalece ta pisanina jest złośliwa, tak dalece oburzająca i brudna. Już te bluźniercze linijki są wystarczające dla postawienia diagnozy: autorzy ich stawiają siebie poza społeczeństwem radzieckim. [...]. Minie czas i o nich już nikt nie wspomni. Na śmietniku zbutwieją kartki przesycone żółcią. Przecież historia nieraz potwierdzała: oszczerstwo, jakkolwiek byłoby wstrętne i złośliwe, nieuchronnie wyparowuje pod gorącym oddechem prawdy. Tym razem też się tak stanie”. Dziesięć dni później swój protest do redakcji „Izwiestij” skierowali Władimir Korniłow i Lidia Czukowska, a 31 stycznia „Times” opublikował list otwarty wybitnych intelektualistów żądających uwolnienia Siniawskiego i Daniela. Wśród sygnatariuszy znaleźli się Hannah Arendt, Wystan Hugh Auden, Saul Bellow, Heinrich Böll, André Breton, Günther Grass, Graham Greene, G. Huxley, François Mauriac, Arthur Miller, Alberto Moravia, Philip Roth, William Styron, Arnold Joseph Toynbee. 

            Proces rozpoczął się 10 lutego. Obowiązywały karty wstępu, na każde posiedzenie w innym kolorze, kontrolowano również dowody tożsamości. W zasadzie więc tylko żony oskarżonych (nb. żoną Siniawskiego była Maria Rozanowa, córka znanego myśliciela Wasilija) miały prawo codziennie przysłuchiwać się rozprawie. To one (korzystając z pomocy Igora Gołomsztoka i Borisa Wachtina) próbowały - na ile to było możliwe bez znajomości stenografii - prowadzić wierną relację z przebiegu procesu. Smutny rozgłos zdobyli występujący w roli ekspertów oceniających twórczość podsądnych Wiktor Winogradow (jako przewodniczący), Witalij Kostomarow, Jewgienij Prochorow, Aleksandr Dymszyc. Oskarżeni z ust prokuratora usłyszeli: „Chcieliście, by was wydrukowano. Lecz nie pomyśleliście o naszych wrogach, o tym, jak te utwory mogą zostać wykorzystane dla propagandy antysowieckiej?”. Obaj oskarżeni bronią się przed tego typu zarzutami, za wszelką cenę chcą przekonać sąd, iż ich publikacje nie były atakiem na System. I Siniawski, i Daniel doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jest to największe tabu, którego złamanie musi pociągnąć karę. Dlatego też pierwszy z nich deklaruje: „Uważam, że komunizm jest jedynym celem, jaki może wysunąć współczesny umysł, i mówię, że Zachód nie jest w stanie przeciwstawić czegokolwiek w tej skali”. A w swoim ostatnim słowie dodał: „Otóż jestem inny. Lecz nie zaliczam siebie do wrogów. Jestem człowiekiem sowieckim i utwory moje nie są utworami wrogimi. W tej tu atmosferze, naelektryzowanej i fantastycznej, za wroga może być uważany każdy ‘inny’ człowiek. Ale nie jest to obiektywny sposób poszukiwania prawdy”. Ogłoszenie wyroku nastąpiło 14 lutego: Siniawskiego skazano na 7, a Daniela na 5 lat łagrów. 22 lutego „Litieraturnaja gazieta” poinformowała o usunięciu autora Lubimowa ze Związku Pisarzy jako „dwulicowca i oszczercę oddającego swoje pióro na służbę wrogom, nieprzyjaznym wobec Związku Radzieckiego”. 

            Wśród zgorszonych niskim wymiarem kary znalazł się noblista Michaił Szołochow. Jego przemówienie wygłoszone na XXIII Zjeździe KPZR (29 III - 8 IV) było wielokrotnie przerywane oklaskami delegatów (w stenogramie powtarzają się informacje: „Burzliwe długotrwałe oklaski”, „Burzliwe oklaski”, „Długotrwałe oklaski”, „Oklaski”), które zapewne przeszły w owację, gdy mówca wspomniał o Siniawskim i Danielu: „I jeszcze myślę o jednym. Niech no by ci faceci o czarnym sumieniu trafili w pamiętne lata dwudzieste, kiedy osądzano nie opierając się na ściśle określonych artykułach kodeksu karnego, ale ‘kierując się rewolucyjną świadomością prawną’ [Oklaski], och, nie taki wymiar kary otrzymaliby ci odmieńcy! [Oklaski]. A tu, patrzcie, jeszcze dyskutują o ‘surowości’ wyroku”. Kilka tygodni później, 25 maja, Lidia Czukowska pisała w liście otwartym do autora Cichego Donu: „Pańskie haniebne przemówienie nie zostanie zapomniane przez historię. A literatura sama zemści się na Panu, jak mści się na wszystkich, ktorzy odchodzą od nałożonego przez nią trudnego obowiązku. Ona ukarze Pana najwyższym wymiarem kary istniejącym dla artysty - niemocą twórczą. I żadne honory, pieniądze, krajowe i międzynarodowe nagrody nie odwrócą tej kary od Pańskiej głowy”.

            Proces - o czym też warto pamiętać - kształtował losy pisarzy nie tylko w Rosji (por. wypowiedź znanego pisarza emigracyjnego Władimira Wojnowicza, autora Życia i niezwykłych przygód żołnierza Iwana Czonkina: „To wydarzenie poruszyło mnie. Dotąd pisałem o życiu radzieckim dość krytycznie, ale byłem przy tym całkowicie lojalny i apolityczny. Starałem się pisać zgodnie z sumieniem, ale byłem daleki od tego, co nie dotyczyło moich zainteresowań. [...] Teraz zrozumiałem, iż trwają wydarzenia, które dotyczą mnie osobiście. Dzisiaj są sądzeni Siniawski i Daniel, a jutro osądzą za coś, a może nawet za nic, również mnie”), ale też w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. „Prawdę mówiąc - stwierdził w rozmowie z Andrzejem Jagodzińskim Czech Jan Benes - sam się prosiłem, żeby mnie zamknąć, choć nie wprost. Na którymś plenarnym zebraniu Związku Literatów śmietanka czeskiej kultury debatowała nad tym, że do domu pracy twórczej trzeba kupić nową lodówkę. A dzień wcześniej w gazetach była notatka o skazaniu w Moskwie Siniawskiego i Daniela. Musiałem więc publicznie spytać, czy nie mamy innych obowiązków niż zajmowanie się lodówkami albo ich napełnianiem. Potem już poszło szybko. Nie minęło pół roku i sam znalazłem się w więzieniu”.  

            8 czerwca 1971 r. Siniawski został zwolniony, a dwa lata później otrzymał zgodę na wyjazd za granicę. W latach siedemdziesiątych wykładał literaturę rosyjską na Sorbonie, uczestniczył w wydawaniu pierwszych numerów kwartalnika „Kontinient”. W programowym artykule Proces literacki w Rosji („Kontinient” 1, 1974) „[...] bronił prawa do postaw niekonwencjonalnych i niezależnych, do fantazji i swobody myślenia, przestrzegając wolną literaturę rosyjską przed ‘niebezpieczeństwem zostania nudną książką zażaleń’ i ‘realizmem socjalistycznym na opak’” (cyt. wydaną w drugim obiegu Niezależną Encyklopedią Powszechną, t. I, 1986). W 1975 roku odszedł z redakcji kwartalnika redagowanego przez Władimira Maksimowa (1930-1995) i rozpoczął wydawanie wspólnie z żoną pisma „Sintaksis” (1978). 

            Był dysydentem w kraju i pozostał nim na obczyźnie. Jego eseistyka wywoływała polemikę, budziła protesty, prowokowała do ataków wszystkie odłamy emigracji rosyjskiej. Siniawski pisał „Żądanie od pisarza żyjącego w Związku Radzieckim, aby koniecznie mieszał się do polityki i występował otwarcie przeciw państwu, jest poza wszystkim innym nieetyczne. Równa się to zmuszaniu człowieka do pójścia do więzienia lub do emigracji. Nie można ani zabraniać emigracji, ani żądać, aby wszyscy prawdziwi i uczciwi pisarze wyjechali z Rosji. Taki stosunek nie wróży literaturze niczego dobrego”, a zgodny chór zarzucił mu „zdradę ideałów”. Siniawski udzielił wywiadu:

            „- Kogo uważa Pan za przedstawiciela nacjonalizmu?

            - Oczywiście Sołżenicyna [...].

            - Jaki jest Pański stosunek do ostatniego artykułu Sołżenicyna [Jak odbudować Rosję?, 1990 - T.K.]?

            - Skrajnie negatywny. Cały tekst jest sztuczny, wymyślony, jest to utopia językowa. Sołżenicyn mnie już dawno nienawidzi. Jestem dla niego rusofobem, a on jest dla mnie nacjonalistą, zbliżającymi się miejscami do faszyzmu. Nieprzypadkowo popierają go takie czasopisma jak ‘Nasz Sowriemiennik’, ‘Mołodaja Gwardija’ [...]. Nie podoba mi się jego sztucznie archaizowany język, ani też postawa proroka, który decyduje, co się stanie z jakimś narodem. Za narody nie można przecież decydować”, a zgodny chór oskarżył go o szarganie „najświętszych świętości rosyjskich”.

            Tak też odbierano jego najbardziej znaczące (i przyznaję kontrowersyjne) eseje: pisane jeszcze w łagrze Przechadzki z Puszkinem (1975), W cieniu Gogola (1975), „Opadłe liście” W. Rozanowa (1982), w których z właściwym sobie temperamentem i błyskotliwością przełamywał stereotypy myślowe i mity obecne w licznych pracach historycznoliterackich. 

            Znacznie spokojniejsza reakcja towarzyszyła innym ważnym publikacjom składającym się na dorobek Andrieja Siniawskiego. Na przywołanie zasługują z całą pewnością: Rozproszone myśli (1965, inny pol. tytuł: Myśli niespodziewane) - notatki pisarza, które opublikowano tuż po jego aresztowaniu; Głos z chóru (1973) - listy pisane z obozu do żony oraz powieść Dobranoc(1984) - tekst „[...] łączący elementy beletrystyki, eseju i autobiografii, realność jest tu poddana swobodnej grze fantazji, nabierając nadrealnych i groteskowych form, a w wielu, zwłaszcza obozowych, scenach dokonuje się synteza koszmarów rzeczywistości z koszmarnymi snami” (Andrzej Drawicz).  

            Natomiast na dalszym planie, w cieniu znalazły się budzące swego czasu tyle emocji opowiadania. To wprawdzie dzięki nim usłyszano przed trzydziestu laty o Siniawskim, ale dzisiejszą ich wartość wyznacza lakoniczna notka encykopedyczna, w której mowa jest o tym, iż „[...] łączą elementy socjologicznej fantastyki, ostrej satyry, hiperbolizującej groteski; bliskie tradycji N. Gogola, M. Sałtykowa-Szczedrina, M. Bułhakowa, nie wykraczają jednak poza literacką wtórność. Stąd rozgłos jaki je otoczył, podsycany elementami tajemnicy i późniejszego skandalu sądowego, miał charakter krótkotrwały [...]” (Niezależna Encyklopedia Powszechnat. I, 1986).

            Na marginesach wydanego przeze mnie przed rokiem Przewodnika po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicachstawiam wciąż nowe krzyżyki z datą śmierci kolejnego pisarza. W ostatnich kilkunastu miesiącach odeszli między innymi Oleg Wołkow, Aleksandr Awdiejenko, Władimir Sołouchin. W końcu lutego po długiej chorobie zmarł we Francji Andriej Siniawski, jeden z najbardziej znanych twórców niezależnej kultury rosyjskiej. Dwudziestowieczna Rosja wydała niewielu intelektualistów. Autor Przechadzek z Puszkinem był jednym z nich. Jak pisze współpracujący z „Sintaksisem” przez wiele lat Igor Pomierancew, zmarły surowo osądzał „[...] starą i nową władzę, polemizował z hurrapatriotami, drażnił demokratów. Chór czuł, że głos Siniawskiego nie brzmi unisonoi dlatego go nie lubił. Teraz ten głos jest wolny. Wsłuchajmy się w niego”.

Komentarze

Popularne posty