Grafomania w słusznej sprawie
"Odra" 2008, nr 11, s. 123-124 /
GRAFOMANIA W SŁUSZNEJ SPRAWIE
(Władimir Sorokin, Dzień oprycznika, przełożyła Agnieszka Lubomira Piotrowska,
W. A. B., Warszawa 2008, ss. 226)
/
Po spektakularnej katastrofie intelektualnej i artystycznej trylogii o ludziach lodu (Lód, Bro, 23 000), Władimir Sorokin postanowił powrócić do swoich postmodernistycznych korzeni i napisał Dzień oprycznika– powieść, której akcja toczy się w ciągu jednego dnia 2027 roku. Do historii przeszły Czerwona (komunizm) i Biała Smuta (zapewne czasy Gorbaczowowskiej pieriestrojki i Jelcynowskiego rozpadu imperium), Rosja jest monarchią odgrodzoną od reszty świata Wielkim Murem, jej mieszkańcy - zniesmaczeni zgniłym Zachodem - już kilkanaście lat wcześniej (2009) w spontanicznym porywie spalili swoje paszporty, zniknęły kosmopolityczne supermarkety (ich miejsce zajęły „nasze”, rosyjskie kioski, w których dano odpór rozpasanej konsumpcji i wybór został ograniczony do dwóch rodzajów każdego produktu: albo kompot z wiśni albo z gruszek, albo mleko pełne albo odtłuszczone i tylko ser „Rosyjski” nie ma pary, bo ojczyznę, jak matkę – ma się jedną), wymiana handlowa odbywa się wyłącznie z Chinami (i tylko tam trafia rosyjska ropa i rosyjski gaz).
Tak więc niezmordowany pisarz Sorokin miał tym razem pomysła na antyutopię obficie podlaną satyrą na dzisiejszą Putinowską (po wyborach prezydenckich wciąż Putinowską) Rosję, która na swoich sztandarach umieszcza symbole monarchistyczno-prawosławne obok komunistycznych. Niestety, szlachetność intencji Władimira Gieorgijewicza (jestem daleki od posądzania go o koniunkturalizm) nie idzie w parze z umiejętnością kreowania nowych światów czy generowania nowych wizji artystycznych. Po przejmujących antyutopiach dwudziestowiecznych (poczynając od My Jewgienija Zamiatina, poprzez Nowy wspaniały światAldousa Huxley’a, a na 1984George’a Orwella i 451 stopniach FahrenheitaRay’a Bradbury’ego kończąc) Sorokin ma do zaproponowania towar już chyba nawet nie drugiej, ale trzeciej czy czwartej świeżości.
Nieszczęście autora Dnia oprycznikapolega na tym, że jako współtwórca socartu odwoływał się zazwyczaj do mitologii i estetyki socrealizmu. To tamta rzeczywistość i tamte klimaty nieustannie go inspirowały i były jego natchnieniem. Teraz, chyba o parę lat za późno, zrozumiał, iż znalazł się w literackim ślepym zaułku i podjął kolejną – po pretensjonalnej lodowej trylogii – próbę znalezienia dla siebie nowego miejsca we współczesnej rosyjskiej przestrzeni kulturowej. Niestety, znów nieudaną. Jak zawsze z winy boga postmodernistów. Sorokin od chwili pojawienia się psychodelicznej Generation „P”[1](z błyskotliwym Homo Zapiens i niezapomnianym Babylonem) już wie – bo nie dana jest mu łaska niewiedzy, bo jest oczytany i inteligentny - że pisany jest mu los Salieriego, a Mozarta – młodszemu rywalowi; już wie, że nie jest i nigdy nie będzie demiurgiem (wizjonerem, profetą) tworzącym nowe światy na miarę matriksu pokolenia „Pepsi”. Skazany na obecność swoich utworów w tym samym świecie znaków, w którym funkcjonują teksty autora Małego palca Buddy,ma prawo czuć się zniechęcony, rozczarowany i sfrustrowany.
W tym pojedynku ikon postmodernizmu rosyjskiego Sorokin wyraźnie przegrywa już na poziomie wyobraźni nie tylko jako pisarz, ale też jako potencjalny copywriteri nie mam żadnych wątpliwości, że do pracy w agencji reklamowej każdy headhunterwybrałby właśnie Pielewina. W Dniu oprycznika jedynie bardzo ogólnikowo wspomina się o reklamie onuc; natomiast w Generation „P” – gdzie nosi się „czerwone kalesony od Calvina Kleina”[2]i woduje się w Murmańsku „krążownik rakietowo-jądrowy <<Idiota>>, zbudowany dla uczczenia sto pięćdziesiątej rocznicy urodzin Fiodora Dostojewskiego” - jest miejsce na każdą reklamę: „MERCEDES 600 – A CAR NUMBER ONE IN RUSSIA” / „MERCEDES 600 – CAR WSIEJA RUSI”, „Tampax ultra safe: czerwoni nie przejdą!”, „Ulica małego rosyjskiego miasteczka. Na pierwszym planie trochę zamazany, ujęty nieostro motocykl, jakby nawisający nad widzem. W oddali widać cerkiew, słychać bicie dzwonu. Właśnie skończyło się nabożeństwo i ludzie idą w dół ulicy. Wśród przechodniów dwaj młodzieńcy w czerwonych bluzach, wypuszczonych na spodnie – zapewne słuchacze uczelni wojskowej na przepustce. Zbliżenie: każdy ma w ręku słonecznik. Zbliżenie: usta wypluwające łupiny. Zbliżenie: na pierwszym planie kierownica i bak motocykla, z tyłu nasi bohaterowie, z zaskoczeniem patrzący na maszynę. Zbliżenie: palce wydłubujące pestki ze słonecznika. Zbliżenie: bohaterowie wymieniają spojrzenia; jeden mówi:
- W naszym plutonie był plutonowy, co się nazywał Harlej. Nieziemski twardziel. Ale wziął i się zapił.
- Dlaczego? – pyta drugi.
- Dlatego. Nie ma teraz życia dla ruskiego człowieka.
Następny kadr – z drzwi domu wychodzi potężnie zbudowany chasyd w czarnej skórzanej kurtce, czarnym szerokoskrzydłym kapeluszu i z pejsami. W porównaniu z nim nasi bohaterowie wydają się maleńcy i chudziutcy – cofają się mimo woli. Chasyd wsiada na motor, zapala go z hałasem i w ciągu kilku sekund znika z oczu – pozostaje tylko niebieski obłok spalin. Nasi bohaterowie znów wymieniają spojrzenia. Ten, który opowiadał o plutonowym, wypluwa łuski i odzywa się z westchnieniem:
- Jak długo jeszcze te Dawidsony będą jeździć na Harlejach? Rosjo, ocknij się!”.
W tej sytuacji Sorokin w Dniu oprycznika wolał pozostać w dobrze sobie znanym gorsecie estetycznym i jak każdy doświadczony chałturszczyk - nie ryzykować, nie eksperymentować, lecz wykonywać dobrze sprawdzone numery, sięgać po ulubione tricki i grepsy, które zawsze cieszyły się wzięciem u publiczności: straszy więc Rosjan Chińczykami, przeszłość miksuje z współczesnością (oprycznicy mentalnie tkwiący wciąż w wieku XVI, chętnie posługują się gadżetami dzisiejszej cywilizacji), nasącza fabułę aluzjami środowiskowo-towarzyskimi (jeden z najbardziej znanych rosyjskich krytyków literackich nazywa się Wiaczesław Kuricyn - powieść otwiera brutalna scena rozprawy opryczników z niepokornym „szlachciurą” Iwanem Kunicynem i jego rodziną, popularny aktor Domagarow pojawia się jako Domagarowski, glamurowa Oksana Robski jako Podrobska, obiecująca pisarka Irina Dienieżkina jako Dieniużkina, itd.), szarga świętości (już w tytule obrazoburczo nawiązuje do Jednego dnia Iwana Denisowicza Sołżenicyna), kpi z proputinowskiej organizacji „Idący Razem” (zarzucającej wcześniej pisarzowi szerzenie pornografii, w Dniu oprycznika „Idących...” nazywa ochotniakami) i, przede wszystkim, stara się epatować koszarowym seksem (homoseksualne orgie opryczników).
A więc tak, jak zawsze. Stary, dobry, poczciwy Sorokin. Plus elektryfikacja. Minus koprofilia. No, właśnie, zapomniałbym. Wiernych miłośników dojrzałej prozy Sorokina w Dniu oprycznika niemile zaskoczy nieobecność bohaterów-koprofilów i bohaterek-koprofilek.
Komentarze
Prześlij komentarz