Jesienno-metafizyczny Sankt-Petersburg, czyli moja pocztówka znad krawędzi
"Odra" 1997, nr 1, s. 126-128 /
Tadeusz Klimowicz /
Jesienno-metafizyczny Sankt-Petersburg,
czyli moja pocztówka znad krawędzi
Tu wszystko może się zdarzyć, tu wszystko jest możliwe, tu zacierają się granice między dniem a nocą, tu mgły wyznaczają granice świata fantasmagoryjno-onirycznego, po którym poruszają się somnambule-fantomy, tu neurozami jesień się zaczyna. Tutaj z pokorą wsłuchuję się i wczytuję się we wszystkie teksty traktujące o metafizyce Sankt-Petersburga, o rzuconej na to miasto klątwie (dla staroobrzędowców było tworem Antychrysta), o atmosferze generującej szaleństwo i zbrodnię (Puszkin, Gogol, Dostojewski, Bieły). W apokaliptyczne wizje końca naszego świata najłatwiej uwierzyć właśnie tu, w mieście, nad którego nawet nazwą (Sankt-Petersburg / Piotrogród / Leningrad / Sankt-Petersburg) ciąży fatum. Tajemnicza, przybierająca na sile epidemia sprawia, że uliczny tłum jest wrogi i nieprzyjazny, z ludzkich oczu wyziera smutek, złość, zmęczenie, a odruchy życzliwości przyjmowane są jako puste i niepotrzebne gesty, zakłócające automatyzm zachowań. Wychodzący z założonej pod koniec XVIII wieku Rosyjskiej Biblioteki Narodowej (w okresie radzieckim: Biblioteki Publicznej im. M. Sałtykowa-Szczedrina czyli popularnej „publiczki”) są tak jak dawniej poddawani dość szczegółowej - choć jeszcze nie osobistej - kontroli milicyjnej. Tu więc czas zatrzymał się w miejscu, ale popadające w ruinę osiemnastowieczne pałacyki, dziewiętnastowieczne domy czynszowe i wczoraj wybudowane chruszczowowskie (tzw. chruszczowki czyli radziecki wariant slumsów) oraz breżniewowskie wieżowce są porażającym świadectwem jego przemijania. Nawet wytworne sklepy na Newskim Prospekcie, do których Rosjanin zagląda rzadziej niż do Ermitażu, podlegają dziwnej transformacji - szarzeją i wtapiają się w eschatologiczny krajobraz przeniesiony z hollywoodzkich filmów katastroficznych. Stamtąd też zapewne wyjechały na ulice ostatnie petersburskie autobusy, trolejbusy, tramwaje, pociągi metra. Tu czas ma kolor rdzy, która nie pozwala zapomnieć o trwającym nieustannie procesie utleniania, o kruchości rzeczy i jedynie „Aurora”, wyglądająca znacznie lepiej niż w roku 1917, skutecznie oparła się jego działaniu.
Gdy stamtąd wracam, słyszę zawsze zdawkowe: „Jak było?”, a chciałbym usłyszeć: „Jak przetrwałeś?” Wtedy odpowiedziałbym, że raz jeszcze miałem szczęście, bo na przełomie września i października zwykle pada, a ja zupełnie nieoczekiwanie trafiłem na złotą petersburską jesień. Miałem dużo szczęścia, bo mieszkałem nad samą zatoką, tuż za oknem przesuwały się barki, żaglówki, wrzeszczały mewy. Miałem niewiarygodne szczęście, bo jak dotąd w uniwersyteckich mieszkaniach na ulicy Biegowej nie ma pluskiew i karaluchów, nocami myszy nie zjadają rękawów koszul (co przydarzyło się pewnemu slawiście berlińskiemu w akademiku na ulicy Korablestroitielej), a do najbliższej stacji metra - nazywa się Czornaja Rieczka i to gdzieś tu przed stu sześćdziesięciu laty ranny Puszkin osuwał się na styczniowy śnieg - mogłem dojeżdżać „marszrutką” („marszrutnoje taksi” - mikrobus poruszający się po określonej trasie, ale zatrzymujący się w dowolnym miejscu na życzenie wsiadających lub wysiadających) i stamtąd już dalej, na Newski Prospekt.
Michaił Szemiakin - Pomnik ofiar represji politycznych (Metafizyczne sfinksy). W tle słynne więzienie petersbursko-leningradzko-petersburskie "Kriesty", http://cityguidespb.ru/interesnye-mesta/pamyatniki/691-pamyatnik-petru-i-v-petropavlovskoy-kreposti.html.
Michaił Szemiakin - Pomnik Piotra I, http://cityguidespb.ru/interesnye-mesta/pamyatniki/691-pamyatnik-petru-i-v-petropavlovskoy-kreposti.html.
Ale tak naprawdę, to najłatwiej zapomnieć o wydrapanej na bibliotecznym stole sentencji „Chamstwo - udieł niszcich” („Chamstwo jest udziałem ubogich”), kiedy w dobrze znanym pejzażu odkrywa się nowe elementy (np. na terenie twierdzy Pietropawłowskiej kontrowersyjny pomnik Piotra I autorstwa zamieszkałego od lat w USA Michaiła Szemiakina, gwiazdy rosyjskiego undergroundu lat siedemdziesiątych), albo gdy odnajdzie się swój azyl chroniący przed szumem czasu (może to być galeria, sala muzealna, ale też czyjś kuchenny gościnny stół). Tym razem w poszukiwaniu materiałów do książki o samizdacie leningradzkim trafiłem do Siergieja Sigitowa, aktywnie uczestniczącego w kreowaniu kultury alternatywnej lat sześćdziesiątych-osiemdziesiątych, a dzięki niemu poznałem znakomitego grafika, malarza i ilustratora.
Jurij Lukszyn - bo o nim tu mowa - urodził się w 1949 r. w Leningradzie, studiował w latach 1967-1971 (Leningradskoje chudożestwiennoje ucziliszcze im. W. A. Sierowa). Uczestniczył, jak wielu jego rówieśników, w otoczonych dziś legendą wystawach leningradzkiej sztuki awangardowej (resp. nieoficjalnej; 22-25 grudnia 1974 r. w domu kultury Gazu, 10-20 września 1975 r. w domu kultury Newski). Poczynając od roku 1981 wystawiał już indywidualnie, m.in. w Finlandii, USA, RFN. Dwukrotnie został nagrodzony złotymi medalami: podczas Salonu Paryskiego (1984) oraz lipskiego Biennale Grafiki Książkowej (1989). Od lat siedemdziesiątych artyście stale towarzyszyła tematyka religijna (por. cykle: Pątnicy 1979, Typy Zagorska 1981, Żywot proroka Eliasza 1983, Balaamscy starcy 1985-1987, Chrzest Rusi 1988, Wielkanocny kalendarz 1988-1990, 1993). W 1994 r. w oficynie Piotra Suspicyna „Żywoje słowo” („Żywe słowo”), z zachowaniem wszelkich reguł starej sztuki drukarskiej (ręcznie czerpany papier, ręczny skład, ręczna prasa drukarska), wydano 25 (numerowanych) bibliofilskich egzemplarzy (484x335x38 mm) Księgi Kaznodziei Salomona (w tłum. ros. Kniga Ekklesiasta ili Propowiednika). Głęboko poruszony jej przesłaniem - przypomnę, że to właśnie stamtąd pochodzi wszystkim dobrze znany fragment: „Marność nad marnościami, mówi Kaznodzieja, marność nad marnościami, wszystko marność” - Lukszyn wykonał 14 ilustracji (32x20 cm; kolorowe akwaforty, akwatynty, akwarele). To określenie nie jest zresztą najszczęśliwsze, artysta dokonał bowiem znakomitego przekładu intersemiotycznego i wykreował nowy tekst, stwarzający nowe możliwości rozumienia i odczytania Księgi Kaznodziei Salomona. Zwieńczeniem dotychczasowych poszukiwań metafizycznych i artystycznych Lukszyna stała się wyprawa do Izraela odbyta w kwietniu 1995 r., o której napisał: „Lot w czasie - cztery godziny. Lot pamięci - do wieczności”. Przeżyta tam iluminacja zaowocowała cyklem grafik (z wykorzystaniem różnorodnych technik: akwarela, pastel, ręcznie malowana akwaforta, rysunek piórem) Dziennik pielgrzyma wystawionym obecnie (październik 1996) w miejscu nobilitującym każdego artystę petersburskiego, w Muzeum Rosyjskim (nb. tuż obok sali Michaiła Wróbla, znanego malarza z przełomu stuleci). Pielgrzymki Rosjan do Ziemi Świętej mają swoją długą historię. Szczególnie znaczącą rolę odegrała Palestyna w mistycznych wędrówkach Gogola, które miały odtąd inspirować kolejne generacje twórców rosyjskich. „Cóż mogę powiedzieć - czytamy w liście autora Martwych dusz do Wasilija Żukowskiego (28 lutego 1850 r.) - czego nie wypowiedzieli już inni? [...] Co może powiedzieć poecie-malarzowi obecny wygląd całej Judei z jej monotonnymi górami przypominającymi nie kończące się szare fale [...] morza? [...] Co powiedzą te miejsca, jeśli się nie ujrzy oczyma wyobraźni nad Betlejem gwiazdy, nad strumieniami Jordanu gołębia [...], w murach jerozolimskich straszny dzień śmierci na krzyżu [...], albo jasny dzień Zmartwychwstania, w którego blasku zgaśnie [...] i teraźniejszość, i przeszłość? [...] Wszystkie te święte miejsca już powinny być w twojej duszy. Odbądź, pomodliwszy się gorącą modlitwą, tę podróż wewnętrzną - i wszystkie święte okolice ożyją przed tobą w takim świetle i kolorycie, w jakim winny ożyć”. Przez Lukszynowski Dziennik pielgrzyma przewija się więc postać Nikołaja Gogola (por.: Nikołaj Gogol w Jerozolimie, Nikołaj Gogol-pielgrzym, Autoportret z Nikołajem Gogolem, Nikołaj Gogol, Nikołaj Gogol przy Grobie Pańskim, Nikołaj Gogol pod Ścianą Płaczu, Rozmowa Nikołaja Gogola z mnichem greckim o duszy), ale - jak zauważa Tatiana Jurjewa - dają się zauważyć równie wyraźne odwołania do tradycji Lwa Tołstoja, Pawła Fłorienskiego, Wasilija Rozanowa, Nikołaja Bierdiajewa, Władimira Sołowjowa.
Jurij Lukszyn - Lew Tołstoj, https://novgorodmuseum.ru/novosti/1489-novgorodskij-muzej-zapovednik-predstavlyaet-novuyu-seriyu-grafiki-yuriya-lyukshina.html.
Znacznie mniejsze wrażenie wywarły natomiast na mnie prace Gleba Bogomołowa (ur. 1933) wystawione w galerii „Palitra” na Newskim (a w zasadzie to Staronewskim) Prospekcie. Twórca ten, uważany w latach siedemdziesiątych za jedną z najciekawszych postaci w kręgu kontestujących plastyków leningradzkich, swoim najnowszym pracom nadał tytuł Apokalipsa. Stan w czasie krótkich przerw i poranek pierwszego dnia zaraz po. „To nie jest - pisze Bogomołow - ilustracja potworności, technologicznych okrucieństw, to nie jest o materialnym, a o stanach duszy, które można uchwycić w chwilach krótkich przerw; i potem - PORANEK po TYM WSZYSTKIM. Jak to można sobie wyobrazić, po Apokalipsie zacznie się INNE i zginie tylko TO”. Monotonia chłodnych płócien nie przeraża, nie budzi refleksji, nie porusza, lecz pozostawia widza obojętnym. Artysta zafundował kilkanaście, a może kilkadziesiąt metrów kwadratowych olejnej nudy. Do zupełnie pustej galerii wszedłem dzień PO - nie Apokalipsie - wernisażu (4 października) i już od progu wiedziałem, że czterej jeźdźcy do tej sali nie zajrzeli i nie zajrzą. Podobnie jak publiczność.
Miesiąc wcześniej (5 września) na terenie twierdzy Pietropawłowskiej Państwowe Muzeum Historii Sankt-Petersburga i Naukowe-Informacyjne Centrum „Memoriał” zorganizowały, cieszącą się bardzo umiarkowaną frekwencją, wystawę „Obok więzień swoich...” (ros. „Wozle tiuriem swoich...”, por. u Anny Achmatowej: „Eto było, kogda ułybałsia / Tolko miortwyj, spokojstwiju rad. / I nienużnym priwieskom bołtałsia / Wozle tiuriem swoich Leningrad”). W dwóch salach tzw. Domu Komendanta zgromadzono materiały dotyczące głównie przełomu lat dziesiątych i dwudziestych, kiedy w Moskwie i Piotrogradzie bolszewicy dopiero uczyli się terroru, kiedy wszystko jeszcze było pierwsze - pierwsza krew (w nocy z 6 na 7 stycznia 1918 r. w szpitalu Mariinskim marynarze zabili dwóch członków Rządu Tymczasowego: A. Szyngariowa i F. Kokoszkina), pierwszy wyrok śmierci (na podstawie wyroku sądowego nocą z 21 na 22 czerwca 1918 rozstrzelano dowódcę sił morskich na Morzu Bałtyckim kapitana A. Szczastnego), pierwsza próba zemsty politycznej (w 1919 r. po zamordowaniu Karla Liebknechta i Róży Luksemburg przez Rosję przetoczyła się fala represji, w Piotrogradzie stracono wówczas m.in. wielkich książąt domu Romanowów: Pawła Aleksandrowicza, Gieorgija Michajłowicza, Dmitrija Michajłowicza i Nikołaja Michajłowicza), pierwsza falsyfikacja „wielkiego procesu” (w 1921 r. w egzekucjach zginęło ponad 100 osób - w tym m.in. poeta Nikołaj Gumilow - za przynależność do nie istniejącej Piotrogradzkiej Organizacji Bojowej).
Petersburżanie może niezbyt chętnie zaglądają do sal wystawowych, ale nadal dużo czytają (najczęściej zresztą coś z kręgu literatury popularnej). Z jesiennych bestsellerów chciałbym tu wymienić dwa jakże różne. Pierwszy, adresowany do kilku tysięcy odbiorców, to antologia tekstów leningradzkich poetów przeklętych, funkcjonujących do połowy lat osiemdziesiątych najczęściej jedynie w sami zdacie i tamizdacie, a więc poza zasięgiem cenzury[1]. Wiktor Toporow zamieścił w niej wiersze blisko pięćdziesięciu twórców, m.in. Dmitrija Bobyszewa (obecnie na emigracji w USA, dawniej jeden z najbliższych przyjaciół Brodskiego, ale ich drogi dramatycznie się rozeszły), Giennadija Grigorjewa (o którym Toporow w jakże mi bliskiej stylistyce napisał: „Grigorjew ma czterdziestkę. Pisze dwadzieścia pięć lat. Gorzką pije dokładnie tyle samo. Według wszelkich obliczeń powinien rozpić się i wypisać się. Ale się nie wypisał. Na odwrót, pisze coraz lepiej i lepiej”), Roalda Mandelsztama (1932-1961, kreującego rolę dekadenta w Chruszczowowskiej Rosji), Gleba Gorbowskiego (w latach pięćdziesiątych-sześćdziesiątych „autora skandalizujących wierszy i bohatera skandalizujących historii”; to on w roku 1953 napisał wiersz Fonariki - por. incipit „Kogda kaczajutsia fonariki nocznyje...” - który już jako tekst popularnej piosenki był zapewne znany wszystkim Rosjanom i przez wielu był traktowany jako anonimowy produkt folkloru miejskiego), Jewgienija Rejna, Lwa Łosiewa (obecnie zamieszkałego w Stanach Zjednoczonych, uprawiającego „lirykę uniwersytecką”, „profesorską”), Wiktora Kriwulina (w Sankt-Petersburgu zajął miejsce opuszczone przez Brodskiego), Leonida Aronzona (1939-1970), Bachyta Kienżejewa (wprawdzie mieszkańca Moskwy, ale duchem obywatela Sankt-Petersburga), Władimira Erla (czerpiącego z tradycji sztuki oberiuckiej), Olega Grigorjewa (1943-1992), Władimira Uflanda, Andrzeja (nie: Andrieja) Ikonnikowa-Galickiego, Michaiła Giendielewa (na emigracji w Izraelu), Olega Ochapkina, Olgi Bieszenkowskiej, Borisa Griebienszczikowa (znanego muzyka rockowego), Konstantina Kuźminskiego (od 1975 r. w USA), Wiktora Sosnory, Josifa Brodskiego. Antologia nie zagrzała długo miejsca w petersburskich księgarniach (w tym mieście była przecież wydarzeniem nie tylko literackim czy historycznoliterackim, ale także towarzyskim) i mogłem ją przeczytać korzystając z uprzejmości tamtejszej rusycystki Olgi Kuszliny, w życiu prywatnym żony Wiktora Kriwulina.
Natomiast drugą książkę znam wyłącznie z relacji i muszę przyznać, że szczególnie przykro nie jest mi z tego powodu. Ten niewątpliwy bestseller miał w ostatnim czasie kilka wydań i osiągnął nakład kilkuset tysięcy, co jest zapewne rekordem wydawniczym ostatnich lat. Jest to autobiografia, którą pracowity autor-erudyta napisał w okresie wymuszonej bezczynności, po dymisji z jednego stanowiska a podjęciem działalności na nowej dla siebie niwie. Napisał ją ponoć sam, bez pomocy literackich murzynów i czytelnik odnajdzie w niej obszerne cytaty z Państwa Platona oraz mniej lub bardziej ukryte aluzje literackie (Puszkin - Córka kapitana, Gogol, Sałtykow-Szczedrin, Kuprin). Nie stroni też autor od stawiania pytań ostatecznych, które były udziałem bohaterów Dostojewskiego (np. Dmitrija czy Aloszy Karamazowów). Wśród jego nauczycieli życia znalazł się z całą pewnością oficer wojsk kolonialnych Maksim Maksimowicz z Bohatera naszych czasów Lermontowa z szacunkiem traktujący rdzennych mieszkańców Kaukazu. Jednocześnie jest on jednak postacią znacznie bardziej skomplikowaną niż prostoduszny sztabs-kapitan. Wiktor Kriwulin (autor artykułu, który tu relacjonuję) dostrzega jeszcze więcej podobieństw z głównym bohaterem wspomnianego utworu Lermontowa - „zagadkowym i demonicznym” Pieczorinem. Ta postać przewija się zresztą przez karty omawianej tu bestsellerowej autobiografii (por. utrzymane w Lermontowowskiej konwencji wyznanie: „Byłem fatalistą zawsze, ale fatalistą, że tak powiem, tego nie świadomym. Ale wtedy [w Afganistanie - T.K.] fatalizm przeszedł w jakąś nową jakość, stał się swego rodzaju religią”). Pytany o hobby, niezmiennie odpowiada: „Lektura książek” (znane są mu m.in. powieści Nabokova oraz wydawnictwa emigracyjnej oficyny „Posiew”). Swojej nadał tytuł Za mocarstwo mi przykro... (Za dierżawu obidno...). Bohater naszych czasów nazywa się Aleksandr Lebiedź.
Tu wszystko może się zdarzyć, tu wszystko jest możliwe, tu zacierają się granice...
[1]Pozdnije pietierburżcy. Poeticzeskaja antołogija. Sostawlenije Wiktora Toporowa pri uczastii Maksima Maksimowa. Awtor wstupitielnych zamietok Wiktor Toporow, Sankt-Pietierburg 1995.
Komentarze
Prześlij komentarz