Między ustami a brzegiem pucharu. Reaktywacja
MIĘDZY USTAMI A BRZEGIEM PUCHARU. REAKTYWACJA
/
Anna Piwkowska, Achmatowa, czyli kobieta, Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”, Warszawa 2003, stron 205.
Z notki zamieszczonej na okładce dowiedziałem się, że Anna Piwkowska wybitną poetką jest i że „szczególnym przedmiotem eseistycznych zainteresowań Anny Piwkowskiej jest poezja rosyjskich akmeistów, a zwłaszcza życie i twórczość Anny Achmatowej”. Zrozumiałem. To jest karma. Anna musi pisać o Annie. Wybitna poetka o wybitnej poetce. Laureatka nagród o laureatce nagrody. Nienoblistka o nienoblistce. Kobieta o kobiecie.
Achmatowa, czyli kobieta zawiedzie prostaków oczekujących, że mowa w niej będzie o dość znanej poetce rosyjskiej, ale zachwyci wyrafinowanych odbiorców potrafiących docenić ciekawość świata i finezję stylistyczną piszącej nie na temat powszechnie znanej polskiej poetki.
Dzięki temu niebanalnemu zabiegowi dowiedziałem się, że Anna Piwkowska ma w Petersburgu znajomą, która się nazywa Larysa Kondratiewa, mieszka z kotem (L. K, nie A. P.) na trzecim piętrze w zaniedbanej kamienicy „na rogu ulicy Niekrasowa i Greczeskiego Prospektu”, pija gorącą herbatę i musi znosić sąsiedztwo okropnych azerskich dealerów narkotyków; że Anna Piwkowska widziała „przed dworcem Carskosielskim, obecnie Witebskim” (Autorka upojona swoją rozległą wiedzą dwukrotnie – na s. 62 i 111 - powtarza informację o dworcu, który zmienił nazwę) chłopca („małego” dopowiada Autorka) grającego „na dziecinnym akordeonie” i usłyszała, że jest to walc Pożegnanie ojczyzny, i jeszcze zobaczyła leżącą przed chłopcem („małym” dopowiada Autorka) czapkę, a w niej „kilka zmiętych papierków” (w mocnej, męskiej prozie banknoty są zawsze pomięte; wiem, bo też lubię Chandlera i Hłaskę), i potem dojrzała „bezdomne, ale dość zadowolone psy”, i poczyniła interesującą obserwację, że „Rosjanie dzielą się ze zwierzętami tym, co mają”, i błyskotliwie, ale jednocześnie głęboko uogólniła, że „najwyraźniej tam, gdzie nie wdarła się jeszcze wysoka zachodnia cywilizacja, zwierzętom bliżej jest do ludzi, a może ludziom do zwierząt. Mają jakby wspólny los, chcą przetrwać”.
Domyślam się, że Anna Piwkowska nie chciała napisać jeszcze jednej banalnie nudnej biografii Achmatowej z datami, faktami, cytatami, ale popełniła intelektualne samobójstwo pisząc pretensjonalnie naiwną autobiografię z poetka rosyjską w tle. Pochłonięta tworzeniem nostalgicznych klimatów, zapomniała o wrażliwości estetycznej czytelnika i bardzo nierozważnie przekroczyła granicę mentalną i stylistyczna - ledwie dostrzegalną, ledwie zarysowaną „między ustami a brzegiem pucharu” - oddzielająca krainę wzruszenia od krainy chichotu.
Gdy czytam: „Kiedy Achmatowa wybrała się w tę podróż [na Sycylię – T.K.] miała 75 lat, a za sobą życie, które złożyłoby się na niejedną biografię. Biegnę do niej myślami właśnie przez tę niebotyczną biografię, przymierzam się do jej losu. Próbuję sobie wyobrazić, jaka była. Mam do dyspozycji wspomnienia ludzi, którzy ją znali, i kilka niezbyt wyraźnych fotografii”, to myślę sobie: a może zamiast przesiadywać w kuchniach przy herbatce albo tracić czas na niepotrzebne podróże (jeszcze Moskwa, jeszcze Odessa, jeszcze Paryż, jeszcze Kijów), Anna Piwkowska mogła posiedzieć kilka czy kilkanaście dni w „publiczce”, bibliotece położonej o parę kroków od mieszkania Achmatowej Nad Fontanką i wtedy znalazłaby setki fotografii (bardzo dobrej jakości) i tysiące stron wspomnień bardzo ciekawych.
Gdy czytam: „Mogiła Achmatowej jest raczej zwyczajna. Metalowy prawosławny krzyż i płaskorzeźba przedstawiająca jej niezwykły, achmatowowski profil. Jestem zawiedziona i wzruszona”, to staram się zrozumieć, czym Anna Piwkowska jest „zawiedziona i wzruszona”: tym, że krzyż jest „metalowy” czy, że jest „prawosławny”, a może tym ze Achmatowa miała „achmatowowski” profil. I też jestem zawiedziony (i jakoś dziwnie mało wzruszony). Głównie tym, że Autorka dla trywialnego wykreowania stanu wzruszenia zapada na amnezję i nie pamięta o przechodzącej z monografii do monografii fotografii grobu poetki.
Gdy czytam: „W plecaku mam jedynie czerwony zeszyt z fragmentami jej własnych wspomnień”, „Koniecznie chcę sfotografować zielona budkę, w której mieszkała. Otaczają ją słynne wysokie komarowskie sosny, które były niemymi świadkami ostatnich lat jej życia i które pojawiają się w jej ostatnich wierszach. Jacyś ludzie biwakują przed domkiem. Tłumaczę, że mieszkała tu wielka rosyjska poetka i dlatego chcę wykonać zdjęcie tej letniskowej daczy. Zgadzają się ze zrozumieniem. Nazwisko Achmatowej znają w Rosji wszyscy”, „Szłam bez celu, mijając kolejne mostki, ruiny, coraz głębiej wchodząc w mroczniejący park, i towarzyszyły mi już tylko ciemnopopielate tutaj wiewiórki, a prowadził jakiś dziwny, przysiadający co chwila na marmurowych i mosiężnych rzeźbach albo na gałęziach wiekowych drzew, szary ptak z czerwonym żabotem. Tobyła moja prywatna przechadzka z duchami”, „Stół w słynnym Domu nad Fontanką. Na nim herbata, filiżanki, półmisek z owocami. Po pokoju kręci się pies Tap, potężny owczarek, do którego wesoło zagaduje kobieta. Ubrana jest w ciemnoniebieską suknię z dużym dekoltem, zgodnie z modą lat dwudziestych. Jest już uznaną poetką i dojrzałą, trzydziestoletnią kobietą. Czeka na powrót z pracy swego trzeciego męża, Mikołaja Punina. Ale jej szare oczy patrzą surowo i mają w sobie smutek głębokich doświadczeń”, to przychodzi mi na myśl parę słów ze słownika wyrazów obcych. Egzaltacja. Infantylizm, Minoderia. I jeszcze obawa, że naszą poetkę okradziono w Rosji („W plecaku mam jedynie...”). I strach, że biwakujący mogli być z mafii i mogli zabrać naszej poetce aparat fotograficzny, ale okazało się na szczęście, że to nowi Ruscy, którzy – jak wiadomo – za nic mają sacrum. I lęk, że nasza poetka zgubi się w pawłowskim parku („Szłam bez celu, mijając kolejne mostki, ruiny, coraz głębiej wchodząc w mroczniejący park...”). I zaraz potem radość, że nasza poetka nie podzieliła losu Czerwonego Kapturka i nieprzeparta chęć kupienia jej pod choinkę atlasu ptaków (nie mamy znów tak wielu dobrych poetów-ornitologów). I jeszcze podziw zmieszany z zazdrością, że to Ona – nasza poetka – stworzy kolejne scenariusze dla potrzeb Sensacji dwudziestego wieku(„Stół w słynnym Domu nad Fontanką. Na nim herbata, filiżanki, półmisek z owocami...”).
Byłbym niesprawiedliwy. O Annie Achmatowej Anna Piwkowska też oczywiście pisze. Bogata, poetycka wyobraźnia miała zastąpić skromną bibliografię i podręcznikową wiedzę. Nie udało się. Zamiast syberyjskich diamentów zaproponowano nam błyszczące szkiełka z „Jabloneksu”. Kolorowe paciorki dla naiwnych czytelników i nierozgarniętych recenzentów.
Żal mi obu poetek. Achmatowej – bo zasługuje na coś więcej, niż pretensjonalną, pensjonarską eseininę Polki; Piwkowskiej – bo Rosjanka nie żyje i w ramach rewanżu nie wyda równie uroczej książki Piwkowskaja, ili żenszczina. I jeszcze siebie mi żal, bo gdyby Anna Piwkowska zamiast poezyj uprawiała prozy, to opublikowałaby książkę Seghers, czyli kobieta i musiałby to przeczytać jakiś germanista. Na przykład Marek Zybura.
Teraz przerażony kartkuję internet w poszukiwaniu polskiej poetki o imieniu Maryna i powtarzam raz po raz: „Biedna Cwietajewa”. A od jutra na pewno zacznę pisać wiersze i „szczególnym przedmiotem” moich „eseistycznych zainteresowań” zostanie Tadeusz Różewicz („życie i twórczość”) albo zacznę wydawać popularne pismo, pisać błyskotliwe teksty (albo/oraz donosy) i eseistycznie zainteresuje się Tadeuszem (Faddiejem) Bułharynem, „życiem i twórczością”.
Po prostu karma.
Komentarze
Prześlij komentarz