Zakończenie II. Liryczne.

[w:] T. Klimowicz, Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach, Wrocław 2005. /



Tadeusz Klimowicz

/

Zakończenie II. Liryczne.

 

            Z Poetą i jego Żoną siedzieliśmy przy stole. Nie pamiętam, czy było to w pokoju ich poprzedniego mieszkania na Wasiliewskim Ostrowie czy w kuchni obecnego na Pietrogradskiej Storonie. Ale pamiętam, że siedzieliśmy przy stole, piliśmy ciepłą wódkę i popijaliśmy ją zimną zupę cebulową. Rozmawialiśmy o dopiero co zamordowanej Galinie Starowojtowej. Poecie zupa nie smakowała. Odsunął talerz, zapalił papierosa i zaczął opowiadać o smaku prawdziwej cebulowej, którą jadł ongiś w Paryżu w towarzystwie Kuźminskiego i bodaj Szemiakina. Żonie paryskie opowieści, słyszane zapewne po raz kolejny, wyraźnie się przejadły. Może też źle się kojarzyły. Zmieniła temat i zupełnie nieoczekiwanie do pełnego prozy zapachu alkoholu, cebuli i tytoniu dołączył poetyczny zapach jej wspomnień: 

„Dawno temu [ale nie: ‘Dawno, dawno temu...’ – T. K.] odbywał się w Leningradzie konkurs poetycki. On recytował swój vers libre, ja zasiadałam w jury. On został wyróżniony, ja serdecznie mu pogratulowałam. On wzruszony zaprosił mnie do kawiarni, ja zniewolona jego talentem wyraziłam zgodę. Nieco później powiedziałam jeszcze raz tak i odtąd jesteśmy razem. Dużo piszemy, dużo publikujemy (to nasze jedyne źródło utrzymania) i mamy dużo kotów. Czasami jesteśmy szczęśliwi, czasem się kłócimy. Jestem jego piątą żoną, znam wszystkie swoje poprzedniczki i dlatego chcę umrzeć przed nim, bo nie wyobrażam sobie spotkania pięciu wdów przy trumnie”. 

Poeta zmarł w 2001 roku. O jego śmierci dowiedziałem się po kilku tygodniach. Gdy spotkałem się z Wdową nie miałem dość odwagi, by zapytać, czy wszystkie jej poprzedniczki były na pogrzebie.

Ale wtedy przy tym stole poczułem się przez moment medium. Poza czasem i przestrzenią. 

To ja nad Czarną Rzeczką naładowałem pistolet d’Anthesa, a potem tamowałem krew cieknącą z rany Puszkina i układałem go w saniach. 

To ja podczas kolejnych ataków Dostojewskiego wkładałem patyk do jego ust. 

To ja siedziałem w wagonie obok Tołstoja jadącego do stacji Śmierć. 

To ja z Czechowem i Buninem czekałem do rana na powrót Olgi Knipper.

To ja wdychałem kokainę z Briusowem. 

To ja z Błokiem wyczekiwałem nadejścia Pięknej Damy.

To ja w leningradzkim hotelu odcinałem sznur z ciałem wiszącego Jesienina. 

To ja obserwowałem powiększającą się plamę krwi na koszuli Majakowskiego. 

To ja byłem aptekarzem sprzedającym morfinę Bułhakowowi.

To ja przyniosłem Mandelsztamowi wiadomość o śmierci Olgi Waksel.

To ja wbiłem do ściany gwóźdź, który wypatrzyła Cwietajewa. 

To ja oglądałem zdjęcie rentgenowskie Pasternaka. 

To ja biegłem z Brodskim po wódkę dla Achmatowej.

To ja podawałem kolejne szklanki bormotuchi Rubcowowi, a potem dzieliłem się z nim validolem. 

To ja powiedziałem Wysockiemu: „Poznajcie się. To jest Marina Vlady”. 

To ja układałem kable z Wieniczką Jerofiejewem. 

To ja zapaliłem papierosa Poecie, który umrze na raka płuc. 

To ja... 

Jestem tylko medium. Hieną oglądającą przez dziurkę od klucza pisarskie sypialnie, grzebiącą w ich prywatnym życiu, otwierającą listy, czytającą przez ramię dzienniki, wsłuchującą się w szept wyznań i krzyk rozstań. 

Zapominam wtedy o wszystkich mądrościach strukturalistów. 

Komentarze

Popularne posty